Łączna liczba wyświetleń

sobota, 18 lutego 2017


OLIWIA POLICJANTKA (I Hussarya Arrinera Victoria, II Też byś nikogo nie zawiódł, gdybyś nikogo nie miał).

OLIWIA POLICJANTKA I. Hussarya Arrinera Victoria.

Wyraźnie rozczarowana krótką jazdą czarno-zielona Hussarya Arrinera Victoria zatrzymała się na parkingu przy komendzie głównej policji. Oliwia czuła wręcz namacalnie niechęć bijącą od pojazdu. Nic dziwnego. Sama odczuwała to samo. Nie po to ma się taki sprzęt, by przepychać się nim po zatłoczonych uliczkach jednego z centrów Wielkopolis. A akurat ten, niemal świeżutki, jeszcze nie zdążył się specjalnie nacieszyć jazdą na wyższych obrotach.
Wysiadłszy, rzuciła swemu najważniejszemu kochankowi tęskne spojrzenie, obiecując, że już niedługo znów zasiądzie w jego wnętrzu. Na razie jednak musiała wypełnić obowiązki zameldowania się w pracy, bo choć na zegarze wybijała już piętnasta, to jeszcze dzisiaj w budynku komendy głównej się nie pojawiła.
Niepewnie wspinała się po schodach, czując, że trochę przesadziła ze strojem. OK, oficerowie policyjni nie mieli obowiązku chodzenia w mundurach, ale jakieś zasady obowiązywały. Tymczasem ona, wchodząc na korytarz w krótkich, przylegających do ciała spodenkach i śnieżnobiałej koszulce już w formie przywitania zebrała na sobie spojrzenia wszystkich mężczyzn.

- Oliwia, to komenda a nie „Słoneczny Patrol” – pierwszy odezwał się nie kto inny, jak Marciniak. Niewysoki, równy jej wzrostem, ale nadrabiający arogancją, buńczucznością i wręcz chamstwem oficer w tym samym stopniu, ale trzy lata starszy.
- To się nie patrz – nie było jej stać na inną ripostę. Nie lubiła go a on nigdy nie mógł się od niej odkleić.
- Czekaj, stary ma tam gościa – ostrzegł ją ktoś inny, widząc, że Oliwia kieruje się w stronę pokoju szefa wydziału dochodzeniowego.
- Kogo? – zapytała się, zatrzymując pod drzwiami.
- Księdza. Nie wiem po co, nie pytaj. Niestety, nie jest to ostatnie namaszczenie.
- Jak cię taką zobaczy, to ci zrobi jesień średniowiecza z tej twojej chudej dupy – dosadnie sformułował ostrzeżenie Marciniak.
Nie skomentowała tego, zwracając się twarzą w stronę przeszklonych drzwi. Dostrzegła dwie sylwetki, obie właśnie wstawały z krzeseł. A więc konferencja była skończona. Zrobiła krok w tył, gdy nagle poczuła na swoim tyłku soczystego klapsa.
- Auuuu… Kurde… Marciniak! – wrzasnęła, odwracając się ze złością w kierunku prześladowcy. Chciała ruszyć w jego stronę, ale ten oddalił się już w bezpieczne miejsce.
- Jaki Marciniak? Adrianek, nie pamiętasz? Pilnuj dupy, kto wypina, tego wina! – odkrzyknął, chowając się w swoim pokoju.
Żachnęła się ze złością, nie potrafiąc oddać riposty, tym bardziej, że drzwi do pokoju komendanta otworzyły się i stanęły w nich dwie osoby. Ksiądz spojrzał tylko z potępieniem graniczącym z niezdrowym zainteresowaniem i poszedł bez słowa. Komendant również bez słowa, wskazał tylko dłonią Oliwii drogę do otwartego gabinetu.
- Co tam w kraju? – zapytała niefrasobliwie brunetka, gdy drzwi ponownie się zamknęły.
- W kraju jest burdel – odburknął komendant. Był wysoki, liczy sobie dwa metry wzrostu. Jednocześnie wagą mógł pójść w zawody z Oliwią. Tyczka, z krótkimi przerzedzonymi włosami i surowym wyrazem twarzy.
- Pierwszy raz widzę księdza na komisariacie – skomentowała niezrażona. – Co to za sprawa?
- Nie zmieniaj tematu…
- Nie zmieniam, tym bardziej, że przecież w ogóle żadnego jeszcze nie poruszyłam – wzruszyła niewinnie ramionami.
- Co to za strój, powiedz mi? Bawisz się w tą rudą, co gra w tym głupim serialu, o tej policjantce z Koziej Dupy… No, jak jej tam?
- Paschalska? – usłużnie podsunęła szefowi.
- Tak, Paschalska, stary babsztyl, co się kręci na rurze, prowadząc śledztwo w sprawie agencji towarzyskich, czy coś tam, w dupę jeb… Na tym pieprzonym Heffner Empire TV… - urwał, zaczerpnąwszy tchu.
- Widzę, że szef jest na bieżąco z fabułą „Trwałego Miasta” – z uśmiechem na ustach pochwaliła przełożonego Oliwia.
Ten milczał chwilę, przeglądając jakiś dokument. W międzyczasie Oliwia rozejrzała się po dobrze już jej znanym pomieszczeniu. Nic nowego. Wzrok jak zawsze przykuły wiszące na ścianach portrety najbardziej zasłużonych dla miasta policjantów. Dziewięciu mężczyzn i jednej kobiety. Zdjęcie ładnej, długowłosej blondynki było z pewnością najatrakcyjniejszym elementem wyposażenia.
- Zostajesz przydzielona do sprawy – odezwał się w końcu i znów zamilkł.
- Jakiej? – odważyła się odezwać po kilku sekundach.
- Gwałt w Grabówce.
- Jakieś szczegóły?
- Brak. Mamy tylko zgłoszenie od lekarza. Ofiara właśnie jest w drodze do domu. Pojedziesz do niej, powiedzmy o siedemnastej. Tu masz dane – podał jej kartkę papieru.
- Czterdzieści pięć lat? – skrzywiła się nieco z dezaprobatą. – Pielęgniarka…
- Wracała z Wielkopolis, wczoraj wieczorem z pracy – uzupełnił szef. – Reszty dowiesz się na miejscu, jak zdobędziesz zeznanie. To znaczy będziesz tam do pomocy. Sprawę poprowadzi podporucznik Marciniak.
- On? – skrzywiła się z niechęcią. – Mam z nim współpracować?
- Tak. Jest policjantem, tak jak ty. Coś się nie zgadza? – spojrzał na nią surowo, tak, że odeszła jej ochota na utarczkę.
- Wszystko gra – wycofała się i z dyskusji i z gabinetu.
Chowając wzrok, przeszła przez korytarz, zerkając na ścienny zegar. Było krótko po trzeciej, miała niecałe dwie godziny. To dobrze, musiała przecież odwiedzić jeszcze jedno miejsce.
Z ulgą zapięła pas w Arrinerze. Przekręcając kluczyk, odniosła wrażenie, że samochód ucieszył się wraz z nią.
- Nie wariuj – powiedziała na głos. – To tylko chwila, jedziemy na stadion.
Warkot silnika zmalał niemal do zera, jak gdyby Hussarya straciła cały entuzjazm. Oliwia nieco przepraszająco kiwając głową wcisnęła delikatnie pedał gazu, włączając się do ruchu w Wielkopolis.
Było to nowe trójmiasto w Polsce powstałe w wyniku połączenia trzech wielkopolskich miast leżących na południowo wschodnim terenie województwa. To co – jak opowiadał jej ojciec – było śmiałymi i szalonymi planami jeszcze w ubiegłym wieku, stało się faktem niespełna pięć lat temu, przed końcem trzeciej dekady dwudziestego pierwszego stulecia.
Połączone w ten sposób polis, rozwijające się dość wyraźnie liczyło sobie już blisko pół miliona mieszkańców. Nie do wiary… Przecież dorastając, żyła w niespełna stutysięcznym mieście a teraz? Ale fakt, nie zmieniło się aż tak wiele. Przybyło ludzi, ale znacznie poszerzył się obszar zamieszkania.
No i same uliczki pozostały bez zmian, przynajmniej w południowej dzielnicy Wielkopolis. Właśnie nimi śmigała teraz prosto z komisariatu na stadion piłkarskiej drużyny siedząc bezpiecznie w prawie nowiutkiej, komfortowej Arrinerze.
Boże, pokochała ten samochód niemal od razu, gdy ojciec sprezentował go jej w ubiegłym roku, na dwudzieste drugie urodziny, łącząc to jednocześnie z faktem ukończenia przez nią oficerskiej szkoły policyjnej. Nie zważał nawet na to, że córeczka nie miała jeszcze prawa jazdy, słusznie dedukując, że popędzi na kurs jak szalona. Co stało się faktem. W pocie czoła przebrnęła przez kolejne egzaminy i za czwartym razem usłyszała od egzaminatora „tak”, równe temu sakramentalnemu.
Nie dość, że Arrinera, to jeszcze najnowszy model, Victoria. Jeszcze szybszy, jeszcze piękniejszy, jeszcze bardziej funkcjonalny. Kosztujący krocie. Skąd ojciec wziął na to pieniądze? Z pensji dyrektora klubu? Eee… Nie zdradzał wysokości swoich dochodów, ale wiedziała, że choć klub mozolnie piął się w górę i grał już w drugiej lidze, to jednak pensja dyrektora była zbyt małą, by pozwolić sobie na taki luksus i to nie dla siebie. Chyba, że się odkładało całe lata.
Wszyscy jej zazdrościli, na czele z kolegami z pracy. Ech, z kolegami… Skrzywiła się na samą myśl o nich. Banda zadufanych w sobie gburów, lekceważących wszystkie możliwe przepisy i obyczaje. Tak w stosunku do niej, jak i całego świata. Jedynie szef, starej daty człowiek, niewiele młodszy od jej ojca był kimś godnym zaufania. A reszta? Kmioty ze wsi i tyle. Z Marciniakiem na czele.
Zatrzymała samochód od stadionem. Silnik zawył, jakby w proteście, ale po chwili wyłączył się. Oliwia ucałowała kierownicę i czując szybsze bicie serca udała się w kierunku trybun.

Natalia kończyła trening. Nie czuła większego zmęczenia, wręcz przeciwnie. Już wcześniej zgłaszała trenerce, że powinny pracować ciężej, jeżeli kobieca drużyna ma wznieść się wyżej w hierarchii kobiecego futbolu w Polsce, ale koleżanki jej nie poparły.
Wobec czego trenowała sama. Od kilku lat zaczynała dzień kilkukilometrową przebieżką a potem jeszcze siłownia, trochę na nogi, trochę na inne części ciała. I taki trening piłkarski był tylko igraszką. Zresztą mecz niewiele mniejszą. Dlatego też była pewna miejsca w składzie. Nikt nie miał prawa wygryźć jej z pierwszej jedenastki, nikt. Jej miejsce na lewej obronie było niezagrożone. Mocna, wytrzymała dziewczyna, przyzwoicie radząca sobie z piłką, niczym mężczyzna biegająca od jednego pola karnego do drugiego, odbierająca piłki słabszym fizycznie zawodniczkom rywalek, inicjująca kontrataki, uzupełniająca drużynę w ataku pozycyjnym, wrzucająca wiele piłek w pole karne, wygrywająca pojedynki także w ofensywie… Za dużo tych atutów. Wiedziała o tym dobrze i nie dziwiło jej to, że w środowisku przebąkiwano o powołaniu jej do kadry narodowej. Mimo gry, tylko w drugiej lidze.
Dlatego wysoka, długowłosa blondynka niespiesznie schodziła z boiska, urządzając sobie jeszcze trucht dookoła niego. W międzyczasie rzuciła okiem na okalający treningowe boisko płot. Bez problemu dostrzegła kosmiczny model zaparkowanego samochodu. Dobrze wiedziała, kto jest jego właścicielem.
Gdy wchodziła do szatni, niektóre koleżanki były już spakowane i ją opuszczały. I fajnie. Udała się pod prysznic spłukując z siebie pot i brud a w międzyczasie nasłuchując, jak szatnie opuszczają kolejne koleżanki.
Gdy wróciła pod szafkę, salka była już opustoszała. Sięgnęła po telefon, puszczając sygnał pod jeden z numerów, po czym zrzuciła z siebie ręcznik i zaczęła się ubierać. Było ciepło, ale Natalia nie przepadała za eksponowaniem nagich części swojego, bardzo efektownego podobno ciała. Luźne spodnie z materiału, bluzeczka, buty na wysokim obcasie. Zdążyła jeszcze upiąć włosy w kok, gdy drzwi do szatni otworzyły się. Nie spojrzała nawet, przeglądając swój wygląd w lustrze.
- Przed chwilą spocona piłkarka, teraz bizneswoman – usłyszała komentarz. Odwróciła wzrok.
- Jestem przecież i jedną i drugą – odpowiedziała taksując sylwetkę ślicznej policjantki. Pokiwała z uznaniem głową. – Cieszę się, że tak ochoczo wypełniasz moje polecenia. 
- Dobrze wiesz dlaczego – odparła Oliwia podchodząc bliżej. Jakby z pewną obawą zatrzymała się dwa kroki przed wysoką blondynką. Tak, była wysoka. Mimo, że Oliwia mierząc sto siedemdziesiąt cztery centymetry wzrostu do najniższych nie należała, to Natalia przewyższała ją jeszcze o cztery, pięć centymetrów.
- Tak oficjalnie? – zmarszczyła brwi blondynka raz jeszcze rzucając spojrzenie w lustro. – Co tam w pracy?
- Nic specjalnego. Mam nowe zlecenie.
- W jakiej sprawie.
- Gwałtu na jakiejś starszej kobiecie.
- A Marciniak?
- Co Marciniak? – nie zrozumiała.
- Dalej ci dokucza?
- Znowu dał mi dzisiaj klapsa przy wszystkich – wyznała szczerze, choć z lekkim zawahaniem.
Reakcja była natychmiastowa. Nim Oliwia się spostrzegła na jej twarzy wylądował mocny policzek.
- Pod ścianę, już! – huknęła wyraźnie rozeźlona Natalia. Oszołomiona Oliwia nie stawiała oporu. – Co ty się tak łatwo dajesz, co?!
- Zaskoczył mnie a poza tym, czuję brak siły, dobrze wiesz czemu – broniła się policjantka.
- Nikt nie będzie bezkarnie klepał w dupę mojej suczki, rozumiesz? – Oliwia poczuła jak Natalia napiera na nią swoim ciałem. Była ubezwłasnowolniona. Poczuła rumieniec wstydu i spuściła wzrok. Marciniak ją poniżał, ale Natalia też. O ile jednak tamten był egoistycznym chamem, to wiedziała, iż motywy Natalii są inne.
- Kiedyś mu odpłacę – powiedziała jakby przepraszającym tonem.
- Akurat – mruknęła Natalia. – Rozstaw nogi – zażądała.
I to polecenie Oliwia wykonała, choć z oporem. Z jednej strony miała straszliwe dylematy moralne i nie chciała, ale z drugiej wiedziała, że jeśli coś jej w stanie przezwyciężyć jej apatię i odzyskać blask życia, to było właśnie to. Dłoń Natalii pomiędzy…
- Aaach… - jęknęła wbrew sobie. Zawsze tak było. Zawsze, czyli od poprzedniego miesiąca, kiedy to poznała blondynkę. Zawsze miała opory i zawsze ta dłoń przełamywała je w ciągu sekundy. Oliwia zacisnęła uda, ale tylko po to by wzmóc doznania. Zamknęła oczy, wiedząc, że jest stracona. Wszystkie wewnętrzne opory już uleciały, teraz pragnęła tylko tego jednego.
- Chcesz ją wyżej, prawda? – spokojny ton głosu Natalii jeszcze potęgował doznania. Ona tutaj traciła świadomość a ta stała przed nią, niczym bezduszna Pani, władczyni jej ciała. Silna, panująca nad emocjami i własnymi i jej.
- Chcę – wyjęczała załamującym się głosem. Cóż takiego miała w sobie Natalia, że jednym ruchem zdobywała ją na własność? Jakie magiczne właściwości posiadały jej starannie wypielęgnowane dłonie?
To nie był czas, by się nad tym zastanawiać. Dłoń wysokiej blondynki przesunęła się w górę zahaczając o krótkie spodenki Oliwii. Od dołu. Właśnie tam. Drgnęła mocno, chwytając dłonią rękę Natalii.
- Poproś swoją panią o przysługę – usłyszała cichy, spokojny, ale i namiętny szept Natalii.
- Proszę, zrób to. Proszę bardzo… - wyszeptała jęcząc. I uniosła głowę wyżej, gdy poczuła jak długie palce partnerki wślizgują się pod jej spodenki, rozmasowując wilgoć. Jej wilgoć, która wypełniła cipkę w ciągu kilku sekund. Tak na nią działała. I jeszcze bardziej, masując jej cipkę akurat tam gdzie trzeba, akurat w tym tempie, jakiego pragnęła.
- Nikt nie będzie bezkarnie klepał w dupsko mojej suczki, jasne? – usłyszała drżący syk w swoim uchu. Syk, który jeszcze zwiększał doznania, mieszając się z jej cichymi, ale wysokimi jękami. – A już na pewno żaden skurwiały facet nie będzie wsuwał tam swojego obrzydliwego kutasa. Nigdy tego ci nie zrobił i nigdy tego nie zrobi. Jasne?
- Jasne… - wyjąkała Oliwia, czując jakże szybko zbliżający się szczyt. Nieważne, że nie była pewna, że do śmierci pozostanie dziewicą, która nie zaznała męskiego ciała. Nieważne. W tym stanie, Natalia mogła wymóc na niej to, by oddała duszę diabłu. Masowała jej cipkę, uzyskując do niej coraz wygodniejszy dostęp, poprzez zsunięcie z jej bioder spodenek drugą ręką. Masowała wprawnie. Albo była doświadczona, czemu zaprzeczała, albo miała spory talent. Albo po prostu to jakieś diabelne moce. To ostatnie było chyba najbliższe prawdy. 
- Następnym razem, gdy ten Marciniak klepnie cię w twoje chude dupsko, masz obowiązek wypierdolić mu cios w jego jaja, jeśli w ogóle coś takiego ma. Ale masz obowiązek, rozumiesz?!
- Tak… - Oliwia czuła napinające się mięśnie, gdy palce Natalii zaczęły poszerzać jej otwór. Czuła niewiarygodną rozkosz.
Natalia nie mówiła już nic. Aż dopiero po chwili, sama wyczuwając finał, nie przepuściła okazji, by wyraźnie zaznaczyć różnice pomiędzy nimi dwiema.
- No pani policjantko, dalej będziesz zaprzeczać, że jesteś moją suczką?
- Jestem nią… Rób to ze mną, rób… Proszę, rób… Aaach… - wpiła się ustami w ramię Natalii czując jak jej ciałem wstrząsa potworny dreszcz nieziemskich emocji. Drżała jeszcze przez chwilę, czując palce partnerki na jej miękkiej cipce a drugą doń na swoich włosach.
- No – sapnęła w końcu Natalia, chwytając jeszcze policjantkę za pośladki i ściskając je. – To jest moja własność a nie żadnego Marciniaka, jasne? – podkreśliła raz jeszcze.
- Jasne… - westchnęła Oliwia, powoli wracając do równowagi. Nie broniła się jednak przed ustami partnerki, które przywarły do jej własnych. Zatopiła się w pocałunku, choć nie potrafiła się nim oddać tak jakby chciała tego blondynka.
- Idziemy stąd – zarządziła piłkarka. – Zakryj dupsko, pani podporucznik – uśmiechnęła się z triumfem, jak i złośliwością.
Wyszły w milczeniu. Oliwia poczuła przypływające siły, pojawiającą się niby znikąd energię. Tak było, właśnie dlatego tak bardzo potrzebowała Natalii, jej towarzystwa, jej… Nie była przecież lesbijką. Chyba. Przynajmniej taką się nie czuła. Ale jednak Natalia uwiodła ją w dziwny sposób, oczarowała a później w dziwny, diaboliczny sposób, przekazywała jej niesamowitą energię życiową. Właśnie w taki sposób.
Raz w tygodniu musiała to zrobić. Chociaż w międzyczasie nie czuła jakiegoś większego pociągu do atrakcyjnej blondynki, to gdy okres siedmiu dni postu się kończył marzyła tylko o jednym. Choć w zasadzie to nie ona marzyła, tylko jej ciało. Ciało, które potrzebowało tego co mogła zaoferować Natalia, tych niewiarygodnych pieszczot i w efekcie niesamowitej dawki energii.
Chociaż sama piłkarka nie domagała się rewanżu. Jeszcze nie. Przynajmniej nie tak dosłownie, bo pewne aluzje zdążyła już uczynić. Ale Oliwia nie mogła się przemóc. Doceniała walory ciała Natalii, w zasadzie piłkarka w całości była niezwykle atrakcyjna. Młoda bizneswoman, grająca hobbystycznie w piłkę, pracująca nad swoim ciałem, kondycją. Inteligentna, dość władcza, stanowcza, bystra. I co najmniej ładna. Może nawet dla niejednego faceta najzwyczajniej w świecie piękna.
A dla niej, dla Oliwii? Była kimś wyjątkowym, to na pewno. Ale czy aż tak? Czy w momentach, gdy jej Pani zaspokajała swoją suczkę, ta wyjątkowość nie zanikała, zbliżając się względnie mocno do zera?
- Zrobisz coś dla mnie? – usłyszała pytanie Natalii, gdy taż stała już obok swojego Forda Scorpio.
- Co takiego? – zapytała z pewną rezerwą. O właśnie…
- Pocałuj mnie namiętnie, tutaj – usłyszała w odpowiedzi.
Zawahała się lekko, ale szybko doszła do wniosku, że tyle może zrobić. Rozejrzała się jednak z niepokojem wokół. Gdzieś tam dalej błąkali się jacyś ludzie. Westchnęła w duchu. Trudno…
Zbliżyła się do eleganckiej piłkarki, przywierając ustami do jej warg. Całowały się przez kilkanaście sekund. Nie… To chyba nie było to.
- Dziękuję – usłyszała głos Natalii. – Namiętności było w tym, co podczas wślizgu w polu karnym, szkoda – skwitowała, odwracając się i siadając za kierownicą Forda.
Oliwia poczuła lekki rumieniec wstydu. Stojąc obserwowała odjeżdżający samochód. No co? Czy to jej wina, że nie jest aż taka, jak ona? Że jednak ciągnie ją w stronę facetów? I może właśnie dlatego Natalia, silna, zdecydowana, pewna siebie, władcza wykorzystując te męskie cechy zbliżyła się do niej, osaczyła a potem zniewoliła swoimi palcami?
Były rówieśniczkami a jednak tak różnymi. Może to też pociągało ją w stronę tej dziewczyny?
Szef miał rację, mówiąc, że w kraju jest burdel. W jej umyśle panował jeszcze większy.

- Wsiadaj – Oliwia przyciskiem uruchomiła drzwi od Arrinery, wpuszczając do środka Adriana. Ten wpakował się ze swoim głupawym uśmieszkiem, wciąż taksując jej wygląd. Ze szczególnym uwzględnieniem, długich, szczupłych, opalonych nóg. No a przede wszystkim nagich. 
- Przystaniemy gdzieś po drodze na małe co nieco? – zapytał a głupawy uśmieszek nie schodził mu z twarzy. Drań. Powiedział to tak, że nie było jasne, czy chodziło mu o jakieś jedzenie, czy o coś zupełnie innego. Ale ona, była już inną Oliwią, niż o piętnastej.
- Zamilcz! – rzuciła krótko tak agresywnym i zdecydowanym tonem, że zdziwił się niewiele mniej, niż ona sama. I nawet na chwilę posłuchał.
Wprawdzie tylko na chwilę, bo zaraz rozgadał się o różnych pierdołach dotyczących burdelu w kraju, burdelu na komisariacie i jeszcze czymś innym Ale Oliwia z satysfakcją uznała, że jednym słowem trochę go utemperowała.
Byli w tym samym stopniu. Cztery lata temu przeprowadzono reformę i zlikwidowano stare stopnie policyjne, zastępując je wojskowymi. Dlatego teraz nie było już posterunkowych, komisarzy i inspektorów. Byli szeregowi, kaprale, sierżanci, porucznicy, pułkownicy i reszta. Oni, jako najmłodsi oficerowie mieli stopień podporucznika.
Odetchnęła nieco, wyprowadzając samochód za miasto. Teraz mogła się rozbujać. Na szczęście, żeby dostać się do znajdującej się niecałe trzydzieści kilometrów od Wielkopolis dwutysięcznej Grabówki nie trzeba było jechać jakimiś polnymi drogami, tylko normalną drogą lokalną. To pozwalało na przekroczenie dozwolonej prędkości. Zerknęła w pewnym momencie na licznik i z satysfakcją zobaczyła wskazówkę przy liczbie sto dwadzieścia.
- Mamy dojechać do Grabówki a nie na tamten świat – skomentował Adrian.
- Jak się boisz, to wypierdalaj, mój samochód nie lubi przewozić pedałów – odparła z niezwykłą swobodą. Znów zamilkł. Nawet zachmurzył się, co przyprawiło Oliwię o szeroki uśmiech.
Bez problemów znaleźli adres. Miasteczko było niewielki, choć szczyciło się rynkiem. Mieszkanie, pod którym mieli znaleźć ofiarę gwałtu, znaleźli jednak na bocznej, polnej dróżce. Zatrzymali się po domem otoczonym sztachetami.
- Jesteście z policji? – zapytała nieufnie gospodyni, ze szczególną rezerwą patrząca na Oliwię a konkretnie jej ubiór.
- Tak, jesteśmy – Adrian machnął legitymacją służbową i nie czekając na zaproszenie, wszedł do środka chaty, takiej samej, jak tysiące innych.
- Proszę, żeby nam pani opowiedziała przebieg zdarzenia – zaczęła Oliwia, gdy już rozsiedli się w środku.
Wysłuchali cierpliwie zadając czasem pytania. To znaczy, zadawała je Oliwia. Adrian niemal się nie odzywał. To znaczy odzywał wtrącając jakieś głupawe uwagi a w przerwach między nimi rozglądał się po mieszkaniu, jakby Bóg wie co się w nim miało znajdować. Wyglądało to tak, jakby zadowolił się tym, że szef mianował go prowadzącym śledztwo a cała robota miała spaść na barki Oliwii.
Nic nowego.
Drażniła ją ta sprawa. Była za młoda, nie posiadała żadnego doświadczenia, to Adrian powinien przejąć pałeczkę i prowadzić rozmowę tak, aby uzyskać jak najwięcej informacji. Ona jako świeżak z kilkumiesięcznym stażem powinna się tylko przysłuchiwać, ewentualnie notować to i owo.
- Wysiadł za panią z autobusu, szedł a potem zaciągnął do szopy, tak? – podsumowała zeznanie pokrzywdzonej Oliwia. – A rysopis?
- Wysoki, o południowej urodzie, z lekkim zarostem – przekazała pani Basia.
- Nic więcej nam pani nie powie? – zapytała, gorączkowo rozmyślając, czy czegoś nie przeoczyła.
- Przecież powiedziałam wszystko – obruszyła się gospodyni. No tak…
- Dziękujemy za zeznania – podsumowała Oliwi wstając z miejsca.
- Jak była pani ubrana? – zainteresował się nagle Adrian.
- No normalnie… Tak jak chodzę do pracy… Spódniczka, koszula, sweter…
- Spódniczka? – podchwycił. – Krótka? Dłuższa?
Oliwii nie spodobało się jego taksowanie wzrokiem ofiary. Sama musiała zrewidować nieco swój pogląd na tę sprawę. Pani Basia, mimo swoich czterdziestu pięciu lat wyglądała całkiem nieźle. Szczupła, z niezłym biustem, niebrzydka, może nawet dość atrakcyjna.
- A jakie to ma znaczenie? – zniecierpliwiła się przesłuchiwana.
- Ano ma i to duże. Może pani odpowiedzieć? – Adrian starał się nadać swemu głosowi urzędowy ton.
- Normalna, do kolana taka…
- Mógł się napalić na pani nogi? – zapytał beztrosko Adrian, Az Oliwia posłała mu karcące spojrzenie.
- Napalić? Może i mógł, ja tam nie wiem.
- Ach, nie wie pani… - Oliwia z coraz większą dezaprobatą patrzyła na kolegę z pracy. – A gdyby ubierała się pani normalnie, to może by do tego nie doszło?
- Proszę pana… Co pan…?
- Ja tylko wnioskuję – przerwał jej bezceremonialnie Adrian. – Na przyszłość proszę uważać i ubierać się jak trzeba, to nie będzie kłopotów.
- Adrian! – Oliwia uprzedziła wybuch gospodyni. – Zachowaj swoje uwagi dla siebie, dobrze?
- Proszę bardzo, idziemy – zakomenderował i choć Oliwia chciałaby nagle znaleźć milion powodów dla pozostania i załagodzenia sytuacji, to nie znalazła ani jednego.
Zostawiając za plecami zniesmaczoną ofiarę gwałtu wsiedli do samochodu. Oliwia w gorszym nastroju, Adrian w beztroskim. Zdegustowana zachowaniem kolegi, Oliwia wcisnęła gaz i ruszyła ostro do przodu.
- Niezła dupa jak na starą, nawet… Nie dziwię się temu Arabowi, bo to pewnie taki jakiś był – odezwał się swobodnie Adrian.
- To nie powód, by sugerować brak odpowiedniego stroju, tak jakby spódniczka do kolan była przejawem rozwiązłości – zareagowała natychmiast policjantka.
- Może i nie – pozornie zgodził się Adrian, choć jego postawa wskazywała raczej na brak zgody. – Ale jakby się ubrała porządnie, to może by się nic nie stało.
- Nie możesz winić ofiary za taki a nie Inn strój, zresztą, powtórzę, neutralny – zganiła go Oliwia czując narastający gniew, który zaowocował mocniejszym nadepnięciem na pedał od gazu. – O mnie też powiesz, że kuszę go gwałtu?
- A tam do gwałtu… Dobre jebanko, to nie gwałt - zobaczyła uśmiech na twarzy Adriana.
Wkurzona zamilkła, nie podejmując tematu. Co za osioł. Czuła narastający w niej gniew. Tym bardziej, że Adrian odzyskał rezon i ze swoim głupawym uśmieszkiem coraz śmielej zerkał na jej nagie uda.
Rozochocił się tak bardzo, że w końcu bezceremonialnie położył dłoń na jej kolanie. Jeszcze nie zareagowała, pozwalając by złość osiągnęła stan maksymalny.
- To jak? – odezwał się w końcu. – Staniemy gdzieś na polanie?
- Och… Na polanie powiadasz – z wolna zareagowała, czując pewien mętlik w głowie i coraz większą niechęć do kolegi z pracy. – A w jakim to celu?
Widać fakt, że nie strzepnęła jego dłoni z kolana ośmielił go mocniej, bo przesunął ją nieznacznie w górę.
- A no zobaczysz…
Uśmiechnęła się szeroko. Taką miała naturę. Odziedziczyła to chyba po ojcu. On też w momencie największego wkurzenia przywoływał na twarz zupełnie naturalny uśmiech.
- Ale tu nie ma żadnej polany – uśmiechając się z coraz większym cierpieniem przyjmowała dłoń Adriana masująca jej udo.
- Nie pieprz… Tam jest, widzisz? Wjedź.
Zupełnie nieoczekiwanie spełniła jego prośbę. Zwolniła wjeżdżając na niewielki wyłom między drzewami. Zatrzymała swoje cudo, nie wyłączając silnika i pytająco spojrzała na partnera. Ten wciąż uporczywie trzymał swą dłoń na jej udzie, zaciskając ją powoli.
- Dasz mi buzi? – zapytał bezczelnie.
Niewiele myśląc, Oliwia pochyliła się ku partnerowi, sięgając ręką w przód. Jej otwarta dłoń splotła się z dłonią Adriana. Niedostrzegalnym ruchem Oliwia nacisnęła przycisk w samochodzie. Drzwi otworzyły się tak bezszelestnie, że partner nawet się nie zorientował.
Ich dłonie splotły się. Wyczuła narastające podniecenie Adriana. Mówiły jej to jego oczy. Co za bezczelny dupek. Z trudem powstrzymała wypełzający na jej twarz uśmiech triumfu.
Jej prawa dłoń nagle wygięła się do przodu przełamując rękę Adriana. Co za tym poszło, jego sylwetka straciła oparcie. To ułatwiło zadanie Oliwii. W ciągu sekundy przekręciła się na siedzeniu w bok tak, że jej nogi znalazły się na wysokości klatki piersiowej Adriana.
- Wypchaj się frajerze! – wykrzyknęła niemal, z całej siły uderzając stopami w pierś kolegi. Ten, nie dość, że zaskoczony, to jeszcze pozbawiony równowagi, z dziecinną łatwością dał się wykopać na zewnątrz. – Czekaj na autobus do Wielkopolis! – krzyknęła na pożegnanie wciskając przycisk zamykający drzwi.
Z piskiem opon wjechała ponownie na drogę czując euforię. Cos podobnego! Jak nie ona…
- Hahahaha…! – w geście triumfu uderzyła w kierownicę, aż auto zajęczało boleśnie. Zreflektowała się natychmiast w geście przeprosin całując kierownicę. – Hussaryo Arrinero, moja miłości! Ale załatwiliśmy tego dupka, nie?! To jest prawdziwa wiktoria!
Nie dbając o pozostawionego o ponad dwadzieścia kilometrów od miasta partnera pomknęła do przodu, wciskając pedał gazu niemal do dechy, co auto przyjęło z radosnym ryknięciem. Strzałka wskazująca na sto pięćdziesiąt przyprawiła Oliwię o jeszcze większa satysfakcję i radość.  
Zanosząc się szalonym śmiechem, w pełni z siebie zadowolona i szczęśliwa, jak strzała pomknęła ku miastu. W tak dobrym nastroju była ostatnio chyba jeszcze w liceum, gdy wygrywała szkolny konkurs recytatorski z okazji dwusetnej rocznicy powstania „Stepów Akermańskich”.




OLIWIA POLICJANTKA II. Też byś nikogo nie zawiódł, gdybyś nikogo nie miał.

Ojciec nie pochwalał jej wyboru, matka tym bardziej. Dziadkowie podchodzili z rezerwą, koleżanki patrzyły dziwnie. Ale ona uparła się by zostać policjantką, więc w piękne, sobotnie przedpołudnie, miast wylegiwać się w łóżku, siedziała grzecznie na komisariacie w gabinecie szefa.
- Jak poszło w Grabówce? – usłyszała pytanie, choć głowa przełożonego znajdowała się wewnątrz jakiejś sterty dokumentów.
- Tak sobie, mamy zeznanie, z którego niewiele wynika. Od poniedziałku będziemy przesłuchiwać potencjalnych świadków.
- Daj sobie spokój.
- Dlaczego? – zdziwiła się.
- Ofiara wczoraj wycofała zawiadomienie. Nie ma już sprawy.
- Wycofała? Dlaczego? – znieruchomiała na krześle.
- Nie wiem, nie interesuje mnie to – niedostrzegalnie wzruszył ramionami. – Nie ma sprawy, to nie. Ale to nie oznacza, że ty masz wolne. Dostaniesz coś nowego.
- Co takiego?
Czekała cierpliwie, aż szef przerwie grzebanie w papierach i wynurzy się na światło dzienne. Z doświadczenia wiedziała, że mogło to trochę potrwać. I trwało.
- Na świecie jest burdel – wygłosił wreszcie swoją słynną kwestię, która, trzeba przyznać, z roku na rok coraz bardziej zgadzała się ze stanem faktycznym.
Milczała, nie podejmując tematu.
- Wiemy jak jest… To znaczy nie wiemy. Nie wiemy, nawet dobrze komu podlegamy. Czy ministrowi spraw wewnętrznych, czy wojewodzie, czy prezydentowi miasta, czy prezydentowi Unii Europejskiej. Tak właśnie. Unia rozpieprzyła ten kontynent w drobny mak. Nikt nie wie, kto ma większą władzę, czy centrum w Brukseli, czy liderzy poszczególnych regionów. Państw, województw, miast. To sprzyja anarchii, nie?
- Tak, szefie.
- No więc korzystają różne organizacje, czy komitety. Polityczne, quasi polityczne, społeczne, feministyczne, antyrasistowskie i inne dziwadła, korzystające tego bezhołowia i bezprawia, nie? Ostatnio jeszcze ta filozofia Mintu…
- Właśnie tak.
- Wiesz, gdzie jest księgarnia „Booklyn”?
- Wiem – zaskoczył ją nieco tym pytaniem. Właścicielką tej księgarni była przecież Natalia.
- Ta księgarnia znajduje się u nas na deptaku – wyjaśnił niepotrzebnie. – Natomiast lokal nad nią, wynajmuje takie stowarzyszenie „Bella Maryna”.
- Też znam – pochwaliła się, choć nie było czym. Każdy wiedział, że coś takiego znajduje się w południowej części Wielkopolis. Policjantka tym bardziej.
- To jest klub, którego członkowie zajmują się wszystkim i niczym. Oficjalnie jest to jakieś tam koło krzewienia kultury, choć to czym się zajmują ma tyle wspólnego z kulturą, co oficerowie policyjni z życiem w trzeźwości – popisał się efektownym i zgryźliwym, ale bardzo trafnym porównaniem.
Oliwia w milczeniu przyznała mu rację. Zdążyła już zauważyć, nie raz i nie dwa niejednego kolegę wychodzącego z pracy w stanie upojenia, siadającego za kółko i jadącego tak do domu. Celowała w tym dwójka młodych, Marciniak i jego koleżka z roku, Stolarski. Nie przejmowali się niczym. W związku z brakiem chętnych do pracy w policji i niskim bezrobociem, ich posady były praktycznie niezagrożone. Zwalnianie pracowników pijących na służbie doprowadziłoby do kryzysu personalnego. I szef dobrze o tym wiedział.
Dlatego major Markowski, konserwatysta i człowiek zasad, musiał poprzestać jedynie na rozmowach i upomnieniach. Niczego więcej zrobić nie mógł. I to go bardzo wkurzało.
- Ale do rzeczy – wrócił do tematu. – Otóż ten klub prowadzi także działalność wywrotową, to znaczy takie mamy podejrzenia i przecieki z Warszawy. Oni tam, na górze, prowadzą śledztwo w sprawie działalności tego klubu w innych częściach Polski, głównie w stolicy. Tam mają większa aferę i zalecili nam, byśmy przefiltrowali to środowisko także u siebie.
- I to jest moje zadanie? – zrozumiała wreszcie.
- Dokładnie tak. Weźmiesz się za to, spróbujesz wejść do tego klubu, to znaczy zbliżyć się do nich. Oni organizują różne przyjęcia dla szerszej publiczności i można się tam zahaczyć. Oczywiście to nie takie łatwe. Dlatego masz sporo czasu i nie musisz zaczynać dzisiaj. Choć akurat dzisiaj jest tam wystawa poświęcona sztuce nowoczesnej.
- Nie przepadam – wyrwało się jej bezmyślnie.
- To, czy za tym nie przepadasz, czy nie, nie ma żadnego znaczenia, wykonujesz swoją pracę – z przyganą podsumował ją szef. – Od tej chwili jesteś wyłączona z innych spraw i pracujesz w czasie nienormowanym. Nie masz obowiązku przebywać na komendzie, ewentualne raporty możesz robić w domu. Ale dostarczasz mi je osobiście. Czas na wykonanie zadania, nieokreślony. Ale nie czekaj z tym do czasu aż przejdę na emeryturę. Tu masz całą dokumentację.
Z tymi słowami podał jej teczkę. Mimo daleko posuniętej komputeryzacji, wciąż bawiono się w takie rzeczy. Dziwiło ją to, ale nie miała ochoty tego zmieniać. Rzuciła okiem na zawartość i uznała, że będzie miała co robić w domu.
- Masz tam dane dotyczące działalności „Bella Maryna” i krótką charakterystykę najważniejszych członków. Przeczytaj, zapamiętaj i działaj.
Wstała, uznając, że to już koniec rozmowy. Ale zmierzając w stronę drzwi, zatrzymał ją jeszcze głos szefa.
- Nie złożyłaś raportu z zajścia po przesłuchaniu tej kobiety w Grabówce.
- Jakiego zajścia? – nie zrozumiała w pierwszej chwili.
- Pozbawienia transportu do Wielkopolis podporucznika Marciniaka.
- Ach tak… Uznałam, że dłuższy spacer dobrze wpłynie na jego szare komórki – oświadczyła niewinnym i trochę niepewnym tonem.
- Podporucznik Marciniak był innego zdania i chciał złożyć oficjalne zażalenie na ciebie, domagając się ukarania.
- Bardzo mi przykro, że nie zrozumieliśmy nawzajem swoich intencji… I co?
- Odrzuciłem – odpowiedział krótko szef. – Ale rzeczywiście masz napomnienie ode mnie – powiedział z naciskiem. – Każdy taki incydent masz zgłaszać mi natychmiast. Jasne?
- Tak jest, szefie – odpowiedziała tym razem śmiertelnie poważnie zmobilizowana tonem głosu majora.
- Im więcej będę miał na tych gnojków, tym łatwiej będzie mi zrobić z nich policjantów. To jest także w twoim interesie, zrozum to – oznajmił oficjalnym tonem. – A teraz znikaj – machnął ręką.
Z ulgą opuściła biuro szefa wydziału. I satysfakcją. Z łatwością dało się wyczuć, że szef w całej tej zabawie stanął po jej stronie.
Nie zaczepiana przez nikogo, nie licząc niezbyt przyjaznych pojedynczych spojrzeń, przemierzyła spokojnym krokiem korytarz, zbiegła po schodach i usiadła za kierownicą samochodu.
- No to sobie dzisiaj pojeździmy Hussaryo – oznajmiła na głos. – Śmigniemy sobie gdzieś na wycieczkę a potem wieczorem jeszcze zrobimy rundkę po mieście.
Odniosła wrażenie, że uradowane auto włączyło się do ulicznego ruchu odrobinę szybciej, niż ona sama o tym zdecydowała.

Pełna energii Natalia wykonała jeszcze jeden wyskok i sekundę później sędzina gwizdnęła po raz pierwszy, rozpoczynając mecz. Mecz wyjazdowy, w Częstochowie z kobiecą drużyną Rakowa, przedostatnią w drugoligowej tabeli. Gdy one same wciąż mając szanse na awans zajmowały trzecią lokatę i przy dzisiejszym zwycięstwie o wszystkim decydowałaby ostatnia kolejka.
A jednak pierwsza połowa nie należała do łatwych. Przeciwniczki, choć piłkarsko słabe próbowały konstruować akcje zaczepne. Tyle, że nic im to nie dawało. Ataki rozbijała grająca na stoperze wysoka brunetka Malwina, kapitan drużyny. Natalia pomagała jej w tym bez trudu, tym bardziej, że jej lewa strona była niemal zupełnie niegroźna. Grająca na tej flance rywalka z Rakowa odbiegała poziomem od koleżanek z drużyny i w efekcie dostawała mało podań a gdy już takowe dostała, to Natalia skutecznie wybijała jej z głowy wszelkie próby przedarcia się pod bramkę.
W związku z czym, z biegiem czasu, blondynka podejmowała coraz częstsze próby włączania się do akcji ofensywnych. Miała ku temu okazje i często je wykorzystywała, przedzierając się z piłką aż po samo pole karne rywalek. Polegała na swojej szybkości i wytrzymałości, ale nie unikała też dryblingów. Te miała opanowane w stopniu dostatecznym na tyle, że nie notowała głupich strat i nie dawała przeciwniczkom okazji do kontry. Przeciwnie, z każdą minutą siała coraz większy ferment w obronie Rakowa. Kilka wrzutek dotarło do celu, do grających na szpicy Karoliny, która przed sezonem przyszła z Poznania i miejscowej Darii. Jednak obie na razie partaczyły wszystko, tym samym do przerwy wynik był bezbramkowy.
- Natalia, zapieprzaj tak przez cały mecz, stać cię na to – zachęcała w przerwie Malwina. – Jak tak dalej pójdzie, my z Gośką same ogarniemy defensywę.
Więc zapieprzała. W drugiej połowie starała się nie spuszczać z tonu. Pierwszy kwadrans minął w równie dobrym stylu, choć przeciwniczki, widząc, że większe zagrożenie stanowi właśnie ta strona boiska, poświęcały jej więcej uwagi. Mimo tego, dokładnie po godzinie gry, Natalia urwała się jednej z rywalek, rozpędzając po skrzydle. Zatrzymała ją dopiero jakaś wysoka, grająca na prawej obronie i to nieprawidłowo. Sędzina odgwizdała faul.
- Zostaw, wykonam – zbierająca się z boiska Natalia usłyszała głos podbiegającej do piłki Magdy, grającej na środkowej pomocy.
Wycofała się kilka metrów w kierunku własnej połowy. Nie była potrzebna w tej akcji. Już od razu widziała, że Magda będzie dośrodkowywać w pole karne. W tej sytuacji, na wysokości może dwudziestego metra, strzał na bramkę nie wchodził w grę. Spokojniejsze rozegranie rzutu wolnego też mijało się z celem.
I faktycznie tak się stało. Magda posłała wysoką piłkę na długi słupek. Natalia z rozczarowaniem stwierdziła, że piłka leciała za wysoko i wychodząca bramkarka sięgnie po nią bez trudu. Już robiła krok do tyłu, gdy oczy otwarły jej się szeroko. Bramkarka Rakowa, niczym podwórkowa łamaga przepuściła lecącą piłkę między dłońmi i ta wpadła do siatki przy długim słupku.
- Jeeeest! – wydarła się Natalia. Gol, z rzutu wolnego, po faulu na niej. Naciągając trochę sytuację, mogła sobie zapisać asystę. Nieźle jak na kogoś grającego na obronie
Absolutnie zadowolona z szerokim uśmiechem na twarzy wróciła na swoją połowę, przybijając przedtem piątkę z Magdą i cieszącymi się koleżankami.
Jeszcze sędzina nie zdążyła wznowić gry, gdy Natalia uświadomiła sobie, że w pierwszej reakcji po strzeleniu gola, Magda najpierw złapała się za głowę a ucieszyła dopiero z dwie sekundy później.
Ledwo po wznowieniu piłkarki Rakowa z furią ruszyły do ataku a Natalia zwolniła bieg, gdy przed oczyma stanęła jej reakcja na strzelonego gola stojącej pod bramką i próbującej wziąć udział w walce o piłkę Karoliny. Reakcja, niemal identyczna, jak Magdy. Osłupienie i zaskoczenie zamiast radości.
Ej, no kurwa…
Patrzyła, jak sunie atak po ich prawej stronie. Jak lewoskrzydłowa Rakowa z dziecinną łatwością ograła Martę, prawą obrończynię. Jak celem powstrzymania ataku ruszyła dynamicznie Malwina, zmuszając przeciwniczkę do… Do wyłożenia piłki atakującej, która ubiegła idącą w sukurs Gośkę. Patrzyła, jak napastniczka Rakowa spokojnym strzałem przy słupku doprowadza do remisu, raptem sześćdziesiąt sekund po stracie bramki.
- Kurwa! – wydarła się bramkarka, wstając z murawy. – Gdzie, do chuja biegasz? – to do Natalii. – Gwiazda meczu, kurwa!
- Przecież to nie mój gol – zaoponowała blondynka, nie będąc jednak w pierwszej chwili do końca pewną swojej niewinności. Ostatecznie mogła w jakiś sposób przewidzieć serię błędów całej obrony i asekurować środek.
- Jak kurwa, jesteś na obronie, to graj tu a nie bawisz się w Ronaldo! – odparła opryskliwie bramkarka.
- Spokój dziewczyny, gramy – ucięła krótko Malwina.
Natalia zamilkła, nie wdając się w dyskusje. Chociaż nie czuła się w żaden sposób winna straty gola, to nie chciała wskazywać bezpośrednio tych, które położyły akcje. Martę, to przede wszystkim. Gośkę też. Grających na środku pomocy również, bo biegnąca z prawego skrzydła Angelika była pod polem karnym szybciej, niż Magda z Kingą.
Nie chciała obwiniać, bo solidarność przede wszystkim. Do tego pełna świadomość, że żadna z nich, to nie Mia Hamm, czy ktoś w tym stylu. Zdarza się. Choć, no, kurde…
Nagle poczuła jak opuszcza ją cały zapał do gry. Jak dociera do niej obraz pierwszej połowy, w której ona zapierdalała po skrzydle, niczym terminator a reszta grała ospale jak ekipa pustych wieśniar wypuszczona prosto z Manhattanu, czy innego klubu w Wielkopolis.
Obraz Magdy i Karoliny łapiących się za głowy po strzeleniu bramki. Obraz, wykładającej się jak dziecko Marty. Obraz Darii, która po jej niezłym dośrodkowaniu, stojąc praktycznie sama, dwanaście metrów przed bramkarką, strzela dwa metry nad poprzeczką.
O, a teraz widok Magdy uwikłanej w pojedynek z obrończynią Rakowa. Pojedynek przegrany zbyt łatwo. Jeszcze widok Kingi faulującej w niegroźnej sytuacji jedną z rywalek.
Tak, jak w pierwszej połowie czuła się, niczym na innej planecie, tak teraz nagle zapragnęła by mecz się jak najszybciej skończył. Coraz bardziej śmierdziało czymś… Zaprzestała wypadów do przodu. Grała krótko, głównie z parą środkowych rozgrywających, rzadziej wycofując piłkę do którejś ze stoperek. W każdym razie oddawała ją szybko i z uwagą patrzyła, jak tamte, albo spokojnie rozgrywają sobie na tyłach, albo pchają się przez środek, tracąc piłkę w praktycznie każdej możliwej akcji.
- Dziewięćdziesiąta minuta – rzucił ktoś z ławki.
- Wyjazd! – zakomenderowała Gośka wybijając piłkę daleko.
- Wbijaj pod ich szesnastkę – to był głos Magdy. Do niej, do Natalii. Posłuchała, chociaż nie wiedziała, dlaczego akurat w chwilę przed końcowym gwizdkiem rozgrywająca poleciła jej wyjść tak daleko.
Zobaczyła jak w środkowej strefie boiska właśnie Magda uwikłała się w nieudany pojedynek z którąś z rywalek. Kurwa, strata i kontra. To była pierwsza myśl Natalii, ale druga, kazała jej stanąć. To już na nic. To wszystko chuj.
Już wiedziała co się stanie.
Wiedziała, widząc, jak spóźniona Gośka goni uciekającą napastniczkę gospodyń tak, żeby tylko jej nie dogonić. Jak zmusza tym sposobem bramkarkę, wysoką Olę do wyjścia z bramki na piętnasty metr. Jak będąca niby pod presją obrończyni, napastniczka Rakowa lobuje bezradną Olę.
- No i chuj – podsumował ktoś na ławce. Głos zbiegł się z eksplozją radości kilkudziesięciu kibiców miejscowych i piłkarek z Częstochowy.
Kilkadziesiąt sekund później sędzina gwizdnęła po raz ostatni.
Nie powiedziała w szatni ani słowa. Zresztą niewiele słów padło. Tak, jakby nikt nie chciał komentować tego co się stało. Może co niektóre po sportowemu wstydziły się porażki z przedostatnią drużyną w tabeli. Może były zmęczone. A może nie chciały powiedzieć czegoś za dużo.
Ale Natalia nie mówiła nic, bo czuła się, jakby ją ktoś zgwałcił. Nie miała wątpliwości, że wypruwała sobie żyły w meczu, który część jej koleżanek, zwyczajnie sprzedała.

Oliwia rzuciła teczkę na stół. Co miała zapamiętać, zapamiętała. Mądrzejsza już nie będzie. Najważniejsze fakty wyłowiła, wiedziała z grubsza o co chodzi.
Włożyła słuchawki na uszy i włączyła coś z muzyki klasycznej. W zasadzie lubiła ją wieczorami, w dni powszednie, wtedy odpalała Radio Merkury i spędzała dwie godziny z klasyką. Sobotnie popołudnie nie nadawało się do tego, ale akurat teraz miała na to ochotę. Właściwie to ta muzyka zbiegała się z tym, co wierciło jej dziurę w głowie. Znaczy się, stanowiła odpowiedni podkład.
A myślała o Natalii. Albo o tym co je łączy a co nie.
Natalia… Poznała ją półtora miesiąca temu, na jakiejś imprezie w Manhattanie. Imprezie, na której bawiła się z koleżankami z klubu. Oliwia już dawno nie grała w piłkę, po maturze poszła na studia i zakończyła swoją karierę, w tym czasie w klubie pojawiła się Natalia, która dopiero w tym wieku odkryła swoje powołanie. No, tak naprawdę po prostu mogła się wyżyć na boisku, bo samo bieganie po lasach przestało już jej wystarczać.
Dlatego nigdy nie spotkały się w drużynie piłkarskiej. Nastąpiło to dopiero w klubie. Taka mała ironia losu.
Zaproszona przez stare koleżanki z drużyny, Malwinę, Angelikę, czy Kingę, Oliwia stawiła się w podmiejskim klubie, na koncercie hiphopowym. Polało się trochę alkoholu, posypały różne opowieści z przeszłości i teraźniejszości. Wszystko przy paru litrach alkoholu. Czy było w tym coś dziwnego, że gdzieś o drugiej w nocy, poczuła między nogami dłoń poznanej parę godzin wcześniej atrakcyjnej, pięknie pachnącej blondynki?
No jednak chyba było… Jaka nietrzeźwa by nie była, to nie należało do jej stylu. A jednak ta diabelska Natalia, jakimś niezwykłym sposobem utorowała sobie drogę do jej majtek i zrobiła coś, co odmieniło jej życie. Przynajmniej na tyle, że powtórzyła to jeszcze te pięć, czy sześć razy.
Jakimś niezbadanym cudem kilka dni po odprężającym masażu intymnych części ciała przez zwinne palce nowo poznanej blondynki, zaczynała odczuwać zmęczenie, apatię, jakiś dyskomfort i brak chęci do życia. Zaczynała myśleć tylko o jednym. Wtedy terapia Natalii na nowo stawiała ją na nogi. Dlaczego tak? Nie miała zielonego pojęcia. Ale fakt był faktem.
Natalia nie wykorzystywała tego, poza tym, że upajała się swą władzą nad młodą policjantką. To tyle. Przynajmniej na początku, bo teraz Oliwia już wyraźniej wyczuwała coraz silniejsze naciski ze strony bizneswoman i piłkarki w jednej osobie. Chyba chodziło jej o coś więcej, niż tylko kilkuminutową zabawę jej ciałem. Tym bardziej, że sama Natalia, fizycznie nic z tego nie miała. Nie zmuszała Oliwii do rewanżu, nie. Na szczęście nie.
I to był ten motyw, który zmuszał policjantkę do przenikliwych rozmyślań. Potrzebowała Natalii, jej dotyku, jej pieszczot, nawet jej władzy. Ale to tyle, gdy blondynka zrobiła już co do niej należało, Oliwia wracała do rzeczywistości i kontakt się urywał. Na kilka dni. Nie licząc skromnych telefonów.
Z pewnością nie o to chodziło Natalii. A jej? O co chodziło Oliwii? Co będzie, gdy Natalia osaczy ją i zacznie domagać się konkretów? Czy będzie ją na to stać, by oddać blondynce to samo, co ona zaofiarowała jej?
Dziwna była, niespotykana… Z jednej strony urokliwa, ładna, nawet sympatyczna, kobieca. Z drugiej przejawiająca męskie cechy, jak pewność siebie, zdecydowanie, umiejętność podejmowania decyzji. W końcu mając dwadzieścia trzy lata, prowadziła własną księgarnię na deptaku. Sama otworzyła biznes i sama ogarniała temat, przy pomocy dwóch sprzedawczyń. Oliwii strasznie to imponowało.
Tak, Natalia miała kilka twarzy. Potrafiła być nieprzyjemna i urocza. Umiała huknąć na nią a nawet uderzyć w twarz, jak i szepnąć coś delikatnego, prawdziwie od serca i przytulić. Z tego ostatniego Oliwia akurat nie korzystała. Miała spore opory.
Dobre sobie, opory… Przytulić to nie, ale rozłożyć uda i pozwolić, by palce Natalii wprawnie pieściły jej cipkę, to już jak najbardziej w porządku…
No więc jak? Czy mogła odpowiedzieć sobie na pytanie, która zadawała z obawą a czasem wręcz strachem? Jest lesbijką? Jednak? Czy może nie? Czy może to tylko taka chwilowa fascynacja, wywołana niezrozumiałymi reakcjami jej ciała?
Westchnęła, zamykając oczy. Nie ma w sobie tyle odwagi. Albo odpowiedź na to pytanie jest dużo bardziej skomplikowana.
Zdjęła słuchawki i wyłączyła muzykę. Zerknęła na komórkę, najpierw widząc, że zegar wskazuje dwudziestą. Potem zauważyła, że ma trzy nieodebrane połączenia. Wszystkie przyszły w czasie, gdy z zamkniętymi oczyma, oddawała się rozmyślaniu, w akompaniamencie Brahmsa, Chaczaturiana czy Saint Saensa.
Zaciekawiona wcisnęła odpowiednie klawisze chcąc dowiedzieć się, kto tak się niecierpliwił.
No tak… Jak to wspaniale zakończyło i jednocześnie podsumowało bezczynne wylegiwanie się na łóżku…

Podróż do Wielkopolis była niemal katorgą. Natalia konsekwentnie nie otworzyła ust ani przez chwilę. Całe szczęście, że w klubowym autokarze siedziała obok jednej z rezerwowych a więc niewinnych. Gdyby była to Magda, Karolina, albo Gośka i jeszcze beztroskim tonem zaczęła zadawać idiotyczne pytania typu „co tak cicho siedzisz i nic nie mówisz?”, skończyłoby się chyba na mordobiciu.
Jeszcze ta cholerna Oliwia nie odbierała telefonu. Chyba złośliwie, chyba jej unikała. Jeszcze tego by brakowało…
Ta śliczna, szczupła, trochę sympatycznie nieporadna, rozbrajająca brunetka miała w sobie jakąś magię, która tak ją do niej przyciągała. W niezrozumiały sposób. Co było co najmniej dziwne, bo do tej pory Natalia w swoim życiu kierowała się zdecydowanie bardziej konkretnymi wartościami.
Ech, życie to jeden wielki burdel. Szczególnie tu w tym cholernym autobusie, gdzie dochodziły do niej strzępki jakichś śmieszków z tyłu autokaru. Ledwo powstrzymała się przed tym, by wstać z siedzenia, ruszyć i siłą uciszyć te skorumpowane idiotki mieniące się sportsmenkami.
Z ulgą zobaczyła za oknem znajome budynki, znajome ulice. Było już ciemno, na ulicach płonęły latarnie, w domach paliły się światła. Sobota wieczór w Wielkopolis.
Wysiadając z autokaru cały czas obserwowała Malwinę, czekając niecierpliwie na okazję do rozmowy. Wolała znaleźć się z nią sam na sam. Bez świadków. Kapitan drużyny była jedyną dziewczyną, do której miała zaufanie. Z trudem wyczekała moment, aż dziewczyny porozjeżdżały się do swoich mieszkań.
- Malwina – podeszła do wysokiej brunetki, wypowiadając pierwsze słowa od pięciu godzin. – I co?
Pytanie niby z pozoru głupie i nic nie mówiące, ale ton był dobitny i wiedziała, że liderka od razu zrozumie co miała na myśli. Ale ta nie dała tego po sobie poznać.
- Co konkretnie? – zapytała spokojnie.
- Konkretnie co masz zamiar zrobić z tą... Porażką?
Nie odpowiedziała, szukając słów. Potem wzruszyła ramionami.
- A co mogę zrobić? I dlaczego przychodzisz z tym do mnie?
- Bo do nikogo innego nie mogę. Wiesz dobrze, kto grał w tym meczu przeciwko nam. Mam ci wymieniać? Masz chyba oczy i widzisz.
- Przecież nie ja…
- No wiem, że nie ty. Dlatego teraz rozmawiam z tobą. Ale te wszystkie przyjezdne lachociągi Magda, Karolina, Ola, Gośka, może jeszcze ktoś.
- Dobrze powiedziałaś. Przyjezdne – podkreśliła Malwina. – To jest ten problem.
- Dlaczego? – Natalia domyślała się, przecież była w drużynie nie od dzisiaj, ale chciała uzyskać potwierdzenie własnych obserwacji z ust kogoś innego.
- Przecież widzisz. Dwie są z Poznania, Ola przyszła z Wrocławia, Gośka jest spod Sieradza. To pieniądze rozbiły te drużynę. To, że gramy w drugiej lidze i walczymy o awans, zmieniło wszystko. W starej ekipie, jak byłyśmy juniorkami, nic takiego nie miałoby miejsca.
- No dobrze, ale co mają pieniądze do tego? Przecież…
- To, że gra toczy się o stawkę. Jedni dawają tyle, inni więcej. Stąd podziały w drużynie. Magda i Karolina są tu, w nowym sezonie mogą grać z powrotem w Poznaniu. Im nie zależy na wynikach, tylko na tym, by coś zarobić i pomyśleć o sobie a nie o przyszłości klubu.
- I zostawisz to? Jesteś kapitanem – nieco zbyt rozgorączkowana Natalia zaczynała jednak rozumieć, że wymaga chyba zbyt wiele.
- A co mogę zrobić? Jaki ze mnie kapitan, skoro zostało tylko kilka dziewczyn ze starych czasów a te co przyszły w ostatnich dwóch latach, są starsze, mają doświadczenie w innych klubach, grały w ekstraklasie, przynajmniej Magda z Karoliną w Poznaniu. Ogony, ale zawsze coś. Tu się dogadały z tymi innymi i jest jak jest. Co mam zrobić? Wygłosić przemówienie? Nie rób sobie żartów.
- Zgłosić to trenerce?
- Przecież ona też nie jest stąd i prowadzi nas pierwszy sezon. Też liczy tylko pieniądze z wypłaty. Zresztą sama chyba widziała ten mecz tak jak my, nie sądzisz?
- A może pójść z tym do dyrektora? – zasugerowała Natalia.
- Ech… - westchnęła Malwina, przestępując w dziwny sposób z nogi na nogę i uciekając wzrokiem. – On teraz nie ma głowy do tego. Pamiętaj, że najważniejsza jest drużyna męska a grają w drugiej lidze. Tego nie było tu od czterdziestu lat. Mozolnie budują budżet, by stać się solidnym klubem w lidze i pomyśleć o awansie do elity.
- No, ale po coś on tu jest ten łysy, nie?
- Nie mów o nim tak, to porządny mężczyzna – skarciła ją lekko Malwina ostrzegawczym tonem, znów uciekając wzrokiem. – Jak powstawała tu drużyna kobieca to nawet włożył w nią dużo serca, naprawdę. Ale teraz, tak jak mówiłam liczą się piłkarze a nie my. Zresztą my nawet po ewentualnym awansie do ekstraklasy, byłybyśmy w cieniu. Tym bardziej, że w klubie jest jeszcze żużel a to wciąż sport numer jeden w tym mieście.
- Czyli nic…?
Milczały obie przez chwilę. Natalii wyczerpały się argumenty, Malwina była zbyt uczciwa, by machnąć ręką ot tak, ale też nie miała pomysłu.
- A jakby tak zrobić jakąś prowokację? – odezwała się znów blondynka.
- Jaką prowokację?
- No jest ostatni mecz. Gdyby podać się za tamtych i podejść do tych naszych… Do Magdy, Karoliny i reszty… Żeby je sprowokować jakoś, żeby wzięły pieniądze za odpuszczenie.
- A jak chcesz to zrobić? – Natalia nie była pewna, czy wysoka brunetka spojrzała na nią z uwagą, czy raczej z politowaniem.
- No podstawić kogoś. A kogo to już sprawa drugorzędna.
- Posłuchaj, to nie czas i miejsce – przerwała kapitan drużyny. – Wiem, że jesteś wkurzona, ja tak samo, podobnie reszta, która widziała co się dzieje. Angelika na przykład, chociaż akurat po niej to spłynęło. Ale nie teraz, bo… Będzie czas w tygodniu. Teraz, wybacz, muszę się z tym wszystkim porządnie przespać. Do zobaczenia.
Natalia obserwowała znikającą w ciemnościach sylwetkę wysokiej, smukłej dziewczyny o nieco smutnej twarzy. Miała do niej pewną słabość. Może dlatego, że jako jedna z nielicznych nie jeździła samochodem, choć na pewno mogłaby sobie jakiegoś gruchota kupić. Nie no… Dobrze, że jeszcze w takim momencie potrafi zdobyć się na sarkazm.
Szanowała ją. Malwina była ulepiona trochę z innej gliny. Doceniała to co miała w życiu, kierowała się konkretnymi zasadami. Ale fakt, choć sama na pewno była przygnębiona tym cyrkiem, niewiele mogła zrobić. To są rzeczy, które ciężko udowodnić. Albo wcale. Co innego, gdyby wiedziały przed meczem. Ale teraz, po wszystkim? Jedyną opcją byłoby nakłonić którąś z nich do tego, że wzięły jakieś pieniądze za porażkę. Ale to było nierealne.
Natalia nieźle radziła sobie w życiu i wyznawała zasadę, że szanować trzeba przede wszystkim samą siebie. A jeśli pozwala się na to, by ktoś deptał ci twarz i śmiał się z tego, to nic dobrego z tego nie wyjdzie.
Więc kto, jak kto, ale ona na to pozwolić nie mogła. W żadnym wypadku.

Oliwia zaparkowała Hussaryę na parkingu, obok znajdującego się jakieś trzysta metrów od deptaku, parku i piechotą pokonała wspomniany dystans. Spacerowało się jej zresztą niespecjalnie przyjemnie, choć pogoda była świetna. Ale szpilki, do których zdecydowanie nie była przyzwyczajona, sprawiały jej problem. A dodatkowo najlepsza sukienka, jaką z tej okazji włożyła na siebie, przyciągała wzrok nielicznych przechodniów, z naciskiem na chłopaków w zbliżonym w do niej wieku. Posypały się średnio sympatyczne komentarze i gwizdy. Ale nie dała się zdeprymować i po niedługim spacerze weszła do odświeżonej kamienicy, tuż obok księgarni „Booklyn”, należącej do jej… Ech, kochanki…
Już na wejściu zwróciła na sobie uwagę kilku osób, zbierając tak uśmiechy, jak i nieprzychylne spojrzenia. Na razie nie dbała o to. Rozejrzała się po dość dużej sali. Na żółtych ścianach wisiały obrazy przedstawiające wspomnianą w komisariacie przez szefa, tak zwaną sztukę nowoczesną. Nigdy jej to nie interesowało, więc uznała, że w ramach wykonywanego zadania powinna zapoznać się z nią bliżej.
Problem w tym, że po podejściu do pierwszego z brzegu malowidła, nie dostrzegła w nim niczego frapującego. Ba, niczego, co w ogóle przyciągałoby jakąś uwagę. Jakaś plątanina kresek i pociągnięć pędzlem. To ma być sztuka? Pewnie dwadzieścia lat temu, gdy kończyła trzeci rok życia, jej dzieła wyglądały nie gorzej, ale nigdy nie doczekała się z ust matki ani ojca słów, które uznawałyby jej bazgroły za sztukę.
„Och, Oliwio, ty podła ignorantko”, zakpiła sama z siebie w myślach.
Może wiec drugi obraz? Zrobiła kilka kroków w lewo. No, ten przynajmniej przedstawiał jakiś krajobraz, jakieś urwisko a w tle kilka drzew, tylko co z tego? W domu widziała kiedyś takie, to było dzieło pradziadka, którego nigdy na oczy nie zobaczyła, bo zmarł grubo przed jej narodzinami, ale kilka takich obrazków po nim zostało. Patrząc chłodnym okiem, nic specjalnego. Absolutnie nic.
Nieco zdezorientowana rozejrzała się po sali. Ludzi było… No, tyle, ile było. Może z czterdzieści osób, czyli jednak niezbyt wiele. Dominowały kobiety, o dziwo. Kobiety w różnym wieku i jej rówieśniczki i te, które mogłyby być rówieśniczkami jej matki. Wśród mężczyzn panowała większa harmonia, niemal wszyscy jak jeden mąż znajdowali się w wieku przedemerytalnym.
Odwróciła wzrok w kierunku ściany, przechodząc do trzeciego obrazu, dużo większego. Wreszcie jakiś, który ją choć trochę zaintrygował a jednocześnie nieco przygnębił. Przedstawiał grupę ludzi, prawdopodobnie jaskiniowców, w każdym razie jakichś ludzi sprzed paru tysiącleci, siedzących wokół ogniska i raczących się, jak wszystko na to wskazywało, mięsem pokonanych wrogów. Ot, taki kanibalizm. Niezbyt to miłe, raczej mroczne, ale jednak w pewien sposób interesujące.
Wpatrując się w obraz, dalej jednak nie miała pojęcia, co to ma wspólnego z takim pojęciem jak sztuka nowoczesna. Zaczęło ją to z lekka irytować.
A irytacja musiała odbić się na jej twarzy, bo nagle poczuła ruch obok siebie. Odwróciła się raptownie.
- Nie dziwię się, że samotną kobietę przyciągnęła grupa mężczyzn przy ognisku – usłyszała głos mężczyzny pewnie wieku jej ojca a może nawet starszego, ale z całą pewnością wyglądającego dużo gorzej. Lekko wyłysiały na czole, przerzedzone, siwiejące włosy po bokach kręciły się w nieładzie, łącząc u dołu z brodą, niczym u Karola Marksa. Całości dopełniał pokaźny brzuch wystający spod fraka. Ale przynajmniej pachniał dość sympatycznie.
- Wręcz przeciwnie, grupa mężczyzn raczej mnie odpycha, tylko…
- Naprawdę? – podchwycił, przerywając jej w środku uzdania. – Lesbijka? Proszę się nie denerwować, mamy dwudziesty pierwszy wiek, nie warto się ukrywać…
- Nie, nie o to chodzi – zmieszała się lekko. Miała problem z kłamaniem, zawsze była bezpośrednio szczera, więc mając na uwadze jej znajomość z Natalią, ciężko było jej wyprzeć się faktów.
- Jednak czuję pewną konsternację z pani strony. No cóż, nie mam zamiaru pani męczyć, twierdzę jednak, że jakakolwiek inność jest powodem do dumy, aniżeli wstydu. A akurat w naszym gronie każdy jest inny. Także pod względem tożsamości seksualnej.
- Hmm… - zawahała się na moment. Z jednej strony, nie czuła się, mimo wszystko, lesbijką, z drugiej, była tu w pracy i miała zdobyć zaufanie wysoko postawionych ludzi. Ten człowiek był jednym z takich. Widziała go na jednym ze zdjęć w teczce, którą na komisariacie wręczył jej szef. Wiedziała z kim ma do czynienia. – Rozumie pan, że jest mi ciężko opowiadać o różnych rzeczach, nie wiedząc nawet z kim mam przyjemność – zadowolona z siebie wybrnęła dyplomatycznie, ani nie potwierdzając, nie zaprzeczając domysłom brodacza a jednocześnie dając do zrozumienia, że coś może być na rzeczy.
- Och, jasne – sapnął wytwornie, kłaniając się lekko. – Abraham Koniowolski. Jestem dyrektorem stowarzyszenia Bella Maryna w Wielkopolsce.
- Oliwia Jons – przedstawiła się grzecznie, starannie ukrywając lekki niesmak, gdy brodacz pochylił się nad jej wyciągniętą dłonią, muskając ją ustami.
- Pozwolę zatem sobie, panno Jons, wrócić do pierwszej kwestii i zapytać, co zaintrygowało panią w tym obrazie?
- Prawdę mówiąc coś nieuchwytnego – postanowiła wspiąć się na wyżyny dyplomacji, by nie powiedzieć czegokolwiek konkretnego. Z miejsca wyczuła, że dyrektor chce ją poddać jakiemuś sprawdzianowi i od odpowiedzi zależało coś więcej. Nie mogła tego spieprzyć. – Ale coś, czego nie potrafię zdefiniować. Przynajmniej nie tak od razu.
- Przypuszczam, że nawet nie wie pani, jak blisko jest prawdy – pogładził z zadowoleniem swą brodę dyrektor. – To może zacznijmy trywialnie, co zwraca pani uwagę?
- Ci ludzie. Jedzą. Jedzą wrogów. Silniejszy pożera słabszego.
- Och, to wcale nie musi być takie oczywiste. Przecież nie możemy wiedzieć, czy to akurat przypadkiem słabsi, nie odgryźli się – nomen omen – silniejszym?
- Interesująca koncepcja, nie wpadłam an to – przyznała Oliwia, lekko stukając obcasem w podłogę.
- A widzi pani… A co byłoby, gdyby zamiast wrogów, pożerane były na przykład mamuty?
- Wtedy nie byłoby tak mrocznie, ale znów można by zastosować pana koncepcję, bo mamuty przecież ciężko byłoby zaliczyć do istot słabszych – kombinowała gorączkowo.
- Jest pani bardzo bystra – pochwalił wpatrując się w nią intensywnie. – Jeśli zatem weźmiemy pod uwagę te dwie koncepcje, to obraz wcale nie wydaje się już taki straszny. Co więcej, jest nawet na swój sposób racjonalny.
- To dość ryzykowne stwierdzenie – uznała, że dobrze mu się też czasem postawić i mieć swoje zdanie. – Ale zakładam, że wynika ono z jeszcze innej koncepcji, którą pan pewnie ma.
- Droga pani… Tak nie do końca, ale jest pani blisko. Wystarczy bowiem połączyć dwie koncepcje, by otrzymać wynik. Przynajmniej jeden z wyników konkretnej interpretacji.
- Wbrew pana słowom, czuję się daleko od podania wyniku.
- Niech pani spróbuje, do tej pory szło pani bardzo dobrze – zachęcił ją kurtuazyjnie. – Ale dobrze, wykonam drobną podpowiedź. Niech pani przyjrzy się ognisku. Czy nie zwraca ono pani… No…?
- Ognisko jest… Różnokolorowe – dedukowała na głos. – Ma dość dziwny kształt, prawdę mówiąc, ono płonie… Ach – aż serce podskoczyło, gdy odkryła o co chodziło dyrektorowi. – To nie jest namalowane wprost, ale nie ukrywam, że kojarzy mi się z kulą ziemską.
- Doskonale – z aprobata przyjął jej teorią brodacz. – Czy jest już pani bliżej wyniku?
- Mężczyźni przy ognisku, pożerają świat? Nie, to nie tak… Chodzi o to, że silniejsi pożerają ludzkość? A może to ci słabsi, którzy nagle stali się silniejszymi? Przykro mi, ale tylko na takie teorie mnie stać. Niewiadomych w tym równaniu jest zbyt wiele, więc i wyników może być kilka.
- Niemniej, jest pani bliska.
- Być może, gdybym bardziej pokombinowała… Tylko nie jestem pewna, czy ten dzień to dzisiaj – zabrzmiało słabo, jak przyznanie się do porażki, ale akurat niczego innego na swe usprawiedliwienie wymyślić nie mogła.
- Jestem pewien, że dzisiejszy dzień jest tak samo dobry jak każdy inny. Choć fakt, nasza sala jest otwarta dla szerokiej widowni w każdą sobotę wieczorem. A ci, bliżsi naszym ideom są… - urwał, bo z torebki Oliwii zaczął dochodzić jakiś dźwięk.
- Przepraszam bardzo, to pewnie przyjaciółka – wytłumaczyła pospiesznie Oliwia. – Mam nadzieję, że pan wybaczy, ale nie mogłyśmy się dzisiaj dodzwonić do siebie.
- Wszystko rozumiem, szczególnie przyjaciółki – zmrużył nieco oko. – Zapraszam częściej – ukłonił się lekko i odszedł do większego grona pasjonatów sztuki nowoczesnej.
Oliwia zachmurzyła się nieco. I z powodu złamania pewnych konwenansów, jak i z tego, że natarczywy dzwonek przerwał jej, ciekawie zapowiadającą się znajomość, z której nawet dzisiaj mogło wyniknąć coś więcej. Wcisnęła szybko odbiór połączenia, chcąc wyłączyć ten nieznośny w tym pomieszczeniu dźwięk.
- Słucham – odezwała się dość oschle.
- Przyjedź do mnie – usłyszała głos Natalii. Choć wyrażał słowa brzmiące jak rozkaz, wyczuła w nim pewną uległą łagodność.
- To niemożliwe – rzuciła zwięźle, nie chcąc toczyć szerszej dyskusji w wyciszonej sali. Zawsze wolała być dyskretna a już i teraz zwróciła uwagę, nie tylko strojem, ale także tym, że przez kilka dobrych minut towarzyszył jej dyrektor klubu.
- Dlaczego? Powiedz od razu, że ci się nie chce.
- Jestem w pracy – ściszyła głos, czując się nieprzyjemnie z tym kłamstewkiem, bo wszystko wskazywało na to, że pracę właśnie zakończyła.
- O tej porze? – zdziwiony głos Natalii zirytował ją jeszcze mocniej.
- Zapominasz kim jestem.
- Wobec tego przyjedź po pracy, chyba nie spędzisz w niej całej nocy?
- Nie, nie spędzę – jedno kłamstwo musiało wystarczyć. – Ale nie sądzę bym mogła przyjechać.
- Oliwio, nie bawmy się w kotka i myszkę – ze zdziwieniem usłyszała, że w głosie Natalii pobrzmiewa żal. – Wyłożę kawę na ławę. Potrzebuję cię. Tu i teraz. Albo chociaż za godzinę, czy nawet dwie. Nie zawiedź mnie i przyjedź. Po prostu.
- To niemożliwe – palnęła nieco oszołomiona Oliwia. Nie, nie mogła. No dobrze, nie chciała. Po co? Przecież Natalia mogła chcieć tylko jednego…
- Posłuchaj – głos Natalii zabrzmiał łagodniej, ale jednocześnie bardziej stalowo. – Przyjdzie taki dzień i to już niedługo, że ty będziesz chciała spotkać się ze mną, prawda? Czy też chciałabyś usłyszeć, że to niemożliwe, że nie mam czasu i tak dalej?
- Nie terroryzuj mnie – wycedziła Oliwia, czując i zakłopotanie i rozdrażnienie. – Zrozum, że nie mogę, no…
- A nie możesz, bo nie chcesz – usłyszała dobitne podsumowanie Natalii. – Dobrze, nie narzucam się. Choć gdybyś zmieniła zdanie, to czekam.
- Na razie – wydukała z siebie Oliwia, kończąc rozmowę.
Cholera, źle się stało. Ale co to za głupia prośba? Dlaczego nagle tak jej zaczęło zależeć na tym, by przyjechała? Nagle w późny, sobotni wieczór zachciało się jej bawić w panią i niewolnicę? To było denerwujące. Nie, nie, nie…
Nieco przygaszona, tak niewykonaną w pełni pracą, jak i mało sympatyczną rozmową z Natalią zrobiła kilka kroków w kierunku wyjścia. Starając się wrócić myślami do pracy, raz jeszcze odwróciła się w kierunku obrazu, widząc go z dalszej perspektywy.
I to pomogło. Nagle zobaczyła coś, co przyprawiło ją o dreszczyk na skórze. Ba, nawet trochę większy dreszcz.
Te postacie wokół ogniska, ich ofiary i całe otoczenie a przede wszystkim odpowiednio dobrana kolorystyka... Pod odpowiednim kątem, mając w głowie pewne informacje z teczki szefa, rozwiązanie zagadki, choć pewnie nie takie, o którym myślał dyrektor, stało się prostsze. Teraz, słabo, bo słabo, ale jednak, zobaczyła coś bardzo szczególnego. Te wszystkie elementy na obrazie ułożyły się w napis. Konkretnie w jedno słowo.
 Mintu.

7 komentarzy:

  1. Czekam na kolejne części, na razie akcja bardzo wolno posuwa się do przodu. Ciężko więc ocenić te 2 kawałki.
    Mam jednak nadzieję, że Oliwia tak jak Kamila zdobędzie moje serce:)
    Praca policjantki wymaga przecież sporo wysiłku i liczę na to, że Oliwia dla kariery będzie gotowa wiele uczynić. Szczególnie pomóc tu może odziedziczony gen uległości.
    Liczę też na pojawienie się Kamili, chociaż na krótko w jakimś epizodzie.
    Pozdrawiam i życzę weny twórczej.
    Tomek.
    PS. Kiedy kolejne opowiadanie z Kamilą?

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Falanga,
    Nowa seria o Oliwii, bardzo udana. Jest pole do ciekawych opowiadań.
    Pierwsze skojarzenie Oliwia policjantka = Wiktoria, a tu niespodzianka :)
    Ciekawie zapowiada się klub i nowa koleżanka Oliwii.
    Jan

    OdpowiedzUsuń
  3. Pole jest z pewnością. Ciekawe tylko, czy autor będzie potrafił to wykorzystać.

    Opowiadanie z Kamilą, w któryś marcowy weekend. Nie wiem który. Jak będzie, to będzie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe opowiadanie, ale lekko mnie denerwuje m.in. "wielkopolis". W ogóle nie lubię tworzenia alternatywnych rzeczywistości, jeżeli to niczemu nie służy. Ufam jednak Autorowi, że jest jakiś cel w tym, aby tworzyć takie "kwiatki".

    Pozdrawiam,
    Siema

    OdpowiedzUsuń
  5. No to wyjaśniam - mianowicie ja też czegoś nie lubię. Z pewnych względów nie lubię osadzania akcji w autentycznych miastach, itp. Stąd Wielkopolis.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hehe. :-) to żeśmy się dogadali. No ale przynajmniej jest uzasadnienia. Jak dla mnie wystarczające.

    Pzdr.
    Siema

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj Falango,

    kiedy masz w planach wrzucić jakieś opowiadanie o naszej ulubienicy Kamili?

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń