KiDs II. Całe życie na stadionie.
Niedzielny
mecz ligi juniorek przeciw Koronie rozpoczął się dokładnie w samo południe.
Pierwszy
kontakt z piłką skończył się dla Oliwii niemal skręceniem kostki, przy próbie
podania w bok. Kontra rywalek skończyła się na szczęście skuteczną interwencją
bramkarki Ostrovii.
Drugi
kontakt z piłką, przy próbie podania na lewe skrzydło do dynamicznej Iwony,
zakończył się pięciometrowym autem.
Przy
trzecim kontakcie piłka, przy próbie przyjęcia, odskoczyła na trzy metry.
Przechwyciła ją rozgrywająca rywalek z „ósemką” na plecach uruchamiając od razu
atak. Trzy sekundy później było zero - jeden. Oliwia zwiesiła głowę.
-
Pocahontas, zacznij kurwa coś grać! – dźwięcznym głosem przekazała prośbę
śliczna, czarnowłosa Iwona, której największym kobiecym atutem był, niezwykle
sympatyczny uśmiech.
Czwarty
kontakt, po wznowieniu gry od środka, w ostatniej chwili nie doszedł do skutku,
gdyż przed przyjęciem piłki, ubiegła ją rywalka z „ósemką”.
Piąty zwiastował
szansę na kontratak, ale nadzieje spełzły na niczym, gdy silnie uderzona piłka,
miast na prawe skrzydło do Angeliki, trafiła w głowę mikrego arbitra spotkania.
Przy szóstym, zamiast w piłkę, trafiła nogą w kolano „ósemki” z Korony, co dało
Oliwii pierwszą w karierze sposobność do obejrzenia z bliska żółtej kartki.
- Ja
pierdolę, śpisz jeszcze? W kościele nie byłaś? – piekliła się grająca na
stoperze wysoka Malwina, chyba po raz pierwszy w życiu używająca mało
dyplomatycznych sformułowań. Sprawiała wrażenie bardzo ułożonej dziewczyny. To przekleństwo
już o czymś wyraźnie świadczyło.
Na
siódmy kontakt musiała poczekać, bo defensorki zaczęły grać od razu na
skrzydła, taktownie pomijając opcję rozegrania piłki przez środek pomocy. Przy
ósmym, zagrywając na prawo do Angeli, trafiła siedzącego na trybunach emeryta,
dziadka, jednej z rezerwowych, Iwetty. Przy dziewiątym, przyjmując piłkę
wykonała taki piruet, że ponownie padła na boisko a „ósemka” najpierw
uruchomiła atak, by następnie wybuchnąć cholerycznym śmiechem.
- Hm,
Oliwia… - Angela spojrzała spode łba, ściszając głos . - Weź wymyśl jakąś
kontuzję i w przerwie zostań w szatni. Powiesz trenerowi, że nie możesz zagrać
w drugiej… Te trzy minuty jeszcze wytrzymasz a potem pod prysznic!
Zdemolowana
psychicznie Oliwia w ostatniej minucie pierwszej połowy, przy rzucie rożnym dla
rywalek udała się we własne pole karne. Skoro nie szło w ataku, to przynajmniej
wzmocni w tych ostatnich chwilach defensywę. To było coś nowego dla zawodniczki
z zadaniami ofensywnymi. Dziwnie poczuła się przy tych wszystkich
zastawieniach, wyblokach i przebieganiu za plecami, niczym w amerykańskim
futbolu. Zdezorientowana w ostatniej chwili spróbowała uchylić się przed lecącą
na nią piłką. Ta otarła się nieco o jej głowę, wpadając idealnie w okienko.
Załamanej Kindze z wyłupiastymi oczami ręce opadły wzdłuż kolan, Malwinę
zamurowało, Aurelia złapała się za głowę, Oliwia przejechała dłońmi po twarzy,
zamykając oczy. Moment później sędzia zakończył pierwszą połowę.
- Zero –
dwa, kurwa, obie bramki twoje – pisnęła grająca na lewej obronie biuściasta
Marta, opadając na ławkę w szatni.
- Marta,
sama nie upilnowałaś ‘jedenastki” przy pierwszym golu – próbowała bronić
koleżanki Angelika.
- Jak
jej kurwa piłka odskakuje na dwa kilometry i nagle mam dwie do pokrycia, to co
do chuja mam zrobić?! – zaperzyła się Marta.
- Cyckami
powinnaś zabić, obie od razu – skontrowała Angelika.
- Po co
jej bronisz? Córeczka dyrektora, ma lepszych obrońców – niedwuznacznie dopiekła
Iwetta.
- Może
ci hymn puścimy? Polski, albo klubowy, do wyboru, do koloru – złośliwie
zaproponowała Iwona.
- Dość
tego, skończcie – przerwała Malwina, kapitan drużyny. – Oliwia złap się za
cycki, czy za co tam chcesz…
- Trzeba
je mieć! – wtrąciła z satysfakcją Marta.
- Siedź
cicho! – skarciła ją Malwina – No…! Zaraz wychodzisz i grasz tak jak tydzień
temu ze Spartą…!
- Nie
wychodzę, mam coś z kostką od tej pierwszej akcji – odezwała się w końcu
Oliwia.
- Oooo…
- rozniosło się po szatni i zabrzmiało mocno nieufnie.
- To
niech ją Oskar wymasuje… - popisała się kolejną złośliwością Iwona.
- Dość
tego, naprawdę! Trener! – zawołała Malwina. – Trzeba zmianę zrobić!
Po kilku
chwilach dziewczyny wyszły. Mocno podłamana Oliwia powoli rozebrała się i
weszła pod prysznic. Odkręciła wodę i niespiesznie zmyła brud i pot. Odniosła
wrażenie, że spływająca po jej ciele woda dziwnym trafem omija te miejsca,
które pamiętały jeszcze wczorajszy dotyk Oskara.
Zresztą
ona sama pamiętała ów dotyk silniej, niż wszystkie kiepskie zagrania z
ostatnich kilkudziesięciu minut.
- Znowu
w życiu ci nie wyszło? – zakpiła Wioletta patrząc na zbolałą twarz siedzącego w
jej pokoju Oskara.
- Znowu?
Chyba pierwszy raz. Może drugi…
- A
który był ten pierwszy? Nie mów, już wiem! Czyżby chodziło o jej matkę? Panią
od polskiego?
- A skąd
ty takie rzeczy o mnie wiesz? – Chłopak zdziwiłby się, gdyby tylko miał na to
siłę.
- O
akcjach damsko-męskich w tym mieście wiem wszystko! – Zatriumfowała Wioletta. –
No dobrze, pamiętaj, że chodziłam z twoim bratem.
- I co
on takiego naopowiadał?
- Że
uwziąłeś się na to by przelecieć najfajniejszą dupę z nauczycielek. Że w ogóle
nie zauważałeś tych młodych przed trzydziestką jak Rachwalska od gegry, czy
Makowska z fizyki, tylko zależało ci na jednej polonistce pewnie już po
czterdziestce.
- Może i
po czterdziestce… No teraz na pewno po… Ale odstawiała te wszystkie młode o
kilka poziomów…
- No i
pozostała nieczuła. A teraz przymierzasz się do córeczki. Po co? Jaką masz
motywację? Że niezła dupa? Czy, że córka Kamili?
- Co cię
to w ogóle obchodzi? – wybuchnął Oskar. – Nieważne, chcę ją i to bardzo…
- Nie
unoś się chłopcze. Myśl rozumiem a nie jajami. Uprzedzałam cię, że to żelazna
dziewica. I teraz masz żal, że nie poruchałeś. Będziesz musiał się wysilić dużo
poważniej, albo odpuścić.
- Nie
odpuszczę – odparł z naciskiem Oskar. – I prędzej, czy później porucham.
Zakład?
- Dam
sobie spokój z tym wszystkim – markotnie przekazała Angelice Oliwia siedząc w
przystadionowym barze. – Nie mam do tego serca, naprawdę.
- Co ty
pieprzysz? – skrzywiła się po swojemu blondynka. – Raz ci nie wyszło,
dostałyśmy trójkę w dupę i się mażesz?
- Nie
nadaję się do tego. Umiem kopnąć piłkę, bo mnie ojciec nauczył. I nic więcej.
Nie mam tej pasji, serca, woli walki – wyliczała brunetka. – Po co mam grać,
jak mnie to nie mobilizuje?
- Ach
tak… Czyli piękny Oskar zdemobilizował cię na amen? – Angelika uważnie
spojrzała w oczy koleżanki.
-
Oskar…? Aaa… - nie wiedziała co odpowiedzieć.
- Mów. I
to szybko. Całowałaś się z nim?
- Po co
pytasz? Zazdrosna jesteś? – rzuciła na odczepnego Oliwia.
- Tak
się umówiłyśmy. Ja ci opowiadałam, jak lizałam się z Mateuszem – taktownie
przemilczała wczorajsza akcję.
- No
dobrze…. – Oliwia ściszyła głos. – Wsadził mi rękę we włosy…
-
Ładnie, ładnie i co potem?
- Potem
popieścił trochę mój dekolt… - z trudem znajdowała tak proste słowa Oliwia. – A
drugą ręką…
- Jaki
dekolt? Byłaś przecież zapięta pod szyję?
- No,
ale rozpiął guzik… Nie, dwa.
- Łooo!
Dałaś się rozebrać? Chociaż tak trochę? Mury Orleanu kruszeją…
- No a
drugą ręką pieścił moje kolano a potem spróbował wjechać pod sukienkę…
-
Żartujesz? Ty mu na to pozwoliłaś? Jestem w szoku. I co dalej?
- Dalej
nic… Po kilku sekundach wstałam i wyszłam.
- Tak po
prostu? I nie wylizałaś się z nim?
- Nie,
bez przesady – skrzywiła się mało szczerze Oliwia. – Przecież wiesz, że to nie
moja bajka…
- Nie
twoja – powtórzyła Angelika. – Ale…? – zapytała przeciągle, chcąc wydobyć z
koleżanki coś więcej.
- Ale
co…?
- Ale
wyszłaś. Nie czułaś się pewnie. Gdybyś została…
- Nie
insynuuj mi czegoś, czego bym nie zrobiła – ostrzegła dobitnie Oliwia. Ale w
głębi duszy nie czuła się zbyt pewnie.
- Jasne,
jasne… - Angelika udała, że wierzy. – I co teraz? Będziesz do niego wzdychać
cały dzień a tym bardziej noc? I jutro od nowa? Czy sama wykonasz jakiś krok?
- Nie
mam zamiaru do nikogo wzdychać, co ty mówisz? – Oliwia od początku wiedziała,
że brzmi to wyjątkowo nieszczerze.
- Pani
Pocahontas, widziałam jak grasz dzisiaj w meczu. Od rana byłaś nieobecna. Kogo
ty chcesz oszukać? – Angelika pobłażliwie spojrzała głęboko w oczy
przyjaciółki. – Będziesz musiała poprosić o pomoc Minetę… - zakpiła.
- Nikogo
o nic nie będę prosić… Dobra, kończ cole i wynosimy się stąd.
- Rzecz
jasna, zostajemy na stadionie? Za godzinę żużel, mecz z Falubazem.
- Daj mi
spokój z tym żużlem, co wy w nim widzicie? – Oliwia skrzywiła się tym razem
wyjątkowo szczerze. – Nie dość, że ojciec z Mieszkiem gadają o tym non stop
dzień w dzień i jakieś mecze oglądają,
tak, że nie ma dostępu do telewizora, to jeszcze ty nagle od roku stałaś się
wierną fanką. I jeszcze bawisz się z tymi ultrasami, czy coś…
-
Obiecałaś, że pójdziesz ze mną raz. Dziś jest ten raz. Najlepszy mecz w
sezonie, będzie dużo ludzi, twój brat na torze i najlepsza koleżanka na
trybunach. Czego ci więcej?
- Wrócę
do domu, mam dużo nauki, jutro będę na bank pytana z chemii.
- Haha,
nie rozśmieszaj mnie – parsknęła śmiechem blondynka. – Nauka? Rzucisz się na
wyrko i będziesz wzdychać do pięknego Oskara. Tyle wyjdzie z twojej nauki. Nie
opowiadaj głupot dziewczyno, zbieramy się stąd i idziemy na stadion –
zdecydowała pewnym tonem.
Zamyślony
Damian przechadzał się powoli w jedną i w drugą stronę na dole sektora dziesiątego,
czyli tej części stadionu, gdzie ultrasi organizowali tak zwany młyn. Po raz
kolejny zastanawiał się, czy dobrze zrobił wracając po dwuletniej przerwie do
kibolskiego życia.
Trzy
lata temu dał sobie spokój po tym gdy grupa szalikowców rozpadła się niemal z dnia
na dzień. Część poszła na studia, części znudziło się kibicowanie aktywne i
przesiadła się na inne sektory, część po prostu wyparowała ze stadionu, bo
żużel ich znudził. W ubiegłym roku powstała nowa grupa o niskiej, wręcz bardzo
niskiej średniej wieku. Dość przypadkowo na internetowym forum nawiązał z nim
kontakt lider owej grupy. Od słowa, do słowa… Damian został zaproszony do nowej
grupy. Rzecz jasna, nie jako zwykły człowiek, tylko jako ktoś, kto siedzi w tym
od dziecka, ze sporą wiedzą i renomą.
Teraz
przypatrywał się twarzom w młynie. Dzisiaj szlagierowy mecz, ciśnienie jest
duże, więc i chętnych do zdzierania gardła będzie więcej. Może ze stu. Tylko o
kim mówimy? Około dwudziestoosobowa grupa ultrasów, choć to określenie było
eufemizmem na dużą skalę. A reszta? Osiem dych pryszczatych okularników
zakochanych w żużlowcach swojego klubu, którzy po sezonie bez skrupułów odejdą
do innych klubów, tam gdzie zaoferują im złotówkę więcej. Do tego kilka, może
nawet kilkanaście dziewczyn nie dopingujących, tylko piszczących na widok
żużlowców i głośno komentujących, który fajniejszy. Ilość – od biedy ujdzie.
Jakość…
Jakość…
No, kurwa mać!
Ktoś
szturchnął go w ramię.
-
Widzisz tego w okularach i niebieskiej bluzie na prawo? – zapytał Brazil, prowadzący doping, twórca grupy. Miał
dwadzieścia jeden lat, w zasadzie był jedynym, z którym można było porozmawiać
na tematy kibicowskie. Jedynym, który rozumiał, że kibicowski styl życia, to
niekoniecznie przekrzykiwanie się kto lepszy, Kowalski, czy Iksiński.
- Ten
zamyślony taki? – odnalazł wskazanego Damian.
- No. To
jest właśnie Monter, nowy nabytek grupy.
- Ten co
zadaje milion pytań na każdy, najgłupszy temat? – ni stwierdził, ni zapytał
Damian.
- Tak,
ten. Wiesz co odpierdolił w tym tygodniu? – twarz Brazila wygięła się w kpiącym
uśmiechu.
- Nie…
- Blacha
dał mu moje gg. No i pisze ten Monter. I jak to on, zadaje tysiąc głupich
pytań. A na zakończenie rozmowy… - tu Brazil urwał, by zaakcentować a na jego
twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek. – Zapytał, jak oceniam jego doping na
ostatnim meczu w skali szkolnej…
- Hehe…
- Teraz twarz Damiana wykrzywiła się lekko. – Gość jest tak niekumaty, że chuj.
Do mnie też pisał.
- Co
pisał? – zapytał Brazil, widząc, że z ust Damiana nie schodzi kpiący uśmiech.
- Pisał,
że chce jechać z nami za tydzień do Częstochowy. Oczywiście milion głupich
pytań, włącznie z tym, czy na mecz wejdziemy za darmo – znów zaśmiali się obaj.
– Do tego trucie dupy i pytania, kto będzie zbierał kasę, gdzie, a jak on nas
pozna i gdzie to w ogóle będziemy zbierać… Paranoja kompletna. I taki motyw…
Wypytał się o wszystko i jeszcze raz pyta kto będzie zbierał pieniądze na busa.
A ja mu piszę, że ja. A on na to – teraz Damian zrobił lepsza pauzę dla efektu
– On na to, „hahaha… a na poważnie?” – obaj rozmówcy znów nie pohamowali
śmiechu.
- Ponoć
zapisał się do szkółki – poinformował przysłuchujący się rozmowie młody Serek.
– Na forum żużlowym założył wątek z milionem pytań, do kogo iść, co trzeba mieć
a co nie…
Pokiwali
głowami.
„Tak, kurwa,
z takimi ultrasami, czy żużlowcami, w zależności na co taki Monter się
zdecyduje, to my zawsze będziemy w dziesiątej lidze”, przemknęło przez głowę
Damiana.
Raz jeszcze
rzucił okiem na trybunę. Do meczu coraz bliżej, sektor się zapełniał. Chuj tam…
Skoro nie ma jakości, to niech przynajmniej pokrzyczą coś. Dużo ludzi, może tym
razem doping będzie głośniejszy, niż zwykle. Niech tylko wynik na to pozwoli.
- Jakieś
nowe dupy i to lepsze, niż te co zwykle – znów szturchnął go Brazil.
- Gdzie?
– nie spostrzegł początkowo Damian.
- Tam na
górze – wskazał głową Brazil. – To ta Angelika chyba co podobno próbuje wkręcić
się do naszej grupy. Przyjmiemy ją? – zwrócił się do Damiana.
- Jak
przejdzie chrzest… - wzruszył ramionami weteran. Nie był zwolennikiem dziewczyn
w grupach kibicowskich, ale tutaj sytuacja wymuszała takie rozwiązania, by
przyjmować każdego kto chce w czymś pomóc, coś zrobić. Zerknął na blondynkę. Od
razu spostrzegł jej towarzyszkę. W pierwszej sekundzie brunetka ubrana w jeansy
i błękitny dres wydała mu się znajoma. Ale dopiero w drugiej skojarzył, że ma
przed sobą wczorajszą bohaterkę parkietu.
-
Będziemy tu stać w środku i drzeć gęby? – Oliwia litościwie spojrzała na
przyjaciółkę.
- To nie
środek. Środek sektora owszem , ale widzisz, że za nami, wyżej, już taka zwykła
publika.
- Czyli
nie musimy? Całe szczęście.
-
Pocahontas, ożyj trochę, jesteś na meczu! – podekscytowana Angelika uszczypnęła
Oliwię w pośladek.
- Aj…
Ostatni raz byłam z pięć lat temu. Albo i dawniej. Ojciec dał sobie spokój z
zabieraniem mnie na żużel.
Rozejrzała
się po trybunach. Dużo ludzi. Stadion wypełniony był w trzech czwartych. Czyli
niemal dziesięć tysięcy. Gdyby taka publiczność przychodziła na ich mecze? I
zobaczyła dzisiaj widowisko jakie odstawiła? Aż wzdrygnęła się na samą myśl i
automatycznie przypomniała sobie brata.
- Kurde,
niech chociaż on nie odstawi dzisiaj takiej padaki jak ja…
-
Myślisz, że się spali? E, da radę, nie pierwszy jego mecz. W poprzednim meczu
jechał dobrze a ludzi było tylko nieco mniej – pocieszała Angelika. Po
sekundzie trzeźwo doszła do wniosku, że bardziej podtrzymywała na duchu siebie,
niż Oliwię.
Ta znowu
rozglądała się wokół. Wiedziała, że z dwa sektory w lewo stoi ojciec, tam było
jego ulubione miejsce. Nie widziała go, ale na pewno był. Rzuciła okiem w
kierunku parkingu dla żużlowców, ale nie zobaczyła brata. Zatoczyła wzrokiem
koło i spojrzała przed siebie, w dół sektora na kilku rozmawiających ze sobą
młodzieńców. Znieruchomiała. Przez dłuższy okres wpatrywała się w ubraną na
czarno postać w kapturze. Rozpoznała ją od razu. Wspomnienie wczorajszego
wieczora uderzyło ze zdwojoną siłą.
- Kto
to? – szturchnęła koleżankę.
- Który?
Ten z megafonem? Brazil, lider grupy, prowadzi doping. Aaa… Ten w kapturze? To
Damian, generalnie rządzi tu wszystkim. Czemu pytasz?
- To jak
to… Jeden jest liderem a drugi rządzi?
- Brazil
wszystko zorganizował, ale jest młodszy. Nie tyle wiekiem, ale stażem. Brazila
wszyscy znają, bo wydziera się przez megafon, udziela się na forum i w ogóle… A
Damian jest taki w cieniu, ale ma olbrzymi autorytet. Młodzi go słuchają, bo
jest starszy i ma w cholerę wyjazdów. Około stu. No, Brazil nawet jest ciacho i
ma swoje atuty…
- Łysy…?
No niech ci będzie… - Oliwia nie sprawiała wrażenia przekonanej co do walorów
Brazila. – A ten Damian? Nie za stary jest…? – wypytywała ostrożnie, nie chcąc
wzbudzić jakichś podejrzeń.
- On tym
żyje, będzie tu zawsze, gdy tylko znajdzie się grupa chcąca coś organizować. To
kibol z krwi i kości. I też łysy, jakby cię to interesowało – puściła kpiące
spojrzenie w stronę koleżanki.
- Nie
no, tak tylko… Wczoraj był u Klaudii, nie zauważyłaś?
-
Poważnie? Na pewno bym zapamiętała.
- Wszedł
na chwilę, akurat minęłam się z nim na korytarzu.
- Czyli
podsumujmy, wczoraj wpadłaś w sidła dwóch mężczyzn, udana impreza, no nie? –
uśmiechnęła się lekko szyderczo Angelika.
- Daj
spokój, charakterystyczny chłopak, więc rzucił się w oczy i zapamiętałam go –
usprawiedliwiała się brunetka.
- Nie
ściemniaj… O, patrz, wychodzą do prezentacji – wskazała w kierunku parkingu
Angelika i w ciągu sekundy zapomniała o całej rozmowie.
Po
ucieczce Oliwii z imprezy Oskar nieco przeszarżował z alkoholem. Nie
interesowały go inne panienki, celem była ta Pocahontaz, więc nie folgował
sobie. Teraz zbierał efekt wczorajszego picia. Nie chciało mu się nic, siedział
w mieszkaniu Wioletty i znużony surfował po necie, starając się znaleźć coś godnego
uwagi. Tak mijały cenne minuty. Po południu uznał, że czas najwyższy wziąć
prysznic.
Rozebrał
się i wszedł do kabiny. Wciąż myślał o wczorajszej imprezie. O Oliwii. Chociaż
trochę różniła się urodą od matki, to była naprawdę ładną dziewczyną. Trochę zagubioną,
nieco wrażliwą, dość delikatną, ale to właśnie pociągało go jeszcze bardziej.
Była inna, niż te wszystkie emanujące aż nazbyt seksapilem pseudo pewniaczki, z
którymi się spotykał. Jak choćby ta Wioletta. Ładna, wysoka, szczupła modelka.
Zwrócił na nią uwagę już w zeszłym roku, gdy do liceum przyszedł świeży
narybek. Wioletta pierwsza rzuciła się w oczy, nie tylko zresztą jemu. Ale ta
schowana gdzieś z boku Oliwia biła ją na głowę. Choć nie ubierała się tak
wyzywająco, czy nawet choćby pociągająco. Trzeba było jakiegoś czasu by wyłowić
ją z tłumu. Ale jak już się ją znalazło…
Spojrzał
na swe ciało w lustrze. Wiedział, że był zbudowany przynajmniej przyzwoicie.
Dobrze opalony. Dbał o siebie i nie miał problemów z dziewczynami. Spojrzał na
swojego penisa, który pobudzony do życia cieplą, spływającą wodą, sygnalizował,
że od dłuższego czasu bezczynnie nudził się jak emerytka w szpitalnej
poczekalni. Ujął go w dłonie i zaczął masować. Ten się wyraźnie ożywił.
Jeszcze
wtedy, w klasie maturalnej, Oliwia go aż tak nie interesowała. Owszem, ładna,
wręcz śliczna, ale on miał inne priorytety. Tak pod względem damsko-męskim, jak
i życiowym. Pochłaniały go bez reszty. Dopiero później, czasem wracał myślami
do niej a możliwość znalezienia się na jednej imprezie, zmotywowała go do
działania.
Masował
coraz twardszego członka coraz szybciej, wyobrażając sobie… Nie, nie Oliwię.
Jej matkę. Wioletta trafiła w sedno, w każdym razie przesadziła tylko trochę.
Oskar nie próbował żadnych amorów a przynajmniej nic na poważnie. Zwyczajnie,
nie było ku temu okazji. Może gdyby był w jej klasie, pojechał raz, czy drugi
na wycieczkę, wykorzystał jakieś sprzyjające okazje do flirtu. Ale takowych nie
było. A sama nauczycielka nie sprawiała wrażenia otwartej na żadne choćby
ćwierć niedwuznaczności.
Mimo to
często wyobrażał sobie tę wtedy coś około czterdziestoletnią piękność,
rozbierającą się na jego oczach. Zresztą co tam wtedy… Teraz sobie wyobrażał. Jak biorą razem prysznic, on
ustawia ją przodem do ściany, mając przed sobą jej nagie plecy, długie nogi i
oczywiście tyłek. Jak rozchyla te pośladki a ona posłusznie, rozstawia lekko
nogi, by ułatwić mu wejście. A on wchodzi… Nie, nie w cipkę. Wchodzi w tyłek.
Tak lepiej, perwersyjniej. Bardziej dominująco. I rucha ją. Nie kocha się,
tylko rucha, rżnie, wiedząc, że pani profesor ma męża, ale w tym momencie ulega
przed czarującym Oskarem. Jak wypina tyłek, chcąc, by Oskar wsuwał swego penisa
jeszcze głębiej. Jak jęczy tak z rozkoszy, jak z bólu. Ale Oskar sobie nic z
tego bólu nie robi, tylko rżnie nauczycielką mocno, ostro, silnie, z prawdziwą
furią, zalewając swoją spermą jej dupę…
Wystrzelił.
Trochę tego było po kilku dniach abstynencji. Potrzebował tego, uspokoił się. Zakręcił
kurek, wytarł ciało i począł rozmyślać nad jakimś planem działania.
Czirliderki
w roli podprowadzających, tańczyły za taśmą jak szalone, ale Mieszko już ich
nie widział. Zerknął na czas lecący z boku – jeszcze kilkadziesiąt sekund do
startu. Znalazł wreszcie dobre miejsce. Nic, tylko spokojnie odczekać. To już
czwarty bieg meczu i jego drugi start. W pierwszym, tak zwanym biegu
młodzieżowym, przyjechał drugi. Jeden z zielonogórskich juniorów okazał się
nieosiągalny. Zrobił w tym biegu swoje, ale ambicja zżerała go i nakazywała
więcej. Teraz kolejny bieg, już z seniorami, tak w swojej drużynie, jak i
przede wszystkim, tym po lewej ręce, z drużyny gości. Jak rozegrać pierwszy
łuk? Już jest zielone światło! Teraz manetka na full i szybkie spojrzenia na
zamek taśmy startowej. Poszła w górę!
Ruszył
szybko, kątem oka dostrzegł, że jadący z czwartego pola junior zielonogórski został
z tyłu. Dobrze! Ale ten po lewej ręce, senior w żółtym kasku miał lepszy dociąg
do pierwszego łuku i wjechał w niego pierwszy. Mieszko nie wykontrował
motocykla zbyt mocno. Poszedł szeroko. Zaryzykował, bo wiedział, że na tym
etapie, nie jest jeszcze na tyle odsypane, by śmigać po zewnętrznej jak ongiś
Gollob. Opłaciło się jednak. Wyjechał na prostą drugi, zostawiając tuż za sobą
kolegę z drużyny i juniora rywali. Teraz tylko przejechać kawałek i poszukać
jakiegoś miejsca do ataku. Żółty był szybki, ale nie na tyle by odjechać zbyt
daleko do przodu.
Drugie
kółko. Nie miał koncepcji na atak. Podążał torem jazdy żółtego. Był blisko i z
tego powodu czuł, że adrenalina wskakuje na jeszcze wyższy poziom. Cholera,
tamten nie jest taki szybki, może poszukać szansy na zewnętrznej? Na następnym
łuku. Zaryzykował i poszedł szeroko. Wyszło nieźle, niemal usiadł na kole
prowadzącego, ale nie miał takiej prędkości, by wykorzystać ją i ograć
przeciwnika po dużej.
Trzecie
kółko. Jednak opłacił się manewr z wyższą zębatką. Dobrze wyczuł, że tak będzie
lepiej i polecił mechanikowi dokonać drobnej poprawki ustawienia. Szkoda, że
szeroka nie trzymała tak, jak pewnie będzie trzymać z dwa, trzy biegi później.
Byłoby łatwiej. Ale nie ma się co poddawać. Widział, że kolega z drużyny jedzie
trzeci a junior gości zostaje dość wyraźnie w tyle. To dobrze, można atakować,
bez ryzyka utraty pozycji. Co najwyżej wyprzedzi go swój a to przecież mecz a
nie zawody indywidualne. Tak wiec atak! Ale nie wyszedł. Na drugim łuku znów
szeroko, napędził się mocniej. Wprawdzie jadący przy kredzie Zielonogórzanin
wciąż był pierwszy, ale Mieszko wiedział, że szybkość na tej prostej będzie
jego atutem. Jeśli tylko rywal nie przymknie go pod płotem. Kątem oka zobaczył
kierownika startu sygnalizującego początek ostatniego okrążenia.
A więc
czwarte! Rywal nie podjechał zbyt mocno pod płot. Zostawił trochę miejsca.
Mieszko wiedział, teraz, albo nigdy. Jest w tym momencie szybszy! Wejść w
pierwszy łuk szeroko na pełnej prędkości, nie kontrować zbyt ostro, przejechać
szeroko! Napędzić się, napędzić, napędzić…! Właśnie tak! Rzucił wzrokiem w
lewo, rywal uparcie trzymał się kredy, w sumie teraz nie miał już wyjścia, jak
jechać właśnie tak i wyjść z łuku szeroko, by zamknąć mu tor jazdy przy płocie.
Więc trzeba zdążyć przed nim! Jeeeeeedź! O kurwa! Zrobił to! Jest pierwszy!
Wręcz poczuł po lewej lekki dotyk rywala. „Lekki”, przy prawie stukilometrowej
prędkości… Ale to już nieważne, tamten był słabszy, siłą rzeczy nie miał prawa
osiągnąć takiej szybkości. Mieszko wciąż trzymał manetkę na full, czując, że
odjeżdża na kilka metrów, może cztery, może pięć. Tyle musi wystarczyć. I na
ostatnim łuku, nie ma już mowy o jeździe po dużej! Teraz już tylko przypilnować
krawężnik. Cholera, ale to męczące! Ale jest, łuk powoli się kończy. Znów
niemal poczuł oddech rywala po lewej stronie, ale wiedział, że nic nie odbierze
mu zwycięstwa. To już ostatnia prosta! Mógł sobie pozwolić na rzut oka w prawo,
na trybuny, na tysiące ludzi wstających z miejsc, unoszących ręce w górę.
Poczuł w tym momencie przypływ niesamowitej euforii. Już jest kierownik startu
z szachownicą. Już meta! Jeeeeeest! Pierwszy
wygrany wyścig w meczu ligowym! I to w takim meczu!
-
Jeeeeest! – darł się cały stadion, wiwatując zwycięstwo swojej pary a przede
wszystkim młodego juniora, dopiero wkraczającego w dorosły żużel. Zwycięstwa
takich zawodników zawsze są najgoręcej fetowane przez kibiców.
- Aaaaa!
– bardziej piszczała, niż krzyczała Angelika. – No widzisz co byś przegapiła
beze mnie?! A tak,
- Co ty
się tak podniecasz? – usiłowała uspokoić swoją koleżankę roześmiana Oliwia.
-
Pocieszyłabyś się trochę ze zwycięstwa swojego brata i uniosła swoją spuszczoną
głowę do góry!
- Gdyby
on dzisiaj widział mecz swojej siostry, to by też miał spuszczoną – skwitowała
Oliwia.
- Ale
pieprzysz… Ty a może pojedziemy za tydzień do Częstochowy na wyjazd? Oni –
wskazała ręką w dół. – Organizują wyjazd, ja się zapiszę po meczu. Pojedziesz,
nie? Przecież nie puścisz mnie samej, co ja tam będę robić bez ciebie?
- Ja się
będę uczyć na poniedziałek do szkoły, więc nie widzę opcji wyjechania – odparła
nieco zaczepnie uśmiechnięta koleżanka.
-
Przestań z tą szkołą, jesteś jedną z najlepszych w klasie i jeszcze ci mało. No
dalej! Za tydzień nie gramy, mamy wolny termin, Częstochowa daleko nie jest.
Jedziemy, prawda?
- Co ty
w tym widzisz? Mam średnią ochotą na wydawanie swoich marnych pieniędzy na
rzeczy, które mnie nie interesują.
-
Przecież nie chodzi tylko o żużel. Taki wyjazd to jest mnóstwo atrakcji,
ogólnie atmosfera i wiadomo…
- Ale
trujesz… Pogadamy później – Oliwia nie dała się przekonać. Ale myśl rzucona
przez koleżankę zakiełkowała. Z chęcią wyjechałaby na parę godzin poza miasto,
choćby nawet powodem miał być jakiś żużel.
Euforia
na stadionie opadła. Było już po trzynastu biegach i goście mieli przewagę.
Sześciopunktową, czyli możliwą do odrobienia przez gospodarzy w dwóch ostatnich
biegach, ale szanse były iluzoryczne.
Korzystając
z przerwy między biegami, Damian wyszedł z sektora. Wywołał go jeden z osiedlowych
kolegów chcący pogadać o czymś. O czym? Wyjawił po sekundzie.
- Wiesz,
mam pewny zysk u buków, potrzebuję tylko wkładu, oni dawają dobre bonusy, więc
to jest do zwrócenia. Potrzebuję tylko dwóch stów na start, mogę na to liczyć?
– Damian słuchał kolegi, gdy nagle na stadionie podniosła się wrzawa.
Damian
rzucił okiem od niechcenia. Sekunda wystarczyła by zorientował się w sytuacji.
Serce zabiło mu jak bęben. Od strony ich młyna, w kierunku sektora gości przemieszczał
się szybkim tempem jakiś osiłek. Za sobą ciągnął kawał materiału. Nie trzeba
było być Sherlockiem, by pojąć, że jest to flaga. Ich flaga, którą tenże
sprinter właśnie zwinął z ich płotu zmierzając z nią do swoich.
Kurwa
mać! Co teraz? Przecież nasi go nie dogonią, zresztą tam nie ma praktycznie
nikogo, kto by mógł gonić i spróbować odbić flagę. Jak mogli do tego dopuścić,
jak to się stało? I co? Ma teraz patrzeć jak biegnie? Za chwilę przebiegnie mu
przed nosem. Ma wybiec? Tutaj? Na oczach prawie dziesięciu tysięcy ludzi? Już
nie ma osiemnastu lat… Ale honor, ambicja, walka… Te wszystkie myśli zajęły
Damianowi ułamek sekundy.
Zerwał
się natychmiast i jednym susem przesadził płot dzielący widownię od toru żużlowego.
Szalonym sprintem w mgnieniu oka dogonił uciekającego. Depnął na flagę, dzięki
czemu kibic gości wytracił pęd, tracąc lekko równowagę. Dobrze. Teraz
trudniejsze zadanie. Puszczą mu nerwy i ucieknie do swoich, czy będzie próbował
odzyskać łup? Szybki rzut oka na przeciwnika – wyższy o pół głowy, nieco
szerszy, kurwa, będzie ciężko. Ale Damian, wykorzystując rozpęd przyładował pięścią
w twarz rywala. W skali szkolnej to by była trójka, może z plusem. Tamten odczuł,
ale nie wystraszył się. Odpowiedział butem. Damian uchylił się i odgryzł tym
samym. Furia powoli ustępowała, wskoczyło racjonalne myślenie. Przyjął postawę
defensywną zastanawiając się, jak idiotycznie może to wszystko wyglądać na
oczach tylu tysięcy ludzi. Do uszu doszedł jakiś wrzask publiki zainteresowanej
nowym spektaklem. Damian ostrożnie zerknął w tył. Zauważył, że zbliżali się do
niego Brazil i jakiś młodziak. To dobrze, zaopiekują się flagą a on weźmie na
siebie tego Zielonogórzanina, który teraz sprawiał wrażenie człowieka, który
nie wie co robić. Czas działał na jego niekorzyść, jego ziomkowie nie mogli
wyskoczyć z klatki, by przyjść mu z pomocą, więc z raz jeszcze ruszył na
Damiana. Ten uchylił się przed ciosem i błyskawicznie odpowiedział atakiem z
kolana. Znów wyszło kiepsko, ale dało przeciwnikowi coś do myślenia. Brazil z
młodym byli coraz bliżej.
-
Bierzcie flagę i palcie wroty! – ryknął Damian. – A ty kurwa wypierdalaj, bo
już psy wchodzą! – ostrzegł lojalnie wroga, zgodnie z kibicowskimi zasadami. Choć
po prawdzie wolał, aby po prostu ta szopka na oczach tak licznej publiczności
szybko się skończyła.
Adrenalina
buzowała jak testosteron u piętnastolatka, ale rozum zwyciężył. Tamten odwrócił
się i pomknął ku swemu sektorowi. Damian odetchnął z ulgą. Naciągnął kaptur na
głowę jeszcze mocniej i biegiem udał się w ślad za swoimi.
- Jak to
się kurwa stało, co wy tu odpierdalacie?!
- już na sektorze ofuknął wszystkich dookoła.
-
Siedział wśród naszych, trochę z boku. Wykorzystał moment nieuwagi, zerwał fanę
i poszedł… - dość niewyraźnym tonem odpowiedział Brazil.
- No i
co? On był już w połowie drogi a wy się dopiero zerwaliście do pogoni? W
liczbie dwóch, kurwa? – machnął ręką i usiadł na murku. Ciężko oddychał,
adrenalina wciąż dawała się we znaki. Rzucił okiem w bok, aby upewnić się, czy
nie będzie miał kłopotów ze służbami porządkowymi. Na szczęście nic na to nie
wskazywało.
Zresztą
nie zachodziła tutaj potrzeba robienia kolejnego cyrku, tym razem ze strony
policji. W świecie powszechnej inwigilacji takie postępowanie nie było
konieczne. Damian zdawał sobie doskonale sprawę, że grupa, choć młoda i w
gruncie rzeczy nieszkodliwa i tak na bank ma swoje akta w komendzie rejonowej.
To, że teraz jest spokój, nie znaczy, że będzie dalej. Są duże szanse, że jutro
po pobudce o szóstej rano, zobaczy pod swoim oknem radiowóz.
- No i
przejebali – westchnęła rozżalona Angelika. – Chodź, zejdziemy na dół.
Stadion
powoli pustoszał. Ludzie rozczarowani sześciopunktową porażką opuszczali
obiekt. Na dole sektora pozostała garstka kilku chłopaków z grupy
ultrasowskiej. Angelika dojrzała w niej Serka, jednego z ważniejszych
szalikowców. To dobrze, to przez niego próbowała dobić się do grupy. Lubiła
taki styl kibicowania, czyli wydzieranie gardła i autentyczne przeżywanie
meczu, walki na torze, zamiast bezczynnego siedzenia na ławce. A jako osoba
dość pomysłowa i energiczna mogłaby pomagać w przygotowaniach opraw meczowych.
Wcześniej,
rozeźliły ją pojedyncze gwizdy mikroskopijnej części widowni na Mieszka, który
w swoim trzecim starcie przyjechał na metę ostatni. Przez dwa okrążenia
próbował atakować jadącego przed nim zawodnika gości, ale przy wyjściu z
jednego z łuków, przeszarżował, mocno zarzuciło jego motocykl i stracił
dystans. Pięć punktów w trzech biegach to i tak był niezły wynik jak na
osiemnastolatka. Ale jak widać, niektórym baranom na trybunach było za mało.
Zeszły
na dół. Angelę trochę złapały pewne obawy. Wchodziła w męski świat. Choć
większość osób tutaj, to byli jej rówieśnicy, to jednak i Brazil, ze swym
niechętnym podejściem do dziewczyn i przede wszystkim Damian ze swym lodowatym
spojrzeniem, wzbudzali respekt.
- Cześć
– powitał ją nieśmiało skryty Serek.
- Cześć
– odezwał się również Brazil. – To ty jesteś ta co chce się przyłączyć do
grupy?
- Tak, ja
– Angelika postanowiła stawić czoła wyzwaniu. – A ty jesteś tym, któremu to się
nie podoba?
-
Miejsce dziewczyn jest na innych sektorach – wyjaśnił bez ogródek lider grupy.
– A poza tym zdaje się, że nie wypełniłaś, że tak to dyplomatycznie ujmę…
Całego formularza.
Lekki
śmiech przeszedł przez grupę. Angelika lekko zarumieniła się, ale nie dała za
wygraną. Oliwia dopiero po sekundzie zrozumiała o co chodzi.
- Tak,
miałam przyjść w krótkich spodenkach. Ktoś z was na forum tego zażądał. Ale to
jeszcze nie pora na to – Angelika trzymała fason. – Poza tym nie wiem, co mają
krótkie spodenki do ultrasów…
- Nie
ktoś, tylko ja – rozległ się pewny głos Damiana. – I najważniejsze, że my wiemy
i decydujemy o krótkich spodenkach i innych rzeczach…
Stojąca
metr, czy dwa obok całej grupki Oliwia, już wcześniej rzuciła kilka ukradkowych
spojrzeń na Damiana. Niewysoki, ale z charyzmą, to rzucało się od razu. Stał
spokojnie w czarnej, sportowej kurtce Everlasta i kapturem na głowie, paląc
papierosa. Jego harmonijna sylwetka, dłonie, może niezbyt duże, ale sprawiające
wrażenie silnych… I Oliwia, podobnie, jak wcześniej Angelika poczuła pewien
respekt. Miała jeszcze w pamięci jego wczorajsze wejście lwa na osiemnastkę
Klaudii. No i dzisiejszy występ na boisku. Nie imponowały jej tego typu
wydarzenia, ale obiektywnie musiała przyznać, że stanął w obronie honoru,
pewnych wartości, gdy cały stadion stał i się gapił.
Tak, to
z pewnością była intrygująca osobistość.
- No a
wszyscy kandydaci na członków też musieli przychodzić w krótkich spodenkach? A
może jeszcze sprawdzaliście co mają pod nimi? – zaperzyła się hardo blondynka.
- Nie,
tylko tobie mamy zamiar sprawdzić – odparował Damian znów wzbudzając przelotny
śmieszek kolegów. – I koleżance, jeśli też chce wejść do grupy.
Oliwia
lekko wzdrygnęła się, przybierając postawę defensywną i próbując posłać jakieś
pełne dezaprobaty spojrzenie. Napotkała parę oczu, które wczoraj
zahipnotyzowały ją swą siłą, zdecydowaniem, determinacją. Teraz kpiąco, ale i
poniekąd życzliwie się uśmiechały się lekko. Ciężko było jej przerwać ten
wzrokowy pojedynek, ale w końcu spuściła oczy, czując i siłę chłopaka i swe,
nieco żwawiej bijące serce.
Śmieszne,
czy nie, ale w pewien sposób urzekł ją zapach czystego, świeżo wypranego
ubrania. A z oczu można było wyczytać tyle, że ni jest to żaden tępy dresiarz.
Stojąc
nieco z boku, zerknęła raz jeszcze na jego sylwetkę. Na czarnej kurtce, którą
nosił Damian, z tyłu wydrukowany został napis „Tu się urodziłem i tu nastąpi
koniec. Całe życie na stadionie”. Ten nieco pompatyczny, ale jednocześnie
bardzo dobitny przekaz urzekł ją.
- Dobra,
niech będzie – machnął ręką Damian, nie dając dojść do głosu Angelice,
szykującej jakąś ripostę. – Weźmiemy cię na próbę. Rozumiem, że chcesz
uczestniczyć w życiu grupy, przygotowywać oprawy, jeździć na wyjazdy?
- Tak. I
właśnie chciałyśmy się zapisać na wyjazd do Częstochowy – odpowiedziała szybko
blondynka.
- Pięć
dych od osoby – odezwał się Brazil. – Jeszcze nie wiemy, czy autokar wypali, po
dzisiejszej porażce, pewnie wiele osób zrezygnuje z wyjazdu, więc nie wiemy
jaki środek transportu wybierzemy. Ale pojedziemy na pewno, na forum
dostaniecie szczegółowe informacje.
- I
pamiętajcie o krótkich spodenkach – do oddalających się dziewczyn dobiegł lekko
ironiczny głos Damiana.
Tomek
siedział wygodnie w fotelu. Wciąż czuł ból, tak fizyczne, jak i psychiczny. Nie
wiadomo co bolało bardziej.
- Ofiaro
losu – westchnęła wchodząca do pokoju Ania.
– To już chyba ja biję się lepiej, niż ty!
- I ty
musisz mnie jeszcze wkurzać? – Nie była to do końca prawda. Bardziej zdołował
się tymi słowami, niż wkurzył.
- No
dobrze, przepraszam… - odrzekła pojednawczo. – Jak ci poprawić humor?
Pytanie
nie wymagało odpowiedzi. W mieszkaniu było ciepło, wręcz gorąco, więc Ania
chodziła po nim w dość krótkiej, luźnej spódniczce i samym staniku. Teraz
sięgnęła dłonią za plecy rozpinając biustonosz.
- No
spójrz – dodała. – Nie cieszy cię to, że to ty mnie tak widzisz a on może sobie
tylko pomarzyć?
Trafiła
w sedno. To była jedyna opcja, która mogła dziś dać Tomkowi radość. Odgarnął
swoje długie blond włosy z twarzy.
Ambicja
wczoraj go zgubiła. Zrobił coś czego nie powinien. Doprowadził do sytuacji,
której rozwiązać nie umiał. Wciąż siedziała w nim zadra sprzed, ilu…? Pięciu
lat. Gdy na placyku w miejskim parku, czując się nad wyraz pewnie próbował
prowokować starszego oponenta do głupich zachowań, mających zrazić do niego
Anię. Wystarczyło wtedy jedno zdanie wypowiedziane niezwykle spokojnym i
chłodnym tonem, przy akompaniamencie morderczego spojrzenia, by Tomek poczuł,
jak ów chłód przenika jego ciało i odruchowo cofnął o krok. Jak to szło? „Nie
mów do mnie w ten sposób gówniarzu”. I nic więcej. Tyle wystarczyło.
Ten typ
podbijał do Ani, która chwilę wcześniej zdecydowała się na związek z Tomkiem.
Miała wtedy raptem piętnaście lat, ale potrafiła zakręcić w głowie dużo
starszym chłopakom, starszym nawet, niż ten Damian. Nic dziwnego, niektórzy
brali ją za studentkę. Elokwentna, błyskotliwa, inteligentna o dojrzałej
twarzy. Po prostu wybryk natury. Była celem wielu chłopaków. Ale usidlił ją
wtedy Tomek. Sam nie wierzył jak udało mu się doprowadzić do tego, że to w
końcu ona jadła mu z ręki a nie na odwrót.
-
Będziesz tak siedział? – prowokowała Ania łagodnym tonem.
Oczywiście,
że nie. Wstał, podszedł i chwycił nagie piersi w dłoni. Nie, jednak nie. Nie
miał ochoty na grę wstępną. Nie miał ochoty? Może ból nie pozwalał skupić się
na długich harcach?
Pamiętał
jak wtedy Ania deklarowała, że seks nastąpi dopiero w okresie narzeczeństwa.
Nie minęły trzy miesiące a wylądowali w łóżku. Od tego czasu, sama się śmiała,
że Tomek obudził w niej nimfomanię. W czasie, gdy pryszczaci okularnicy, kujoni
i reszta licealnych maminsynków trzepała sobie kapucyna oglądając drętwe
pornosy w internecie a kujonki w okularach i dziewoje z tak zwanymi zasadami
wzdychały do jakiegoś modela z plakatu, śniąc o zwykłych pocałunkach, oni przez
okres całego liceum pieprzyli się niemal dzień w dzień przerabiając praktycznie
całą kamasutrę.
Odwrócił
dziewczynę twarzą do ściany i uniósł jej spódniczkę do góry. Ania nie
protestowała. Nie miał ochoty na ceregiele. Szarpnął za majtki, odrywając je od
ciała i opuszczając w dół. Uwielbiał jej pośladki. Były takie jak trzeba, nie
za duże i nie za małe. Sprzedał klapsa, potem drugiego. Ania wypięła się. Na to
czekał. Rozpiął zamek swoich spodni, wyciągając penisa. Nie stał twardo, ale to
tylko kwestia chwili. Pomasował go chwilę i spróbował wbić się między
rozchylone uda dziewczyny. Ta drgnęła lekko, widać nie była jeszcze gotowa.
Chuj tam, kogo to obchodzi? Niestrudzenia wbijał się w cipkę swojej dziewczyny,
aż wdarł się niemal na całą długość. Odczekał kilka sekund. To miejsce zawsze
działało najlepiej na pewne problemy z potencją. Chwila w cipce Ani i już był
twardy jak skała.
Posuwał
się w górę. Jeszcze powoli, dając czas dziewczynie na to, by stała się w tym
miejscu bardziej wilgotna, by poślizg przebiegał bez problemu. Jęki, które
słyszał, nie były jeszcze jękami rozkoszy. Ból pozwolił mu tylko na chwilę
cierpliwości. Ruszył odważniej, zdobywając głębiej położone zakamarki. Średnio
obchodziło go w tym momencie, co czuje Ania. Zresztą dziewczyna biernie poddała
się jego zdecydowaniu. I dobrze. To on tu był poszkodowanym i to przede
wszystkim jemu miało być dobrze. Posuwał się w przód i do tyłu. Metodycznie
ruchał swoją królową. W sumie nie tylko swoją, to była królowa całego miasta,
mająca do dzisiaj rzesze oddanych fanów, którzy poszli by za nią na drugi
koniec świata, gdyby tylko kiwnęła palcem. Ale nie czyniła tego. Była mu wierna
i tylko z nim się pieprzyła. Wiedział to na pewno i imponował mu ten fakt.
Fakt, że ma na swoją wyłączność absolutnie jedną z najpiękniejszych dziewczyn w
mieście.
Taaaak…
W tym czasie, gdy on ją rżnie, może stu innych trzepie się pod jej fotki w
sieci. A kolejnych stu przypomina sobie piękną koleżankę z gimnazjum, czy
liceum, wyobrażając sobie, że są na miejscu Tomka. Ale, kurwa nie są! To on
teraz rucha ją coraz silniej, coraz ostrzej, mając przed sobą jej wypięty nagi
tyłeczek, który uderza swą dłonią, gdy tylko najdzie go na to ochota. Rucha,
zniewalając jej ciało poprzez silny uchwyt jej bioder. Rucha, przesuwając
dłonie w górę i ściskając jej cycki. Całe ciało tej ślicznotki jest jego i
tylko jego.
Przyspieszył
jeszcze szybciej. Te wszystkie myśli dodały mu animuszu, tak, że zapomniał o
bólu. Przy orgazmie tym bardziej. To nie była żadna miłość, tylko rżnięcie. By
podbudować ego. By znów poczuć się zwycięzcą. Nad tymi dziesiątkami koniobijców
marzących o jego dziewczynie. A przede wszystkim nad tym baranem w kapturze.
- No –
odezwała się Ania, jakby czytając w jego myślach. – A nasz kolega będzie miał w
tym tygodniu sporą niespodziankę.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz