KiDs II ("Wszyscy mamy tajemnice"), OLIWIA JONS ("Krwistowłosa wojowniczka"), KiDs II - wersja alternatywna ("Podzielone miasto"), OLIWIA PORNOGWIAZDKA ("Pub odnaleziony na Sardynii") - pierwsze części.
KiDs II. Wszyscy mamy tajemnice.
Przekraczając
bramę willi należącej do właściciela Comfortexu, Damian po raz kolejny
krytycznie zerknął na swoje ubranie. W niebieskiej koszuli nie czuł się
specjalnie szczęśliwy.
-
Przestań już… Przecież wyglądasz jak człowiek. Wreszcie… - Oliwia po raz kolejny
musiała skarcić chłopaka.
- Dobrze
ci mówić – zerknął na ubraną w śliczną zieloną sukienkę partnerkę. – Twój strój
to dla ciebie codzienność, ja ostatni raz odstrzeliłem się tak na pierwszą
komunię.
-
Wyglądasz jak młody Bruce Willis. Naprawdę. Już lepiej? – uśmiechnęła się szeroko.
– Młody, czyli gdy był coś krótko po czterdziestce.
Przygryzł
wargę, może trochę podrażniony, ale bardziej by się nie roześmiać. Taki
komplement ubarwiony lekkim pociskiem nieco poprawił mu humor.
Posiadłość
pana Zerkowskiego była dobrze oświetlona, toteż z daleka można było dostrzec
sporą grupę ludzi, głównie w młodym wieku, raczących się już napojami i
jedzeniem. Nic dziwnego, impreza zorganizowana dla piłkarzy, piłkarek i
żużlowców Ostrovii zaczęła się ponad godzinę wcześniej.
- No i
patrz pani… Przyjechaliśmy jako ostatni. Outsiderzy jednym słowem.
- To
źle? – zapytała ze stoickim spokojem.
- Nie,
przecież wszystko się pięknie łączy. Jako ostatnia w drużynie wychodzisz z
szatni, jako ostatnia wchodzisz na przyjęcie, jako ostatnia w klasie stracisz
dziewictwo…
- A… I
to ostatnie, pewnie szanownego pana boli najbardziej – roześmiała się ubawiona
Oliwia.
- Siema
Łysy… Kiboli też tu wpuszczają? – Damian nim zdążył odpowiedzieć dziewczynie
usłyszał głos jednego z bardziej doświadczonych piłkarzy.
- Heh…
Jeśli wpuścili tu specjalistów od kopania się w czoło, to i mnie tym bardziej –
odmachnął dłonią i szedł dalej. – Patrz, możesz lecieć i przywitać się z
szanownym dyrektorem klubu – wskazał ruchem głowy.
-
Witałam się już, tak się składa, że, jakbyś nie wiedział, to wciąż mieszkamy w
tym samym domu.
- Ma
znajomości twój stary, nie powiem… - skwitował widząc Daniela gaworzącego z
właścicielem Comfortexu, panem Zerkowskim, oraz wiceprezydentem miasta.
- Z tego
co zauważyłam przed chwilą, ty też.
- To
małe miasto, osiemdziesiąt tysięcy ludzi. A jak się siedzi całe życie na
stadionie, to sama wiesz.
- Wiem.
Chyba idzie do nas jakiś współpracownik ojca, członek zarządu, czy coś – teraz
ona zwróciła uwagę na zbliżającego się niespiesznie ubranego w garnitur
mężczyznę niewiele starszego od jej chłopaka.
- To
Artur, jest w sekcji żużlowej klubu – zdążył sprecyzować Damian, nim
czarnowłosy chłopak o ciemnej karnacji, z kilkudniowym zarostem na twarzy
zbliżył się na odległość dwóch kroków.
- Cześć!
– najpierw podał rękę Oliwii, potem Damianowi. – Jednak wbiłeś się na tą
imprezę. I dobrze, będzie sprawa dla ciebie.
-
Myślałem, że to taka luźna bajka, coś wypić, coś zjeść…
- Jasne.
Spójrz na tamtych, czy wyglądają na takich, co dywagują o wyższości bigosu nad
schabowym? – wskazał na to samo trio, które przed chwilą zauważyli także Damian
z Oliwią.
- Jakbym
miał tyle hajsu co Zerkowski, to miałbym właśnie tylko takie dylematy.
- O,
widzisz… Tu się właśnie zaczynają schody… - dyplomatycznie rzucił Artur.
- No tak,
mogłem się domyślać, że to o czym mówi się tu i ówdzie ma swoje podstawy…
- No
właśnie. Dlatego też oprócz młodych, piłkarzy, żużlowców, no i piłkarek –
uśmiechnął się do Oliwii. – Są tu też grubsze ryby, ale prawdę mówiąc nie sądzę
by coś z tego wyszło. Dlatego też, jesteś tu i ty… - urwał, jakby nie chcąc
zdradzać wszystkiego.
- Ja? –
zapytał kompletnie zaskoczony Damian. – Mam kogoś odstrzelić?
-
Niezupełnie. Ktoś już został odstrzelony a teraz… Ale wiesz, nie lepiej pogadać
o tym wszystkim w lepszych warunkach, w środku?
-
Szyfrem mówisz…
- Po
prostu nieoficjalnie, dlatego nie chcę mówić za wiele. Bawcie się tutaj a jak
tamci skończą konferencję – znów wskazał na biznesmena, dyrektora i urzędnika.
– Znajdę cię i porozmawiamy dłużej, dobra?
- Tak
więc widzisz, trochę nam się to nasze małe imperium posypało – biznesmen
właśnie skończył swój wywód.
- Miasto
nie może dać pieniędzy. Budżet ustalamy pod koniec roku. Teraz w sierpniu
niemożliwością jest znaleźć kilkaset tysięcy złotych, by przekazać je klubowi –
dodał wiceprezydent.
- W
zasadzie to wszystko przez Pierzchałę. Deklarował przed sezonem trzy setki. Nie
wpłacił ani złotówki – westchnął dyrektor klubu.
- Nie ma
co mieć pretensji do niego – wyjaśniał Zerkowski.
- Wiem,
wiem. To wszystko przez te pieprzone rosyjskie embargo. Zaliczył facet straty z
tego tytułu. Do tego doszli mniejsi sponsorzy, reklamodawcy…
- No i
co teraz zrobisz? – zapytał główny sponsor klubu.
-
Będziemy musieli ciąć koszty, nie ma wyjścia.
- Jaki
jest stan finansów? Ty powinieneś wiedzieć to najlepiej.
- Nie da
się tego określić dokładnie, codziennie coś się dzieje, jakiś wpływ, jakiś
wydatek. Mogę podać w przybliżeniu. To jest na pewno ponad pół miliona do tyłu.
- Dużo –
skwitował wiceprezydent pochylając głowę.
- Dużo,
choć nie jest to jakiś wybitny dramat – wygłosił Zerkowski. – Pamiętacie inne
kluby? Tarnów, Gniezno, Leszno chyba też. Wszyscy mieli powyżej miliona długu i
jakoś wyszli na swoje.
- Tak,
ale żeby wyjść to trzeba mieć jeszcze jakieś wizje, jakieś możliwości, opcje.
Rafał, jeśli ty nie jesteś w stanie wyrównać tego, co straciliśmy na
Pierzchali, to przykro mi, nie widzę żadnej możliwości wyrównania do zera w
najbliższym czasie.
- Nie
jestem w stanie, już o tym mówiliśmy.
- Musisz
wytrzymać te pół roku – powiedział z naciskiem wiceprezydent. - Ja zrobię
wszystko, żeby podnieść kwotę przeznaczoną w budżecie miasta na sport. Ale tak,
jak powiedziałem, to dopiero w styczniu, lutym. Niestety…
- Musisz
zrobić cięcia i jak nie będzie innego wyjścia, polecisz z żużlowcami do drugiej
ligi, mówi się trudno. Piłkarze chyba jakoś dadzą sobie radę a piłkarki to
wiesz… To jest tylko kropla w budżecie. Zresztą jakieś cięcia już zrobiłeś.
Pogoniłeś tego managera żużlowego z powrotem do Zielonej…
- Tak, nie
sprawdził się. Ani jakoś wybitnie szkółki nie prowadził, ani meczów. Przecież
wiesz, że tak prowadzić mecz, jak on, to mogę ja, albo ty, albo każdy inny,
który chodzi te dwa lata na żużel.
- Wiem.
Czyli nie zatrudnisz nikogo sensownego w to miejsce?
- Nie.
Nie ma kasy i nie widzę potrzeby. Jest dwóch, trzech kandydatów od nas, takich
kręcących się wokół klubu, młodych, którzy mogą to robić prawie za darmo. Kogoś
się wybierze.
- Jasne
– zgodził się sponsor. – Żużel to nie piłka. Tu nie trzeba Fergusona, Mourinho,
czy tam innego…
-
Zakończyliście już naradę i wypracowaliście jakiś tajny plan? – do trójki
mężczyzn zbliżyły się dwie kobiety w średnim wieku.
- Jasne
– przytaknął Zerkowski, po raz kolejny pożerając wzrokiem figurę wysokiej
brunetki, olśniewająco prezentującej się w czarnej sukience. – Teraz mamy plan
pożreć kilka schabowych.
- Ja
jednak wolę bigos – wtrącił wiceprezydent.
-
Nudzisz się bez tej Angeliki? – zagaił Piotr podchodząc do klubowego kolegi.
Jak to
na imprezie, porobiło się sporo małych grupek. Swoi trzymali ze swoimi. To jest,
piłkarze gaworzyli między sobą, od czasu do czasu zaczepiając niektóre piłkarki
a żużlowcy szukali swojego towarzystwa. Tym bardziej ci, którzy byli tu obcy.
Konkretnie przyszli do klubu na zasadzie transferu. Piotr, leszczynianin z
urodzenia był jednym z nich.
Nie
mogąc zimą dogadać się ze swoim macierzystym klubem, wykorzystał fakt awansu do
pierwszej ligi drużyny z miasta leżącego raptem sto kilometrów dalej. I od
marca reprezentował nowy klub. Chociaż jako dość bezpośredni, raczej
wyluzowany, towarzyski chłopak nie miał problemów z nawiązywaniem znajomości,
tu czuł się dość obco. Nic dziwnego, większość sezonu spędzał w trasie z
jednego stadionu na drugi. Pozostałą część w domu rodzinnym w Lesznie. W Ostrowie
bywał rzadko, w zasadzie przy okazji meczów, czy sporadycznych treningów. W
mieszkaniu, które załatwił mu klub a które było własnością jednej ze znajomych
głównego sponsora klubu pojawiał się nieczęsto.
Z nowym
klubem nie łączyło go nic poza reprezentowaniem jego barw. Nie czuł z nim
więzi, nie znał mieszkańców miasta, tutejszych piłkarzy imprezujących teraz na
tym samym terenie. Dlatego szukał towarzystwa kolegów z drużyny.
- Nie…
Byłoby tak samo. Jadłbym to samo żarcie, pił ten sam browar, Angelika nie
miałaby na to wpływu – odparł swobodnie młodszy o dwa lata blondyn.
Razem
tworzyli parę juniorską w drużynie. Ze względu na regulamin, był to dość ważny
element w składzie.
- No nie
gadaj… Takie sytuacje mają wpływ na różne rzeczy…
- To ty
masz opinię takiego, który lubi poznać kilka lasek w jedną sobotę – odciął się
Mieszko. – Wiec nie wiem, po co te gadki. Mi jest dobrze. Dowodem na to jest
fakt, że po tym jak się rozstaliśmy, seks jest jeszcze fajniejszy, niż
poprzednio.
Roześmiali
się obaj.
- Czyli
nie wyszłeś na tym tak źle. Masz swojego prywatnego managera, mechanika,
kierowcę, który do tego ma cycki i nie robi z tego tytułu żadnych ceregieli…
- Taki z
niej manager… - machnął ręką Mieszko.
- No
tak, wystarczy stary, jako dyrektor klubu…
- Stary
nie załatwi mi kontraktu w Szwecji, tu się Angelika trochę przyłożyła
doglądając pewnych spraw – przyznał chłopak.
- No
właśnie, nie zamierasz przejść do ekstraklasy w Szwecji? W tej drugiej lidze u
nich poziom jest dość marny.
- Będą
oferty, to pogadamy, na razie jest sierpień, jeszcze się sezon nie skończył –
odparł dyplomatycznie. Fakt, w Szwecji zdarzyło mu się kilka co najmniej
dobrych występów. Ale niestety też i takie, których wolałby nie pamiętać.
No i tam
przeskok między drugą ligą a pierwszą było dużo wyraźniejszy, niż w Polsce.
- A w
ogóle przestań gapić się na Asicę i powiedz jak się spisuję silniki po tunningu
u Williamsa? – odezwał się po chwili do Piotra. Ten się roześmiał.
- No
przecież dobra jest, nie…? Nie darmo mówią, że wasze podprowadzające to
pierwsza trójka w kraju.
- A tam,
gadanie – chwacko odparł Mieszko, zgrywając kozaka. Chociaż, czy na pewno
zgrywał? – Pamiętam ją dwa lata temu. Zwykła laska, licealistka jakich wiele. A
teraz… Blondynka pełną gębą, zahaczyła się w jakiejś agencji modelek chyba.
-
Uśmiech ma zajebisty. Co tam… Sam bym się pouśmiechał…
- Aśka…
Trochę za bardzo klei się do Ciszewskiego – uprzedził jakby od niechcenia
Mieszko.
- Wiem,
widzę przecież… No, on sam też jest playboy.
- I
chcesz sprawdzić, czy poleci na członka zarządu, czy na młodzieżowego
reprezentanta kraju? To startuj.
Po tych
słowach zerknął ukradkiem na niedawno pozyskanego kolegę. Czarnowłosy, z nieco
zaciśniętymi ustami zdradzającymi pewną zawziętość, względnie wysoki,
szczególnie jak na żużlowca, którzy nigdy akurat wzrostem nie imponowali, dość
energiczny, nieco impulsywny, porywczy, mający zawsze wiele do powiedzenia… Z
pewnością nie miałby większego problemu z poderwaniem lokalnej czirliderki,
nawet tak atrakcyjnej jak Joanna. Choć ta, na brak adoratorów narzekać nie
miała prawa.
Westchnął
cicho i zatopił usta w szklance wypełnionej Tyskim.
-
Wytłumaczysz mi w końcu, dlaczego rozeszliście się z moim bratem? – zapytała
Oliwia w połowie rozmowy z Angeliką.
- A
dlaczego tak cię to interesuje? – bardziej zdziwiła, niż zirytowała się
koleżanka.
- Bo to
dziwne… Przez rok jesteście razem, wszystko gra jak w zegarku, skaczesz pod
sufit a tu nagle…
- No
tak, ale to moja sprawa a nie…
- Ach
tak…! – uniosła ręce w przepraszającym geście Oliwia. – Nie mam zamiaru
nalegać, zwyczajnie kiedyś mówiłyśmy sobie wszystko i obiecałyśmy coś sobie…
- Że
stracimy dziewictwo w tym samym momencie, na jednym łóżku? Widzisz, w tym
układzie nie była to najrozsądniejsza opcja…
- Nie
kpij. Co innego miałam na myśli…
- Oboje
doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy trochę oddechu. Nie, nie chodzi o
bzykanie się z każdym nowo spotkanym, nie. Po prostu musieliśmy się rozluźnić.
No i jak widzisz nadal się spotykamy, koleżeńsko, spokojnie. No i ogólnie jest
OK…
- Nie
rozumiem tego kompletnie – wyznała śliczna brunetka.
- To
pewnie nie zrozumiesz tez tego, że od czasu jak się rozstaliśmy, seks jest
jeszcze fajniejszy – zachichotała blondynka.
-
Przestań – żachnęła się Oliwia, patrząc z czymś w rodzaju urazu na
przyjaciółkę. – wy oboje nadajecie się do…
- Ech,
nie rozumiesz i tyle. Na przykład ja też nie rozumiem wielu rzeczy i nie robię
z tego afery.
- Jakich
na przykład rzeczy?
- A
takich, że na przykład postanowiłyśmy jechać tym samym składem w kolejnych
rozgrywkach bez zmian a tu masz! Malwina, kapitan drużyny, ni z gruszki, ni z
pietruszki ucieka na studia do Poznania i nie ma jej.
- Zaraz,
zaraz… Nie ona jedna poszła na studia, ja też i Agata i Jowita i …
- Ale wy
wszystkie zadeklarowałyście powroty w weekendy na mecze i grę. A Malwina nie.
Do tego jedna zastanawiająca rzecz. Wiem jaką ona ma sytuację rodzinną, bieda
aż piszczy. A tu nagle studia na Mickiewicza. Kto to opłacił?
-
Dlaczego uważasz, że to moja sprawka? – Oliwia czuła, że jej twarz nabiera
kolorów i wolała zwrócić ją w inną stronę.
- Czy ja
mówię, że twoja? Tylko mnie to dziwi. A ty lepiej pilnuj swojego boyfrienda, bo
zaraz ci go ktoś zwinie.
To
mówiąc, Angelika ruchem głowy wskazała na róg basenu. Stali przy nim Damian,
Artur i uroczo uśmiechnięta, dość naturalnie wyglądająca śliczna blondynka.
- Co tam
masz? – zagaił zaciekawiony Damian.
Impreza
była już za półmetkiem. Za oknem było gwarniej, weselej. Piłkarze, piłkarki i
żużlowcy, jakby nie bacząc na kłopoty finansowe swojego klubu bawili się w
najlepsze. Ale tu w jednym z pokoi willi należącej do Rafała Zerkowskiego
panował spokój. Ani Damian, ani Artur nie przeholowali z alkoholem. Obaj
wychodzili z założenia, że na takich imprezach pije się raczej symbolicznie a
nie na umór. Tym bardziej, gdy do omówienia są ważne sprawy.
- Wiesz,
że Jasiek został pogoniony – zainicjował Artur mając na myśli sprawę
poprzedniego managera klubu żużlowego.
- No
wiem i co z tego? Szukacie nowego, ale co ja mam z tym?
- Wiesz
już, że kasy w klubie jest tyle, że każdą złotówkę przed wydaniem trzeba
obejrzeć siedemnaście razy. Dlatego nie ma mowy o żadnym nazwisku.
-
Dlatego postawicie na kogoś bez nazwiska. Stąd. Ale…
- Ale
nie chcemy stawiać na nikogo ze starych repów. Wiesz, to ludzie minionej epoki.
Znają się na tym sporcie, ale mają mentalność strych dziadów. Wiesz… Ta rozmowa
pozostaje między nami, nie? – roześmiał się lekko.
Damian
pokiwał głową. Stary trick polegający na tym, że rozmówca zbliżając się w ten
sposób traktuje go jak swojego. Spoufala, pozyskuje zaufanie.
- Czyli
młody, swój, spoza układu, tak…? Jakieś konkrety? – Cierpliwie czekał na to co
ma do powiedzenia Artur.
- Otóż
to. Chodzi nam o jakiegoś fanatyka. Takiego kto rzecz jasna zna się na tym
sporcie, ale też zostawi trochę krwi na placu boju.
- Ale
czarujesz…
- To nie
czary, to nasze założenia. No i nie ukrywajmy. Pensja to średnia krajowa,
żadnych kokosów, sam rozumiesz.
- Mówisz
do mnie, jakbyś to mnie miał zamiar wsadzić na to stanowisko – Damian powoli
zaczynał sobie zdawać sprawę, że ten z pozoru absurdalny wniosek wcale nie jest
taki debilny.
- Stary…
Wyszukaliśmy sobie kilku kandydatów. Takich speców, co spełniają te warunki.
Gila, Palacz, Mocny… Znasz ich wszystkich, nie?
-
Kojarzę – kiwnął głową Damian.
- No,
ale każdy z nich miał swoje minusy. Gila, wiesz jaki jest. Taki idealista,
romantyk, trochę bez jaj. Wiesz co odjebał trzy tygodnie temu…
- Hehe,
wiem… - zaśmiał się Damian, przypominając sobie, jak to w internecie pojawiły
się pierwsze pogłoski o braku stabilności finansowej klubu. Gila porozsyłał
wtedy na facebooku prośby do różnych krajowych żużlowców o wsparcie dla klubu.
Gest tak utopijny, jak i narażający na śmieszność było, nie było, profesjonalny
klub sportowy.
- No
właśnie. Z kolei Palacz to jeszcze większy dziwak. Zna się jak mało kto, zęby
zjadł na trybunach i trochę pomagał czasem przy klubie, ale ma swoje oryginalne
teorie.
- To też
wiem, nie musisz przypominać.
- Mocny
to jest wiesz, taki parkingowy pomagier. Chłop na schwał, jest od wszystkiego,
od grabienia liści, naprawiania dmuchawców, po grzebanie w sprzęcie, ustawianie
przełożeń nawet. Ale to jednak nie jest typ managera, takiego, który może
powiedzieć poprawnie w telewizji dwa zdania po polsku.
-Chcesz
mi wmówić, ze ja umiem?
- Nie
rób, kurwa z siebie takiego dresiarza spod bloku. Jesteś na stadionie od
niemowlaka, znasz się na żużlu…
- Stary,
co ty gadasz w ogóle? – Damianem targnęły chyba jeszcze większe emocje, niż rok
temu, gdy na stadionie w Zielonej Górze wywieszał do góry nogami skrojoną flagę
Falubazu. – Człowieku…! Ja ci mogę powiedzieć po kolei wszystkich mistrzów
świata od 1936, mogę ci powiedzieć jak wyglądała poszczególna punktacja w meczu
z Gdańskiem piętnaście lat temu, ale na miłość boską… Mogę skład ustawić, to
zrobi połowa ludzi na stadionie, ale dopilnować tor, by ścieżki były takie
jak trzeba, ustawienia, przełożenia,
wszystkie te sprawy regulaminowe, biurokracja… OK, coś tam wiem, ale bez
przesady… Przecież ja tego nigdy nie robiłem, no do chuja…
Urwał.
Dwadzieścia sześć lat na trybunach, bo ojciec brał go na stadion niemal od
niemowlaka. No dobra, w każdym razie ponad dwadzieścia. Z punktu widzenia
kibica znał to wszystko na wylot, ale z parkingu…
- Masz
jeden mecz, żeby się z tym zapoznać. W ostatniej kolejce jedziemy do Gdańska.
To jest mecz o nic. I tak pojedziemy w dwumeczu o utrzymanie i tak. Czy w
Gdańsku wygramy, czy przegramy... Dlatego to jest mecz na luzie. Poprowadzisz
go, ogarniesz temat. Po angielsku trochę umiesz, dogadasz się z zagranicznymi.
Zresztą zawsze pod ręką będzie ktoś, kto umie lepiej.
Zaparło
mu dech w piersiach. Ilu kibiców w tym mieście miejscu nie marzyło o tym, by
spełnić swoje najskrytsze pragnienia? By zostać żużlowcem i przywozić same
trójki, albo poprowadzić drużynę w roli trenera, czy jak się ładniej określało
w tych czasach, managera? Ile razy ona sam o tym myślał? Ile godzin spędził
przy komputerze, grając w wirtualne managery, czy to piłkarskie, czy żużlowe. A
teraz…
-
Zobaczysz od środka jak to wygląda. Poznasz się bliżej z zawodnikami, ich
mechanikami. Będziesz miał do pomocy wiesz kogo… Tych paru ludzi, co zawsze się
kręcą. Ja będę, Mocny na przykład też, jeszcze Wiewiór. Będą ci zwracać uwagę,
pomagać i tak dalej… Mówiłem już, wiesz zresztą dobrze, że wynik tego meczu nie
ma znaczenia. Nie ma ciśnienia, to jest mecz do odjechania i tyle. Jeśli media
będą się coś tam pluskać, to się nie przejmuj. Swoim dziennikarzom przekażemy
odpowiednią wersję i nikt nie zacznie wydziwiać, że stanowisko bierze ktoś
nowy, niedoświadczony.
Damian
zamknął oczy. Nie mógł uwierzyć. Dziecięcy fanatyzm wtedy… A dziś
rzeczywistość. Jedno słowo a…
- A i
jeszcze jedno… Wiesz, że dziewczyny jakoś się zgadały i chcą ciągnąć dalej grę
w piłkę, teraz już nie w juniorkach, tylko normalnie w lidze. Wiesz, bo Oliwia
na bank ci mówiła. No to rozumiesz… To jest amatorka, taka babska kopanina… Nie
ma zatem sensu zatrudniać jakiegoś choćby pół poważnego trenera, wystarczy
taki, który poprowadzi zajęcia, zmusi je do pobiegania i nauczy kilku schematów
taktycznych. Więc myślę, że nie odmówisz. To jest na dobrą sprawę kilka chwil w
weekendy, bo one tylko wtedy będą miały czas zjeżdżając ze studiów. Ewentualnie
raz w tygodniu godzina treningu dla tych, które są na miejscu. Tak więc chyba
nie będzie problemu, gdy zajmiesz się tym, nie…?
Jedno
słowo a jutro wszystkie portale żużlowe w internecie, inne portale sportowe,
czy lokalne, fora żużlowe i miejskie, telewizja kablowa, radio a w końcu we
wtorek „Tygodnik Żużlowy” podadzą nową wiadomość, że…
- … nasz
klub ma nowego managera – poinformował cierpliwie wyczekującą pod domem
Zerkowskiego Oliwię, gdy wyszedł w końcu na świeże powietrze.
-
Ciebie…? – nie mogła uwierzyć śliczna brunetka, ale jej twarz rozjaśnił
promienny uśmiech. – Kochanie, zawsze wierzyłam, że znasz się na tym najlepiej,
przecież wiesz! – przytuliła się do chłopaka, składając na policzku głośny
pocałunek. – Pomogę ci we wszystkim najlepiej jak będę mogła! – zapewniła
gorliwie.
-
Świetnie, bo jestem tak naładowany, że pomóc mi może tylko dziki i namiętny
seks – wyszeptał jej do ucha dość agresywnie.
- Bardzo
chętnie! – zapewniła gorliwie, robiąc duże oczy. - Z kim sobie życzysz?
Angelika jest wolna a może ktoś inny? Jakie masz preferencje?
- Mam
takie preferencje, żeby wrzucić cię do wody – i po tych słowach, czując wciąż
pulsującą, niezwykłą energię, chwycił znienacka Oliwię i wziął ją na ręce
krocząc w kierunku basenu.
-
Sukienkę mi zniszczysz, puszczaj, dobra?! – wystraszona Oliwia na sekundę
uwierzyła, że Damian faktycznie spełni swoją zapowiedź. Ale ten tuż przed samym
zbiornikiem grzecznie postawił ją na nogi.
Lekki
hałas jakiego narobiła, nie uszedł uwadze najbliżej stojących. Rzucali oni
spojrzenia na piękną brunetkę ubraną w ładną, zieloną sukienkę odsłaniającą jej
zgrabne nogi nieco powyżej kolan. Damianowi to nie przeszkadzało. Zdążył się
już do tego przyzwyczaić. Zresztą nie był zazdrosny o spojrzenia.
-
Popatrz… To chyba pierwsza impreza od trzydziestu lat, na której to nie ty jesteś
królową? – zadumał się Daniel, nie przepuszczając okazji, by posłać zaczepny
tekst w kierunku stojącej obok żony.
- Czuję,
że gdyby nie to, iż zdetronizowała mnie twoja córka, to zaraz zrobiłbyś jakiś
pojedynek, po którym wróciłabym na należne mi miejsce – odpłaciła się tym samym
równie zaczepnie uśmiechnięta wicedyrektorka jednego z miejskich liceów.
- Jak ty
mnie dobrze znasz… I taką opinię o mnie masz…- przygryzł usta w zawadiackim
uśmiechu dyrektor klubu.
- Masz
oczywiście także swoje dobre strony. Opłacasz studia utalentowanej piłkarce,
trzymając ją daleko od domu…
- Nie
kpij… Wiesz dobrze, że jesteśmy jej to winni. I stać nas na to.
- Nie
traktuj wszystkich słów mega poważnie, dobrze? Ale jak chcesz się bić na nie,
to pamiętaj, że wszystkie chwyty dozwolone. A z innej beczki… Nie boisz się
różnych posądzeń o tę nową sprawę? Oliwia gra w klubie, Mieszko jeździ, ty
jesteś dyrektorem. A teraz dodatkowo zatrudniasz w roli managera chłopaka
swojej córki.
- Miałem
wątpliwości i to spore. A tak naprawdę, nie byłem zwolennikiem. Ale Artur się
uparł…
- Tylko
on jest w tym klubie? A inni?
- Inni
mają to w dupie. Zajmują się sprawami biznesowymi przede wszystkim. To ludzie
od sponsorów, nie bawią się w zabawy dotyczące personaliów na takich
stanowiskach jak manager drużyny. Prezes też jest od Zerkowskiego i jemu też
zależy głównie na tym, żeby Comfortex nie wyszedł na tym stratny. Tak więc o
wszystkim na dobrą sprawę decydujemy ja i Artur.
- I ten
młody cię przegadał?
- Od
kiedy jesteś tak zainteresowana sprawami żużlowymi? – Daniel spojrzał uważniej
na żonę. – Pamiętaj, że ja byłem bardziej związany z sekcją piłkarską. Dopiero
niedawno połączyli stanowisko dyrektora także z sekcją żużlową. Tak więc ciężko
mi uznać Artura za młodziaka, skoro on ma we władzach żużlowych większy staż,
niż ja…
Zadowolony
z siebie Artur spokojnie przechadzał się w okolicach żywopłotu. Tym sposobem
unikał blasku świateł i spojrzeń innych uczestników imprezy. I dobrze. Nie czuł
potrzeby wysuwania się na pierwszy plan. Teraz też wolał popatrzeć na
znajdujących się ileś metrów przed nim piłkarzy, żużlowców, piłkarki i innych
oficjeli.
-
Rozmowy już zakończone? – zetknął się jednak w końcu z Asią. Widocznie przed
nią nie było ucieczki, ale to akurat nie stanowiło problemu.
- Mamy
nowego menago. Wszyscy będziemy zadowoleni… - przerwał, jakby nie chcąc
zdradzać, że zadowolenie może mieć różne definicje. Ale Joanna nie miała prawa
tego zrozumieć.
- To co
teraz? Zajmiesz się w końcu mną? Bo tam przyszły mistrz świata chyba też ma na
to ochotę – uśmiechnęła się w swoim czarującym stylu.
Artur z
dystansem spojrzał na dwudziestolatkę, ubraną w czarną spódniczkę. Z pewnością
była bardzo atrakcyjna, ale on nie miał do niej trochę głowy. Rozmyślał nad
czym innym, ale…
-
Piotrek Pawelski? Myślę, że nie on jeden by chciał – roześmiany popisał się
standardowym komplementem.
- I
pozwolisz mu na to? – rzuciła zalotne spojrzenie.
-
Uważasz, że jestem bardziej godzien, niż przyszły mistrz świata?
- Ty też
byś był mistrzem, gdybyś zachciał. Zresztą może jesteś w czym innym…?
- Ach
tak… - na chwilę przestawił mózg na szybsze myślenie. Ta sytuacja… Można ją
chyba wykorzystać, ale tak, aby nikt nie wiedział… Ale jak? – Piotrek będzie
teraz częściej w mieście. Musi przetestować silniki od Williamsa. Pomieszka
sobie trochę u Iwony.
- Tam
gdzie zwykle? – zainteresowała się Joanna. – Nie możecie wynająć mu hotelu?
- Tak
wychodzi taniej. Te dwadzieścia, góra trzydzieści dni w sezonie u znajomej. To
wychodzą grosze. W hotelu byłoby drożej.
- No
cóż… - nie wyglądała na przekonaną, ale nie dokończyła myśli, bo w kieszeni
Artura odezwał się dzwonek. Chłopak sięgnął i wyjął telefon. Odebrał rozmowę.
- Asia,
dziecko – odezwał się po zakończeniu. – Mam do ciebie prośbę. Podejdź do Piotra
i przekaż mu, że jutrzejszy trening odwołany. Pewnie będzie grymasił…
- Nie
traktuj mnie jak dziecka na posyłki. Ty nie możesz?
- Ja
muszę gdzieś wyjść na chwilę. Nie przesadzaj, zresztą kochasz ten klub tak jak
ja i takie drobnostki nie są dla ciebie problemem, nie? I dotrzymaj mu trochę
towarzystwa, chociaż przez jakiś czas, bo widzę, że się chłopak nudzi. Musze
dbać o wysokie morale naszych ludzi, rozumiesz chyba? – dodał, przekrzywiając
głowę w uśmiechu, gdy zobaczył trochę zdezorientowaną minę dziewczyny.
Patrzył
jak znika między ludźmi, dochodzi do wyraźnie zaciekawionego Leszczynianina i
nawiązuje rozmowę. Schowany w cieniu i za plecami innych Artur obserwował, jak
dziewczyna spełnia jego życzenie i zostaje przy młodym zawodniku.
Była
czwarta w nocy, gdy wysoka blondynka opuściła wille właściciela Comfortexu.
Zasadniczo nie bawiła się w hostessę, ale tym razem uczyniła wyjątek. Dwieście
złotych za wieczór i kawałek nocy w tej pracy, to przekonująca kwota.
Natalia
wiedziała, że ma warunki do tego zajęcia, ale modeling ja mierził. Ganianie po
wybiegach z gołą dupą, pozowanie do zdjęć w podobnym stroju, czy raczej przy
jego braku, odrzucały ją stanowczo. Dzisiaj zgodziła się, także dlatego, że
organizator imprezy nie wymagał, by hostessy były ubrane jedynie w stringi i
malutkie pseudo staniki.
Może
także dlatego, że perspektywa sobotniego wieczoru u ciotki odpychała ją. Nie
zawsze można się zamknąć w swoim pokoju i udawać, że w domu nie ma nikogo
innego.
A
ciotka… Charakterem podobna do zmarłej matki. Dość stanowcza, ciężko uznająca
kompromisy. Nie, że jakaś wybitnie podła jędza, nie no, bez przesady. Ale
czasem ciężka we współżyciu.
Na
imprezę też ją nie ciągło. Do koleżanek również. Zresztą te, które za takowe
uznawała, bawiły się gdzieś w jakimś klubie przy beznadziejnym trance, czy
innych gównach.
Spokojnie
kroczyła ulicą Grabecką. Chodnik był pusty i za nią i długo przed nią. Nie bała
się. Mimo wszystko. Wiedziała, że atrakcyjna kobieta, w takich sytuacjach mogą
spotkać nieprzyjemne problemy, ale jednak to było jej miasto, jej dzielnica,
coraz bliżej domu.
Nie
chciała tracić pieniędzy na taksówkę, nie widziała takiej potrzeby. A marsz we
względnie ciepłą, cichą, sierpniową noc dobrze wpływał na jej nastrój. Lubiła
ten klimat i zatapianie się w różnego rodzaju rozmyślaniach.
Zbliżała
się do domu. Nie należała do dziewczyn strachliwych, ale…
Ale
wtedy zobaczyła tę sylwetkę. I zlękła się. Na chwilę. Ale porządnie.
Skręcając
w boczną uliczkę Orzeszkowej jej wzrok zauważył od razu tę postać, stojącą
spokojnie kilkanaście metrów przed nią. Natalia drgnęła, nie wiedząc jak się
zachować. Tym bardziej, że postać stała nieruchomo, frontem do niej, tak jakby
osobnik ów wiedział, że ona nadejdzie. Właśnie teraz, tej głębokiej nocy, gdy
dochodziła już czwarta trzydzieści.
Niepewnie
szła dalej, wbijając swój wzrok w nieruchomą postać. Gdy ją rozpoznała doznała
uczucia lekkiej ulgi, ale tak naprawdę wciąż czuła się dziwnie.
- Cześć
– rzucił suchym głosem, gdy mijała go patrząc mu w oczy.
Ahmed
Diagne. Kolega z tej samej, dru… nie, już trzeciej klasy w liceum. Syn imigrantów,
to znaczy ojca z Nigerii i matki, właśnie stąd. Pojutrze… Nie no, w zasadzie
już jutro, zaczynali nowy rok szkolny. Wszystko byłoby w miarę OK, gdyby nie…
Co on
robił o tej porze na chodniku? Czwarta trzydzieści a on stoi spokojnie przed
swoim domem, sam, ani żywej duszy, ani nic? Nieporuszony, nie zdradzający
żadnych emocji, wyprostowany, jakby stanowczy, zdecydowany. Zdecydowany na co?
Przeszła
przez pustą ulicę, na drugą stronę chodnika, rzucając dyskretne spojrzenie w
bok. Wciąż tam stał. No, ale przynajmniej odległość między nimi się zwiększyła.
Nic nie wskazywało na to, że zaraz może zerwać się do biegu i pobiec za nią.
Zbeształa
się w myślach za ten chwilowy strach. Przecież to Ahmed, rówieśnik z tej samej
licealnej klasy. Dość dobry uczeń, ba, jeden z klasowych liderów. Ułożony,
opanowany, lubiany przez nauczycieli, szczególnie przez wychowawczynię. Ale…
Ale jakoś
nigdy nie umiała się do niego przekonać. Często przyłapywała go na tym, że gapi
się na nią. Niby nic nowego, zdawała sobie sprawę, że często ogniskuje na sobie
uwagę różnych chłopaków, czy to w szkole, czy na mieście, czy na imprezie.
Ale
chyba nikt nie gapił się takim szczególnym, trudnym do rozgryzienia wzrokiem.
Zaambarasowana,
nawet nie spostrzegła, jak skręciła w jeszcze jedną uliczkę i stanęła przed
własnym mieszkaniem. Własnym… Ciotki Iwony.
Klucz,
drzwi, schody, korytarz…
-
Natalia… - dobiegł ją dość donośny, męski szept na korytarzu. – Zagramy w War
Game, dwójkę?
Piotrek
Pawelski. Żużlowiec z Leszna, czasem nocujący u ciotki. I tak, całkiem
przypadkiem, kolejny adorator. Którego, przynajmniej jakiś miesiąc temu zaczęła
traktować nawet nieco poważniej. Ale nim uśmiechnęła się wtedy do niego jakoś
sympatyczniej, to on…
- Myślę,
że z Martyną strzela ci się dużo lepiej – wysączyła na poły spokojnie, na poły
jadowicie.
To on
wtedy, niemal na jej oczach wsadził swojego penisa w jakąś nowo poznaną dziurkę.
A, że Natalia zdecydowanie nie lubiła tłoku w swoim życiu, czy to codziennym,
czy uczuciowym, skreśliła go z listy.
Zdążyła
zauważyć, że zrezygnowany machnął ręką. I dobrze. Nim zdążył się zebrać na
odpowiedź, ona była już w swoim pokoju. Zamknęła drzwi na klucz, zrzuciła z
siebie ciuchy i wylądowała w łóżku. Sama, jak zawsze.
OLIWIA JONS I. Krwistowłosa
wojowniczka.
Na
nierównym gruncie, łatwo było stracić równowagę i Wiktor w końcu się pomylił.
Zamyślony, runął dwa metry w dół, wpadając do rzeki. Żeby tylko do rzeki…
Niestety wiosenne roztopy sprawiły, że miast czystej wody, w tym miejscu była
wielka kupa błota. Przed całkowitym zabrudzeniem uratował go fakt, że w
ostatniej chwili złapał jakąś gałąź.
- Na
Jarowita! – zaklął. – Wyglądam jak…
- Jak
świnia – dokończył śmiejący się, czysty jak kryształ, dziewczęcy głos.
Wiktor
raptownie spojrzał w górę. Na wzniesieniu znajdującym się na wprost jego głowy,
zobaczył czyste jak łza stopy, odziane w skromne obuwie. Z osłupieniem powiódł
wzrokiem wyżej. Zobaczył szczupłe, nagie, gładkie łydki, takie same kolana i
uda. Co za widoki… Dopiero wyżej okazało się, że waćpanna odziana jest w jakieś
skąpe ubranie, męskie spodnie, ale zadziwiająco krótkie. A jeszcze wyżej…
Patrzyła na niego rozweselona buzia wokół której powiewały włosy dziwnego
koloru.
- Długo tak
będziesz wisiał? – odezwała się ponownie. – Nie umyjesz się od tego.
Wiktor
zmobilizował swe siły i podciągnął się, wchodząc na wzniesienie. Najpierw
krytycznie zerknął na swe ubłocone ubranie a potem raz jeszcze na zjawiskową
istotę znajdującą się dwa kroki przed nim. Miała w ręku łuk a na plecach
kołczan i miecz.
- Ciężko
uwierzyć… - odetchnął głęboko. – Toż ty jesteś Oliwia Krwistowłosa! Samotna
wojowniczka, dziewica najczystsza wśród wszystkich Słowianek!
- A każdego
dnia jeden z mężczyzn patrzy tak, jakby chciał tego dziewictwa mnie pozbawić.
Mam zatem nadzieję, że tego południa za twoją sprawą wyczerpałam dzienny limit
pecha – skomentowała rezolutnie.
- Gdybyś
ubierała się jak porządna dziewoja, nikt by cię nie męczył – odgryzł się na
zaczepkę.
- Nikomu
nic do tego jak się ubieram, niedorajdo – i ona nie pozostała dłużna, ale w jej
tonie nie było złośliwości a oblicze wciąż pozostawało pogodne. – Tak jak i
nikomu nic do tego jak ktoś jest czysty.
- Nie kpij
– westchnął pojednawczo, rezygnując z wojowniczej polemiki. – Matka moja i
ojciec wysłali mnie do Sławowic, do księcia Sławoja, abym u niego… Ech… -
zrezygnowany machnął ręką, spoglądając na ubrudzone spodnie.
- Idziesz
do Sławowic? – zainteresowała się Oliwia. – Mogę się tobą zaopiekować, bo
również tam zmierzam – usta pięknej dziewczyny skrzywiły się w kolejnym
uśmiechu.
-
Niepotrzebna mi niczyja pomoc. Wyszedłem z wioski sam, też i sam trafię do
grodu. Ale wolałbym, prawdę mówiąc wyglądać trochę piękniej…
- No cóż…
Nie pozostaje ci nic innego, jak przeprać nieco spodnie w rzece. Kawałek dalej,
jest dużo przyjemniej. Możemy spocząć przy brzegu. Ty zajmiesz się praniem, ja
upoluję coś, bo robię się głodna.
To mówiąc
odwróciła się i ruszyła przodem, jakby rzeczą oczywistą było to, że chłopak
podąży jej śladem. Tak też się stało. Wiktor mógł bez przeszkód patrzeć na
gładkie, długie nogi swojej towarzyszki. Takich widoków wcześniej nie
uświadczył. Przynajmniej w tek efektownym wydaniu.
- To tu –
wskazała dłonią, po krótkiej wędrówce. Faktycznie las przerzedził się i oboje
zeszli nieco w dół nad brzeg dość szerokiej rzeki. – Ja idę coś upolować a ty
zajmij się tym co trzeba.
Z tymi
słowy odwróciła się i zniknęła w kniei. Wiktor wykorzystał czas, by zdjąć z
siebie ubłocone spodnie. Pozostał w samej bieliźnie. Trochę wstydził się, że
Krwistowłosa zobaczy go w takim stroju, ale… No, ale ona sama nie była zbyt
bogato ubrana tego mocno wiosennego dnia.
Wróciła,
rzuciła kilka wesołych spojrzeń na towarzysza, ale nie powiedziała nic.
Zgrabnie przygotowała małe ognisko, obrała upolowanego ptaka i upiekła, dzieląc
się smakowitą zdobyczą z Wiktorem.
- Dlaczego
idziesz do Sławowic? – zapytała pod koniec posiłku.
- Ojciec
postanowił mnie tam wysłać. Jego krewny, Czabor, jest w grodzie księcia Sławoja
jednym z najważniejszych wojów.
- I co?
Zostaniesz wojem tak jak i on?
-
Chciałbym. Praca na roli mnie nuży.
- Ile masz
w ogóle lat?
Zmierzyła
wzrokiem swego towarzysza po raz kolejny. Był nieco wyższy od niej i tylko
nieco masywniejszy. Jak na chłopaka, raczej zatem szczupły, choć bez przesady.
Miał ładne, jasne włosy. Ale najważniejsze były chyba oczy. Biła z nich pewna
rozumność a przede wszystkim uczciwość.
Tak,
chłopak sprawiał przyjemne wrażenie.
-
Siedemnaście. Wystarczająco dużo aby posługiwać się mieczem i łukiem.
- Naprawdę
uważasz, że to taka łatwizna? - zmierzyła go pobłażliwym wzrokiem.
- Skoro ty
umiesz… Powiadają zresztą, że potrafisz wyczyniać cuda z bronią.
- No cóż… -
chrząknęła Oliwia, nie wiedząc co odpowiedzieć. Zaskoczyło ją, że akurat
komplement od tego chłopaka wprawił ją w lekkie zmieszanie.
- Tak,
powiadają, że potrafiłabyś stąd ustrzelić nawet wielkiego cesarza innych krain,
Karola Wielkiego. Prawda to? – zapytał zaciekawiony.
- Haha… -
roześmiała się ubawiona Oliwia. – Karol Wielki nie żyje, zdaje się od trzech
dziesiątków lat. I zapewniam cię, że moja strzała nie doleciałaby jednak tak
daleko…
- Szkoda –
westchnął nieco rozczarowany Wiktor.
- Właśnie.
Szkoda. Zbieraj się, idziemy, bo długa droga przed nami – zarządziła, widząc,
że i on ukończył posiłek.
- Bez
spodni? – zaoponował.
- Wstydzisz
się? – błysnęła kolejną zaczepką. – Patrzysz na moje nogi, niech zające w lesie
popatrzą na twoje.
Szli do
wieczora, rzadko przystając i nieco częściej wymieniając między sobą uwagi. O
przyrodzie, naturze, wojach, grodach, wioskach i o czym tylko. Wiktorowi
imponowało, że jego towarzyszką w tej podróży jest znana w tych stronach
Krwistowłosa, wojowniczka i dodatkowo piękna, niezdobyta kobieta. Krocząc za
nią leśnymi dróżkami mógł swobodnie patrzeć na jej zgrabne ciało, osłonięte
niewielkimi tkaninami. I to co widział, podobało mu się.
Wyczerpani
wędrówką, nie potrzebowali zbyt wiele czasu by zasnąć, gdy wieczorem znaleźli
jakieś miejsce na leśnej polance.
Rankiem
ruszyli w drogę dość szybko. Pogoda dopisywała, humor też. Jak wyliczyła
obeznana w tych stronach Oliwia, powinni dojść do Sławowic, nim jeszcze słońce
przechyli się w druga stronę.
Gdy słońce
stanęło na samym szczycie, zatrzymali się na posiłek. Oliwia upolowało ptaszynę
i upiekła, jak poprzedniego dnia. W trakcie spożywania, Wiktor odważył się
zadać nurtujące go pytanie.
- Dlaczego
jesteś taka… Czysta?
- Czysta? –
spojrzała z uwagą. – Bogowie mnie chronią przed brudem tego świata –
odpowiedziała a jej wzrok nie dał chłopakowi żadnej pewności, czy dziewczyna
mówi prawdę, czy z niego kpi.
- Nie to
miałem na myśli… Chodzi mi o twój przydomek.
- Mówią na
mnie Krwistowłosa – Oliwia dobrze zrozumiała co miał na myśli sympatyczny
towarzysz, ale nie miała zamiaru ułatwiać mu zadania.
- Nie, nie…
Ten drugi. Krwistowłosa dziewica…
- Ach, to
cię interesuje… A może jesteś zainteresowany wymazaniem tego przydomka, co?
- A ty
jesteś? – zdobył się na nieoczekiwanie sympatyczny wyraz twarzy.
- Dotknij
mnie tylko, to przekonasz się, że ta krwistość nie tyczy się tylko moich włosów
– znów przybrała nieodgadniony wyraz twarzy, ciekawa jak zareaguje na to ten
dość rozbrajający chłopak.
- A wielu
mężczyzn zostawiło krew na twoich włosach? – zdążył zapytać, ale Oliwia
uciszyła go gestem dłoni.
- Cicho…
Słyszałeś?
- Nie, nic…
- szepnął, wytężając słuch.
- Tam, na
drodze… Jakiś głos chyba. O, teraz! – poderwała się chwytając za leżący obok
łuk i nie czekając na Wiktora wybiegła na dróżkę. Chłopak podążył za nią.
Zamarł
widząc kilkadziesiąt metrów przed sobą jakichś dwóch obwiesiów, próbujących
ściągnąć z konia jakiegoś jeźdźca. Ten bronił się przed nimi, ale nieudolnie,
widać wcześniej został przez nich zraniony.
- Hej, tam!
– krzyknęła głośno Oliwia.
Spojrzeli,
ale nie przerwali swojej czynności. Wobec tego wojowniczka wyciągnęła dwie
strzały i w szybkim tempie puściła jedną za drugą. Pierwsza zdmuchnęła nakrycie
głowy z jednego z bandytów, druga śmignęła kolejnemu obok nosa, wbijając się
głęboko w drzewo.
- Cholera
jedna… - wycharczał któryś z nich. Dało się usłyszeć jego głos, bo para
młodzieńców biegła już w kierunku napastników.
- To toż to
ona…! – wyższy z rozbójników szarpnął za rękaw towarzysza. – Nic tu po nas,
uciekajmy!
Faktycznie,
obaj dali nura w las. Oliwia ani myślała ich ścigać. Co innego było ważniejsze.
- Co to
byli za jedni? – zapytała, będąc już przy wierzchowcu napadniętego. Był nim
mężczyzna średniego wzrostu wyglądający na sprawnego.
- Do
wszystkich czortów… Rozbójnicy… Napadli… - ciężko oddychał.
- Jesteście
ranni?
- Nie… To
znaczy tak, ale taki tam… - machnął ręką.
- Jak się
nazywacie? Skąd jedziecie?
- Bar… E…
znaczy Zbysław. Ze Sławowic jadę – wskazał ręką za siebie.
- A coście
tam robili? – indagowała Oliwia.
-
Handlarzem jestem, towary…
-
Handlarzem? A gdzie wasze wozy?
- Eee… Są
dalej, czekają na mnie – wycharczał, zbierając się w sobie. Poprawił nakrycie
głowy i rozejrzał się wokół, jakby baczniej przyglądając się parze młodzieńców.
- Gdzie
jedziecie?
- E…
Dziękuję wam serdecznie, za ratunek w potrzebie – ukłonił się z konia lekko w
kierunku wojowniczki, ale jego oczy pozostały czujne. – Ja mam… Swoje sprawy do
załatwienia, w drogę muszę ruszać – spiął konia i zaczął się oddalać.
- Na pewno
nie potrzeba pomocy? – krzyknęła za nim jeszcze Oliwia, ale jeździec odmachnął
tylko ręką i pogalopował dalej.
Ruszyli
więc i oni.
- Dziwna
sprawa – odezwała się wojowniczka. – Ani on na handlarza nie wyglądał, ani
żadnych towarów nie miał… Nie wiem co o tym myśleć. A nad czym myślisz ty? –
zapytała znienacka, czując na sobie od dłuższego czasu wzrok Wiktora
-
Spudłowałaś – odważył się rzucić niecne oskarżenie.
- Ja? –
zdziwiła się Oliwia otwierając szeroko oczy. – Dlaczego tak uważasz?
- No
przecież nie trafiłaś. Uciekli.
- A
myślałeś, że będę zabijać każdego chłopka, choćby dopuszczał się tak niecnych
czynów? Trafiłam dokładnie tam gdzie chciałam – podkreśliła z naciskiem.
- Naprawdę?
– zmarszczył brwi towarzysz.
- Na bogów…
Idźże tam pod ten wielki dąb, widzisz go? – wskazała dłonią na drzewo
znajdujące się dobre sto kroków dalej. – I ściągnę ci jednym strzałem spodnie z
twych zacnych pośladków. Jesteś odważny?
- Na
żartach się nie znasz? – zdobył się na wymuszony uśmiech Wiktor.
- No to nie
marudź, tylko chodź! Niedługo zobaczymy wały grodu.
Faktycznie,
słońce ledwo co poczęło przechylać się na zachód przekroczyli bramę grodu. Po
dniach spędzonych w lesie i nad rzeką, rozglądali się po drewnianych chatkach,
patrząc na kobiety zajmujące się domowymi sprawami, na dzieci biegające wokół,
na ujadające psy, na mężczyzn zerkających natarczywie.
- Krwistowłosa!
– do uszu Wiktora dochodziły szepty i mocniejsze głosy. – Władczyni łuku.
- Córka
Bogów. Przybyła aby pognębić Goplan.
- Drogosław
niech się boi…
- Dalibóg,
co za gładkolica niewiasta…
- Na
Jarowita, co za nogi!
- Kto to
ten Drogosław? – zapytał Wiktor, czując się wyróżniony towarzystwem tak znanej
wojowniczki.
- Wódz
plemienia Goplan. Nie żyją z księciem Sławojem w najlepszych stosunkach.
Docierały do mnie pogłoski, że szykuje się jakaś wyprawa, więc chciałam przybyć
tutaj. Ale wszystkiego dowiemy się tam – wskazała dłonią najokazalszy budynek.
Wiktor domyślił się, że należy on do księcia Sławoja, władcy tej okolicy.
Nie pomylił
się. Uprzedzony o nadejściu znanego gościa książe wyszedł przed dom.
- W dobrej
chwili przybywasz Krwistowłosa – odezwał się silnym tonem. Wiktor z respektem
spojrzał na wysokiego, wyróżniającego się posturą mężczyznę. Na pierwszy rzut
oka można było dostrzec w nim wielkiego wojownika.
- Nie
uważam, by wojna między braterskimi plemionami była dobra chwilą – odezwała się
Oliwia. Widocznie z jakiegoś powodu mogła zwracać się do pana Sławowic i
okolicy w taki sposób, bo ten nie zareagował na niezbyt przychylny ton a wręcz
przeciwnie.
- Ja
również nie. Ale Drogosław, wódz Goplan jest innego zdania. Dlatego naszym
zadaniem jest wykonać taki ruch, aby rozlewu krwi uniknąć, bądź go ograniczyć.
- Jak
zamierzacie tego dokonać mości książe?
- Wyruszymy
już jutro, aby uprzedzić Drogosława. Tak, aby to on wpadł w nasze sidła a nie
my w jego.
- Rozumiem.
Czyli wszystko już przygotowane?
- O
przygotowania zadbał Bogumił, dowódca wojsk naszych – wskazał na zbliżającego
się w ich stronę mocno owłosionego woja. – Mam nadzieję, że będziesz nam
towarzyszyć w tej wyprawie?
- Moja
obecność tam gdzie można uniknąć rozlewu braterskiej krwi, jest zawsze
pożądana.
- Tak jak
dzisiaj – odważył się mruknąć zza pleców dziewczyny Wiktor.
- Cóż to za
chłopak? – zainteresował się książe. – I o czym mówi?
- To
młodzieniec, który przybył tu do krewnego, aby wyszkolił go na woja, mości
książe. A mówi o zaatakowanym jeźdźcu, któremu przyszliśmy z pomocą, dziś w
południe.
- Napad? Pod
naszym nosem? – zaniepokoił się Bogumił.
- Zwykły
rabunek. Czy raczej jego próba. Nieudana – krótko podsumowała swój wyczyn
Oliwia.
I rozeszli
się po grodzie. Wiktor odszukał swojego krewnego, Czabora, przez którego został
serdecznie przywitany a Oliwia udała się do mieszkania książęcego, gdzie
znalazła swoją komnatę. Zanim jednak udała się na odpoczynek, spędziła sporo
czasu ze Sławojem i jego żoną Krzesławą.
A Wiktor,
który obszedł z Czaborem cały gród patrząc jak żyją tu ludzie, jak wygląda
drużyna książęca, zjadł w końcu sutą strawę i ułożył się na wygodnym łożu, z
każdą chwilą żałując coraz bardziej, że nie ma przy nim wojowniczki.
„Ocknij
się, chłopaku”, myślał sam do siebie. „To wielka wojowniczka, córka Bogów i ma
inne sprawy na głowie, niż zajmowanie się jakimś tam… Co niedawno krowy pasł a
teraz będzie podrzędnym wojem, jakich tu dziesiątki”.
Z tą nie
najweselszą myślą zasnął, nim jeszcze słońce dzień przemienił się w noc.
- Z tyłu
będziesz – poinstruował Wiktora Czabor. – Za młodyś. Nie masz żadnego pojęcia o
wojaczce. Tę zostaw lepszym od siebie.
Wiktor
pełen był ochoty do udowodnienia, że sama odwaga wystarczy, ale nie chciał się
sprzeciwiać krewnemu, który w drużynie księcia Sławoja zajmował dość wysokie
miejsce. Posłusznie wlókł się pieszo za całym wojskiem, wraz z podobnymi mu
młodymi chłopakami. Dobre i to, że mieli ze sobą jakieś uzbrojenie w postaci
miecza podejrzanej jakości.
- Nie jest
to stal z Damaszku, o nie – tłumaczył Czabor. – Na taką broń musisz zasłużyć
czynami swoimi.
Wyruszyli
wczesnym rankiem w sile pięciu setek. Setka na koniach, reszta piechotą.
Maszerowali raźno, tym bardziej, że wróg był jeszcze daleko.
-
Najpewniej dzisiaj do walki nie dojdzie, wiemy to od szpiegów naszych, którzy
Goplan śledzili – wyjaśniał Czabor. - Droga, która między nami a nimi jest,
zwęża się kilka razy w wąwozy. Początkowo szerokie, później węższe. Książe
powziął plan, by zasadzić się na obrzeżach jednego z nich, wpuścić Goplan do
środka i zamknąć ich tym sposobem…
- … tak aby
nikt się nie wydostał – tłumaczył Sławoj jadącej obok niego w środku skupiska
Oliwii, gdy słońce przekraczało już środkowy punkt nieboskłonu.
- Czy ten,
w który wjeżdżamy nie nadaje się na ten pomysł najlepiej?
- Za
szeroki. Poza tym, Goplanie jeszcze daleko, możemy podejść ich jeszcze dalej,
tak aby tym bardziej nie spodziewali się naszego natarcia.
- To pewne,
że oni sami nie ruszą w przód?
- Nasi
szpiedzy donieśli, że Goplanie nie spieszą się z wyjściem ze swych grodów. O,
masz, to jeden z nich – powiedział, wskazując na zbliżającego się do nich
konnego.
- Mości
książe – zameldował ten, gdy dotarł przed oblicze Sławoja. – Bogumił uważa, że
powinniśmy stanąć tutaj, na popas i posiłek.
- Nie
teraz, za wcześnie – zaoponował Sławoj. – Poza tym, niebezpiecznie tak w środku
kotliny.
- Czy to
pewny człowiek? – zapytała Oliwia z uwagą przypatrując się oddalającemu się
szpiegowi.
- Co
sugerujesz Krwistowłosa? To Barnim, jeden z najlepszych wojów Bogumiła.
- To
właśnie jego wczoraj napadnięto na leśnej dróżce. Podawał się za handlarza.
- Jesteś
pewna? To… Zaskakujące. Aczkolwiek jeśli kłamał, to normalne. Nie chciał
ujawnić kim jest naprawdę.
- To
oczywiste mości książe, tylko gdzie on się wybierał wczoraj, gdy słońce stało
wysoko? Przecież nie do grodów Goplan, bo nie zdążyłby ani tam dojechać, ani
tym bardziej wrócić.
- Być może
Bogumił zlecił mu jakąś misję, na przykład do jednego z naszych mniejszych
grodów leżących obok.
Zamilkli na
chwilę, jakby przetrawiając poznane teraz fakty. Oliwia obejrzała się w tył.
Całe wojsko znajdowało się już w kotlinie.
- Nie
podoba mi się to – wyznała Oliwia. – Czuję coś złego.
- Co
takiego? – zaniepokoił się nieco książe. Zbyt mocno polegał na Krwistowłosej,
by lekceważyć jej słowa.
- Nie
podoba mi się ten Barnim, może należałoby porozmawiać z Bogumiłem?
- Ale o
czym? On tam jedzie z przodu, wraz z konnymi. A my. Aaaach!
Okrzyk ten
wydarł się z piersi zarówno księcia jak i towarzyszących mu wojów. Oto nagle na
krawędziach wąwozu ukazały się niezliczone postacie. Wielu z nich trzymało w
dłoniach łuki. Gwar jaki podniósł się tam, towarzyszył dziesiątkom strzał
spadającym na wojsko księcia Sławoja.
- To
Goplanie! Już tu są! Otoczyli nas! – przez bitewny zgiełk przedzierały się
głosy księcia i jego dowódców.
- Z koni,
bo nas wystrzelają! – od przodu usłyszeli rozkaz Bogumiła.
- Do tyłu,
wycofać się! – ryknął na pełen głos książe patrząc, jak strzały Goplan zbierają
wokół niego krwawe żniwo.
- Zamknęli
nam tyły – zaoponowała Oliwia.
- Ale jest
ich tam niewielu. Jeśli nie zawrócimy, wszyscy wyzioniemy tu ducha! Zawracać –
ryczał książe a wraz z nim towarzyszący mu wysocy wojowie. – Zawracać i
ostrzeliwać wroga!
Atak pod
górę na pozycje wrogie byłby samobójstwem. Nie trzeba było znać sztuki
wojennej, by dojść do tego wniosku. Jedyną opcją ratunku była próba przebicia
się z przodu, albo z tyłu.
- Jazda
atakuje przody – poinformowała Oliwia widząc co się dzieje. Sławoj nie zdążył
odpowiedzieć, bo nad polem walki uniósł się potężny głos.
- Sławoj! –
wywołany spojrzał w górę i zobaczył brodatego mężczyznę z dużym brzuchem.
-
Drogosław! – odkrzyknął. – Drogo zapłacisz za ten haniebny atak! – wyrzucił z
siebie, jakby nie biorąc pod uwagę, że to akurat naczelnik Goplan jest dużo
bliżej triumfu w tej batalii.
- Sławoj! –
odkrzyknął tenże. – Każ swoim ludziom broń złożyć i przyjdź na układy! Inaczej
żaden z was stąd nie wyjdzie!
-
Niedoczekanie! – prychnął książe. – Gdzie jest Bogumił, do króćset, dlaczego przebija
się przodem a nie tu?!
- Widocznie
ma swoją wersję walki. Patrz mości książe, jak tam na jeźdźców sypią się
strzały!
- Prowadzi
ich na śmierć! Tam Drogosław zgrupował swoje największe siły. Stop! Zawracać i
do tyłu! – zatrzymał zdezorientowaną cześć piechoty podążającą śladem konnych,
jakby licząc, że tamci utorują drogę do wyjścia.
- To
znaczy, że za nami jest mniej wrogów – uznała Oliwia. – A więc mości książe,
nie ma co czekać na jazdę, tylko przebijać się piechotą.
- Tych też
wytrzebią strzały Goplan! – zafrasował się Sławoj.
- Oho! –
Oliwia zrobiła w tył zwrot, spięła konia i pognała, wznosząc w górę łuk. – Za
mną wszyscy! – jej czysty jak kryształ przenikliwy głos wbił się w górę ponad
bitewny zgiełk.
Wiele
spojrzeń podążyło za nią i z respektem i ze strachem. Oliwia, niczym normańska
bogini ze starych opowieści wypuszczała strzałę za strzałą, w górę z jednej i
drugiej strony, aby przetrzebić szyki napastników. Po części, także przy pomocy
bardziej przytomnych wojów jej się to udało. Droga powrotna do Sławowic
otworzyła się, choć przejście wciąż było niebezpieczne. Ale innego wyjścia nie
dało się znaleźć.
- W drogę!
– krzyknęła a jej słowa powtórzył Sławoj. – Teraz, albo nigdy! A ty… Wskakuj na
konia.
Tymi słowy
zwróciła się do starającego się uniknąć paniki Wiktora, który do tej pory ręką
osłaniał się nieporadnie przed padającymi z góry strzałami. Widząc padających
nowo poznanych towarzyszy wyprawy począł wątpić w ratunek. Ale przybycie Oliwii
i wejście na jej konia przywróciło nadzieję.
- A reszta?
– wątpliwości ogarnęły także księcia.
- Nie
możemy im pomóc. Jeżeli Bogumił wybrał tamtą drogę, to już mu tego z głowy nie
wybijemy. Za daleko i nie usłyszy. Nie wiem, co nim kierowało… - wbrew swoim
słowom, Oliwia zaczęła domyślać się prawdy.
Konni
przejechali a piesi przebiegli przez wejście do kotliny. Kilku z nich dostało
jeszcze parę strzał na korpus, ale ostrzał był dużo słabszy, niż na początku
walki.
Przed lasem
Sławoj zatrzymał się. W rytm dobiegającego z kotliny odgłosu, próbował doliczyć
się swoich ludzi.
- Dalibóg,
mało… - mruknął zdyszany. Faktycznie. Z trudem dało się doliczyć setki ludzi.
Może dwie dziesiątki konnych i reszta piechoty.
- Ktoś musi
jechać do grodu, my zorganizujemy odwrót – odezwał się, któryś z jeźdźców.
- Huniemir
i Gorzysław! – książe wskazał dłonią dwóch konnych. – Wy popędzicie do Sławowic
i zorganizujecie obronę. My wrócimy za wami. Nie ma chwili do stracenia.
- Będą nas
atakować… - zauważyła Oliwia.
- Najpierw
muszą zająć się tymi co zostali w wąwozie. Tam jeszcze Bogumił wiąże walką
część ich sił. Zresztą oni też nie mają zbyt licznej jazdy i będziemy mogli się
obrobić. Tak, czy inaczej piechota przodem, konni zostają z tyłu, aby odeprzeć
ataki, które Drogosław zaraz zarządzi. Ruszamy!
Po tych
słowach niedobitki dużego jeszcze przed chwilą oddziału ruszyły w drogę
powrotną. Mimo zmęczenia, popędzane do szybkiego marszu. Choć w zasadzie nikogo
nie trzeba było popędzać. Wiedzieli, że stawką jest ich własne życie, gdy za
chwilę spadną na nich oddziały Drogosława.
Ale te
długo nie nadchodziły. Dopiero, gdy przebyli znaczną część drogi powrotnej,
usłyszeli galop koni. Na niezbyt szerokiej drodze, ich atak był jednak
utrudniony.
- Niewiele
ich – zauważył któryś z konnych.
- A zaraz
będzie jeszcze mniej – skomentowała Oliwia. Ściągnęła łuk, poczekała, aż wróg
zbliży się i poczęła wypuszczać strzałę za strzałą.
- Dobrze ci
idzie – odezwał się z uznaniem, wciąż siedzący za jej plecami Wiktor.
- Naprawdę?
Już nie uważasz, że jestem kiepską łuczniczką? – piękna Słowianka uniosła brwi.
– Dziękuję ci z całej siły!
Z lekkim
zdziwieniem spostrzegła, że jej towarzysz przygląda się temu wszystkiemu
bardziej z zainteresowaniem, niż ze strachem. Jak na siedemnastolatka, który
pierwszy raz w życiu zobaczył wojnę… No, cóż.
Udany
kontratak powstrzymał zapędy wroga. Oliwia wraz z resztą konnych jeszcze przez
pewien czas przetrzymała niewielką grupę jeźdźców Goplan. Akurat tyle, ile było
potrzebne piechocie, by zbliżyła się do Sławowic.
Przez ten
cały czas Wiktor kurczowo siedział za plecami pięknej Słowianki. Zapach jej pół
nagiego ciała, spoconych ramion, długich włosów, widok tego wszystkiego
wywoływał w nim niespotykane do tej pory doznania. Poddawał im się biernie i z
przyjemnością.
I gdy po
owym czasie ruszyli w stronę grodu, dogonili piechotę już niemal pod wieczór,
gdy ta znajdowała się o parę setek kroków przed bramą grodu.
Niespełna
setka wojowników weszła na zwodzony most, z ulgą przyjmując, że nieprzewidziana
mordęga się zakończyła. Przynajmniej na chwilę. Przecież jasnym było, że…
- Drogosław
nadciągnie tu prędzej, czy później – wnioskował Sławoj. – Ludzie muszą
odpocząć, ale ci, którzy zostali w grodzie musza pełnić straż całą noc.
- Bogumił
nie nadciągnie… - Oliwia spróbowała naprowadzić władcę na inny temat.
- Nie sądzę
by się przebił, pewnie leży przebity strzałami – nie do końca zrozumiał
intencje Słowianki książe.
- A ja
myślę, że się przebił. Ale tylko on.
- Co
sugerujesz? – Sławoj z uwagą spojrzał w jej błyszczące oczy.
- Goplanie
mieli znajdować się o wiele dalej. Tymczasem zaskoczyli nas. I to podwójnie. Bo
ich oddziały były wiele bliżej naszego grodu, a więc wcześniej wyruszyły ze
swych siedlisk a dodatkowo jeszcze okazało się, że wiedzieli o naszym marszu i
przygotowali zasadzkę. Dokładnie taką, jaką mieliśmy sprawić im my.
- Ale
dlaczego Bogu…? No tak, on wysłał szpiegów, ale…
- Nie ma tu
chyba żadnej tajemnicy mości książe. Bogumił zarządzał wszystkim. To on
przyjmował raporty szpiegów i przekazywał je tobie, panie. Są dwa wyjścia. Albo
kłamał on…
- Albo sam
był okłamywany przez nich – uzupełnił Sławoj.
- Ale to
mało możliwe. Jeden szpieg mógłby zdradzić, ale nie kilku naraz. To Bogumił
kierował całą akcją. Zresztą przypuszczam, że jutro się tego dowiemy. Gdy
wojska Drogosława staną pod naszą bramą.
- Dowiemy
się. Tymczasem rozlokować wojów w głównej izbie – zarządził. – Nie ma spania we
własnych chatach, chcę mieć wszystkich pod ręką, w razie zagrożenia!
Niewiele
czasu upłynęło, gdy zmęczeni wojownicy uwalili się na łożach we wspólnej,
najdłuższej w Sławowicach wojskowej izbie. Zasypiali w oka mgnieniu. Przed snem
nie powstrzymywała ich nawet obecność pięknej Krwistowłosej, która bez
ceregieli ułożyła się obok Wiktora.
- I jak ci
się podoba wojna? – zapytała zwracając się twarzą w kierunku chłopaka.
- Do dupy z
taką wojną. Nie dali mi łuku, nikogo nie ustrzeliłem, tylko oni strzelali do
mnie… - wzruszył ramionami.
- Jeszcze
zdążysz sobie postrzelać – pocieszyła go zaczepnie. – I jeszcze zdążą cię
trafić. Może nawet wystarczy im tylko jeden raz.
- Będziesz
spać w ubraniu? – zmienił temat Wiktor.
- A
dlaczego nie? – spojrzała z uwagą.
- Bo my w
domu w taką pogodę, pod ciepłym puchem spaliśmy raczej bez – mijał się z
prawdą, ale był ciekaw reakcji pięknej dziewczyny.
- To się
rozbieraj – wzruszyła ramionami. – Tylko pamiętaj o tym co ci mówiłam o moim
przydomku. Tym krwistym – uprzedziła spodziewaną złośliwość.
- Przytulę
się, jak zrobi się chłodniej – ni to obiecał, ni zagroził.
- Popatrz
tutaj – sięgnęła w bok i wyjęła ostry nóż. – Tym oto narzędziem utnę ci każdą
część ciała, którą na sobie poczuję, jasne? No. To miłych snów o wielkich
łupach wojennych życzę.
Z tymi
słowy odwróciła się od Wiktora i szybko zasnęła.
A ten,
chyba jako jedyny w całej izbie, wśród paru dziesiątek wojów nie mógł. Wbrew
swoim dość chwackim słowom, wciąż miał w uszach bitewny zgiełk i nieco paniczny
odwrót w szybkim tempie. Z trudem wytrzymał ten dzień, teraz leżał, zasłużenie
odpoczywając, ale sen nie przychodził.
Tyle się
wydarzyło przez te dwa dni. Już na początku poznał znaną słowiańską wojowniczkę
otoczoną nimbem kultu i tajemnicy. Niewiele o niej wiedziano, poza tym, że
jest. Po prostu jest. Błąka się po lasach, pojawiając w takich momentach jak
dzisiejszy. By wykorzystać wszystkie swe możliwości i nie doprowadzić do starć
między słowiańskimi plemionami. Dzisiaj nie wyszło, Drogosław i Goplanie
okazali się sprytniejsi.
I to by
było na tyle o niej, poza tym, iż rozpowiadano, że jest wielką wojowniczką,
świetnie strzelająca z łuku, ale także umiejętnie posługującą się mieczem i
nożem. Miała ponoć jeszcze inne atuty, jak wyostrzony wzrok, doskonały słuch.
No i słynęła z urody ale, choć zwracała na siebie męską uwagę pisane jej było
niczym nieskalane dziewictwo.
I podobno
płynęła w niej krew Bogów. O ile Bogowie maja jakąś krew. No, ale tak czy
inaczej, nikt nie znał jej pochodzenia. Stąd te opowieści.
I teraz ta
piękność leżała na tym samym łożu co on słodko śpiąc. Niebywałe.
Czy na
pewno spełniłaby swą groźbę, wyrażoną sekundę przed tym, nim zamknęła oczy?
Wiercił się przez chwilę. Niby nie wiedział czemu miałby dotykać tej
słowiańskiej niemalże bogini, ale coś go do niej ciągnęło. Coś czego nie czuł
nigdy wcześniej.
Obok siebie
miał dziewiętnastoletnią piękną kobietę.
Delikatnie
odwrócił się przodem w jej stronę i równie subtelnie począł przytulać. Znalazł
się tak blisko, że swoim podbrzuszem zetknął się z jej tylną częścią ciała. Nie
za mocno, ot tak delikatnie, na tyle, że ją poczuł.
Poczuł
także dotyk jej bujnych, krwistych włosów wchodzących mu w twarz, oczy, nos.
Nie było to wygodne, ale przyciągało. Czuł, jakby w pewien sposób zdobywał
teren nie należący do niego. Ten jej, nietykalny, niedostąpiony przez żadnego
innego mężczyznę, choćby był nie wiadomo jak znamienitym wojem.
Z bijącym
sercem oparł delikatnie swe palce na barkach śpiącej piękności. Nasłuchiwał,
ale jej cichutki, delikatny oddech nie wskazywał by coś czuła.
Cóż, w
końcu ona też jest chyba człowiekiem i potrzebuje choćby czasem mocnego snu?
Leżał tak
przez chwilę delektując się tą niesamowitą bliskością. Piękna, niezdobyta,
słynna krwistowłosa wojowniczka wydawała się teraz zwykłą dziewczyną znajdującą
się w jego ramionach. Pod jego dotykiem, pod jego mocą. Jego, zwykłego chłopaka
ze wsi.
Przez
chwilę zastanawiał się, czy przesunąć palce dalej, ale strach przed groźbą
niezdobytej wojowniczki zwyciężył. Lepiej byłoby jednak żyć dalej ze wszystkimi
swoimi członkami. Choć coś pchało go dalej, to rozum ostatkiem sił zwyciężył. W
każdym razie na tyle, że medytujący chłopak w końcu zasnął.
„Ja cię chyba
naprawdę polubiłam zadziorny Wiktorze, że pozwolę na to byś w dalszym ciągu
operował swoimi palcami”, ten słodki, ale bardzo wyraźny szept dotarł do jego
uszu i poprzez nie trafił do umysłu na tyle późno, że zanim zorientował się co
on znaczy, poszedł niemal w zapomnienie. I nie wiedział, czy te słowa padły
naprawdę, czy były tylko wytworem jego sennej wyobraźni.
Z bijącym
sercem zerwał się z łoża, ze zgrozą uświadamiając sobie, że w wielkiej izbie
leży tylko ona sam. Nie było ani Oliwii u jego boku, ani innych mężczyzn. Przez
otwory w ścianach wpadały silne promienie słoneczne.
Trochę
czasu minęło, nim zebrał się, włożył obuwie i wyszedł na zewnątrz. Nietrudno
było zauważyć, że dzieje się cos niezwykłego.
Wojowie i
zwykli mieszkańcy grodu stoczyli się pod wałem, niektórzy weszli na niego.
Wiktor nie namyślając się wiele dołączył do tych na górze. Widok jaki zobaczył,
zrobił na nim przygnębiające wrażenie.
Na polanie
przed bramą wjazdową kłębiło się kilka setek Goplan. Można było dostrzec ich twarze,
uzbrojenie. Zarówno wojowników na koniach, jak i piechotę. Nie zwiastowało to
niczego dobrego.
Przed samą
bramą, w bezpiecznej odległości stał wódz plemienia Goplan, Drogosław w asyście
kilku wojów. Wiktor mógł słyszeć słowa trwających pewnie już od dłuższego czasu
negocjacji.
- Działasz
na szkodę swego plemienia Sławoju – głos Drogosława przybrał ostrzegający ton.
– Skazujesz swoich poddanych na cierpienie wynikające z długiego oblężenia. My
jesteśmy na to przygotowani, wy nie.
- Od kiedy
tak przejmujesz się cierpieniem obcych poddanych, skoro twoi mają wiele mniej
powodów do radości? – odparował książe. – Dość tej bezowocnej rozmowy. Po raz
ostatni, jako prawowity władca tych ziem nakazuję ci odejść spod mojego grodu!
- Nie tym
razem, mości Sławoju – Drogosław potrząsnął tak głową, jak i brzuchem. – Tylko
jeden władca na tych ziemiach może zjednoczyć plemiona słowiańskie. Jak to
zawsze w historii bywało, ten silniejszy i sprytniejszy!
- Nic tu po
tobie – odparł spokojnie książe. – Ty chcesz wojny i wyzysku. Ja pokoju i
sprawiedliwości. Te pojęcia są ci obce. Bogowie dadzą zwycięstwo tym, którzy na
to zasługują.
- Będę
przychodził tutaj każdego dnia, gdy słońce stać będzie u szczytu – zapowiedział
wódz Goplan. – Ale uważaj! Przyjdzie taka chwila, że mi się to znudzi a wtedy
nie będzie już litości!
Po tych
słowach, odwrócił i odszedł a wraz z nim jego towarzysze.
Wiktor
tylko przez chwilę włóczył się bez celu po grodzie. Szybko znalazł go Czabor i
zaciągnął do roboty. A tej nie brakowało. Sławoj wydał szereg rozporządzeń, na
czele z ustaleniem zasobów żywności i wody pitnej. To samo dotyczyły się spraw
obronnych. Należało szybko ustalić liczbę wyszkolonych wojów i pomniejszych,
zdolnych udzielić pomocy w razie krytycznej sytuacji. Wyznaczyć warty, co było
o tyle utrudnione, iż atak mógł nadejść z niemal każdej strony oblężonego
grodu. Tym samym praktycznie połowa wojska nie mogła spać w nocy.
Zajęć nie
brakowało, więc Wiktor ani się spostrzegł, gdy słońce przesunęło się mocno na
zachód. Po raz kolejny trafił do chaty księcia. Trwała tam rozmowa w
kilkuosobowym gronie. Był Sławoj, trzej znaczniejsi wojowie i Oliwia.
- Zaatakują
jeszcze dziś, wieczorem, lub w nocy – przekonywał któryś z wojów. – To stary
sposób. Wiedzą, że ludność w końcu złoży się do snu a my będziemy słabsi na
murach.
- Oni też
potrzebowali czasu na to, by rozłożyć obóz, stąd ich atak w dzień był
niepożądany. Co innego w nocy – dodał drugi.
- Atakując
co noc w końcu doprowadzą ludność do kresu wytrzymałości, co nie będzie bez
wpływu na ich uczucia względem księcia – znów dodał drugi.
- Co zatem
radzicie? – zapytał Sławoj.
- Posiłków
trzeba. Najlepiej takich, które wzięłyby ich od tyłu, znienacka.
- Wiem o
czym myślisz Ciechosławie. O naszych grodach i wioskach na ziemi.
- O
Miłobracie, książe, który siedzi w Basinach i mógłby zebrać swoich wojów
podległych waszym rozkazom.
- Nie ma on
tylu ludzi, by mógł stawić czoła Goplanom, Miestwinie.
- Ma ich
tylu, by, po pozbieraniu ze swoich okolicznych wsi, pozorować ataki, skupić swą
uwagę na sobie. Wtedy my dokonując różnorakich wycieczek, wzięlibyśmy Goplan z
drugiej strony. Nie byłaby to komfortowa sytuacja dla Drogosława.
- Miłobrat…
- zaczął książe, ale Miestwin przerwał mu szybko.
- Wiem, że
macie książe zastrzeżenia do jego lojalności, ale pewien jestem, że ruszyłby on
z pomocą. O ile trafiłby do niego ktoś znaczny od nas.
- I o ile…
Jeszcze jedno. O ile Goplanie nie wyślą jakiegoś wojska i nie zaatakują Basin
znienacka – włączyła się do rozmowy Oliwia.
- To samo
miałem na myśli – zgodził się Sławoj. – Tym samym, jeżeli chcemy uzyskać pomocy
od Miłobrata, trzeba działać natychmiast.
- Słuszna
uwaga – nie dała dojść do głosu wojom Oliwia. – Dlatego wyruszę jeszcze dziś w
nocy. Najlepiej podczas ataku.
- Dlaczego
ty? I dlaczego uważasz, że atak nastąpi? A jeśli nie? – zarzucono ją pytaniami.
- Bo ja
znam najlepiej te lasy, nie uwłaczając wam. Jeśli atak nastąpi, to na pewno nie
zewsząd, bo Goplanie nie mają tylu ludzi. A więc łatwo będzie wymknąć się przez
wał z drugiej strony i pod osłoną ciemności udać po ratunek. A jeśli do ataku
nie dojdzie… To tak samo, tylko z większą uwagą.
- Piechotą…
Długo to potrwa – zmarszczył brwi, trzeci z wojów, wysoki, wąsaty Odolan.
- Niedaleko
stad znajduje się chatka starego Pomścibora, ona ma kilka. Znam go dobrze,
gościł mnie niejednokrotnie. Z pewnością użyczy.
- Dobrze
prawi – uznał książe. – Zatem ustalone. Zejdziesz dzisiaj w nocy, od zachodniej
strony wału. Tam jest najbezpieczniej.
- Czy jedna
osoba wystarczy? – zastanawiał się, ze sceptycyzmem w głosie Ciechosław.
-
Zapominasz, że mówisz o Krwistowłosej? – nieco przesadnie zgromił go Sławoj.
- Wypadki
się zdarzają, mości książe, czasami możemy wyczekiwać pomocy, aż z głodu
pomrzemy.
- Dlatego
pójdą dwie – odważył się odezwać, milczący do tej pory, udający zaangażowanego
w jakąś pracę Wiktor.
- Siebie
masz na myśli młodzieńcze? – bardziej zdziwił się, niż rozgniewał tym wtrętem
książe.
- Mości
panie… - zwrócił się do władcy, ale wzrok zatrzymał na obliczu Oliwii. – Ja…
- Dobrze,
wezmę go ze sobą – wzruszyła ramionami Słowianka, wbijając się przenikliwie
wzrokiem w młodego chłopaka. – To prawda, że ktoś zawsze może się przydać. A on
wygląda na takiego, co nie będzie spowalniał tej wyprawy.
- Twoja
wyprawa, twoja decyzja – uznał książe definitywnie zamykając sprawę. Nikt już
nic nie powiedział.
Oliwia
chwyciła Wiktora za rękę i oboje wyszli z komnaty na zewnątrz. Na niebie
pojawił się już księżyc.
- Dziękuję
– Wiktor wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Ale…
- Ale co
paniczu? – zadrwiła w swoim stylu wojowniczka.
- Ale ja
nie umiem konno. Ale szybko się nauczę.
- Olaboga…
- jęknęła teatralnie. – A jest jeszcze coś, czego nie umiesz?
- Nie, poza
tym już wszystko – zapewnił gorliwie, wiedząc, że jego przechwałki są raczej
daremne.
- Pamiętaj
więc – chrząknęła, zbliżając swą twarz do Wiktora niebezpiecznie, tak, że aż
poczuł jej oddech i dostrzegł swe odbicie w jej pięknych oczach. – Że następnym
razem, naprawdę nie zawaham się, by obciąć ci palce!
KiDs II (alternative). Podzielone miasto.
Damian
krok za krokiem szedł w górę ulicy. Wiedział, że to niebezpieczne, ale coś go
tam pchało. Chciał być jak najbliżej wroga. Może niekoniecznie wroga, ale to co
go tam pchało, było najpewniej w posiadaniu agresorów. Wiedział, że szanse na
inną opcję są bardzo niewielkie.
-
Starczy już! – odezwał się idący za nim Brazil. – Chcesz wyjść pod kulki
kozojebów?
Damian
odwrócił się, zdejmując kałasznikowa z ramienia. Wiedział, że kolega ma rację,
ale nie mógł się zatrzymać.
- Dalej…
Jeszcze dwa domy, tam, gdzie jest ten zawalony płot, widzisz? – wskazał dłonią
na znajdującą się jakieś trzydzieści metrów dalej piętrową ruderę.
Brazil
niechętnie pokiwał głową, ale udał się śladem kolegi. Wraz z nim podążyła
reszta grupy. Powoli, krok za krokiem. Nie kryli swych obaw i trudno się im
dziwić. Wszyscy byli na tyle młodzi, że wcześniej nie było ich stać na
stadionowe wojenki z silniejszymi ekipami. A teraz? Jak porównywać życie
kibicowskie do tego co się dzieje w mieście, w kraju, niemal w całej Europie?
Jak się ma obitą gęba, do kuli rozrywającej mózg?
Lepiej o
tym nie myśleć.
Słońce
powoli zachodziło a z drugiej strony miasta dochodziły odgłosy krzyków,
strzałów, eksplozji. Na szczęście drobniejszych i rzadkich. Widocznie linia
frontu przebiegająca z grubsza pośrodku aglomeracji ustabilizowała się. Jedni i
drudzy schowali się za gruzami, barykadami i czekali na to co im życie
przyniesie. Czy posiłki i ofensywę, czy wręcz przeciwnie.
Damian
zatrzymał się przed wskazanym domem. Ogarnął wzrokiem leżącą przed nim przestrzeń,
tak jakby najchętniej nie przerywał skradania, tylko parł dalej naprzód.
Ulica
Grabecka parę metrów dalej kończyła się. Tak jak kończyły się rosnące po obu
stronach drzewa, dające jakieś pozorne schronienie. Przed nimi, za stertą
gruzów świadczącą, że kilka godzin wcześniej toczyły się tu walki, była już
tylko szeroka ulica asfaltowa. Panowała na niej cisza, ale to nie mogło
sprawić, by porzucić resztki ostrożności. Bóg jeden raczył wiedzieć, czy w
stojących dalej domach, bądź za gruzami, nie czają się te pedały.
- Daj no
fajkę – rzucił Brazil, stanąwszy przy koledze. Młodzi kompani powoli dołączali
do starszych przewodników. W sumie grupa liczyła dwanaście osób. Wszyscy,
dobrzy znajomi ze stadionu, którzy mniej, lub bardziej ochoczo włączyli się do
obrony miasta.
Damian
bez słowa poczęstował kolegę papierosem, po czym sam zapalił swojego. Dobrze,
że reszta nie paliła, bo w związku z wydarzeniami, w najbliższych dniach, ten
towar mógł stać się deficytowy.
Stali
pod piętrowym domem, osłonięci od centrum miasta jego ścianą. Damian zaciągnął
się papierosem i przebiegł wzrokiem po twarzach kolegów. Jeszcze przedwczoraj
stali razem w młynie zdzierając gardła dla swojej drużyny. Dziś niemal wszyscy
uzbrojeni w karabiny a pozostali w jakieś pistolety.
Kurwa,
co tu się stało w te kilkadziesiąt godzin…?
W
niedzielę, gdy powrócili z meczu mieli już wiadomości, serwowane przez
wszystkie media o poważnych zamieszkach we Francji, w Niemczech. Nie o
zwyczajowym, sylwestrowym paleniu samochodów przez kozojebów, tylko coś dużo
poważniejszego. Palona Marsylia, Caen, Hanower, Hamburg, Rotterdam… To działo
się tak, że… Wszyscy o tym mówili, ciekawili a potem…
A potem
ni stąd, ni zowąd w Polsce. Im bardziej na zachód, w kierunku granicy
niemieckiej, tym ostrzej. Rozruchy w Gorzowie, Szczecinie, Legnicy, Wałbrzychu,
nawet Bydgoszczy. Premier w telewizji uspokajał, że to nie ma nic wspólnego z
wydarzeniami na zachodzie, że wysyłają jednostki specjalne i ugaszą ogień w
zarodku. No jak, kurwa nie…
No
właśnie. Dzisiaj to była już rozpierducha na full. Nim wstali z łóżek, zdążyli
usłyszeć w telewizji, że nie ma już Marsylii. Jest Islamarsylia. Jest Al Paris
a przynajmniej tak zostały nazwane dzielnice w Saint Dennis. Jak to kurwa wszystko,
szybko szło…
I tu
też. Gdyby nie to, że leżąca w zachodniej części miasta księgarnia, w której
pracował, otwierała swe drzwi o dziesiątej rano, to… To teraz leżałby związany
w jakimś budynku przemianowanym szybko na więzienie. Albo z dziurą w głowie na
ulicy. Albo zdychałby pod zawalonym budynkiem. Bo może tyle właśnie zostało
teraz z księgarni. Nie wiedział tego, ale wcześniej, w południe, razem z
chłopakami był świadkiem jak garstka żołnierzy stacjonujących w pobliskich
koszarach została wystrzelona, bądź wyparta do wschodniej części miasta. To
samo było z milicją. W popłochu wycofali się za miasto, zbierając tam swe siły.
Na szczęście wróg też poniósł straty a i chyba liczebnie nie był na tyle silny,
by kontynuować marsz na wschód.
Cześć
miasta uległa zniszczeniom, to na pewno. Trupy musiały być. Ile? Nie wiadomo,
kilkadziesiąt a może już kilkaset? No, kurwa, to już by była poważna
liczba…
Widzieli
to wszystko z odległości kilkuset metrów, siedząc w blokach i modląc się, by
granatniki wroga nie skierowały swej agresji w to miejsce. Ale jeszcze nie,
jeszcze nie teraz. Gdy później lunął deszcz, wpadli na szalony plan. Damian,
Brazil, młody, ale dość agresywny Śliwa, jeszcze młodsi Lambada i Brajan
wyskoczyli i kryjąc się gdzie się dało, zlustrowali „linię frontu”. Wyszli z
niej bogatsi o karabiny pozabierane z pola walki, tym , którym przydać się już
nie mogły. Do tego trochę amunicji. Wrócili spoceni z nadmiaru wrażeń. I
kontynuowali swoją tułaczkę, próbując dowiedzieć się o losie swoich bliskich. Tego
oczekiwali przynajmniej ci, którzy mieli swoje rodziny po drugiej stronie
miasta.
Mieli
siedzieć w domach? Jeszcze bezpiecznych, bo znajdujących się we wschodnich
dzielnicach? Ale jutro? Kto tam wie co będzie jutro? Przecież jak tamci dostaną
posiłki… Albo może bez nich, odsapną, pozbierają się po dzisiejszych walkach i
ruszą do kolejnego ataku. Będą walić z granatników, które dziś siały w mieście
popłoch i przerażenie. Skąd oni to mieli?
Głupie
pytanie… Ruch, który zaczął powstanie na całym kontynencie… No może nie całym,
ale w sporej jego części. Musiał mieć takie rzeczy. Tylko jak to się stało?
Gdzie były ABW, SW, czy inne zachodnie gówna? Jak to mogły przeoczyć, że do
dzisiaj nikt nie jest pewny, kto za tym wszystkim stoi? Padały jakieś pierwsze
personalia, nazwy grup, ale to i tak były hipotezy. W sumie dałoby się
scharakteryzować bandy agresorów, czyli jakieś załogi anarchistyczne,
muzułmańskie z domieszką zwykłych wywrotowców, którym sprzykrzyło się życie w
kapitalizmie. Ale tak błądzić niemal po omacku? W dwudziestym pierwszym wieku
totalnej inwigilacji? Kto za tym stał?
Damian
splunął i rzucił peta pod nogi przydeptując.
- Dobra,
wchodzimy tu i rozejrzymy się, nie? – zapytał Brazil, również kończąc
papierosa.
Nie
doczekał odpowiedzi. Zobaczył jak kolega po raz kolejny zerka w kierunku
centrum miasta, jakby chciał przebić się wzrokiem i kogoś znaleźć. Brazil
dobrze wiedział o co chodziło.
- Daj
sobie spokój – mruknął. – Choćbyś chciał, nie przejdziesz. Za duże ryzyko. Tam
rządzą te pedały. A przecież i tak nie masz pewności, czy ona tam jest, czy ją
wywieźli do Antonówka, czy może… Sam wiesz – mruknął jeszcze ciszej, nie chcąc
wypowiadać na głos czegoś czego nikt sobie nie życzył.
Damian
znów nie odpowiedział. Ale nim zdążył rzucić jeszcze jedno tęskne spojrzenie w
zachodnim kierunku, do wszystkich uszu dotarł jakiś piskliwy okrzyk. Bez
wątpienia dochodził z wnętrza budynku.
Nastąpiła
sekunda zawahania. Niepewności. Obawy.
- Ktoś
tam jest – odezwał się wreszcie. – I to nie sam. Pilnujcie się – rzucił,
mocniej zaciskając spoconą dłoń na kałasznikowie. – Wchodzimy.
Nie
zdążył postawić kroku, gdy otwarły się drzwi. Nerwowo zwrócił się w ich
kierunku i zobaczył dość niechlujnego, zarośniętego mężczyznę w wieku około
czterdziestu lat.
- A wy
kto? – rzucił z pochmurną miną lokator, patrząc hardo w twarz chłopaków.
Za
Alicją zamknęły się drzwi do pokoiku, który jeszcze przedwczoraj był
wypoczynkowym a dziś stał się celą. Podobnie, jak wszystkie w ośrodku w
Antonówku.
Odetchnęła
z lekką ulgą. Z lekką. Ale w tych warunkach dobre i to.
Bo kiedy
uzbrojona brygada kilkunastu bandytów wpadła znienacka do budynku liceum, z
którego większość nie zdążyła się ewakuować, wpadła w panikę, którą
powstrzymała jakimiś resztkami sił, nie chcąc by grono uczniowskie widziało w
takim stanie, bądź, co bądź opiekunkę. Nauczycielkę.
Szczęśliwie
tylko nieco ponad sto osób spędzono na szkolny plac, potem załadowano w jakieś
autobusy i wywieziono do Antonówka. Po co im byli jeńcy w postaci może
dwudziestu, trzydziestu młodych uczniów z liceum? Przecież oni nie pójdą na
wojnę, oni się boją pająka ubić, to gdzie im karabin w dłoń? Byli nieszkodliwi.
A jednak…
A prawie
setka dziewczyn, wraz z kilkoma nauczycielkami? Po co je więzić? Rozum podsuwał
najprostszą odpowiedź, ale strach nie pozwalał przyjmować jej do wiadomości.
Zostały
zakwaterowane w większych domach w ośrodku. Dziewczyny w trzech budynkach,
chłopakom starczył jeden. Kilku uzbrojonych w karabiny strażników wystarczyło
kompletnie na tę nieszkodliwą zbieraninę. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że do
końca dnia pojawiło się jeszcze kilka transportów z ludźmi schwytanymi na
mieście. Pewnie liczba więźniów co najmniej podwoiła się.
W pokoju
było siedem uczennic, plus ona. Czuła się strasznie, nie umiejąc znaleźć słów
pocieszenia. Jako konserwatywna katoliczka, znajdowała ratunek tylko w
modlitwie. Ale marna to była pociecha.
A potem
zaczęły się przesłuchania. Znów nie wiedziała po co. Czego szukali, czego
chcieli się dowiedzieć, po co im to było? Zrozumiała, gdy nadszedł czas na nią.
Dziesięć
minut przerażenia, przed biurkiem siedzącego za nim człowieka w jakimś ubraniu
moro. Podała swoje personalia i inne podstawowe dane. A potem on zadał kilka
pytań o jakichś bardziej znanych mieszkańców miasta. O radnych, polityków
wywodzących się z powiatu. Trochę krążył wokół tematu, wyczuła, że chce zapytać
o coś bardziej konkretnego, ale coś go hamuje. Tak, jakby ona mogła wiedzieć,
gdzie są, gdzie mieszkają, co teraz robią. Nie wiedziała, więc przy każdym
zapytaniu wzruszała bezradnie ramionami.
Wyszła
mądrzejsza o coś tam. Szukali tych najważniejszych Ostrowiczan. A w tym
konkretnie obozie, z oczywistych powodów, nie ich samych, lecz członków rodzin.
Do takiego wniosku doszła. Nie wiedziała jakie niebezpieczeństwo mogło grozić
za bycie na przykład siostrzeńcem prezydenta miasta, ale jednak chyba jakieś
musiało.
Dlatego,
gdy wróciła do celi, przeleciała uważniej wzrokiem po uczennicach. Znała je
wszystkie dość dobrze. Kinga wychowująca się bez ojca, Beata, córka pary
pracowników fizycznych, Karina, której matka pracowała w piekarni a ojciec był
kierowcą… Zwykłe dziewczyny, córki zwykłych zjadaczy chleba. Tylko…
Alicja
powoli podeszła pod ścianę. Klęczała przy niej szczupła, długowłosa brunetka.
Patrzyła martwym wzrokiem prosto przed siebie a i tak nie widziała zbliżającej
się nauczycielki.
-
Posłuchaj – odezwała się Alicja. – Twój ojciec… Wiesz co? Gdy wezwą cię na przesłuchanie,
nie podawaj im swojego nazwiska, dobrze? Wymyśl szybko coś, wymyśl… Nazwisko,
miejsce zamieszkania, zawód rodziców… Tak powinno być lepiej. Dla ciebie.
Dobrze
zbudowany Niemiec siedzący wygodnie w fotelu, wyłączył komórkę. Jego
przypuszczenia sprawdziły się. W nieodległym Lesznie chłopakom z Rotte Brigade
też nie do końca się udało. Podobnie jak i tu, miasto stanęło w ogniu, ale
sukces finansowy był mierny. Zaklął w myślach.
Usłyszał
hałas na korytarzu. Potem pukanie i drzwi się otwarły. Do pokoju energicznym
krokiem wszedł człowiek, na oko przed trzydziestką. Ubrany po europejsku, ale o
wyglądzie muzułmanina.
-
Witajcie towarzyszu. Wiecie kim jestem, prawda? – zapytał twardo siedzący
Niemiec.
- Jorg
Wolfmeister, dowódca trzeciej Kolumny Rotte Brigade – odparł bez wahania
przybysz.
- Bardzo
dobrze. A wy jesteście Hasan Schwiemer, urodzony w Cottbus, pochodzenia
egipskiego, od dziewięciu lat mieszkający w Polsce, co za tym idzie, doskonale
znający język… Krótko, do rzeczy. Wasz dowódca, Angus przekazał prowadzoną
przez was komórkę pod moje rozkazy. W mieście na razie jest zastój a mi brakuje
ludzi. Obóz trzeba zorganizować. Dlatego mianuję was zarządcą obozu w tym An…
Anto… Antonówku… Tu będziecie mieli spokojniej, niż na linii frontu.
- Przyjąłem
– skinął głową Schwiemer. To nie wojsko, to organizacje paramilitarne,
robotnicze, gdzie nie trzeba strzelać obcasami przed dowódcą każdej maści.
- To
dobrze. I przejdźmy od razu do rzeczy.
Wiecie, że plan nie udał się do końca. Wiecie, bo walczyliście dzisiaj w
mieście. Nasz atak utknął w centrum. Dużo czasu straciliśmy na odparcie
żołnierzy i policji. W związku z czym nie zdołaliśmy opanować banków. To
znaczy, gdy te, już znalazły się w naszych rękach, były już wyczyszczone. Tylko
w jednym było trochę gotówki, kilkanaście tysięcy… - machnął dłonią. – Co to
jest, za tyle to się nie da wyżywić naszych żołnierzy przez tydzień.
- Wiem,
rozumiem.
- To
dobrze – powtórzył Wolfmeister, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. – W
tym wasza rola. Musicie skupić się na przesłuchaniach. I wiecie… Tak z jajem.
Nie bójcie się zastosować odpowiednich środków.
- Ale
szefie… W tym obozie zdecydowaną większość stanowią kobiety.
- Macie
jakieś obiekcje ku temu? – zaskoczył Wolfmeister podwładnego.
- No,
szefie… To jest Konwencja Genewska, to są kobiety, a przecież my o
sprawiedliwość społeczną…
-
Wiecie, kiedy jest sprawiedliwość Schwiemer? Sprawiedliwość jest wtedy, kiedy
miażdżycie kolbą karabinu kolano złodziejowi! Tak, właśnie! Posłuchajcie! Celem
nadrzędnym jest zdobycie środków finansowych na prowadzenie dalszych działań
rewolucyjnych. Nasza organizacja nie jest bogata. Pieniędzy starczyło na
uzbrojenie takie jakie mamy a nasi żołnierze walczą za talerz zupy. To nasi
towarzysze, oddani sprawie, ale na dłuższa metę to nie wystarczy. Trzeba
tworzyć nowe oddziały najemników, których potem… - urwał, znów machając dłonią.
- Hm, no
tak… - stojący Hasan nie bardzo wiedział jak skomentować potok dość oczywistych
słów przełożonego.
- To nie
jest czas na tłumaczenie takich zawiłości, które zresztą powinniście znać, bo
po to wybraliśmy akurat taki moment. Moment, w którym państwa narodowe są
osłabione, podzielone wewnętrznie. Nie stanowią spójnej jedności, mówią różnymi
językami. Nie po to nasi bracia rosyjscy na Ukrainie, w Gruzji, w Czeczeni,
rozbijając jedność europejską, dzieląc ich dyplomację. Bruksela jest słaba jak
nigdy, NATO ma na głowie inne problemy. Albo teraz, albo nigdy. Dlatego
potrzeba zdecydowania, siły i bezwzględności. Będą ofiary. Niewinne, trudno. Na
tym polega rewolucja. Po to, aby później tych ofiar już nie było.
Hasan
rozejrzał się niepewnie po pokoju. Nie czuł się najmocniej. Nie o to chciał
walczyć. Był anarchistą, nienawidził właścicieli kapitału, wyzyskiwaczy. Ale
nie przypuszczał, że przyjdzie mu walczyć z kobietami.
-
Posłuchajcie… - dowódcy z trudem przyszła zmiana tonu na nieco łagodniejszy. –
Wiecie co macie zrobić? Macie szukać finansów. Wiecie jak to jest, na
niektórych przesłuchiwanych wystarczy krzyknąć, zagrozić. Tak, aby same
poprosiły rodziny o pieniądze. Za taki, no, okup… Ja wiem, ja się tym brzydzę...
Ale nie ma wyjścia. I nie ma czasu. Macie czterdzieści osiem godzin. Tymi
maluczkimi się nie zajmujcie, niech za nie wezmą się wasi ludzie. Wyciągnąć po
parę tysięcy od głowy, to żaden wyczyn.
I oni to zrobią bez problemu. Ale wy bierzcie na cel tych najbardziej
podejrzanych. Czyli tych, którzy mogą dostarczyć nam dużo poważniejsze kwoty.
Umilkł,
wstając z krzesła. Wziął w dłoń leżącą na biurku stertę papierów i podszedł do
okna. Gestem ręki zaprosił do siebie nowego podwładnego. Ten zbliżył się do
dowódcy.
- Piękny
ten ośrodek, nawiasem mówiąc – odezwał się znów Wolfmeister. – To jest teraz
wasze królestwo. A tutaj – potrząsnął papierami – macie dane kilku
najciekawszych osób, które pozwoliłem sobie wytypować. Mam na myśli kury, które
powinny znieść największe jajka. Trzymajcie. Po kolei… Roma Stawarczyk,
właścicielka restauracji, Alina Lewart, córka właściciela firmy „Magenta”,
Radosław Mazur, właściciel firmy „Motorex”, ten chyba będzie najlepszy, Magdalena
Ulanowska, żona właściciela agencji modelek, Alicja Zawidzka… To nauczycielka,
ale udało mi się przed chwilą ustalić, że ma powiązania z rodzina szefa
Comfortexu, jakieś dalsze, ale jednak. No… - wręczył papiery Hasanowi. – To do
roboty.
- Młode
Wilki, kurwa – nie dał się zbić z tropu Damian, hardo patrząc w twarz dość
nieprzyjemnemu, ale zarazem chyba niespecjalnie groźnemu mężczyźnie. – Co tam
się dzieje?
- Nie
interesuj się tym, co u sąsiadów, nie? – odburknął zarośnięty
czterdziestolatek. – Nie stójcie tu, bo ściągnięcie na nas tych ścierwojadów –
wskazał głową w kierunku zachodniej części miasta.
- A czyj
ty sąsiad jesteś? – Damian podejrzliwie lustrował wygląd rozmówcy, analizując
wszelkie możliwości – Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że to nie twoje
mieszkanie i…
Nie
dokończył. Z wnętrza budynku znów dobiegł krzyk, bez dwóch zdań kobiecy.
- Dobra,
rozejrzymy się tam – podjął decyzję Brazil.
- Gdzie,
dokąd!? – mężczyzna desperacko próbował ich zatrzymać. – To jest mój dom i nie
właźcie mi tam, bo…
-
Spierdalaj! – twardo przerwał mu Damian, odpychając lufą kałasznikowa. Broń
dodała mu amunicji, obecność jedenastu kolegów za plecami również.
Ignorując
protesty niechluja, wkroczył dziarsko do nieprzyjemnie pachnącego mieszkania.
Rzucił okiem w bok, w przód. Było pusto, przed sobą miał schody. Wbiegł na nie,
na wszelki wypadek przygotowując karabin. Nie spodziewał się czegoś wybitnie
niebezpiecznego, ale czy ktoś jeszcze przedwczoraj wyobrażał sobie to miasto
wyglądające jak dziś?
- A to
kurwa, tak…! – kiwnął głową, czując jak krew w żyłach lekko się gotuje. Na
górze znalazł pokój a w nim niespecjalnie przyjemny widok. Dwóch mężczyzn nie
różniących się aparycją od „gospodarza” szamotało się z jakąś młodą, wysoką
blondynką. – Co wy kurwa robicie?! – uznał, że nie może tak tego zostawić.
- A kto
ty jesteś? Czego tu szukasz? – podniósł głos łysy, grubszy wąsacz ze spuchniętą
twarzą.
- Nie
strasz krzykiem, bo ja mam mocniejszy argument – odparł twardo Damian. Za jego
plecami pojawił się już Brazil, słyszał kroki kolejnych chłopaków. – Tak się,
kurwa bawicie?! Wypierdalać mi stąd! – energicznie podszedł do typów, próbując
wyrwać z ich rąk blondynkę.
Tamci
mimo wszystko próbowali stawić opór, ale obecność Brazila, Śliwy i innych
zmusiła ich w końcu do kapitulacji.
- Kto to
jest? – zapytał oprawców, wskazując na dziewczynę. – Co chcieliście zrobić?
Pytanie
było retoryczne. Nie usłyszał odpowiedzi, poza jakimś chrząkaniem i dukaniem.
Rozejrzał się wokół. Butelka „Krupnika”, jakieś wina, słoik z ogórkami.
Wszystko stało się jaśniejsze. Wiedział już kim są przeciwnicy i co tu robią.
Domyślał się także, że mieszkanie nie należy do żadnego z nich.
- Ty
zostań – odezwał się do blondynki, która stała w rogu. Wyglądała dość dziwnie.
Tak, jakby cała akcja nie zrobiła na niej większego wrażenia. Nie była jakaś
przestraszona, dość szybko przeszła do porządku dziennego nad widokiem tłumu
facetów, z których jedni przed chwilą chcieli ją zgwałcić, drudzy wymachiwali
kałachami.
Teraz
dodatkowo nakryła swe włosy czarnym kapturem swe bluzki.
- A wy,
wypierdalać! – wyręczył Damiana, młody Śliwa, kierując swe słowa do
dotychczasowych „właścicieli”.
Tamci
próbowali protestować, ale Damian nie patyczkował się. Rozbił jedną z butelek i
ostro traktując mężczyzn karabinem wypchnął ich z pokoju a sekundę później
finalnie z domu.
- Co
robimy? – zapytał Lambada.
- Źle ci
tutaj? – odparł Damian. – Fajna lokacja, mnie nie chce się wracać do domu, stąd
mam bliżej do… - nie dokończył.
Był już
późny wieczór. Hasan Schweimer nie był w najlepszym nastroju. Przesłuchiwania
nie przyniosły większego rezultatu. Przynajmniej takiego sensownego. Zostało
jeszcze kilka osób.
Wzdragał
się przed ostrzejszą formą, ale z biegiem czasu przyswajał sobie polecenie
dowódcy tego odcinka wojennego frontu. Pieniądze trzeba było znaleźć, metody
nie miały znaczenia.
Nieco
dalej, obok biurka siedział jego bratanek, młody, czternastoletni Ismail. Hasan
wziął go ze sobą, wiedząc, że nie spotka się z oporem brata. Pewnie dlatego, że
ten siedział gdzieś w okolicach Gelsenkirchen kilkaset dobrych kilometrów stąd.
Młody przyjechał do wujka kilkanaście dni temu. Towarzyszył mu w trakcie
przesłuchań. Hasan chciał, by bratanek nauczył się czegoś, przywyknął do
rewolucyjnej rzeczywistości. Sam nie miał dzieci, więc swoje ambicje przelewał
na bratanka.
Ten
jednak po chwili entuzjazmu, nudził się coraz wyraźniej.
Drzwi
otwarły się. Do pomieszczenia wkroczył jeden z młodych strażników, wprowadzając
nieco starszą kobietę, ubraną w dłuższą suknię. Hasan przyjrzał się jej po raz
drugi tego dnia. Na pewno nie należała do najbrzydszych .
- Imię,
nazwisko, wiek? – zaczął, nawet nie sięgając do papierów, by zaprotokołować
przesłuchanie. Nie musiał. Nie chciało mu się.
-
Mówiłam kilka godzin temu. Alicja Zawidzka, trzydzieści dziewięć.
- Nie
mam obowiązku spamiętania wszystkich personaliów – odparł oschle Egipcjanin.
- Nie
wnikam w pana obowiązki…
- Zdaje
się, że nie wiesz, gdzie jesteś – burknął Hasan dając upust narastającemu
zmęczeniu.
- Jestem
tam, dokąd skierował mnie Bóg…
- Bóg…?
– zmarszczył brwi Hasan – Dowcipny jest ten Bóg, który zaprowadził cię właśnie
tutaj.
-
Szatan… W zasadzie twój Bóg – podkreśliła odważnie. – Triumfuje, ale nie będzie
miał szans wygrać z dobrem.
- Mój
Bóg? – bardziej zdziwił się, niż oburzył przesłuchujący. – A skąd wniosek, że
mam jakiegoś Boga?
Nie
doczekał odpowiedzi od przesłuchiwanej nauczycielki, chyba zaskoczonej ripostą
Schwiemera.
- Jestem
muzułmaninem, tylko z rodziców, nienawidzę religii, pieprzę swojego Allaha i
waszego Boga – wypalił prosto z mostu. – I nienawidzę tego waszego hołdowanie
religii, która mordowała Arabów, Indian a nawet was samych, przez dwa tysiące
lat.
- Bzdura
– żachnęła się Alicja.
- Jaka
bzdura?! – uniósł się Hasan. – Nie było krucjat, podbojów w Ameryce,
Inkwizycji, setek innych wynalazków?
- To
wszystko, to bełkot dla propagandzistów. A Inkwizycja jest szczególnie
przereklamowana.
-
Przereklamowana? Setki tysięcy ludzi zamęczonych…?
-Co
najwyżej dziesięć tysięcy ludzi, którym dawano zresztą szanse na odkupienie
grzechów. Dziesięć tysięcy w kilkaset lat, gdy w jednym Katyniu zbrodniczy,
bezbożny reżim zabił dwa razy więcej ludzi. Te wszystkie bzdury o Inkwizycji to
dzieło propagandzistów oświeceniowych.
- A
masakra w Ameryce, to też dzieło propagandzistów? – Hasan czując coraz większą
niechęć do przesłuchiwanej nauczycielki dał się wciągnąć w ożywczą wymianę
zdań.
-
Indianie ginęli od chorób. Co ma z tym wspólnego religia? – wzruszyła ramionami
Alicja, kierując obojętny wzrok w okno.
- A
krucjaty? A wasi świętojebliwi papieże? Z tym co pomagał Hitlerowi?
-
Krucjaty były odpowiedzią na arabskie podboje. Gdyby muzułmanie mieli
poszanowanie dla innych religii, dla Bizancjum, nigdy nie byłoby krucjat. I to
bardzo frapujące, nazywać przyjacielem Hitlera, papieża, który był największym
bohaterem w czasie wojny, ratując z niej prawie milion Żydów a…
- A
teraz ci Żydzi, sprzeciwiają się kanonizacji, ot tak, bez powodu?
- … a po
wojnie ci Żydzi masowo dziękowali Piusowi. Golda Meir, Albert Einstein, David
Ben Gurion, czy Izrael Zolli, naczelny rabin Rzymu, którego Pius przechował w
Watykanie w czasie wojny a ten pod jej koniec przeszedł na katolicyzm.
Wystarczyła nienawistna propaganda KGB i zaślepienie głupich antyklerykałów, by
papieża, już po jego śmierci oskarżać o wydumany antysemityzm i przyjaźń z
Hitlerem.
-
Zwalasz zaślepienie na innych a sama taka jesteś – wzruszył ramionami
podenerwowany dowódca obozu. – Naprawdę wierzysz, że Bóg cię ocali? – zapytał,
nie kryjąc ironicznego tonu.
- Jesteś
niedowiarkiem i nie dostrzegasz jego mocy…
- Brawo,
pięknie… A więc wstań! – uniósł głos dość raptownie, sprawiając, że kobieta posłusznie
wstała z krzesła. Hasan również. – Ismail, dawaj!
Chłopak
podniósł się, jak pozostali, nie wiedząc czego oczekiwał będzie wuj. Ten
pokierował go wzrokiem, nakazując mu stanąć za plecami milczącej kobiety.
- No…
Klepnij… Co sobie będziesz żałował?
Nim
nauczycielka zdążyła zorientować się i zareagować, poczuła klapsa na swój
pośladek. Drgnęła i natychmiast odwróciła w kierunku małoletniego prześladowcy,
wymierzając mu siarczysty policzek.
- Ha! –
zareagował błyskawicznie Hasan i w dwóch krokach znalazł się przed
nauczycielką. – Uderzyłaś muzułmanina, kobieto, wiesz co to oznacza?!
- To
teraz jest już muzułmaninem? – próbowała zakpić, ale wybrała złą drogę. Hasan
bezpardonowo chwycił ją za ręce.
-
Ismail, zobacz sobie co ta bogobojna dama nosi pod ubraniem! – odezwał się do
bratanka.
- I tak
zachowuje się muzułmanin? – spróbowała znaleźć jakaś ripostę, ale żaden nie
zareagował na tę zaczepkę. Alicja poczuła jak ogarnia ją panika. Próbowała się
wyrwać, ale nie miała szans z młodym mężczyzną, który bardzo silnie trzymał jej
ręce tak, że czuła ból. Jednocześnie odczuła, jak jej sukienka wędruje w górę.
- Zwykłe
majtki – poinformował wuja Ismail. Alicja poczuła się poniżona. Jeden typ
zniewalał ją fizycznie a drugi, małoletni dzieciak korzystał z tego, oglądając
jej bieliznę.
- Nie
chciałbyś ich może ściągnąć? – bawił się w najlepsze Hasan.
-
Przestań, draniu…! – zaprotestowała Alicja szamocząc się bezskutecznie.
-
Nazwała mnie draniem, Ismail, pozwolisz na to?
Oboje
nie doczekali odpowiedzi. Za to spanikowana, rozedrgana Alicja poczuła, jak
młodzieńcze dłonie chwytają jej bieliznę a ta zjeżdża w okolice kolan. Po czym
nastąpił kolejny ruch. To Ismail znów uniósł w górę sukienkę. Alicja na chwilę
zamknęła oczy, czując bezradność i upokorzenie. Ten małolat znów patrzył. Ale
już nie na bieliznę, tylko na jej nagi tyłek.
- Chodź
sobie tutaj! – zarządził Hasan kierując swe słowa do obezwładnionej
nauczycielki. Ta z przestrachem, wyczuła w jego głosie niezdrowe podniecenie.
Hasan swoimi ruchami sprawił, że Alicja wypięła się nieco w stronę Ismaila. Nagle
dotarło do niej, jak to wygląda.
Była we
władaniu dwóch silnych facetów. I była zdana na ich decyzje. Poczuła
obezwładniająca ją rozpacz.
- Nie
przeszkadzaj sobie, klep do woli – usłyszała głos dobiegający jakby z oddali,
ale jednak chłostający jej uszy. Tak jak nagle jej wypięte nagie pośladki były
chłostane przez napalonego chłopaka.
Jeśli
wcześniej czuła poniżenie, to było ono niczym w porównaniu z tym, co przeżywała
teraz. Ona, konserwatywna, bogobojna nauczycielka, została zmuszona do wypięcia
nagich pośladków, w które bezkarnie uderzał chłopak w wieku gimnazjalisty.
- Ismail
ma czternaście lat, pewnie nie widział jeszcze kobiecego tyłka, mam nadzieję,
że jako wzorowa nauczycielka, katoliczka, pomożesz mu w zdobywaniu nauki o
świecie, nieprawdaż? – szydził Hasan patrząc prosto w jej oczy. Pod
naporem jego wzroku zamknęła oczy. Pod
naporem coraz silniej uderzających dłoni Ismaila, zaciskała pośladki, czując jak
do oczu napływają łzy.
- Dobra,
wystarczy! – zarządził dowódca obozu. Alicja po jego przyspieszonym oddechu
wyczuła, że jest podniecony. To nie był dobry znak. Ale bicie ustało a jej
pośladki znów okryły się materiałem sukienki. – Siadaj!
Kompletnie
upokorzona wciągnęła majtki na swoje miejsce i usiadła. Nagle brakło jej
odwagi, by spojrzeć na swoich oprawców.
- Wiesz
już, jakie mamy możliwości – zaczął Hasan spokojnym tonem. – Byłoby lepiej,
żebyśmy nie musieli ich powtórnie demonstrować. Masz zatem do wykonania
zadanie. Otóż jesteś w rodzinie najbogatszego mieszkańca miasta, niejakiego
Zerkowskiego, tak? Twoja siostra jest mężem jego brata, tak? Nie musisz
odpowiadać, wiemy to. Co należy do ciebie? Otóż masz czterdzieści osiem godzin
na wymodlenie – dość ironicznie podkreślił to słowo – Wymodlenie okupu. Ustalam
cenę na dwieście tysięcy złotych.
Milczeli
przez chwilę. Do Alicji coraz silniej docierało, jak beznadziejna jest to
sytuacja.
- To nie
jest wygórowana suma, jego firma obraca milionami. Mniejsza z tym. Za dwa dni,
w czwartek ma wpłynąć okup i twoja w tym głowa, by tak się stało. Jeśli nie, to
zostaniesz ukarana.
Znów
zamilkł chcąc wzbudzić w kobiecie napięcie, niepokój, strach, trwogę przed
karą.
- Jeżeli
okup nie wpłynie, wyciągniemy cię na zewnątrz. Jest fajna pogoda, więc spacerek
bez ubrania, nago, nie będzie dla ciebie problemem, prawda? – Alicja z trudem
powstrzymała wzdrygnięcie i ogarniający ją coraz silniej strach. – A wiesz co
zrobimy po spacerze? Rozłożymy cię nagą, na stole. Wokół zbierzemy całą
społeczność obozu. Przede wszystkim twoich uczniów, uczennice i pozostałych…
Zrobimy im spektakularne widowisko. Wszyscy będą mogli sobie oglądać jak nasi
żołnierze pieprzą ich nauczycielkę, albo po prostu fajną laskę. Co ty na to? Bo
mi się wydaje, że taki pornos na żywo, mocno uradował by wszystkich więźniów.
Mam rację?
Nie
czekając na odpowiedź, wezwał strażnika.
- Kim
jesteś, jak się tu dostałaś? – zagadał Damian w wciąż stojącej w rogu wysokiej
blondynki.
- A czy
to istotne? Znalazłem się tu i już – odparła, patrząc mu prosto w oczy.
- No
tak, jasne… - mruknął Damian napotykając na tak niechętną odpowiedź. Zerknął po
raz kolejny. Jej ładna twarz, skryta nieco w cieniu kaptura, przyciągała jego
wzrok coraz silniej. – I co teraz?
- Co
masz na myśli?
- Pytam,
co zamierzasz? Czy zostajesz, czy chcesz wyjść? Czy…
- Czy zamierzasz
okazać wdzięczność wybawicielom? – wpadł w słowo, dowcipnie Śliwa. Dowcipnie,
przynajmniej w jego ocenie. Napotkał jedynie chłodne, nie wyrażające lęku,
spojrzenie wysokiej blondynki.
- Jeśli
można, to tak, wrócę do domu – odparła tonem, który bynajmniej nie wskazywał, iż ma zamiar prosić
o czyjeś pozwolenie.
- Twoja
decyzja – wzruszył ramionami Damian. – Wiesz dobrze, jak jest na mieście, nie
musze chyba ostrzegać…?
-
Dziękuję, poradzę sobie – odparła dość wyniośle i skierowała się w stronę
korytarza. Tam, wszyscy męscy uczestnicy rozmowy jak jeden mąż zerknęli na jej
zgrabną sylwetkę, szczególnie kierując uwagę na pośladki zarysowane pod
ciasnymi jeansami. – Ale może jeszcze skorzystam z toalety – poinformowała,
zmieniając kierunek chodu.
- Dobra,
wiara, rzućcie te spluwy, bo pozabijamy się nawzajem – zarządził Śliwa,
opierając swój karabin pod jedną ze ścian. W jego ślad poszli inni członkowie
grupy.
- Kurwa,
co tu się porobiło… - mruknął Damian, komentując w ten wyrazisty sposób
wydarzenia z ostatnich kilkunastu godzin. – A my? Zostajemy?
- No nie
wiem… Mnie się nie spieszy do chaty – odparł Brazil przechodząc do największego
z pokoi. W ślad za nim poszli pozostali, rozsiadając się, gdzie było można.
- Mnie
też nie – odezwał się ktoś inny. Reszta kiwała potakująco głowami.
- A mnie
tak – wyraził swoją opinię Lenny. Był siedemnastoletnim, dość drobnym
chłopakiem o ciemnych blond włosach. – Wolałbym wrócić.
- No to
nie ma problemu – odparł Damian. W korytarzu rozległ się odgłos otwieranych i
zamykanych drzwi a później cichnące z upływem czasu kroki. Zrozumieli, że to
blondynka opuszcza budynek.
- No to
poczekaj jeszcze chwilę a później weźmiesz broń i wyjdziesz – zarządził Śliwa,
zdradzając coraz większą ambicję do rządzenia w grupie.
- A po
co mi broń? – wzruszył ramionami Lenny.
- Po to,
żeby nikt cię nie ruszył po drodze. Wojna jest chłopcze.
Roztrzęsiona
Alicja nie umiała powstrzymać strachu ogarniającego jej mózg. Czuła, że chyba
niepotrzebnie wchodziła w polemikę z dowódcą obozu. Z drugiej strony, czy gdyby
tego nie zrobiła, skończyłoby się lepiej? Skoro potrzebowali pieniędzy, mogli
się posunąć do wszystkich kroków. Tak, czy owak, finał byłby pewnie ten sam.
Choć być
może inna droga postępowania oszczędziłaby jej tego olbrzymiego upokorzenia w
trakcie przesłuchania.
Nieważne,
liczyły się fakty. A te były jednoznaczne. Albo pieniądze, albo… Chyba, że
blefowali, ale czy był sens ryzykować? Jeśli się wkurzą, jeśli potrzeba
pieniędzy okaże się tak silna…
-
Przykro mi pani profesor, że widzimy się tutaj – usłyszała głos z boku. To
strażnik. Zerknęła i zobaczyła chłopaka średniego wzrostu o dość długich
włosach czarnego koloru..
-
Łukasz… Co ty tutaj robisz…? Z nimi…?
Trzecioklasista.
Za chwilę miał przystąpić do matury. Tymczasem przebywał w tym obozie. Ale po
drugiej strony barykady.
- Zawsze
byłem anarchistą. Ta rewolucja to jedyny cel, do zaprowadzenia sprawiedliwości
społecznej i zniszczenia oligarchii kapitałowej – wyrecytował niemal jak z
książki.
- No
tak… - wolała już nie wchodzić w polemikę. – A czy pastwienie się nad
koleżankami ze szkoły, też uważasz za przejaw sprawiedliwości społecznej?
- A czy
ja się pastwię? – odparł spokojnie. – Proszę mnie nie rozliczać za ewentualne
zachowanie innych. Ja robię swoje.
- Stając
z nimi, odpowiadasz a ich czyny…
- Nie,
ja odpowiadam za to co robię sam. Skończmy z odpowiedzialnością zbiorową. Jeśli
oni tam czasem zachowują się niegodnie, to trzeba obciążyć tym ich, nie mnie.
Czy pani stawiała pały całej klasie po sprawdzeniu trzech pierwszych kartkówek
z brzegu?
-
Rozumiem – miała już dość ideologicznych polemik. – Tak, czy inaczej, to nie
jest najprzyjemniejsze miejsce na świecie.
- Wiem o
tym dobrze. I na pewno pomógłbym osobom, które znajdują tu się zupełnie
przypadkowo i są niewinne.
-
Większość… Może wszyscy są tu niewinni… Jak byś pomógł? – zapytała, czując
przypływ irracjonalnej nadziei.
- Ma
pani na myśli siebie? – poczuła na sobie wzrok Łukasza. – Widzę po pani, że
wizyta u dowódcy nie należała do najfajniejszych. Przykro mi z tego powodu,
gdyż nikt normalny nie zaliczyłby pani do wrogów klasowych.
- A
jednak niektórzy… - urwała, nie kończąc.
- Może
mi pani zdradzić, czego chciał dowódca?
Krępowała
się, ale on, nagle okazał się jakimś promykiem nadziei. Po krótkim wahaniu
opowiedziała mu wszystko, włącznie z potencjalną karą.
- Czyli
jest pani im potrzebna, bo może pani załatwić pieniądze. Forsa, to największe
zło tego świata – rzucił z dość zaciekłą miną.
- Jak
byś mi zatem mógł pomóc?
- Nie ma
dla pani innej możliwości, niż ucieczka z tego obozu, to chyba jasne.
- A
byłbyś w stanie mi pomoc? Budynek jest pilnowany, chyba nie ma szans na coś
takiego? – gorączkowo zapalała się do pomysłu, widząc pewne współczucie ze
strony ucznia i jego chęć do niesienia pomocy.
-
Budynku pilnuje nasz oddział, czasem ja, z reguły są to dwie osoby… - zaczął
ostrożnie. - Ale to nie jest prosta sprawa. Trzeba by pogadać z kimś tam
ważniejszym, albo przynajmniej potencjalnym partnerem. To może kosztować.
- Jeśli
o mnie chodzi, zapłaciłabym tyle ile mogą. Aczkolwiek nie mogę dużo...
- Nie o
pieniądze chodzi – przerwał jej.
- To o
co?
Milczał
przez chwilę. Alicja miała kilka sekund, by rozejrzeć się po korytarzu i
dostrzec innego ze strażników prowadzących kolejną dziewczynę, jakąś na oko
trzydziestoletnią, całkiem atrakcyjną brunetkę.
- O ile
mi wiadomo, nie ma pani męża – zaczął ostrożnie i urwał, nie kończąc myśli. Alicja poczuła
chłód na ciele. Czy naprawdę tok myślenia prowadził ją we właściwą stronę?
Przedłużające się milczenie upewniało ją w tym kierunku.
- Nie
mam. I co w związku z tym? – odezwała się w końcu.
- Chodzi
o to, że zawsze mi się pani bardzo podobała… - znów urwał a ona poczuła jego
dłoń w swoich włosach. Drgnęła jak oparzona.
-
Łukasz, chyba sobie żartujesz! – podniosła nieco głos. – Czy nie możesz chcieć
czegoś innego? Owych pieniędzy?
- Nie
żartuję. Ja się poświęcę dla pani. Pani ucieczka może skończyć się dla mnie
źle. Dodatkowo w jej trakcie nastąpią trudności, typu koledzy na straży…
- Nie
zamierzam robić tego czego sobie życzysz, jasne? – odparła oschle i nie
czekając na reakcję strażnika, ruszyła szybkim krokiem w kierunku swojej sali.
Lenny
kierował się ulicą Matejki czując spore podekscytowanie. Nie ma co ukrywać,
sytuacja nie należała do normalnych. Pierwszy raz w swoim życiu przemykał
ulicami swojego miasta, w części zrujnowanego, w części zajętego przez
nieprzyjazne, wręcz wrogie oddziały rewolucjonistów, którzy wzięli się trochę
nie wiadomo skąd. To znaczy głównie z zachodu. I to tyle.
Broń na
ramieniu nie dodawała mu większego animuszu. Nie umiał się z nią obchodzić. W
sumie to co najważniejsze, odciągnąć zamek i wystrzelić. Ale strzelić do
człowieka, choćby był wrogiem… To nie była codzienność, nie wiedział, czy
potrafiłby.
Wolałby
zostać w budynku razem z kolegami, ale wiedział, że rodzice będą się
denerwować. Nie mógł się z nimi skontaktować telefonicznie, gdyż nie miał
komórki. Postanowił wrócić do domu.
Początkowo
nie spieszył się, nerwowo rozglądając wokół. Szedł w pobliżu granicy dzielącej
miasto po dzisiejszych walkach na dwie części. Nie było bezpiecznie. Tu i
ówdzie trafiał na mniejsze, lub większe gruzowiska. Uważnie rozglądał się, ale
nie dostrzegał niczego groźnego. To go uśpiło. Z kolejnymi metrami, jego
czujność osłabła.
Zbliżając
się do skrzyżowania, upuścił portfel. Przyklęknął, szukając go na chodniku.
Sekundę
później usłyszał szelest za swymi plecami.
Kolejne
dwie sekundy dalej już nie żył.
Znad
leżącego ciała uniósł się wysoki mężczyzna z zakrwawionym nożem w dłoni.
-
Musiałeś? Takiego młodego? Może wystarczyło mu po prostu przystawić kosę? –
zwrócił się z wyraźną pretensją jego kompan, wyłaniający się z ogródka, obok
którego doszło do całego zdarzenia.
- A
jakby strzelił? Nie ma sensu się litować, to jeden od nich, ma przecież
karabin. A nam się przyda lepiej – z tymi słowami zdjął broń z ciała zabitego
chłopaka.
Drugi
wzruszył ramionami, wyraźnie nie zgadzając się z argumentami towarzysza.
Ledwo
się odwrócił, gdy nocną ciszę przerwał huk wystrzału. Kula trafiła go prosto w
mózg. Nim ciało opadło bezwładnie na chodnik, rozległ się drugi strzał. Zabójca
młodego chłopaka padł jak rażony, by więcej już nie wstać.
Zza
znajdujących się nieco dalej krzaków ostrożnie wyłoniła się wysoka postać w
kapturze na głowie. Stawała ostrożne kroki, rozglądając wkoło, ale widocznie
limit nieoczekiwanych wydarzeń w tym miejscu miasta został już wyczerpany.
Postać
zsunęła z głowy kaptur uwalniając długie blond włosy. Tak lepiej, więcej widać,
nikt nie zaskoczy z tyłu.
Pomyślała,
że to duże szczęście, iż wychodząc jakiś czas temu z budynku na Grabeckiej,
ukradkiem sięgnęła po jeden ze stojących luźno kałasznikowów. I jednocześnie
przeklęła pech, który sprawił, że nie była w stanie przyjść z pomocą młodemu
chłopakowi dużo wcześniej.
Przypatrując
się leżącemu we krwi chłopakowi, jej osiemnastoletnie ciało przeszedł silny
dreszcz.
Karabin,
główny motyw popełnionej tu przed chwilą straszliwej zbrodni leżał na chodniku.
Musiała go zostawić. Dwa, były jej niepotrzebne. Ten stanie się łupem tych,
którzy wkroczą na ten teren w dniu jutrzejszym.
W głębi
duszy mogła tylko dziękować matce, policjantce, która traktowała ją dość
szorstko, ale nauczyła w życiu kilku rzeczy. Jedną z nich było strzelanie, na
które zabierała ją bardzo często. Córka strzelała z broni policyjnej, ale
czasami zdarzała się broń długa.
Teraz
matka być może mogłaby być z niej pierwszy raz w życiu jest dumna. Tym
bardziej, że córka wykonała dopiero pierwszy krok na swej długiej drodze do
celu.
Ale
wiedziała, że tego dokona. Upór, był jedną z tych cech, które Natalia
odziedziczyła po nieżyjącej matce.
OLIWIA PORNOGWIAZDKA I. Pub odnaleziony na
Sardynii.
Przemek na chwilę znieruchomiał. Musiał spojrzeć
przez szybę po raz drugi a potem trzeci i wciąż nie wierzył. Ta wysoka dziewczyna,
która się zbliżała do pustego pubu… Tak łudząco przypominała piękną koleżankę z
klasy licealnej, że… Nie no… To naprawdę była ona. Oliwia. Niemożliwe… Tu, na
Sardynii? W zapadłej wiosce pod Cagliari? W Sinnai? Ale skąd?
Wkroczyła do pubu dość niepewnym krokiem. Wyglądała
zjawiskowo, jeszcze lepiej, niż ją zapamiętał. Zawsze była piękna, ale ubierała
się dość zwyczajnie w jeansy, rzadziej w zwykłe sukienki. Teraz nie sposób było
oderwać od niej wzroku. Luźna, czerwona sukienka w kwieciste wzorki,
odsłaniająca w dużym stopniu długie, zgrabne, mocno opalone, bardzo szczupłe
nogi. Burza długich, czarnych włosów, zaczesanych nieco w lewy bok i
opadających jej lekko na oko. I czarne oczy, silnie czegoś wypatrujące.
Odziedziczyła je po matce, nauczycielce z liceum, którą Przemek pamiętał równie
dobrze jak Oliwię. Nic dziwnego, mimo, że nauczycielka była już wtedy kawałek po
czterdziestce, to i tak urodą kasowała praktycznie wszystkie nastolatki.
W końcu jej wzrok przywykł do lekkiego mroku i padł
na niego. Zatrzymała się w pół kroku, uroczo zdziwiona, jak i on sam przed
sekundą.
- Cześć… Przemek? Co ty tu robisz? – zaskoczona
zagadała jak do starego kumpla, choć Bogiem a prawdą, w liceum zamienili ze
sobą może kilkadziesiąt słów.
- Pracuję, co cię tu sprowadza? – odparł chłopak
siląc się na pewny ton.
- Pracujesz? Jesteś tutaj barmanem?
- Nie do końca, tylko w wolnych chwilach… - zrobił
lekką pauzę, dla lepszego efektu. – To mój pub, jestem właścicielem.
- Naprawdę? Nie żartuj… Skąd? Tutaj na Sardynii?
Czekaj, pamiętam, że miałeś jakąś rodzinę we Włoszech...
- Ciotkę, której znudziło się prowadzenie pubu.
Starzy się rozwiedli i przyjechałem tutaj – machnął ręką, streszczając w dwóch
zdaniach historię swojego życia. – Siadaj, napijesz się czegoś?
Udał się za bar w poszukiwaniu jakiegoś dobrego
napoju, od czasu do czasu zerkając ukradkiem na siedzącą przy jednym z wolnych
stolików piękność. A w zasadzie na jej skrzyżowane nogi. Zawsze rajcował go ten
widok. I tak się złożyło, że teraz, trzy lata po ukończeniu szkoły, tak
naprawdę po raz pierwszy mógł zobaczyć nogi pięknej koleżanki z liceum. Kto by
pomyślał…
- Wiesz już dlaczego ja tutaj jestem a co tutaj
robisz ty? – przysiadł się w końcu z dwiema szklankami coli.
Wyciąganie informacji z koleżanki szło dość opornie.
Zawsze była dość miła, uprzejma, może nie ekstrawertyczką wygadującą wszystko
co jej ślina przyniosła na język, ale też umiała rozmawiać z kolegami. To
znaczy z innymi kolegami, bardziej przebojowymi, niż Przemek. Przynajmniej wtedy.
Ech, ile by dał, żeby wrócić raz jeszcze do liceum, z tym nabytym po maturze
doświadczeniem w obchodzeniu się z kobietami, wtedy może… Ale zaraz, po co do
liceum? Przecież Oliwia jest tu, na wyciągnięcie ręki.
No i nie wyciągnął z niej zbyt wiele, poza tym, że
przyjechała tutaj do pracy z jeszcze jedną koleżanką, ale praca nie wypaliła. W
związku z czym miała do wyboru dwie opcje. Wrócić do kraju z opuszczoną głową,
albo znaleźć zatrudnienie gdzie indziej. I na jakiś czas wybrała drugą opcję.
Przynajmniej tyle wynikało z jej dość skąpych zwierzeń.
Przemek słuchał z uwagą, samemu nie zdradzając zbyt
wielu szczegółów od siebie. W jego głowie powoli krystalizował się pewien plan.
Wiedział dobrze, że może sobie pozwolić na zatrudnienie barmanki, chociaż
takowej na dobrą sprawę nie potrzebował. We wczesnych godzinach pracował tu
sam. Wystarczało, bo klientów można było liczyć na palcach jednej ręki. Potem
do pracy przychodziły dziewczyny, Alessia, Martina i Simona. Do tego dochodziło
jeszcze dwóch chłopaków, starszy Angelo i młodszy Filippo. To była cała ekipa
hm… barmanów.
Nie spieszył się, przeciągał rozmowę, nie chciał być
zbyt natarczywy, bo to mogło spłoszyć dziewczynę a zależało mu na niej coraz
bardziej. W jego głowie powstawały coraz silniejsze wizje. Nie, musi
przyhamować… Zrobił to i podsuwając jakieś możliwości znalezienia pracy w
różnych miejscach na Sardynii, po chwili odrzucał je z różnych, prawdziwych,
bądź absurdalnych powodów. W końcu nakierował myśli koleżanki w stronę pubu.
- Wiesz – pociągnął łyk coli. – Skoro nie ma innej
opcji, to może spróbujesz tutaj? Wprawdzie mam obsadzone pozycje, ale zawsze
mogę cię zatrudnić, przynajmniej na jakiś czas. A potem się zobaczy.
- Nie znam włoskiego, to już ustaliliśmy… No i nigdy
nie pracowałam w tym fachu – broniła się nieco Oliwia.
- A kto powiedział, że od początku będę wymagał od
ciebie pełnego profesjonalizmu? Przyjdziesz, posiedzisz trochę za barem,
poprzyglądasz się dziewczynom, nauczysz kilku włoskich słówek od nich i finał.
Chcesz spróbować? – rzucił lekko.
- Nie wiem, nie wiem..
- Nic nie tracisz, jeśli nie masz niczego lepszego
do roboty na dzisiejszy wieczór, to w czym problem? Masz gdzie pójść teraz?
- Do Arletty, ona ma jakiś pokoik u siebie i powinna
już wrócić z pracy.
- No to idź i wróć wieczorem, po dwudziestej,
pasuje? Ja powoli muszę zbierać się do zajęć – zakończył tę rozmowę, uznając,
że to najlepszy moment ku temu.
- Jakie wieści dzisiaj? – zapytała wchodząca do pubu
Alessia. Jej uśmiech poruszyłby największego impotenta.
- Wspaniałe. Claudio z Mediolanu przelał dwanaście
tysięcy euro. Głód nam nie grozi – Przemek otworzył butelkę coli, niczym
szampana. Alessia roześmiała się.
- Przemysław – uwielbiał, gdy ta urocza Włoszka
wymawiała jego imię, silnie je akcentując. – Musisz zatem przedyskutować sprawę
premii ze związkiem zawodowym swoich barmanów!
- Alessio, skarbie, czy związek zawodowy moich
barmanów kiedykolwiek miał powody do narzekań na mnie? – pochylił się nad uroczo
uśmiechniętą dziewczyną i cmoknął w usta.
Był lipcowy wieczór. Upalny, jak to na środku Morza
Śródziemnego. Klienci schodzili się powoli. Może niektórym opatrzyły się skąpo
ubrane barmanki, może niektórych odstraszały ceny, których owe barmanki, za napoje
żądały. Przemek nie dbał o to. Jakby nie było, pub swoje parę euro zarabiał a
prawdziwe pieniądze przynosiło co innego.
- Znalazłaś jakieś ciekawe scenariusze?
- Wszystko już było, nie da się wymyślić niczego
nowego – skrzywiła się lekko Alessia, wypinając za barem swe śliczne, odziane
jedynie w jeansowe spodenki pośladki. – Dlaczego ty masz takie zajawki na
konkretne scenariusze, zamiast od razu przystępować do akcji?
- Akcje… Bez scenariusza nie ma pieniędzy. W
internecie masz milion akcji. Żeby wygrać, trzeba scenariusza i dobrych dup. To
drugie już mamy – strzelił wypiętej dziewczynie lekkiego klapsa.
- Zboczony – uśmiech nie zszedł z twarzy ponętnej
brunetki. – Jedź do Hollywood po scenariusze.
- Gdy będziemy liczyć zarobki w setkach tysięcy, to
tak zrobię. I wtedy zatrudnię Nicole Kidman z Halle Berry do sceny lesbijskiej.
- To one jeszcze żyją? I ja mam się ich bać? –
niezmiennie uśmiechnięta Włoszka wyprostowała się, wypinając tym razem do
przodu duże piersi opięte lekką, białą koszulką.
- Jak Angelo zarucha cię na śmierć, to będę musiał
poszukać innych gwiazdek… A propos, za chwilę powinna przyjść tutaj nowa
barmanka, z Polski.
- Barmanka? – skrzywiła się nieco zaskoczona
Alessia.
- Tak, barmanka. Przynajmniej na razie. Zaopiekujesz
się nią, razem z Martiną. Macie być dla niej nad wyraz miłe i sympatyczne. Do
niczego nie zmuszać i prowokować. Ona niczego nie zna i jest trochę
nieogarnięta. Nie zna języka i takie tam… Będzie się przy was uczyć. Jak ją
spłoszycie… - nie dokończył, pogroził palcem, strzelił jeszcze jednego klapsa i
wyszedł na górę, gdzie znajdował się jego osobisty pokój.
Oliwia czuła się zdołowana. Nie tak to wszystko
sobie wyobrażała. Miała przybyć to z Arlettą i podjąć pracę przy zbiorze
owoców. Na miejscu okazało się, że ochotników jest zbyt wiele i z kilkunastu
osób zrezygnowano. Zostały na lodzie. To było przedwczoraj.
Postanowiły zostać. Przynajmniej na kilka dni.
Trzeba było odzyskać jakoś pieniądze włożone w tę wątpliwą wycieczkę. Blond
koleżanka, szybko znalazła zatrudnienie na stateczku rybackim. Kiepskie, bo
kiepskie, ale podjęła się tego. Właściciel kutra, stary Włoch, pochodzący z
Sycylii, dodatkowo pozwolił im nocować w ledwie trzymającej się chatce na
brzegu wyspy. To nie były warunki, do których obie przyzwyczaiły się w Polsce,
wiedziały, że długo tu nie wytrzymają. Dlatego następnego dnia Oliwia ruszyła
do miasteczka Sinnai, rozejrzeć się i poszperać.
Nie znała ani słowa po włosku, ale z angielskim
radziła sobie prawie perfekcyjnie, więc liczyła, że jakoś to będzie.
Przeliczyła się. Była już niemal w stanie rozpaczy, gdy trafiła do pubu, w
którym zupełnie niespodziewanie spotkała dawnego kolegę z klasy.
Przemek… W hierarchii kolegów z klasy plasował się
gdzieś bliżej końca. Nie to, że go nie lubiła, zwyczajnie, prawie go nie znała.
Nie był z tych, którzy wodzili rej w towarzystwie. Raczej spokojny, z reguły
zamknięty w sobie. Czasem wyłapywała jego spojrzenia na sobie. Takie dziwne, ni
to pochmurne, ni to przenikliwe, ni to rozmarzone… Nie rozmawiała z nim przez
te trzy szkolne lata prawie w ogóle. Sama nigdy nie była aktywna w stosunku do
chłopaków, to raczej oni ją zaczepiali. A zaczepiali ci, którym nie brakowało
odwagi. Widocznie Przemek do takich się nie zaliczał.
Zresztą jej samej brakowało odwagi w wielu
kwestiach. Teraz nie odważyła się wykonać telefonu do domu, by poinformować
ojca i matkę, że ułożyło się niezbyt dobrze. Wstydziła się trochę tej wpadki.
Przemyślała sprawę i uznała, że punktem honoru jest wrócić do Polski z taką
przynajmniej sumą pieniędzy, by zwróciły się koszty wyjazdu. Czyli musi
popracować chociaż tydzień, dwa. Zresztą zarobki, nie były takie złe, Przemek
wspomniał o dniówce w wysokości pięćdziesięciu euro. W skali miesiące byłby to
nieco ponad tysiąc. Można pokazać się w domu z twarzą.
Wciągnęła na siebie jeansy, zapięła białą koszulę i
wyszła z chatki. Pub to pub, pełen facetów, mniej, lub bardziej nachalnych. A
to przecież Włochy, więc w grę wchodziła pewnie ta druga opcja. Wyjście do
pracy w czymś lżejszym mogłoby nakręcić różne, głupie sytuacje.
Dlatego, przekraczając po raz drugi tego dnia progi
pubu, zdziwiła się widząc śmigające w pomieszczeniu, dwie nad wyraz skąpo
ubrane, bardzo ładne barmanki.
Przemek lubił spędzać wieczory w swoim pokoju,
znajdującym się na piętrze budynku, w którym mieścił się jego pub. Cenił
spokój, ładne widoki za oknem i relaks przy internecie. To miejsce było także
najlepszym do różnego rodzaju przemyśleń a przede wszystkim do snucia planów na
przyszłość.
Tu, na górze, oprócz jego pokoju, znajdował się
jeszcze jeden, wolny, czasem nocował w nim ktoś. Ostatnimi czasy był to
Filippo, który na Sardynię przybył z innej włoskiej wyspy, Sycylii. Po drugiej
stronie korytarza, było większa sala, służąca do realizacji bardziej
artystycznych projektów.
Przemek przybył tu, niespełna rok po maturze.
Prowadzenie pubu na Sardynii nie było szczytem jego życiowych planów, ale na
początek… Dochody były przeciętne, ale dało się żyć a nawet odłożyć kilka euro,
gdyż chłopak zawsze zaliczał się do ludzi oszczędnych, rozważnych,
zabezpieczających się na przyszłość. Tak minął niemal rok, aż przyszły kolejne
wakacje.
Wtedy w pubie zatrudnił Alessię, starszą od niego o
trzy lata dziewczynę pochodzącą spod Neapolu, czyli z biedniejszej części
Italii. Mimo różniących się charakterów, szybko znaleźli wspólny język. Była to
w zasadzie zasługa Włoszki, która potrafiła się dogadać z każdym. To dość
niesłychane, ale od słowa, do słowa, z dnia na dzień, oboje doszli do wniosku,
że pub pubem, ale prawdziwe zyski można czerpać z innej, dużo przyjemniejszej
działalności. Alessia nie miała oporów. Dodatkowo wspólnie znaleźli jeszcze
kilka osób, młodszą, choć może nie tak ładną Martinę. Pojawił się także dość
męski, energiczny, niemal trzydziestoletni Angelo, przystojny facet z lekkim zarostem.
Przez moment przewinęła się jeszcze jedna ruda Caterina i długowłosy Massimo,
ale szybko zrezygnowali. Kilka tygodni temu w szeregi „związku zawodowego
barmanów” wstąpił jeszcze młodziutki, ledwie osiemnastoletni, bardzo przystojny
Filippo. Tak, ten młody przystojny chłopak był szczególną nadzieją na
przyszłość. Już pierwszy filmik z jego udziałem, w towarzystwie Alessi
przyniósł całkiem duże zyski. A gdyby jeszcze znaleźć jakąś prawdziwą piękność
do pary i zrobić dobry film oparty na dobrym scenariuszu a nie tylko kilkunastominutowe sceny…
I nagle pojawiła się Oliwia…
Nie, nie mógł liczyć na to, że Oliwia się zgodzi.
Nie ma takiej opcji. Chyba...
Pamiętał z czasów liceum, że nie uganiała się za
chłopakami. Ona, która mogła mieć chyba każdego, raczej nawet stroniła od nich.
Nie latała, jak inne głupie siksy. Nigdy nie widział jej w towarzystwie
mężczyzn, nawet na studniówkę przyszła w towarzystwie kuzyna. Nie wiedział
dlaczego taka była. Taka konserwatywna? Może nie czuła takiej potrzeby? Bo
chyba nie zaliczała się do żadnej mniejszości?
Jeśli więc nie przejawiała żadnej ochoty do
damsko-męskich wygłupów prywatnie, to tym bardziej nie ma szans na to by
rozłożyła nogi przed kamerą. Nie, po samej takiej propozycji dałaby mu w gębę i
byłoby po wszystkim.
A może… Będzie na to inny sposób? Może jakoś
delikatniej?
A jak nie… To może dla samego siebie? Może…
Dość. Zerknął na zegarek. Było już po dwudziestej
drugiej Jeśli Oliwia się nie wycofała, to pewnie siedziała już za barem.
Specjalnie wyczekiwał tak długo, tutaj na górze. Nie chciał się zdradzić, nie
chciał wyjść na nachalnego pieska. Skończyły się czasy, gdy na każdą piękną
dziewczynę gapił się jak sroka w gnat. Trzeba wziąć się w garść i poprowadzić
rozgrywkę po swojemu. Nawet, gdy po drugiej stronie znajduje się ktoś tak
zjawiskowy jak Oliwia. Czas zejść na dół.
- Taka trochę nieruchawa jest. Sztywna, wiesz –
przekazała Przemkowi półszpetem informację Alessia. – No, ale zajmujemy się nią
i trochę łapie. Kilka drinków już podała, może się rozkręci.
- Ale spodni jeszcze jej nie zdjęłaś – uśmiechnął
się Polak.
- Tym zajmij się sam, panie odważny – zaśmiała się
Alessia.
Klientów jak zwykle nie było zbyt wielu. Kilku
młodych chłopaków, kilku starszych mężczyzn. Przemek przechadzał się po lokalu
i za barem, grzebiąc w kasie, wymieniając kilka zdawkowych słów z klasowa
koleżanką. Tak minęła godzina, potem druga. Było już po północy i towarzystwo
przerzedziło się jeszcze bardziej.
W tym momencie Oliwia zauważyła, że do pubu wszedł
atrakcyjny, około trzydziestoletni mężczyzna. Przyjrzała się mu z lekkim
zainteresowaniem.
- Angelo, gdzie się podziewałeś cały dzień? – Oliwia
nie zrozumiała wypowiedzianych po włosku, słów Przemka.
- Śmigaliśmy kutrem po morzu. Sami, we dwójkę
pogoniliśmy całą flotę admirała Nelsona aż do Majorki a potem… Oooo! A cóż to
za bella donna? – zerknął zainteresowany na Oliwię.
- Gadaj zdrów. Nie zrozumie ani jednego słowa, to
moja koleżanka z Polski.
- Nie zrozumie? A więc mogę się do niej uśmiechnąć i
powiedzieć, że wywierciłbym w jej tyłku dziurę jak socjaliści w naszym
budżecie?
- Obawiam się, że jej dupa jest nie do zdobycia. Ale
tak, czy inaczej, lepiej nie próbuj i zajmij się wierceniem w innych dziurach.
- Nie ma dziur nie do zdobycia, ale rozumiem
ostrzeżenie Przemysławie – pokiwał głową nieco zarośnięty Włoch puszczając oko
do Polki.
Ta niczego nie zrozumiała z dialogu. Tym bardziej,
że sekundę później z sali dobiegł jakiś podekscytowany głos jednego z klientów.
Do niego dołączył się drugi.
- Alessia, czas na twój popisowy numer – odezwał się
Przemysław.
- Ay, ay, kapitanie Przemysławie. Dzisiaj dzień
wypłat, widzę, że chłopaki mają na stole całkiem ładną sumkę.
- I zaraz ten co wygrał w karty, wszystko potulnie
odda tobie, więc czyń swoja powinność – skomentował ironicznie właściciel.
- Juuuuż! – ruszyła odważnie w salę brunetka,
kierując się w stronę stolika, przy którym siedziało trzech młodzieńców.
Oliwia nie rozumiała niczego, więc przyglądała się z
zainteresowaniem. I już pierwsze sekundy sprawiły, że wpadła w lekką
konsternację. Zobaczyła, jak nowa koleżanka, odważnie wchodzi na stół i zaczyna
poruszać się zmysłowo w rytm zachęcających okrzyków trzech
dwudziestokilkulatków i kilku innych klientów pubu.
Alessia nie próżnowała, acz nie spieszyła się.
Ukradkiem zerknęła na banknoty leżące na stole. Było tego coś ponad sto euro na
pewno. Nie majątek, ale zajęcie, któremu miała się oddać, było dla niej bułką z
masłem. Więc okazji do zarobienia ponad setki nie mogła zaprzepaścić.
Kręciła się na stoliku z łatwością utrzymując
równowagę. Z uwagi na krótko przystrzyżone czarne włosy, zamiatanie nimi nie
wchodziło w grę, więc zamiatała pośladkami. Przemek zwyczajowo w takich
sytuacjach zgłaśniał muzykę, nie inaczej było tym razem. To pomagało. Kręciła
się na stoliku, nachylając się ku chłopakom. Mieli doskonały wzgląd w jej
obfity biust.
- Do dzieła chłopaki, kto przegrał najwięcej?! –
starała się przekrzyczeć muzykę.
- Fabio, jak zwykle! – jeden z nich wskazał nieco
skwaszonego, cherlawego, wysokiego bruneta w okularach.
- Fabio, pechowcu, nigdy nie znajdziesz narzeczonej
na tej wyspie… A gdyby nie ja, nigdy nie
ściągnąłbyś żadnego ciucha z żadnej dziewczyny – usiłowała dopiec
nieszczęśnikowi uśmiechnięta Alessia. – Jedziesz chłopcze!
Mocno zaskoczona Oliwia patrzyła jak chłopak zwany
Fabiem wstał z krzesła i chwycił Alessię za biodra. Unieruchomił ją nieco i
począł ściągać z niej spodenki. Włoszka próbowała się bawić jak kotka z myszą,
wyrywając się nieco. Widocznie lubiła tę zabawę. W końcu jednak spodenki przy
gorętszym aplauzie legły na stoliku. Alessia zmysłowo bujała się na stole w
białej koszulce i równie białych dość skąpych majtkach.
- Alessia, bellissima… - zerwał się drugi, niski i
nieco zaokrąglony Włoch. – Teraz moja kolej, moja!
- Claudio, nie sięgniesz, za mały jesteś, donżuanie…
Znów muszę się pochylać – dogadywała brunetka. I zgodnie z zapowiedzią niemal
usiadła na stole, ale nie dotknęła blatu pośladkami, wciąż starając się nimi
kręcić. Jednocześnie uniosła ręce w górę, aby grubszy, spocony chłopak mógł
ściągnąć z niej koszulę. Traciła równowagę, ale pozostali mężczyźni ochoczo
wyciągali swe dłonie, aby pomóc roześmianej Włoszce. Claudio poradził sobie z
koszulką tancerki i oczom publiczności ukazał się duży, nagi biust, przyjęty w
sali burzliwą owacją i głośnymi okrzykami.
Zaszokowana Oliwia patrzyła na pozostającą w samych
majtkach, wyprostowaną barmankę z otwartymi ustami.
- Massimo, farciarzu, teraz ty – krzyknął ktoś z
innego stolika i zwycięski chłopak przystąpił do dzieła. Z uśmiechem na twarzy,
najpierw strzelił lekkiego klapsa w pośladki tańczącej dziewczyny a potem
chwycił za jej majtki. Nie spieszył się, jakby celowo przedłużając ten moment.
Dopiero gdy usłyszał kilka ponagleń, jednym ruchem ściągnął majtki z Alessi. Ta
uniosła po kolei jedną stopę a potem drugą i… była naga.
A lekko zaczerwieniona Oliwia z osłupieniem
wpatrywała się w znajdujący się jakieś pięć metrów przed nią stolik, na którym
kompletnie naga Alessia tańczyła kusząco, przyklejając się do odpowiadającego
jej wzrostem ciemnego, lekko pryszczatego Włocha. Ten obejmował ją w talii, ale
nie nachalnie, nie zjeżdżając w dół, czy gdzie indziej. Może czuł się
stremowany w tym zgiełku, przy akompaniamencie głośnej muzyki i okrzyków swoich
kompanów, jak i innych klientów? Oliwia patrzyła, sama nie wiedząc co czuje.
Czy pewne zażenowanie, tą niespotykaną w Polsce sytuacją, czy lekką zazdrość o
świetną sylwetkę nowej koleżanki z pubu, choć podobno jej własna, też podobała
się chłopakom, czy też niepokój, powodowany myślą, że być może tego właśnie
będzie wymagał od niej Przemek. To oznaczałoby szybki koniec nowo podjętej
pracy, która już zaczęła się jej podobać. Przez długi moment było dość
spokojnie, klientów niezbyt wielu, kilka szybko poznanych słówek ułatwiało
sprawę. Ale teraz… Przecież nie będzie się rozbierać na stole!
Chociaż druga barmanka, niemal równie wysoka i
niemal równie szczupła, Martina, stała spokojnie za blatem, lekko się tylko
uśmiechając. Więc może to nie jest konieczność?
Przytulanki na stoliku trwały jeszcze przez chwilę,
dopóki Przemek nie gwizdnął przeciągle. Wystarczy. Jeszcze wpadnie jakiś
mundurowy i będą kłopoty. Wprawdzie starsi policjanci z reguły przymykali na to
oczy, ugoszczeni jakimś darmowym piwem po godzinach pracy, ale zawsze mógł
trafić się jakiś służbista.
Alessia powoli schodziła ze stołu zbierając swoje
ciuchy. Na pożegnanie dostała jeszcze lekkiego klapsa od Massimo i uśmiechnięta
zniknęła za barem wkładając ubranie.
- Dobra, Oliwia, jest już trochę po północy,
wystarczy na dziś – zwrócił się do koleżanki pewnym tonem Przemek. – Łyknęłaś
trochę klimatu barmańskiego, teraz mogę cię odwieźć do domu.
Na zewnątrz Oliwia odetchnęła trochę świeżym
powietrzem, choć wciąż było gorąco. Nic dziwnego, lipiec w pełni. Podeszła do
stojącego metalicznego Forda Scorpio.
- Stary model, ale co Ford, to Ford, jeszcze jeździ
– wyjaśnił jakby od niechcenia, lekko uśmiechnięty kolega.
Ulokowała się wygodnie w przestronnym samochodzie.
Przez całą drogę na nabrzeże, odezwali się do siebie raptem kilka razy. Oliwia
wciąż nie wiedziała, czego będzie wymagał od niej Przemek i uznała, że dopóki
nie wyłoży kart na stół, lepiej nie prowokować tematu samej. Może uda się
popracować chociaż kilka dni i uzbierać kilka razy po pięćdziesiąt euro, bez
pakowania się w kłopotliwe sytuacje?
- Tutaj mieszkasz? – usłyszała zdziwiony głos
kolegi, gdy wskazała miejsce wysiadki. – Przecież to niemal zwykła szopa!
- Mówiłam przecież, że zostałyśmy na lodzie, nie mamy
innej opcji – wyjaśniła usprawiedliwiającym tonem Oliwia.
- Wiem, wiem, ale mogłaś powiedzieć to jaśniej…
Załatwiłbym coś. Mam dwa pokoje na górze, w pubie. Jeden jest mój, drugi z
reguły stoi wolny. Nie widzę problemu, byś mieszkała, albo przynajmniej
nocowała tam.
- Jest jeszcze Arletta, ona ma stąd bliżej do pracy.
- Jeśli nie chcecie się rozstawać – wzruszył
ramionami chłopak patrząc uważnie w dość teraz niepewne ciemne oczy pięknej
dziewczyny. – Musisz wziąć pod uwagę, że nie zawsze będzie możliwość by ktoś
mógł cię podrzucić do… domu.
- Przemyślę to, dobrze? Tymczasem, dzięki za pomoc.
Do zobaczenia jutro.
- Cześć – rzucił luźno, wsiadł do Forda i ruszył w
drogę powrotną.
Nie spieszył się. Pojeździł trochę po okolicy,
zajeżdżając na mały bulwar w Sinnai, skąd miał doskonały widok na niewielki
port, skąpo i jednocześnie klimatycznie oświetlający część nabrzeża, jak i samo
morze. Pomyślał nad kilkoma sprawami, zajechał na stację, zatankować Forda i
gdy wrócił do pubu, na zegarze była już druga. W środku nie było nikogo poza
Alessią, Martiną i Angelo. Alessia zajmowała się kasą, pozostała dwójka
sprzątała pomieszczenie.
- Ile skasowałaś od karciarzy?
- Sto piętnaście euro. Jutro wyręczy mnie twoja
koleżanka?
- Nie sądzę. Wisisz mi podatek – uśmiechnął się z
lekka.
- Ach, wszędzie te podatki! Jesteś wyzyskiwaczem,
wiesz?
- Nieprawda. Wiem przecież, że sama lubisz mi je
płacić – wciąż się uśmiechał.
- Ale nie tak często – pogroziła mu palcem Alessia.
– Martina, zamknij już drzwi! – krzyknęła w stronę koleżanki i przygasiła część
świateł. Swobodnie usiadła na blacie. – Jaką część podatku pan sobie życzy? –
zapytała z niewinnym uśmiechem.
- Najpierw podatek doustny – to mówiąc, Przemek
przyciągnął dziewczynę do siebie, po czym pocałował dość agresywnie. Miała
ładne, szerokie usta i bardzo mu się podobały. Lubił je całować, choć odnosił
wrażenie, że ona nie podzielała jego entuzjazmu.
- A potem? – zapytała, gdy oderwała się od szefa.
- A potem dupny – przy tych słowach, ściągnął
Włoszkę z baru i położył dłonie na pośladkach, niecierpliwie rozpinając jej
spodenki. Uporał się z tym szybko, po czym równie błyskawicznie i bez ceregieli
ściągnął z barmanki koszulkę. Uwielbiał jej duże piersi. Szczególnie, gdy były
nagie. Przyssał się do nich ustami. Też mocno, tak, że dziewczyna jęknęła.
- No, już… - sapnęła, uwalniając się od jego ust.
Dobrze wiedziała co ma zrobić i jaką pozycję najbardziej lubi Przemek.
Odwróciła się przodem do sali, opierając łokcie na barze i wypinając pośladki w
kierunku chłopaka. Zgodnie z oczekiwaniami, ten poradził sobie z jej majtkami w
dwie sekundy. I po tym czasie, stała tyłem do niego naga z wypiętą dupą. Lekko
rozstawił jej nogi. Wiedziała, że poświęci kilka sekund na nałożenie kondoma i
wejdzie w nią, nie bawiąc się w żadną grę wstępną. I znów, rutynowo, po
momencie poczuła twardego penisa wciskającego się w jej cipkę.
Nie uważała Przemka za wybitnie atrakcyjnego
mężczyznę, ale najbrzydszy też nie był. Poza tym to obcokrajowiec, pewna
odmiana po rodakach. Minęły czas, gdy rok temu, nim wchodził w cipkę, bawił się
przez wiele minut jej piersiami, nogami, pośladkami. Teraz po prostu rżnął ją,
odbierając niejako to co do niego należało. To było dość perwersyjne i tym
samym podniecające. Tym bardziej, że podczas tego rżnięcia Przemek trzymał ją
mocno za biodra, co Alessia uwielbiała, bo wtedy czuła, że w pełni oddaje się
młodszemu kochankowi. Normalnie traktowałaby seks z nim jako zwykłe dawanie
dupy napalonemu właścicielowi, dzięki któremu zarabia całkiem niezłe pieniądze,
ale te kilka pobocznych faktów, sprawiało, że było jej dobrze. Wiec pozwalała
się rżnąć. Tym bardziej, że zwyczajnie to lubiła. Choć gdyby miała wybierać, to
wolałaby, by na miejscu Przemka znajdował się teraz Angelo. Albo może ten młody
Filippo.
Była ciekawa jak to z nim jest. Młody, przystojny
chłopak, ledwie osiemnastoletni. Wygolony po bokach, ciemny blondyn, dość
zadziorny. Zdążył już nagrać dwa filmiki erotyczne w sali na górze, ale oba z
Martiną. Przemek wpuszczał go w ten biznes dość ostrożnie. Może bał się tego,
że młody, może coś innego go powstrzymywało? Zresztą ona sama miałaś jakieś
zdumiewające opory. Z jednej strony chciała się z nim pieprzyć, z drugiej
hamowała się. Z niewyjaśnionych powodów, nie chciała, by traktował ją jak
lokalną pornogwiazdkę do wyruchania.
Poczuła jak dłonie Przemka przesuwają się w górę,
zaciskając się na jej piersiach, sprawiając lekki ból. To też lubiła. W końcu
Przemek na poważnie zaczął ugniatać jej cycki, ściskając także sutki i
zwiększając tempo posuwania. Czuła, że się zbliżają. Oddała się temu uczuciu.
Jeszcze bardziej postarała się wypiąć tyłek. I poczuła jak partner zaczyna ją
walić w tempie króliczka Duracell. Jęknęła przeciągle…
Hm, ciekawe początki opowiadań. Zobaczymy jak to się rozwinie dalej, ale myślę że mają w sobie potencjał na dobre opowiadania :) pzdr
OdpowiedzUsuńMoje gratulacje dla Autora. Fajnie znów poczytać Twoje opowiadania.
OdpowiedzUsuńGdybym miał wskazać opowiadanie, które mi się najbardziej podobało to chyba wskazał bym na pierwsze trzy: Wszyscy mamy tajemnice, Krwistowłosa wojowniczka i wersję alternatywną KiDs II - Podzielone miasto. Ostatniego nie podałem, bo.... bo go jeszcze nie przeczytałem ;) zostawiam sobie na przyszły weekend.
Wszystkie te opowiadania mają jeden feler. Ciężko do nich wracać tak jak wracam do różnych opowiadań o Kamilii. Cóż, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy tak ciekawie rozpoczętych opowieści.
Dzięki za opinię.
OdpowiedzUsuńNo nie są to opowiadania stricte erotyczne a poza tym to dopiero części inauguracyjne, więc może w tym tkwi szkopuł i brak chęci do powrotu. Nie wiem, gdybam. Nie wiem także co na to inni czytelnicy.
Korzystając z okazji, tradycyjnie coś o planach. Otóż, niestety, najbliższe opowiadanie z Kamilą w roli głównej, najpewniej w okolicach Bożego Narodzenia. Szanse, że coś w tej kwestii się zmieni, są niewielkie.
Ale całkiem możliwe, że po drodze będzie jeszcze jedno opowiadanie, acz bez mojej (naszej?) ulubionej bohaterki.
Czemu "po drodze będzie jeszcze jedno opowiadanie" bez naszej ulubionej bohaterki? My chcemy opowiadanie z naszą ulubioną bohaterką Kamila :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
P
Dlatego, że opowiadaniem, któremu najbliżej do ukończenia jest opowiadanie z córeczką w roli głównej a nie mamusią:)
OdpowiedzUsuńMistrzu... kiedy uszczęśliwisz swoich czytelników?
OdpowiedzUsuńMistrzu (mistrzynio?)...
OdpowiedzUsuńTak się szczęśliwie składa, że tuż przed wejściem na bloga ukończyłem wreszcie jakieś opowiadanie. Pierwsze od chyba dwóch miesięcy.
Pochwale się, że mimo koszmarnego braku czasu, pisało mi się je szybko, sprawnie i z dużą przyjemnością:).
Nie wiem, kiedy je zamieszczę. Niech trochę poleży w szufladzie, czy tam na dysku:). Najpewniej dokonam zamiany i jako pierwsze wrzucę to opowiadanie, które wcześniej anonsowałem na Gwiazdkę.
A kiedy? Nie wiem, może w następny weekend, może w kolejny...
Cóż, ze względu na formę osobową podejrzewam, że Mistrzunio, ale może piszecie w parze :)
OdpowiedzUsuńO kim jest ukończone przez Ciebie na dniach opowiadanie jeśli się można zapytać?
Pozdrawiam
Nie no, to był rewanż w Twoją stronę z tym mistrzem (mistrzynią?):). Ja jak najbardziej jestem jednopłciowy:).
OdpowiedzUsuńOpowiadanie dzisiaj ukończone jest o Kamili. Jednak to o niej pisze mi się najlepiej.
Mogę zdradzić, że jest w tym opowiadaniu pewien powiew świeżości:).
I mogę zdradzić, że po wejściu na bloga, przejrzałem sobie z pewnych względów jedną z opowieści z serii KISM (odebraną chyba zresztą pozytywnie) i coś mnie podkusiło, żeby napisać sequel. Nie wiem, czy coś z tego wyjdzie, ale się staram:).
Mistrz jest tylko jeden i świetnie sobie radzi z uszczęśliwianiem swoich wiernych czytelniczek :)
OdpowiedzUsuńCzekam zatem z niecierpliwością na opowiadanie.
Nie jestem przekonany o tym, że posiadam wierne czytelniczki w liczbie mnogiej, ale skoro zapewniasz...:).
OdpowiedzUsuńGdyby te wierne czytelniczki były trochę bardziej aktywne, to może i przełożyłoby się to na wenę autora:).
Mam nadzieję, że kolejna część opowiadania z Oliwią jeszcze kiedyś powstanie mimo że upłynął już rok odkąd pojawiła się 1 część.
OdpowiedzUsuńAle którego opowiadania?:)
OdpowiedzUsuńSerie "KiDs", ani "Pornogwiazdka" na 99% już się nie rozwiną.
Nie wiem, jak z cyklem średniowiecznym, być moze kiedyś wkleję to co napisałem (magiczne trzy części) i to tyle - seria pozostanie bez zakończenia.
Natomiast będzie nowy cykl (niestety pewnie też bez zakończenia), obiecywany już jakiś czas temu, składający się z pięciu części. Emisja od stycznia.