KiDs III. W piątek i wcześniej.
Ani w
poniedziałek, ani we wtorek, ani w następne dni Damiana nie wybudzał ze snu
radiowóz, tylko budzik. Dobrze, upiekło mu się. Trochę dziwne w takich czasach,
ale może policja nie dysponowała pełną dokumentacją, bo cała zawierucha odbyła się
błyskawicznie? A może machnęli ręką, ze względu na znikomą szkodliwość?
Nieważne. Ważne, że kłopoty grożące standardowo dwuletnim zakazem stadionowym
schodziły na drugi plan.
Tyle, że
jak stara zasada mówi, suma szczęścia w życiu równa się zero. Ominęły go
problemy z jednej strony, więc ze zdwojoną mocą zaatakowały w innym miejscu. W
miejscu raczej nieoczekiwanym.
Od dwóch
lat miał dość stabilne zajęcie. Sprzedawał książki, pracując w jednym z punktów
firmy księgarskiej „Luxuria”. W poprzednim tygodniu on i trzy koleżanki
pracujące w księgarni dowiedzieli się, coś na temat wizytacji z góry. Sama
informacja była dość niejasna, miał przyjechać ktoś wyżej postawiony celem
zbadania punktów, prześwietlenia personelu i to tyle.
Nie wiedzieli kto, nie
wiedzieli kiedy i nie wiedzieli na czym owe prześwietlenie miało polegać.
Dowiedzieli
się już we wtorek, gdy zjawił się przybysz. Płci żeńskiej. I już przy pierwszym
spojrzeniu Damian wyczuł poważne kłopoty. Nie dlatego, że miał coś na sumieniu
a dlatego, że z rozpoznaniem przedstawicielki nie miał żadnego problemu. To
była Ania.
Starał
się trzymać fason, gdy wzywała do małego pomieszczenia na zapleczu koleżanki.
Wizyty nie trwały długo, minutę, może dwie. Poszedł na końcu, przeczuwając co
się święci. Były obiekt westchnień przywitał go z uśmiechem, świadczącym o
dobrym humorze. Ale Damian dobrze wiedział, że kryje się za tym coś złego.
- Dzień
dobry panie Damianie – Ania trzymała głowę wysoko a jej związane tym razem w
koński ogon włosy odsłaniały ładną, szczupłą twarz. Od razu też przeszła do kontrataku. – Jak to
jest, mieć dwadzieścia pięć lat i siedzieć na garnuszku rodziców?
- Pewnie
jednak trochę lepiej, niż mieć dwadzieścia i żyć ze świadomością, że twoją gołą
dupę widział każdy, kto tylko zechciał ją zobaczyć – Damian nie zamierzał
pozostawać dłużnym. Honor ponad wszystko. Nawet jeśli przyjdzie zapłacić
najwyższą cenę.
-
Myślisz, że wzruszają mnie takie gadki? Pieniądz to pieniądz. Zresztą teraz mam
już na tyle dobrą posadę, że mogę zrezygnować z modellingu. A to dopiero
początek.
- Tak
wiem. Pamiętam twoją fascynację biletami NBP i tymi, którzy posiadali je w
nadmiernej ilości.
-
Naprawdę? Ja sobie nie przypominam…
- A ten
typek, o którym opowiadałaś, że jest łebski, obrotny, bo w wieku dwudziestu
dwóch lat hajtnął się z laską dziesięć lat starszą, zamożną i po sześciu
miesiącach wziął rozwód? Pamiętam, że zdobył twoje uznanie. Pytanie, gdzie ja
miałem wtedy rozum.
- Ty i
twoje ideały… Miałeś zamiar całe życie przepracować w tej księgarni zarabiając
miesięcznie na dwie bułki i paczkę fajek? Ja wybieram prawdziwe pieniądze.
- To
rekompensata, że nie udało ci się wybrać prawdziwego mężczyzny?
-
Zobacz. Mam dwadzieścia lat, dobrze płatną pracę i niespełna rok po maturze
jestem przełożoną. Twoją i twoich starszych koleżanek – z prowokacyjnym uśmieszkiem
usiadła efektownie na stoliku, zakładając nogę na nogę. – Ty jesteś tam, gdzie
byłeś pięć lat temu. A ja? Czy nie widzisz żadnych zmian?
- Widzę,
Jesteś ubrana.
- A ty
zgrywasz bohatera… Marnego zresztą. I przede wszystkim bezrobotnego –
podkreśliła z mocą. – Musze dbać o wizerunek sieci księgarni w tym rejonie. Nie
mogę pozwolić na to by sprzedawcą był łysielec nie potrafiący ubrać się
stosownie do wykonywanej pracy i śmierdzący papierosami. I jeszcze bez skończonych
studiów. Z głupią maturą.
- Jedyne
studia, których ukończenie ci grozi to te na Red Tube – Damian nie folgował
sobie. Zarzuty Ani były absurdalne, ale dumnie nie starał się zniżać do tego by
prowadzić jakieś pertraktacje. Z miejsca wyczuł, że znalazłby się kolejny
pretekst a efekt byłby ten sam.
- No
cóż, jakoś nie wzruszają mnie twoje docinki. To ja zarabiam dwukrotność twojej
pensji. Byłej pensji. Jak odbierzesz zasiłek, kupisz sobie fajki i zaczniesz
odliczać to co ci zostanie, to cóż… Będziesz wiedzieć, komu to zawdzięczasz i z
kim nie wypada zadzierać. Tymczasem łaskawie pozwalam ci pracować do końca
tygodnia…
- Mogę
podać ci nazwisko jednego kozaka, który już od pięciu lat wie z kim nie
zadzierać a od ostatniej soboty… - roześmiał się Damian, ze zdumieniem
uświadamiając sobie, że utrata pracy nie zabiła w nim dobrego humoru. Cóż,
widocznie adrenalina trzymała mocno.
- Marny
bałwanie… To najlepszy uczeń pierwszego liceum w swoim roczniku. Niezwykle
inteligentny chłopak, któremu nigdy nie dorównasz do pięt…
- Co
udowodnił w sobotę… - skwitował pogardliwym uśmieszkiem Damian i zakładając
kaptur na głowę opuścił pomieszczenie.
Był
piątkowy wieczór. Tyle się w tym tygodniu wydarzyło a one nie miały okazji by
sobie wszystko opowiedzieć.
Siedziały
w pokoju Angeli. Odpalony komputer serwował popową muzykę. Była w tym momencie
najlepsza, bo nie rozpraszała, grała po prostu dla towarzystwa, znając swą
drugorzędną rolę. Oliwia siedziała na łóżku w spódniczce, podciągając stopy pod
ciało. Angela paradująca po swym mieszkaniu w krótkich spodenkach dołączyła do
koleżanki. Było ciepło. Niby kwiecień a temperatura jak w czerwcu.
Angelika
czuła pewien dyskomfort. W czasie tygodnia nie nadarzyła się żadna okazja by
poważniej poinformować koleżankę o tym, co zaszło w sobotę między nią a
Mieszkiem. Czuła się z tym trochę źle, gdyż od zawsze mówiły sobie praktycznie
o wszystkim. Dodatkowo zaś sama chciała wyciągnąć od Oliwii jakieś informacje
na temat jej znajomości z Oskarem a poczucie uczciwości nakazywało dać w zamian
coś od siebie.
Po kilku
tematach o wszystkim i o niczym, Angelika postanowiła wrócić do sobotniego
wieczora.
-
Mieszko o niczym ci nie opowiadał? Mam na myśli to jak spędził czas na
imprezie? – starała się wybadać ostrożnie koleżankę.
- Nie,
nigdy nie rozmawiamy o takich sprawach. Boisz się Wioletty? – naiwnie zapytała
uśmiechnięta Oliwia, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo jest do tyłu z
faktami.
-
Wioletta może mi skoczyć. Chociaż wiem, że coś tam próbowała.
- I co?
- I nic
– uznała, że ta lapidarna informacja powinna wystarczyć i nie ma sensu opisywać
tego co zobaczyła w pokoju Klaudii. – Mieszko znalazł sobie inny obiekt…
-
Poważnie? Jaki konkretnie?
- No
więc… Poszłaś w tany z Oskarem, zostawiając swoją rzekomo najlepszą koleżankę
samą…
-
Przepraszam – uroczo uśmiechnęła się brunetka trzymając w dłoni drinka. –
Następnym razem pójdziemy razem w tany ze swoimi partnerami a potem się nimi
wymienimy.
- Haha!
– wybuchnęła Angelika, zdając sobie sprawę z tego co palnęła koleżanka. –
Głupolu jeden, uwierz mi, lepiej nie…
- Jesteś
zazdrosna, wiem. No cóż, ja też bywam.
- Więc…
Zostawiłaś mnie samą. Powłóczyłam się tu i ówdzie. No i znalazł mnie twój
braciszek.
- Sam? W
sumie nic dziwnego, trochę odludek jest. Ja też zresztą taka sama…
- Tak,
sam. No i z tej samotności, poszliśmy sobie na ogródek – pominęła fakt, że
poszła trochę wbrew własnej woli. Przez kilka sekund zastanawiała się jak ubrać
w słowa to co ma zamiar powiedzieć, ale ponieważ nigdy nie miała żadnego
poetyckiego daru, palnęła dość bezpośrednio. – No i tam, w blasku księżyca i
innych światełek, pocałowaliśmy się…
- Nooo…
- Oliwia wytrzeszczyła oczy. – Jak? Tak po przyjacielsku?
- Co ty,
wpychał mi swój jęzor do środka… Może chcesz więcej szczegółów?
- Feee…
- zrobiła obrzydzoną minę. – Nie interesuje mnie smak śliny mojego brata. Tylko
to co było potem?
- Potem
uznał, że czas wrócić na imprezę, poszukać zaginionej siostrzyczki zadającej
się z jakimś podejrzanym playboyem. No i to w sumie tyle.
- Zaraz,
zaraz… Jak to tyle? Wróciliście i nic?
- Nie
no, klepnął mnie bezczelnie w dupę. A potem w mieszkaniu raz jeszcze.
- Czyli
nie dostał po gębie? Odpuściłaś klepnięcie w tyłek? Nie uwierzę… Boże,
zakochałaś się!
- Nie
głupiej, nie głupiej, Indianko… Widocznie popadłam w melancholijno -
romantyczny nastrój.
- I
można cię klepać bezkarnie po tyłku? Dawaj! – roześmiana Oliwia, przechylając
się w kierunku koleżanki, by dosięgnąć dłonią jej pośladków i sprzedać klapsa.
- A mam
cię ja sprać? Lepiej nie, bo do twojego tyłka dobiera się aż dwóch
zainteresowanych, więc oszczędzaj go dobrze?
- Jakich
dwóch? – speszyła się koleżanka, czując, że na policzek wypływa lekki
rumieniec. – Zresztą ja sobie nie pozwalam…
- Dwóch
takich, co o pozwolenie pytać nie będzie, więc marny twój los…
-
Przesadzasz, znasz mnie i moje zasady.
- Co z
tego? Jak słyszałam, już w sobotę dałaś się wymacać panu z Playboya? Wstydź
się, ladacznico!
- Nie
dałam! Dotknął mnie tylko tu i tam… I to wszystko. Ale na następny raz sobie
poczeka. O ile rzecz jasna do tego w ogóle dojdzie – dodała po sekundzie.
- No to
dawaj, co się działo w środę?
- Zaraz… Wróćmy jeszcze do ciebie. W sobotę
figlowaliście sobie, minęło praktycznie siedem dni i co? Nic więcej? W szkole
niczego nie zauważyłam, może ślepa jestem?
-
Wpadłam na trening w środę, gdy ty obcowałaś z Oskarem. No… I to tyle.
- Jakie
tyle? Wpadłaś, obejrzałaś jak jeżdżą i poszłaś? Ja pytam o twój romans…!
-
Normalnie. Wpadłam. Tyle, że nie na trybuny a do parkingu. Przy okazji
pomajstrowałam mu przy sprzęcie trochę… - zachichotała Angelika.
- To
brzmi co najmniej dwuznacznie – ostrożnie odparła Oliwia. – W sumie nie wiem
czy chcę wiedzieć, co oznacza to majstrowanie…
- Przy
sprzęcie, przy motocyklu, ale niekumata jesteś…
- W sensie… Chce cię zatrudnić jako mechanika?
– zakpiła szelmowsko uśmiechnięta Oliwia.
- Ty… A
wiesz, że to byłby fajny pomysł? Jeździłabym z nim na mecze po Polsce, potem
może po Anglii, Szwecji, gdyby podpisał kontrakt w jakiejś lidze zagranicznej,
zobaczyłabym wiele fajnych miejsc. Ale co do majstrowania… Nie! Ot, po prostu.
Nawet chciał mnie przewieźć tą furmanką, jak o nim mówi.
- Dalej
nie nosi to znamion romansu…
- On
jest jednak trochę nieśmiały. Mimo wszystko. Oczywiście nie tak jak ty i walczy
z tym, pokazał to w sobotę. Ale jednak…
- Czyli
idzie powolutku – podsumowała Oliwia.
- W
sumie tak. Ale powiem ci, że powoli, lecz dobrą drogą. No, to tyle, żeby nie
zapeszyć. Więc… Co się działo w tą środę?
Strata
pracy w tak „bezrobotnym” mieście, z pewnością nie jest powodem do śmiechu, ale
Damian nie rozpaczał. Nigdy nie wydawał całej wypłaty, zawsze zostawiał coś na
koncie, przez ten cały okres doszedł do pięciu tysięcy złotych oszczędności.
Niby nie kosmos, ale mieszkając z rodzicami, mając w perspektywie zasiłek,
kiepski, bo kiepski, ale lepszy niż nic, nie musiał łazić osiem godzin po
urzędach, różnych zakładach.
Znalazł
się czas na poczytanie książek. Wreszcie mógł ruszyć z „Wojną Hitlera” Irvinga,
którą kupił prawie pół roku temu i przez cały ten czas leżała nietknięta na
półce. Teraz wreszcie będzie miał okazję, by przerobić to dzieło pisane małym
druczkiem przez osiemset stron.
Wieczorem
wywołał go Dżigyt, kolega mieszkający kawałek dalej. Wpadł z drobnym interesem,
konkretnie z tym, po co zawsze przychodzili różni koledzy do Damiana. Po
pożyczkę. Pożyczał, bo lubił mieć kilka źródeł utrzymania. Tu pensja, tu
oszczędności na koncie, tu zwrot długu…
-
Słuchaj… - Dżigyta wyraźnie coś gryzło. – Nie wiem, czy słyszałeś, ale młodzi
mają coś do ciebie.
„Młodzi”,
oznaczało młodych bojówkarzy klubu piłkarskiego. Dżigyt zaliczał się do takich
uśpionych kibiców. Rzadko chodził na mecze, ale miał sporo znajomych w ekipie
piłkarskich chuliganów, więc znał większość newsów.
- Nic
nowego, niektórym się nie podobałem, to wiem.
- Tak,
było coś… Tyle, że teraz jest ciut inaczej. Nie wiem, ktoś ich może podpuszcza,
wymyślają jakieś głupoty.
- Jakie
konkretnie? – zaciekawił się Damian.
- Durne.
Ktoś mi na przykład opowiadał, że kilka lat temu, jak jeszcze jeździłeś z
piłkarskimi… Jak parę lat temu jechaliście na wyjazd furami, to poinformowałeś
Żydków, ilu was jedzie, jaką drogą i jak tamci zrobili zasadzkę to zwiałeś w
pizdu.
- Haha…
- Damian nie wytrzymał i parsknął śmiechem. – Ja nigdy nie załapałem się na
wyjazdy samochodowe. Zawsze tylko baną, albo autokarem.
- Stary,
mi się nie tłumacz, przecież ja wiem, że to głupoty. Tylko mówię jak jest. W
sumie nie ma się czym przejmować, bo to tylko tak krąży, wśród paru osób…
- To
logiczne, przecież starzy wiedzą, że to bzdury.
-
Powinieneś pogadać z Maksem, czy Smokiem, oni mogą tym młodym przemówić do łba.
- A
kurwa, nie chce mi się – Damian machnął ręką. – Jakby im zależało, to by się
sami za to wzięli. A oni siedzą w stowarzyszeniu, albo zajmują się pierdołami i
młodzi hulają, bo nikt nie pilnuje.
- No
dobra, w każdym razie wiesz…
- Wiem,
zresztą mam ich gdzieś. Stażem mi do pięt nie sięgają. A i sami mają problemy,
bo coraz słabsi są.
- No
tak, dlatego mogą odreagowywać na mieście. Dobra, stary, dzięki za hajs, ja
znikam. Będziemy w kontakcie – Dżigyt ulotnił się z pieniędzmi w kieszeni.
Damian
miał za sobą przeszłość w barwach, tych samych zresztą, piłkarskiego klubu. To
znaczy ich kibiców. Rozstał się po kilku drobnych nieporozumieniach, zresztą w
jakiś sposób, znudziło mu się jeździć rok w rok po tych samych wioskach. Nikt
jeszcze wtedy nie przypuszczał, że klub pozyska sensowne finanse i dźwignie się
o trzy ligi wyżej.
Normalnie
takie przejścia z jednej grupy kibicowskiej, do drugiej traktowane są jak
zdrada, ale nie w tym mieście. Nie chodziło o przejście do obozu wroga, tylko
działalność w tych samych barwach, tego samego klubu, tyle, że innej sekcji.
Zresztą Damian już wcześniej angażował się tak wśród szalikowców piłkarskich,
jak i żużlowych. Dlatego, nikt ze starych nigdy nie wytknął mu czegoś takiego
jako zdradę, nikt nie określił go mianem przerzuta.
Ale może
młodzi, jak to młodzi, radykalni, widzący świat tylko na czarno-biało, mieli
inne zdanie? Trudno, będą chcieli pogadać to go znajdą.
- A coś
taka ciekawa? – droczyła się z koleżanką Oliwia.
- O
wszystkim sobie mówimy, wszystkim się dzielimy. I razem stracimy dziewictwo, na
jednym łóżku. A potem rzecz jasna się wymienimy chłopakami… - dowcipkowała
Angelika.
- Ja
raczej podziękuje, chyba, że go sobie zmienisz… - uniosła ręce w geście
obronnym brunetka.
- On
jeszcze nie jest moim chłopakiem, wiec spokojnie, wszystko przed nami. Dalej,
ja powiedziałam wszystko, teraz ty. Gdzie byliście, co robiliście, gdzie ci
wsadził rękę tym razem? W cycki, czy może dotarł już do majtek?
- Milcz
już zboczeńcu! Nigdzie się nie pchał.
- No to
zaczynaj od początku…
-
Podjechał samochodem pod szkołę, to już wiesz, bo widziałaś. Też się zdziwiłam,
bo nie zostawiliśmy sobie kontaktu w sobotę, wybiegłam wtedy i wróciłam do
domu. No i taka niespodzianka… Pojechaliśmy do galerii. Niby mało romantycznie,
ale tam kto tu mówił o romantyzmie na takim etapie. Jest tam jedna fajna
kawiarenka.
- „U
Ratka”, wiem.
- No
właśnie tam. Nie usłyszysz nic ciekawego. Porozmawialiśmy sobie i grzecznie
odwiózł mnie do domu.
- No to
mów o czym rozmawialiście?
- O
niczym. W zasadzie o nas samych. O zainteresowaniach, o tym co porabiamy. Dałam
mu się wygadać…
- Ty
zawsze dajesz się wygadać innym a sama milczysz jak grób.
- Wolę
mówić o czymś konkretnym. Takie nawijanie o głupotkach zostawiam innym, jeśli
umieją robić to ciekawie. Ja nie umiem, Oskar tak.
- No a
co mówił w przerwach między głupotkami? Odniósł się do soboty?
- Tak,
mówił coś o tym, że alkohol mu odwalił i że normalnie tak się nie zachowuje,
ale ślicznotka leżąca na łóżku trochę mu zakłóciła tok logicznego myślenia.
- Tak,
męskie standardy… Ale tobie się podobało i to przyjęłaś.
- A ty
byś nie przyjęła? Mówił to z takim przejęciem i błyskiem w oku, że
uwierzyłabym, gdyby opowiadał mi, że ziemia kręci się w druga stronę – piękne
oczy Oliwii śmiały się bardziej, niż jej usta.
-
Pytałaś go o to, skąd tyle wie o tobie? Że grasz w piłkę i w ogóle? Naprawdę
chodzi na te nasze mecze?
- Miałam
to trzy razy na języku, ale albo on wychodził z czymś innym, albo ja się
przestraszyłam. Wolę wierzyć, że nie było go na boisku w niedzielę i nie
widział jak wypadłam… Przynajmniej na razie tak żyje mi się lepiej.
- Aha,
pięknie. Słodkie kłamstewka lepsze, niż twarde realia – zakpiła Angelika.
- Co ty
insynuujesz? Że był? Czy co?
- Że
wolisz przyjmować wygodniejsze ściemy. Ty, może miękka, delikatna dupa, ale dość
trzeźwo patrząca, nie dająca się omotać… Teraz sama idziesz wprost w sidła
bawidamka.
- Nie
przesadzasz? Nie odbierasz go zbyt krytycznie?
- Ty
patrzysz na niego maślanymi oczami przez różowe okulary, więc ja jestem od
tego, by trzymać cię na ziemi.
- No
dobrze, przyjmuję, że jest ryzyko, iż chłopakowi zależy na jednym, ale co z
tego? Trzymam go na dystans… Zresztą, o czym my w ogóle mówimy? Poznaliśmy się
w sobotę, w środę poszliśmy do kawiarni. A ty już coś sugerujesz?
- No… W
tę sobotę, jeździł ręką po twoich cyckach i pod sukienką…
- Nie po
cyckach, tylko po dekolcie! I nie pod sukienką, tylko trochę powyżej kolana…
Kurde, czemu ja ci się z tego spowiadam? I co w tym złego?!
- Nie
unoś się. Nic złego. Tylko, że to niepodobne do ciebie. Gdyby to była Wioletta,
ok… Zresztą ona na bank i tam mu dała już dupy, jestem tego pewna. Ale nie ty.
- A ty
pilnujesz mnie i mojego stylu? Jest miejsce w tym świecie na Wiolette, to i
musi być na Pocahontas? – zaśmiała się Oliwia.
- Spójrz
na siebie. Nie widzisz różnicy? Mówisz, że jedna sobota i jedno spotkanie w
galerii. A promieniejesz, jakbyś znalazła idealnego kandydata na męża. Gęba ci
się śmieje, oczy błyszczą, jak o nim mówisz. Wychodzisz na boisko i nie myślisz
o piłce, o drużynie, o meczu a w głowie masz tylko to co się zdarzyło wczoraj.
Możesz mówić o sobie, że masz zasady, ale masz dość miękką psychikę. Patrzysz
trzeźwo na świat, ale gdy znajdzie się ktoś, kto cię rozgryzie, to się topisz w
jego spojrzeniu i wtedy stajesz się bezbronnym króliczkiem do upolowania. A
problem w tym, że trafiłaś na naprawdę mocnego myśliwego.
- Ale mi
wykład dałaś – Oliwia otworzyła szeroko oczy. – Rozumiem, że według ciebie mam
uważać? Otóż ja powiem ci tak. Moje zasady się nie zmieniły i jestem na tyle
twarda, że je utrzymam. Żaden piękniś, nawet taki jak Oskar tego nie zmieni –
podkreśliła dość stanowczo.
Był
czwartek. Oskar podjechał nowym Clio pod budynek liceum. Wczoraj spotkał się z
Oliwią, dzisiaj chciał czegoś innego. Ta małolata kręciła go. Była piękna, to
powód numer jeden. Miała piękne oczy i jeszcze piękniejszy uśmiech. Do tego
dochodziły ładne, szczupłe, opalone nogi. Piersi, hm… Niespecjalnie wielkie,
jak u matki, ale czort z tym, nie można mieć wszystkiego. No i charakter.
Rozsądna, nie śliniła się na widok niezłego auta, nie podniecała byle czym. No
i te zasady. Z jednej strony wkurzające, z drugiej dodające niezwykłego
smaczku. Zaliczyć taką pannę, to by było wydarzenie…
Sobotni
wieczór dał dowód na prawdomówność Wioletty. Nie da się zdobyć jej tak szybko.
Może to zresztą dobrze, może będzie okazja do spotkania z rodziną Oliwii, czyli
przede wszystkim matką? Może coś, gdzieś, kiedyś, przy jakiejś okazji… Obie?
Najpierw Oliwia, potem Kamila? Do cholery, czemu ta nauczycielka jest taka z
kamienia? Tyle dziewczyn uśmiecha się do niego, Oskara, tyle panienek chciałoby
pojechać z nim Renaultem do lasu, nad jezioro, gdziekolwiek. Tylko Kamila nie.
Co z nią jest nie tak? Jakie dziwne musi mieć pojęcie o męskości, skoro trzyma
się jakiegoś pięćdziesięcioletniego łysielca…
Nieważne,
Kamila potem. Teraz Oliwia. Nie da się tak na szybko. Więc trzeba wyluzować,
udawać niedostępnego. Pokusić i uciec. Niech ona zatęskni. Spotkali się
wczoraj? Było przyjemnie, acz neutralnie? I dobrze, tak ma być. Żeby za żadne
skarby nie zgrywać napaleńca, bo wtedy przegra. Intelekt, wygląda, klasa,
zachowanie. To musi zadziałać. Prędzej, czy później.
Wszedł
do budynku szkoły. Oliwia siedziała, gdzieś w tam, w którejś sali, ale to nie było
teraz istotne. Nie dla niej tu przyszedł. Wszedł po schodach na piętro. Służba
dyżurna nie zaczepiała go, zresztą jednego z tych ziewających przy stoliku
pamiętał z czasów nauki, którą skończył raptem niecały rok temu. Przeszedł się
dobrze znanym sobie korytarzem na drugim piętrze, docierając do damskiej
ubikacji. Wszedł do środka, wewnątrz nie było nikogo. Wyjął komórkę, puszczając
z niej sygnał na znany mu numer. Znalazł jakąś kabinę i wszedł, siadając na
zamkniętej muszli.
Nie
minęło sześćdziesiąt sekund, gdy usłyszał otwierające się drzwi i stukot
obcasów. Nie bał się, wiedział kto to. Nie zdążył mrugnąć okiem a otwarły się
drzwi do kabiny. Przed nim stała starsza, niewysoka, szczupła dziewczyna o dość
drobnej twarzy i kręconych blond włosach. Była w czarnej spódniczce i białej
koszuli. Jednym słowem, Agata, nauczycielka języka angielskiego.
- Good
morning – rozpoczął konwersację z uśmiechem.
-
Zgłupiałeś. Naprawdę tu przyszedłeś… - Agata pokręciła głową, jakby nie
wierząc.
-
Wskakuj! – nakazał cicho. Agata posłusznie weszła do środka i zamknęła drzwi na
zatrzask. – Co się dziwisz? Masz teraz okienko, sama chciałaś się spotkać.
- Ale
nie tu. Naprawdę chcesz zrobić to tutaj, w szkolnym kiblu? Przecież jak ktoś
wejdzie… - Agata nie dokończyła, jej mina i wielkie oczy wyraźnie mówiły to co
chciała przekazać.
- To
jest ta perwersja, o której zawsze opowiadałaś, no nie? – chwycił dziewczynę,
przyciągając ją szybkim ruchem do siebie, sadzając ją tyłem do siebie na swoich
kolanach. – Stęskniłem się za twoim ślicznym, opalonym ciałem, nimfomanko –
szepnął jej namiętnie do ucha.
Podciągnął
spódniczkę w górę. Ciało miała faktycznie świetne, opalone, zgrabne, kuszące.
Majteczki sporo odsłaniały, ale on i tak zdjął je z talii nauczycielki.
Zdumiewało go, że nie stawia oporu. Wiedział, że jest prawie zawsze rozpalona,
ale, żeby aż tak, w każdej, nawet takiej dość niebezpiecznej sytuacji? Czy może
właśnie ta perwersja tak na nią działała?
- Oskar,
nie za szybki jesteś? – w końcu zaprotestowała, ale w ślad za słowami nie
poszły żadne czyny.
- Mamy
dwadzieścia minut mała – odparł bezceremonialnie. – Nie ma czasu na grę
wstępną. Zresztą nigdy jej nie lubiłaś, prawda?
- Nie
trać czasu na gadanie, wyjmuj go – odparła nauczycielka podekscytowanym tonem.
- I co
teraz? – zapytał Oskar po wykonaniu polecenia. Oczywiście wiedział co, ale
lubił poświntuszyć, szczególnie, gdy partnerką była starsza o dziewięć lat
kobieta, która jeszcze przed chwilą prowadziła lekcje w jego licealnej klasie.
- A
teraz włóż mi go do cipki. Do samego końca. Taaaak, właśnie… Boże, nawet nie
wiesz, jak mi go brakowało – jęknęła Agata, nabijając się na sztywnego członka
swego niedawnego ucznia. Nie wszedł głęboko, jeszcze nie. Ale uniosła biodra i
nabiła się raz jeszcze. Już lepiej. Potem poprawiła. I jeszcze raz, Wbijał się
w nią coraz mocniej.
- Nie
powiesz mi, że brakowało ci partnerów. Komu, jak komu, ale tobie? W pięć minut
potrafisz znaleźć chłopaka na ruchanie – z lekkim sarkazmem odpowiedział Oskar.
- Gdzie
masz tych facetów? Dotkniesz ich i już po wszystkim – żaliła się nauczycielka,
mrucząc przy ujeżdżaniu Oskara. Ten chwycił ją mocno za biodra, wywołując tym
samym odgłos aprobaty.
-
Wyjechałem do Wrocka i nie ma tu już mężczyzn? Jaki wstyd… - komentował Oskar.
– Czekaj, odwróć się.
Jego sterczący
penis, opuścił na chwilę ciepłą i wilgotną cipkę Agaty. Ta nie dała mu zbyt
długiego czasu na odpoczynek. Zmieniła pozycję odwracając się twarzą do byłego
ucznia i znów nabiła się na jego członka. Partner miał teraz przed sobą jej
niezbyt wielkie, ale też i niemałe cycki. Dość szybko rozpiął koszulę,
bezpardonowo wkładając dłonie w stanik i brutalnie ściskając jej piersi. Agata
jęknęła i odchyliła się nieco w tył, opierając swe dłonie na kolanach Oskara.
- Nie
ma, po prostu nie ma. A ja i tak najbardziej lubię pieprzyć się z tobą. Gdzie
mam znaleźć kogoś lepszego? – Pytała, ujeżdżając swego partnera. Oskar jakby
czekał na to pytanie.
-
Popatrz dookoła siebie. Mało takich? No weźmy tą… - charczącym głosem wyrzucał
z siebie słowa. – Od polskiego tą… Kamilę…
- Weź
nie wspominaj o tej głupiej, żelaznej babie... Co ona ma do tego? Nie lubię
jej!
- No
właśnie. Ale suka jest, nie…? No to… Jakiego musi mieć męża, że ją tak krótko
trzyma?
- Ten
dyrektor klubu? Były piłkarz? Aaaach…
- No on…
Co z nim nie tak…?
- Stary…
Chociaż ma ten błysk… I charakter… Aaach… Głębiej…! – wyjęczała drżącym głosem.
- Dobrze
ci, suko…? – możliwość zwracania się tak do niedawnej nauczycielki była zbyt
wielką pokusą, by Oskar mógł kontynuować dialog o Kamili i jej mężu. Wcześniej
kontrolował się na tyle, że wiedział, iż napalona Agata dojdzie pierwsza.
- Dobrze
mi, wiesz o tym, nie pytaj… - Agata przestała się kontrolować, nie bacząc na to
czy ktoś wejdzie, czy nie. – Nie pytaj, nie mów… Po prostu rżnij…!
Oskar na
to czekał. Zerwał się z muszli, wraz z siedzącą na nim Agatą. Dziewczyna
pisnęła, gdy chłopak momentalnie przygwoździł ją do ściany swoim ciałem.
Rozstawił szeroko jej dłonie, tak, że wyglądała na ścianie niczym ukrzyżowana a
Oskar wbijał się w nią z dziką furią. Nadrabiał dystans do dziewczyny, którą od
eksplozji dzieliły ostatnie sekundy.
- Dobrze
rżnę? I zrobisz dla mnie wszystko? – nacierał na nią ze zwierzęca wścieklizną.
- O
kurwa, jak dobrze…! Zrobię, jak będziesz mnie tak pieprzył, tylko częściej...!
Aaaaach…. – przeciągły jęk dobiegający z ust Agaty niósł ze sobą dużo głębszą
informację. Oskar wbijał się jeszcze swoim penisem w cipkę nauczycielki aż w
końcu, kilkadziesiąt sekund później i on doszedł na szczyt. Nauczycielka
praktycznie wisiała bezwładnie po części na nim, po części na ścianie. W końcu
doszła do siebie. Czas i miejsce nie sprzyjały dłuższemu kontemplowaniu tego co
się właśnie przeżyło.
- Już?
Żyjesz? – zapytał głucho Oskar, doprowadzającą się do porządku Agatę.
- Żyję.
Wracam do pokoju nauczycielskiego. A ty? Za parę dni znowu wyjedziesz?
- Tak –
skłamał. - W międzyczasie znajdziesz sobie nowego kochanka
-
Jakiego niby?
- Już
mówiłem. Męża Kamili. Przecież wspomniałaś, że jej nie lubisz.
- No i
co z tego? To nie powód, by od razu rzucać się na jej męża.
- Nie
powód? Widzisz tę polonistkę i co? Nie czujesz niechęci za to, że połowa szkoły
jest w niej zakochana, mimo, że przekroczyła już czterdziestkę? Że w
plebiscycie na miss nauczycielek, wygrałaby, odstawiając wszystkie inne o całą
długość? Ciebie, Rachwalską, Makowską, o innych nie wspomnę…
- Chcesz
mnie wkurwić?
- Chcę
ci dać szansę na to byś zagrała na nosie tej suce. Chcę byś uwiodła jej męża.
Przespała się z nim i udokumentowała to wszystko – wyłożył karty na stół.
-
Oszalałeś? Po co to? Co ci ona zrobiła? Chcesz się zemścić, czy co? – Agata
kompletnie nie rozumiała powodów Oskara.
- Zrób
to! – podkreślił z mocą Oskar. – Jeśli wykonasz zadanie, dokładnie tak jak
powiedziałem, płacę pięć stów. Jasne? Nie musisz się spieszyć, ale też nie
czekam w nieskończoność.
Klepnął
na pożegnanie nauczycielkę w tyłek i wyszedł. Rozejrzał się ostrożnie, na
korytarzu nie było nikogo. Zbiegł po schodach, opuścił szkołę i w dobrym
humorze odpalił silnik swojego Clio.
Oliwia
dopijała drugiego drinka. Jako grzeczna dziewczynka, nie miała mocnej głowy,
więc czuła już w niej porządniejszy szum. Lekko osunęła się na łóżku,
przyjmując wygodniejszą pozycję. Brzegi spódniczki uniosły się nieco,
odsłaniając jej uda. Ale tutaj nie miała się czego wstydzić, była tylko ona i
Angelika.
-
Zastanawiałaś się kiedyś nad tym, jak to będzie wyglądać? – zapytała po chwili
milczenia blondynka.
- Co
takiego?
- No
seks. Jak to sobie wyobrażasz, tak konkretnie?
- Nie
wyobrażam sobie…
- W
ogóle?
- W
ogóle. No, może prawie… Wiesz, jaka jestem, dla mnie to coś więcej. Wolę sobie
wyobrażać jakieś pocałunki w szerokich ramionach faceta…
- Dziwna
jesteś. Naprawdę. Rozumiem twoje zasady i to, że będziesz czekać z seksem do
ślubu, ale…
- Nie do
ślubu przecież… - roześmiała się Oliwia. – Ale nie spieszy mi się z niczym.
Będę się mogła pieścić, ale też tak wiesz…
- Nie
wiem. Masz na myśli petting, robienie loda?
- Nie,
wykluczone. Ale…
- Tak
jak w sobotę z Oskarem? Dłonie pod spódniczką, lekko za kolano i to wszystko?
Powiedz… Podnieciło cię to, co robiliście w sobotę?
- Ja
wiem… Było dziwnie, inaczej, nie przeżyłam nigdy czegoś takiego. Mogę
powiedzieć, że w pewien sposób byłam podniecona.
-
Pierwszy raz w życiu?
- Nie
wiem, czy pierwszy. Ale pierwszy raz czułam coś takiego.
-
Dlatego uciekłaś? Przestraszyłaś się…
- Nie
przestraszyłam. Ale poczułam się dziwnie, niepewnie. Stąd taka reakcja.
- Nie
byłaś pewna siebie. A gdybyś została tam dwie minuty dłużej? To już nie byłabyś
dziewicą?
-
Byłabym – odpowiedziała, siląc się na stanowczość Oliwia. – Nie wmawiaj mi
takich rzeczy. Być może zrobiłby wtedy siłą rzeczy coś więcej, ale mimo
wszystko nie. Dałabym radę się opanować, także w późniejszej fazie.
- I do
teraz nawet nie pomyślałaś o kutasie Oskara wypełniającym twoją cipkę?
-
Zazdroszczę ci tej bezpośredniości – rozbawiona i lekko upita Oliwia
uśmiechnęła się szeroko. – Nie, nie myślałam o jego kutasie. Nigdzie.
- No
tak… A nie przeszkadza ci, że jego kutas zwiedził już wiele cipek?
- Nie
wiem ile. Możemy tylko zakładać. A co jeśli jest porządny i uprawiał seks z
kilkoma, może dwoma dziewczynami?
- Nie
wybielaj go Pocahontas. Kilka to może być dziewięć. Pewnie nie byłby to
rekordowy wynik, ale też nie byłoby to mało.
- Tak,
to prawda. Ale to wszystko to spekulacje, nie ma o czym dyskutować tak naprawdę.
- Wie,
że jesteś dziewicą?
- Mam
nadzieję, że nie…
-
Wstydzisz się?
- Nieee…
Ale po co mu takie informacje?
- Ot,
choćby po to, by wiedział, domyślił się, że do seksu na drugiej, czy trzeciej
randce wciąż jest daleko.
- Hm…
Jeśli zapyta… To mu pewnie powiem.
-
Otwierasz się… A jak zapyta, czy depilujesz się na zero, czy zostawiasz pasek,
to co wtedy?
- To
powiem, że na zero – znów roześmiała się Oliwia. – Ale najpierw mu przyłożę w
twarz!
-
Naprawdę na zero? Pokaż? – uśmiechnięta Angelika położyła dłoń na udzie
koleżanki.
-
Oszalałaś? Nie widziałaś? A ty jak robisz? – zdziwiła się Oliwia.
Niby
grały w jednej drużynie, ale po treningach bardzo rzadko brały prysznic, nie
były one aż tak męczące. A i po meczach różnie to bywało. Zresztą w ich klubie
kabiny prysznicowe były osobne. Nie było wspólnej sali dla wszystkich.
- Ja
zostawiam paseczek. Tak jest… Bardziej kobieco, doroślej. Chcesz zobaczyć?
- Aleś
ty łaskawa… Jeszcze pomyślę, że wcielasz się w Oskara i wodzisz mnie na pokuszenie…
- Tak…?
– Angelice też sporo szumiało w głowie. Weszła na leżącą dość bezładnie Oliwię
i wyszeptała namiętnie do jej ucha. – No dalej, panno Pocahontas, ściągaj
majteczki – to mówiąc włożyła koleżance rękę pod spódniczkę, próbując wcielić w
życie swój rozkaz.
-
Przestań głupia – zachichotała Oliwia, czując palce koleżanki na swoim łonie. –
Nie pozwalam, drogi Oskarze, słyszysz?
- Ależ
Pocahontas, rozpalasz mnie do czerwoności – szeptała Angelika, nie przestając
majstrować przy bieliźnie koleżanki i zsuwając ją nieco w dół.
- Nie,
nie Oskarze, nie wykorzystuj pijanych dziewic, proszę… - Oliwia wyczołgała się
spod koleżanki, poprawiła ułożenie bielizny, spódniczki i spojrzała na zegarek.
– Kurde, kończymy zabawę. Wracam do domu spać.
Nieco
wcześniej, w piątkowe popołudnie, Malwina stanęła przed drzwiami do gabinetu
dyrektora klubu. W korytarzu spojrzała w lustro, chociaż nienawidziła patrzeć
na to co tam zawsze widziała. Zobaczyła wysoką, chudą tyczkę, z rozwichrzoną
fryzurą, ubraną w zwisającą sukienkę. Nieco przygarbioną, bo wzrost zawsze
przysparzał jej kompleksów. Twarz zwykle sprawiająca wrażenie zatroskanej, tym
razem wyglądała niemal na przestraszoną. Ot, tak, bez powodu. Chociaż… Powód
pewnie był.
Dyrektor klubu powoli kończył pracę, gdy
usłyszał pukanie do drzwi. Sekundę później Daniel ujrzał wysoką, mierzącą sto
osiemdziesiąt centymetrów, szczupłą dziewczynę, ubraną w efektowną, czarną
sukienkę i czarne rajstopy. Czarne pofalowane włosy z jasnymi pasemkami opadały
na ramiona. Nieco zatroskana twarz o dość surowych rysach, zdradzająca sporą
wrażliwość, sprawiała wrażenie jeszcze ładniejszej, niż zwykle.
- Cześć
Malwina, siadaj – odezwał się, wskazując krzesło. – O co chodzi? O Oliwię?
- Tak,
panie dyrektorze, nie była w środę na treningu, zresztą w poniedziałek też. Jej
koleżanka ze szkoły nie potrafiła niczego sensownego powiedzieć.
- Nie
wyszedł jej ostatni mecz, jak ci wiadomo, trochę to przeżyła.
-
Każdemu się zdarza, dyrektorze. W niedzielę nie gramy, chciałabym wiedzieć, czy
możemy na nią liczyć w przyszłym tygodniu.
- Heh… -
zadumał się Daniel, siadając za biurkiem. – To wie tylko ona sama. Myślę, że
dojdzie do ładu i składu… A jak jest z opinią drużyny? – zapytał dość ostrożnie
i dyplomatycznie.
-
Drużyna chce, by grała. Jest nam potrzebna – Malwina dyplomatycznie pominęła
fakt, że Oliwia, owszem miała poparcie większości drużyny, ale nie całości.
- No
cóż… - podrapał się Daniel po łysej głowie. – Wiem, że nie wszystkim podoba się
taka sytuacja. Wiesz, co mam na myśli.
- Wiem –
Malwina w lot domyśliła się o co chodzi dyrektorowi. – Ale my także wiemy jak
to wygląda na boisku i Oliwia gra w pierwszym składzie, bo na to zasługuje a
nie dlatego, że jest córką dyrektora.
-
Przypuszczam, że nie wszystkie dziewczyny tak uważają, ale w sumie mniejsza z
tym. Za tydzień gramy we Wrześni. Myślę, że do tego czasu wszystko wróci do
normy – Daniel zapatrzył się w zatroskaną, pełną kobiecości nastolatkę. – Co
tam w szkole? No tak, ty nie masz problemów. Wiesz, że lubimy wiedzieć, czy gra
nie koliduje z nauką.
- Wiem.
U mnie wszystko w porządku, u większości dziewczyn zresztą też.
-
Rozumiem… A masz chłopaka?
- Yyy…
Nie – kompletnie zdumiona tym pytaniem, Malwina nerwowo złączyła kolana. – Skąd
to pytanie?
- A
wiesz… Tak tylko…
- Panie dyrektorze
– Malwina zgarbiła się jeszcze bardziej, ale wzięła oddech i odważnie zapytała.
– Czy mam rozumieć, że dotarły do pana jakieś głupie pogłoski?
- Jakie
pogłoski? – Malwina nie wiedziała, czy Daniel o niczym nie słyszał, czy
świetnie palił głupa.
- Skoro
pan pyta, to takie odnoszę przypuszczenie… Chodziło mi o pogłoski, które gdzieś
tam krążą i czasem do mnie docierają. Że unikam towarzystwa chłopaków –
dyplomatycznie udzieliła ostrożnej odpowiedzi.
- Nic o
tym nie wiem. A unikasz? – dość bezczelnie zapytał Daniel, ale widząc zmieszaną
twarz młodej piłkarki po sekundzie się zreflektował. – Wiesz co? Jestem głodny.
Chodź, wyskoczymy gdzieś na obiad. Nie odmawiaj, wiem, że to trochę nie wypada,
ale będzie można pogadać szerzej o klubie, drużynie i innych sprawach, dobra?
Malwina
nie odpowiedziała. Ze zdumieniem słuchała, jak starszy mężczyzna w wieku jej
ojca, gdyby takiego miała, proponuje jej coś w rodzaju mini randki. I to facet,
którego nieczęsty widok i jeszcze rzadsze towarzystwo, zawsze powodował u niej
przyspieszone bicie serca.
Lampy
oświetlały już miasto, gdy Malwina wracała autobusem do domu po mocno
przedłużonym obiedzie. W tym samym czasie Oskar wyszedł z klatki schodowej
udając się w kierunku swojego Clio. Chciał odwiedzić jednego z licealnych
kolegów. Nie doszedł do parkingu, gdy z boku dobiegł go znajomy, lekko
szyderczy głos
- Co
jest memlasie, gdzie się wybierasz?
Odwrócił
się a krew poczęła krążyć szybciej. Zdziwił się a jeszcze bardziej zaniepokoił
obecnością dwóch znajomych twarzy w swoim rodzinnym mieście.
- Co was
tu sprowadza? – zadał dość nieroztropne pytanie dwóm siedzącym w golfie
młodzieńcom.
- Ty nas
tu sprowadzasz… Wyjeżdżasz z miasta nie mówiąc nic nikomu i nie wracasz. A
licznik bije…
- Przecież
nie przekroczyłem terminu – zaoponował, siląc się na beztroski luz.
- No
niby nie – zawahał się z jeden z nagabywaczy. – Ale Kali jest dość
niecierpliwy, sam przecież wiesz o tym…
- Wiem –
machnął ręką Oskar. Dobrze, rozmowa wygląda na luźniejszą, pewnie przyjechali
ot tak, bez wyraźnych poleceń, nie jest źle. – Dziwię się, to tylko cztery
kawałki, to nie są sumy, które zawracałyby Kalemu głowę na poważnie.
-
Jesteśmy u ciebie tak przy okazji, mamy coś jeszcze do zrobienia.
-
Rozumiem – nie zadawał zbędnych pytań dotyczących drugiego celu wyprawy. I tak
nie uzyskałby odpowiedzi. – Długo posiedzicie? – zapytał, jakby toczył
pogawędkę z najlepszymi przyjaciółmi.
- Coś
taki interesowny? Pojutrze wracamy. Jak dobrze pójdzie. Mamy tu jakąś balangę
do zrobienia.
- Może
jakiś mecz obejrzymy – odezwał się drugi. Oskar rozpoznał w nim „Lelka”, jego
rówieśnika, byłego kibica piłkarskiej drużyny w mieście. Niespełna rok temu
wyruszył zdobywać świat. Zatrzymał się na Wrocławiu.
- A jest
coś jutro? – Oskar przeciągał rozmowę, starając się w jakiś sposób spoufalić z
rozmówcami.
- Jest,
grają. Zresztą dzisiaj byliśmy pod klubem, trafiliśmy na trening babeczek.
-
Niektóre nawet całkiem, całkiem, nie?
- No,
nie powiem… A ta wysoka, co potem śmigała sobie uśmiechnięta z dyrektorem, tym
byłym piłkarzem, znasz go… Jakby szła na dobre rżnięcie – zaśmiał się Lelek.
- Rżnięcie?
Dobra, dobra… - Oskar machnął ręką na znak zrozumienia i odwrócił się, jakby
chciał odejść. Nagle jednak coś przyszło mu do głowy. – Dyrektor? Z jakąś
cizią? Toż przecież on od nich starszy o dobre trzydzieści lat, nie?
- Chyba
tak. Ale ta się w niego gapiła jak sroka w gnat… Co on, żony nie ma?
- Ma –
„i to jaką”, chciał dodać Oskar, ale powstrzymał się. Coś zaświtało mu w mózgu.
– Słuchajcie… Mówicie, że zostajecie tu jeszcze?
- No
tak, jak słyszałeś.
- Hm…
Nie chcielibyście… Nie chcielibyście zarobić trochę za to siedzenie? – zapytał
wolno przemyślając to co miał do zaproponowania.
- To ty
masz jednak hajs?
-
Niewiele, ale parę złotych by się znalazło. Konkretna cena zależałaby od
konkretnej roboty – Oskar odzyskał pewność siebie.
- Czego
oczekujesz?
- Na
razie niczego konkretnego, ale… Potrzebuję czegoś na tego dyrektora klubu, tego
starego piłkarzyny. Nie wiem jeszcze czego, ale, ale… Dajcie mi trochę czasu,
dobra? Zapewniam was, że jeśli to się uda, to się to wam zajebiście opłaci…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz