OLIWIA POLICJANTKA (I Hussarya Arrinera Victoria, II Też byś nikogo nie zawiódł, gdybyś nikogo nie miał).
OLIWIA POLICJANTKA I. Hussarya Arrinera
Victoria.
Wyraźnie
rozczarowana krótką jazdą czarno-zielona Hussarya Arrinera Victoria zatrzymała
się na parkingu przy komendzie głównej policji. Oliwia czuła wręcz namacalnie
niechęć bijącą od pojazdu. Nic dziwnego. Sama odczuwała to samo. Nie po to ma
się taki sprzęt, by przepychać się nim po zatłoczonych uliczkach jednego z
centrów Wielkopolis. A akurat ten, niemal świeżutki, jeszcze nie zdążył się
specjalnie nacieszyć jazdą na wyższych obrotach.
Wysiadłszy,
rzuciła swemu najważniejszemu kochankowi tęskne spojrzenie, obiecując, że już
niedługo znów zasiądzie w jego wnętrzu. Na razie jednak musiała wypełnić
obowiązki zameldowania się w pracy, bo choć na zegarze wybijała już piętnasta,
to jeszcze dzisiaj w budynku komendy głównej się nie pojawiła.
Niepewnie
wspinała się po schodach, czując, że trochę przesadziła ze strojem. OK,
oficerowie policyjni nie mieli obowiązku chodzenia w mundurach, ale jakieś
zasady obowiązywały. Tymczasem ona, wchodząc na korytarz w krótkich,
przylegających do ciała spodenkach i śnieżnobiałej koszulce już w formie
przywitania zebrała na sobie spojrzenia wszystkich mężczyzn.
- Oliwia,
to komenda a nie „Słoneczny Patrol” – pierwszy odezwał się nie kto inny, jak
Marciniak. Niewysoki, równy jej wzrostem, ale nadrabiający arogancją,
buńczucznością i wręcz chamstwem oficer w tym samym stopniu, ale trzy lata
starszy.
- To się
nie patrz – nie było jej stać na inną ripostę. Nie lubiła go a on nigdy nie
mógł się od niej odkleić.
- Czekaj,
stary ma tam gościa – ostrzegł ją ktoś inny, widząc, że Oliwia kieruje się w
stronę pokoju szefa wydziału dochodzeniowego.
- Kogo? –
zapytała się, zatrzymując pod drzwiami.
- Księdza.
Nie wiem po co, nie pytaj. Niestety, nie jest to ostatnie namaszczenie.
- Jak cię
taką zobaczy, to ci zrobi jesień średniowiecza z tej twojej chudej dupy –
dosadnie sformułował ostrzeżenie Marciniak.
Nie
skomentowała tego, zwracając się twarzą w stronę przeszklonych drzwi.
Dostrzegła dwie sylwetki, obie właśnie wstawały z krzeseł. A więc konferencja
była skończona. Zrobiła krok w tył, gdy nagle poczuła na swoim tyłku soczystego
klapsa.
- Auuuu…
Kurde… Marciniak! – wrzasnęła, odwracając się ze złością w kierunku
prześladowcy. Chciała ruszyć w jego stronę, ale ten oddalił się już w
bezpieczne miejsce.
- Jaki
Marciniak? Adrianek, nie pamiętasz? Pilnuj dupy, kto wypina, tego wina! –
odkrzyknął, chowając się w swoim pokoju.
Żachnęła
się ze złością, nie potrafiąc oddać riposty, tym bardziej, że drzwi do pokoju
komendanta otworzyły się i stanęły w nich dwie osoby. Ksiądz spojrzał tylko z
potępieniem graniczącym z niezdrowym zainteresowaniem i poszedł bez słowa.
Komendant również bez słowa, wskazał tylko dłonią Oliwii drogę do otwartego
gabinetu.
- Co tam w
kraju? – zapytała niefrasobliwie brunetka, gdy drzwi ponownie się zamknęły.
- W kraju
jest burdel – odburknął komendant. Był wysoki, liczy sobie dwa metry wzrostu.
Jednocześnie wagą mógł pójść w zawody z Oliwią. Tyczka, z krótkimi
przerzedzonymi włosami i surowym wyrazem twarzy.
- Pierwszy
raz widzę księdza na komisariacie – skomentowała niezrażona. – Co to za sprawa?
- Nie
zmieniaj tematu…
- Nie
zmieniam, tym bardziej, że przecież w ogóle żadnego jeszcze nie poruszyłam –
wzruszyła niewinnie ramionami.
- Co to za
strój, powiedz mi? Bawisz się w tą rudą, co gra w tym głupim serialu, o tej
policjantce z Koziej Dupy… No, jak jej tam?
-
Paschalska? – usłużnie podsunęła szefowi.
- Tak,
Paschalska, stary babsztyl, co się kręci na rurze, prowadząc śledztwo w sprawie
agencji towarzyskich, czy coś tam, w dupę jeb… Na tym pieprzonym Heffner Empire
TV… - urwał, zaczerpnąwszy tchu.
- Widzę, że
szef jest na bieżąco z fabułą „Trwałego Miasta” – z uśmiechem na ustach
pochwaliła przełożonego Oliwia.
Ten milczał
chwilę, przeglądając jakiś dokument. W międzyczasie Oliwia rozejrzała się po
dobrze już jej znanym pomieszczeniu. Nic nowego. Wzrok jak zawsze przykuły
wiszące na ścianach portrety najbardziej zasłużonych dla miasta policjantów.
Dziewięciu mężczyzn i jednej kobiety. Zdjęcie ładnej, długowłosej blondynki
było z pewnością najatrakcyjniejszym elementem wyposażenia.
- Zostajesz
przydzielona do sprawy – odezwał się w końcu i znów zamilkł.
- Jakiej? –
odważyła się odezwać po kilku sekundach.
- Gwałt w
Grabówce.
- Jakieś
szczegóły?
- Brak.
Mamy tylko zgłoszenie od lekarza. Ofiara właśnie jest w drodze do domu.
Pojedziesz do niej, powiedzmy o siedemnastej. Tu masz dane – podał jej kartkę
papieru.
-
Czterdzieści pięć lat? – skrzywiła się nieco z dezaprobatą. – Pielęgniarka…
- Wracała z
Wielkopolis, wczoraj wieczorem z pracy – uzupełnił szef. – Reszty dowiesz się
na miejscu, jak zdobędziesz zeznanie. To znaczy będziesz tam do pomocy. Sprawę
poprowadzi podporucznik Marciniak.
- On? –
skrzywiła się z niechęcią. – Mam z nim współpracować?
- Tak. Jest
policjantem, tak jak ty. Coś się nie zgadza? – spojrzał na nią surowo, tak, że
odeszła jej ochota na utarczkę.
- Wszystko
gra – wycofała się i z dyskusji i z gabinetu.
Chowając
wzrok, przeszła przez korytarz, zerkając na ścienny zegar. Było krótko po
trzeciej, miała niecałe dwie godziny. To dobrze, musiała przecież odwiedzić
jeszcze jedno miejsce.
Z ulgą
zapięła pas w Arrinerze. Przekręcając kluczyk, odniosła wrażenie, że samochód
ucieszył się wraz z nią.
- Nie
wariuj – powiedziała na głos. – To tylko chwila, jedziemy na stadion.
Warkot
silnika zmalał niemal do zera, jak gdyby Hussarya straciła cały entuzjazm.
Oliwia nieco przepraszająco kiwając głową wcisnęła delikatnie pedał gazu,
włączając się do ruchu w Wielkopolis.
Było to
nowe trójmiasto w Polsce powstałe w wyniku połączenia trzech wielkopolskich
miast leżących na południowo wschodnim terenie województwa. To co – jak
opowiadał jej ojciec – było śmiałymi i szalonymi planami jeszcze w ubiegłym
wieku, stało się faktem niespełna pięć lat temu, przed końcem trzeciej dekady
dwudziestego pierwszego stulecia.
Połączone w
ten sposób polis, rozwijające się dość wyraźnie liczyło sobie już blisko pół
miliona mieszkańców. Nie do wiary… Przecież dorastając, żyła w niespełna
stutysięcznym mieście a teraz? Ale fakt, nie zmieniło się aż tak wiele.
Przybyło ludzi, ale znacznie poszerzył się obszar zamieszkania.
No i same
uliczki pozostały bez zmian, przynajmniej w południowej dzielnicy Wielkopolis.
Właśnie nimi śmigała teraz prosto z komisariatu na stadion piłkarskiej drużyny
siedząc bezpiecznie w prawie nowiutkiej, komfortowej Arrinerze.
Boże,
pokochała ten samochód niemal od razu, gdy ojciec sprezentował go jej w
ubiegłym roku, na dwudzieste drugie urodziny, łącząc to jednocześnie z faktem
ukończenia przez nią oficerskiej szkoły policyjnej. Nie zważał nawet na to, że
córeczka nie miała jeszcze prawa jazdy, słusznie dedukując, że popędzi na kurs
jak szalona. Co stało się faktem. W pocie czoła przebrnęła przez kolejne
egzaminy i za czwartym razem usłyszała od egzaminatora „tak”, równe temu
sakramentalnemu.
Nie dość,
że Arrinera, to jeszcze najnowszy model, Victoria. Jeszcze szybszy, jeszcze
piękniejszy, jeszcze bardziej funkcjonalny. Kosztujący krocie. Skąd ojciec
wziął na to pieniądze? Z pensji dyrektora klubu? Eee… Nie zdradzał wysokości
swoich dochodów, ale wiedziała, że choć klub mozolnie piął się w górę i grał
już w drugiej lidze, to jednak pensja dyrektora była zbyt małą, by pozwolić
sobie na taki luksus i to nie dla siebie. Chyba, że się odkładało całe lata.
Wszyscy jej
zazdrościli, na czele z kolegami z pracy. Ech, z kolegami… Skrzywiła się na
samą myśl o nich. Banda zadufanych w sobie gburów, lekceważących wszystkie
możliwe przepisy i obyczaje. Tak w stosunku do niej, jak i całego świata.
Jedynie szef, starej daty człowiek, niewiele młodszy od jej ojca był kimś
godnym zaufania. A reszta? Kmioty ze wsi i tyle. Z Marciniakiem na czele.
Zatrzymała
samochód od stadionem. Silnik zawył, jakby w proteście, ale po chwili wyłączył
się. Oliwia ucałowała kierownicę i czując szybsze bicie serca udała się w
kierunku trybun.
Natalia
kończyła trening. Nie czuła większego zmęczenia, wręcz przeciwnie. Już
wcześniej zgłaszała trenerce, że powinny pracować ciężej, jeżeli kobieca
drużyna ma wznieść się wyżej w hierarchii kobiecego futbolu w Polsce, ale
koleżanki jej nie poparły.
Wobec czego
trenowała sama. Od kilku lat zaczynała dzień kilkukilometrową przebieżką a
potem jeszcze siłownia, trochę na nogi, trochę na inne części ciała. I taki
trening piłkarski był tylko igraszką. Zresztą mecz niewiele mniejszą. Dlatego
też była pewna miejsca w składzie. Nikt nie miał prawa wygryźć jej z pierwszej
jedenastki, nikt. Jej miejsce na lewej obronie było niezagrożone. Mocna,
wytrzymała dziewczyna, przyzwoicie radząca sobie z piłką, niczym mężczyzna biegająca
od jednego pola karnego do drugiego, odbierająca piłki słabszym fizycznie zawodniczkom
rywalek, inicjująca kontrataki, uzupełniająca drużynę w ataku pozycyjnym,
wrzucająca wiele piłek w pole karne, wygrywająca pojedynki także w ofensywie…
Za dużo tych atutów. Wiedziała o tym dobrze i nie dziwiło jej to, że w
środowisku przebąkiwano o powołaniu jej do kadry narodowej. Mimo gry, tylko w
drugiej lidze.
Dlatego
wysoka, długowłosa blondynka niespiesznie schodziła z boiska, urządzając sobie
jeszcze trucht dookoła niego. W międzyczasie rzuciła okiem na okalający
treningowe boisko płot. Bez problemu dostrzegła kosmiczny model zaparkowanego
samochodu. Dobrze wiedziała, kto jest jego właścicielem.
Gdy wchodziła do szatni, niektóre koleżanki
były już spakowane i ją opuszczały. I fajnie. Udała się pod prysznic spłukując
z siebie pot i brud a w międzyczasie nasłuchując, jak szatnie opuszczają
kolejne koleżanki.
Gdy wróciła
pod szafkę, salka była już opustoszała. Sięgnęła po telefon, puszczając sygnał
pod jeden z numerów, po czym zrzuciła z siebie ręcznik i zaczęła się ubierać.
Było ciepło, ale Natalia nie przepadała za eksponowaniem nagich części swojego,
bardzo efektownego podobno ciała. Luźne spodnie z materiału, bluzeczka, buty na
wysokim obcasie. Zdążyła jeszcze upiąć włosy w kok, gdy drzwi do szatni
otworzyły się. Nie spojrzała nawet, przeglądając swój wygląd w lustrze.
- Przed
chwilą spocona piłkarka, teraz bizneswoman – usłyszała komentarz. Odwróciła
wzrok.
- Jestem
przecież i jedną i drugą – odpowiedziała taksując sylwetkę ślicznej policjantki.
Pokiwała z uznaniem głową. – Cieszę się, że tak ochoczo wypełniasz moje
polecenia.
- Dobrze
wiesz dlaczego – odparła Oliwia podchodząc bliżej. Jakby z pewną obawą
zatrzymała się dwa kroki przed wysoką blondynką. Tak, była wysoka. Mimo, że
Oliwia mierząc sto siedemdziesiąt cztery centymetry wzrostu do najniższych nie
należała, to Natalia przewyższała ją jeszcze o cztery, pięć centymetrów.
- Tak
oficjalnie? – zmarszczyła brwi blondynka raz jeszcze rzucając spojrzenie w
lustro. – Co tam w pracy?
- Nic
specjalnego. Mam nowe zlecenie.
- W jakiej
sprawie.
- Gwałtu na
jakiejś starszej kobiecie.
- A
Marciniak?
- Co
Marciniak? – nie zrozumiała.
- Dalej ci
dokucza?
- Znowu dał
mi dzisiaj klapsa przy wszystkich – wyznała szczerze, choć z lekkim zawahaniem.
Reakcja
była natychmiastowa. Nim Oliwia się spostrzegła na jej twarzy wylądował mocny
policzek.
- Pod
ścianę, już! – huknęła wyraźnie rozeźlona Natalia. Oszołomiona Oliwia nie
stawiała oporu. – Co ty się tak łatwo dajesz, co?!
- Zaskoczył
mnie a poza tym, czuję brak siły, dobrze wiesz czemu – broniła się policjantka.
- Nikt nie
będzie bezkarnie klepał w dupę mojej suczki, rozumiesz? – Oliwia poczuła jak
Natalia napiera na nią swoim ciałem. Była ubezwłasnowolniona. Poczuła rumieniec
wstydu i spuściła wzrok. Marciniak ją poniżał, ale Natalia też. O ile jednak
tamten był egoistycznym chamem, to wiedziała, iż motywy Natalii są inne.
- Kiedyś mu
odpłacę – powiedziała jakby przepraszającym tonem.
- Akurat –
mruknęła Natalia. – Rozstaw nogi – zażądała.
I to
polecenie Oliwia wykonała, choć z oporem. Z jednej strony miała straszliwe
dylematy moralne i nie chciała, ale z drugiej wiedziała, że jeśli coś jej w
stanie przezwyciężyć jej apatię i odzyskać blask życia, to było właśnie to.
Dłoń Natalii pomiędzy…
- Aaach… -
jęknęła wbrew sobie. Zawsze tak było. Zawsze, czyli od poprzedniego miesiąca,
kiedy to poznała blondynkę. Zawsze miała opory i zawsze ta dłoń przełamywała je
w ciągu sekundy. Oliwia zacisnęła uda, ale tylko po to by wzmóc doznania.
Zamknęła oczy, wiedząc, że jest stracona. Wszystkie wewnętrzne opory już
uleciały, teraz pragnęła tylko tego jednego.
- Chcesz ją
wyżej, prawda? – spokojny ton głosu Natalii jeszcze potęgował doznania. Ona
tutaj traciła świadomość a ta stała przed nią, niczym bezduszna Pani, władczyni
jej ciała. Silna, panująca nad emocjami i własnymi i jej.
- Chcę –
wyjęczała załamującym się głosem. Cóż takiego miała w sobie Natalia, że jednym
ruchem zdobywała ją na własność? Jakie magiczne właściwości posiadały jej
starannie wypielęgnowane dłonie?
To nie był
czas, by się nad tym zastanawiać. Dłoń wysokiej blondynki przesunęła się w górę
zahaczając o krótkie spodenki Oliwii. Od dołu. Właśnie tam. Drgnęła mocno,
chwytając dłonią rękę Natalii.
- Poproś
swoją panią o przysługę – usłyszała cichy, spokojny, ale i namiętny szept
Natalii.
- Proszę,
zrób to. Proszę bardzo… - wyszeptała jęcząc. I uniosła głowę wyżej, gdy poczuła
jak długie palce partnerki wślizgują się pod jej spodenki, rozmasowując wilgoć.
Jej wilgoć, która wypełniła cipkę w ciągu kilku sekund. Tak na nią działała. I
jeszcze bardziej, masując jej cipkę akurat tam gdzie trzeba, akurat w tym
tempie, jakiego pragnęła.
- Nikt nie
będzie bezkarnie klepał w dupsko mojej suczki, jasne? – usłyszała drżący syk w
swoim uchu. Syk, który jeszcze zwiększał doznania, mieszając się z jej cichymi,
ale wysokimi jękami. – A już na pewno żaden skurwiały facet nie będzie wsuwał
tam swojego obrzydliwego kutasa. Nigdy tego ci nie zrobił i nigdy tego nie
zrobi. Jasne?
- Jasne… -
wyjąkała Oliwia, czując jakże szybko zbliżający się szczyt. Nieważne, że nie
była pewna, że do śmierci pozostanie dziewicą, która nie zaznała męskiego
ciała. Nieważne. W tym stanie, Natalia mogła wymóc na niej to, by oddała duszę
diabłu. Masowała jej cipkę, uzyskując do niej coraz wygodniejszy dostęp,
poprzez zsunięcie z jej bioder spodenek drugą ręką. Masowała wprawnie. Albo
była doświadczona, czemu zaprzeczała, albo miała spory talent. Albo po prostu
to jakieś diabelne moce. To ostatnie było chyba najbliższe prawdy.
- Następnym
razem, gdy ten Marciniak klepnie cię w twoje chude dupsko, masz obowiązek
wypierdolić mu cios w jego jaja, jeśli w ogóle coś takiego ma. Ale masz
obowiązek, rozumiesz?!
- Tak… -
Oliwia czuła napinające się mięśnie, gdy palce Natalii zaczęły poszerzać jej
otwór. Czuła niewiarygodną rozkosz.
Natalia nie
mówiła już nic. Aż dopiero po chwili, sama wyczuwając finał, nie przepuściła
okazji, by wyraźnie zaznaczyć różnice pomiędzy nimi dwiema.
- No pani
policjantko, dalej będziesz zaprzeczać, że jesteś moją suczką?
- Jestem
nią… Rób to ze mną, rób… Proszę, rób… Aaach… - wpiła się ustami w ramię Natalii
czując jak jej ciałem wstrząsa potworny dreszcz nieziemskich emocji. Drżała
jeszcze przez chwilę, czując palce partnerki na jej miękkiej cipce a drugą doń
na swoich włosach.
- No –
sapnęła w końcu Natalia, chwytając jeszcze policjantkę za pośladki i ściskając
je. – To jest moja własność a nie żadnego Marciniaka, jasne? – podkreśliła raz
jeszcze.
- Jasne… -
westchnęła Oliwia, powoli wracając do równowagi. Nie broniła się jednak przed
ustami partnerki, które przywarły do jej własnych. Zatopiła się w pocałunku,
choć nie potrafiła się nim oddać tak jakby chciała tego blondynka.
- Idziemy
stąd – zarządziła piłkarka. – Zakryj dupsko, pani podporucznik – uśmiechnęła
się z triumfem, jak i złośliwością.
Wyszły w
milczeniu. Oliwia poczuła przypływające siły, pojawiającą się niby znikąd
energię. Tak było, właśnie dlatego tak bardzo potrzebowała Natalii, jej
towarzystwa, jej… Nie była przecież lesbijką. Chyba. Przynajmniej taką się nie
czuła. Ale jednak Natalia uwiodła ją w dziwny sposób, oczarowała a później w
dziwny, diaboliczny sposób, przekazywała jej niesamowitą energię życiową.
Właśnie w taki sposób.
Raz w
tygodniu musiała to zrobić. Chociaż w międzyczasie nie czuła jakiegoś większego
pociągu do atrakcyjnej blondynki, to gdy okres siedmiu dni postu się kończył
marzyła tylko o jednym. Choć w zasadzie to nie ona marzyła, tylko jej ciało. Ciało,
które potrzebowało tego co mogła zaoferować Natalia, tych niewiarygodnych
pieszczot i w efekcie niesamowitej dawki energii.
Chociaż
sama piłkarka nie domagała się rewanżu. Jeszcze nie. Przynajmniej nie tak
dosłownie, bo pewne aluzje zdążyła już uczynić. Ale Oliwia nie mogła się
przemóc. Doceniała walory ciała Natalii, w zasadzie piłkarka w całości była
niezwykle atrakcyjna. Młoda bizneswoman, grająca hobbystycznie w piłkę,
pracująca nad swoim ciałem, kondycją. Inteligentna, dość władcza, stanowcza,
bystra. I co najmniej ładna. Może nawet dla niejednego faceta najzwyczajniej w
świecie piękna.
A dla niej,
dla Oliwii? Była kimś wyjątkowym, to na pewno. Ale czy aż tak? Czy w momentach,
gdy jej Pani zaspokajała swoją suczkę, ta wyjątkowość nie zanikała, zbliżając
się względnie mocno do zera?
- Zrobisz
coś dla mnie? – usłyszała pytanie Natalii, gdy taż stała już obok swojego Forda
Scorpio.
- Co
takiego? – zapytała z pewną rezerwą. O właśnie…
- Pocałuj
mnie namiętnie, tutaj – usłyszała w odpowiedzi.
Zawahała
się lekko, ale szybko doszła do wniosku, że tyle może zrobić. Rozejrzała się
jednak z niepokojem wokół. Gdzieś tam dalej błąkali się jacyś ludzie.
Westchnęła w duchu. Trudno…
Zbliżyła
się do eleganckiej piłkarki, przywierając ustami do jej warg. Całowały się
przez kilkanaście sekund. Nie… To chyba nie było to.
- Dziękuję
– usłyszała głos Natalii. – Namiętności było w tym, co podczas wślizgu w polu
karnym, szkoda – skwitowała, odwracając się i siadając za kierownicą Forda.
Oliwia
poczuła lekki rumieniec wstydu. Stojąc obserwowała odjeżdżający samochód. No
co? Czy to jej wina, że nie jest aż taka, jak ona? Że jednak ciągnie ją w
stronę facetów? I może właśnie dlatego Natalia, silna, zdecydowana, pewna
siebie, władcza wykorzystując te męskie cechy zbliżyła się do niej, osaczyła a
potem zniewoliła swoimi palcami?
Były
rówieśniczkami a jednak tak różnymi. Może to też pociągało ją w stronę tej
dziewczyny?
Szef miał
rację, mówiąc, że w kraju jest burdel. W jej umyśle panował jeszcze większy.
- Wsiadaj –
Oliwia przyciskiem uruchomiła drzwi od Arrinery, wpuszczając do środka Adriana.
Ten wpakował się ze swoim głupawym uśmieszkiem, wciąż taksując jej wygląd. Ze
szczególnym uwzględnieniem, długich, szczupłych, opalonych nóg. No a przede
wszystkim nagich.
-
Przystaniemy gdzieś po drodze na małe co nieco? – zapytał a głupawy uśmieszek
nie schodził mu z twarzy. Drań. Powiedział to tak, że nie było jasne, czy
chodziło mu o jakieś jedzenie, czy o coś zupełnie innego. Ale ona, była już
inną Oliwią, niż o piętnastej.
- Zamilcz!
– rzuciła krótko tak agresywnym i zdecydowanym tonem, że zdziwił się niewiele
mniej, niż ona sama. I nawet na chwilę posłuchał.
Wprawdzie
tylko na chwilę, bo zaraz rozgadał się o różnych pierdołach dotyczących burdelu
w kraju, burdelu na komisariacie i jeszcze czymś innym Ale Oliwia z satysfakcją
uznała, że jednym słowem trochę go utemperowała.
Byli w tym
samym stopniu. Cztery lata temu przeprowadzono reformę i zlikwidowano stare
stopnie policyjne, zastępując je wojskowymi. Dlatego teraz nie było już
posterunkowych, komisarzy i inspektorów. Byli szeregowi, kaprale, sierżanci,
porucznicy, pułkownicy i reszta. Oni, jako najmłodsi oficerowie mieli stopień
podporucznika.
Odetchnęła
nieco, wyprowadzając samochód za miasto. Teraz mogła się rozbujać. Na
szczęście, żeby dostać się do znajdującej się niecałe trzydzieści kilometrów od
Wielkopolis dwutysięcznej Grabówki nie trzeba było jechać jakimiś polnymi
drogami, tylko normalną drogą lokalną. To pozwalało na przekroczenie dozwolonej
prędkości. Zerknęła w pewnym momencie na licznik i z satysfakcją zobaczyła
wskazówkę przy liczbie sto dwadzieścia.
- Mamy
dojechać do Grabówki a nie na tamten świat – skomentował Adrian.
- Jak się
boisz, to wypierdalaj, mój samochód nie lubi przewozić pedałów – odparła z
niezwykłą swobodą. Znów zamilkł. Nawet zachmurzył się, co przyprawiło Oliwię o
szeroki uśmiech.
Bez
problemów znaleźli adres. Miasteczko było niewielki, choć szczyciło się
rynkiem. Mieszkanie, pod którym mieli znaleźć ofiarę gwałtu, znaleźli jednak na
bocznej, polnej dróżce. Zatrzymali się po domem otoczonym sztachetami.
- Jesteście
z policji? – zapytała nieufnie gospodyni, ze szczególną rezerwą patrząca na
Oliwię a konkretnie jej ubiór.
- Tak,
jesteśmy – Adrian machnął legitymacją służbową i nie czekając na zaproszenie,
wszedł do środka chaty, takiej samej, jak tysiące innych.
- Proszę,
żeby nam pani opowiedziała przebieg zdarzenia – zaczęła Oliwia, gdy już
rozsiedli się w środku.
Wysłuchali
cierpliwie zadając czasem pytania. To znaczy, zadawała je Oliwia. Adrian niemal
się nie odzywał. To znaczy odzywał wtrącając jakieś głupawe uwagi a w przerwach
między nimi rozglądał się po mieszkaniu, jakby Bóg wie co się w nim miało
znajdować. Wyglądało to tak, jakby zadowolił się tym, że szef mianował go
prowadzącym śledztwo a cała robota miała spaść na barki Oliwii.
Nic nowego.
Drażniła ją
ta sprawa. Była za młoda, nie posiadała żadnego doświadczenia, to Adrian
powinien przejąć pałeczkę i prowadzić rozmowę tak, aby uzyskać jak najwięcej
informacji. Ona jako świeżak z kilkumiesięcznym stażem powinna się tylko
przysłuchiwać, ewentualnie notować to i owo.
- Wysiadł
za panią z autobusu, szedł a potem zaciągnął do szopy, tak? – podsumowała
zeznanie pokrzywdzonej Oliwia. – A rysopis?
- Wysoki, o
południowej urodzie, z lekkim zarostem – przekazała pani Basia.
- Nic
więcej nam pani nie powie? – zapytała, gorączkowo rozmyślając, czy czegoś nie
przeoczyła.
- Przecież
powiedziałam wszystko – obruszyła się gospodyni. No tak…
-
Dziękujemy za zeznania – podsumowała Oliwi wstając z miejsca.
- Jak była
pani ubrana? – zainteresował się nagle Adrian.
- No
normalnie… Tak jak chodzę do pracy… Spódniczka, koszula, sweter…
-
Spódniczka? – podchwycił. – Krótka? Dłuższa?
Oliwii nie
spodobało się jego taksowanie wzrokiem ofiary. Sama musiała zrewidować nieco
swój pogląd na tę sprawę. Pani Basia, mimo swoich czterdziestu pięciu lat
wyglądała całkiem nieźle. Szczupła, z niezłym biustem, niebrzydka, może nawet
dość atrakcyjna.
- A jakie
to ma znaczenie? – zniecierpliwiła się przesłuchiwana.
- Ano ma i
to duże. Może pani odpowiedzieć? – Adrian starał się nadać swemu głosowi
urzędowy ton.
- Normalna,
do kolana taka…
- Mógł się
napalić na pani nogi? – zapytał beztrosko Adrian, Az Oliwia posłała mu karcące
spojrzenie.
- Napalić?
Może i mógł, ja tam nie wiem.
- Ach, nie
wie pani… - Oliwia z coraz większą dezaprobatą patrzyła na kolegę z pracy. – A
gdyby ubierała się pani normalnie, to może by do tego nie doszło?
- Proszę
pana… Co pan…?
- Ja tylko
wnioskuję – przerwał jej bezceremonialnie Adrian. – Na przyszłość proszę uważać
i ubierać się jak trzeba, to nie będzie kłopotów.
- Adrian! –
Oliwia uprzedziła wybuch gospodyni. – Zachowaj swoje uwagi dla siebie, dobrze?
- Proszę
bardzo, idziemy – zakomenderował i choć Oliwia chciałaby nagle znaleźć milion
powodów dla pozostania i załagodzenia sytuacji, to nie znalazła ani jednego.
Zostawiając
za plecami zniesmaczoną ofiarę gwałtu wsiedli do samochodu. Oliwia w gorszym
nastroju, Adrian w beztroskim. Zdegustowana zachowaniem kolegi, Oliwia wcisnęła
gaz i ruszyła ostro do przodu.
- Niezła
dupa jak na starą, nawet… Nie dziwię się temu Arabowi, bo to pewnie taki jakiś
był – odezwał się swobodnie Adrian.
- To nie
powód, by sugerować brak odpowiedniego stroju, tak jakby spódniczka do kolan
była przejawem rozwiązłości – zareagowała natychmiast policjantka.
- Może i
nie – pozornie zgodził się Adrian, choć jego postawa wskazywała raczej na brak
zgody. – Ale jakby się ubrała porządnie, to może by się nic nie stało.
- Nie
możesz winić ofiary za taki a nie Inn strój, zresztą, powtórzę, neutralny –
zganiła go Oliwia czując narastający gniew, który zaowocował mocniejszym nadepnięciem
na pedał od gazu. – O mnie też powiesz, że kuszę go gwałtu?
- A tam do
gwałtu… Dobre jebanko, to nie gwałt - zobaczyła uśmiech na twarzy Adriana.
Wkurzona
zamilkła, nie podejmując tematu. Co za osioł. Czuła narastający w niej gniew.
Tym bardziej, że Adrian odzyskał rezon i ze swoim głupawym uśmieszkiem coraz
śmielej zerkał na jej nagie uda.
Rozochocił
się tak bardzo, że w końcu bezceremonialnie położył dłoń na jej kolanie.
Jeszcze nie zareagowała, pozwalając by złość osiągnęła stan maksymalny.
- To jak? –
odezwał się w końcu. – Staniemy gdzieś na polanie?
- Och… Na
polanie powiadasz – z wolna zareagowała, czując pewien mętlik w głowie i coraz większą
niechęć do kolegi z pracy. – A w jakim to celu?
Widać fakt,
że nie strzepnęła jego dłoni z kolana ośmielił go mocniej, bo przesunął ją
nieznacznie w górę.
- A no
zobaczysz…
Uśmiechnęła
się szeroko. Taką miała naturę. Odziedziczyła to chyba po ojcu. On też w
momencie największego wkurzenia przywoływał na twarz zupełnie naturalny
uśmiech.
- Ale tu
nie ma żadnej polany – uśmiechając się z coraz większym cierpieniem przyjmowała
dłoń Adriana masująca jej udo.
- Nie
pieprz… Tam jest, widzisz? Wjedź.
Zupełnie
nieoczekiwanie spełniła jego prośbę. Zwolniła wjeżdżając na niewielki wyłom
między drzewami. Zatrzymała swoje cudo, nie wyłączając silnika i pytająco
spojrzała na partnera. Ten wciąż uporczywie trzymał swą dłoń na jej udzie,
zaciskając ją powoli.
- Dasz mi
buzi? – zapytał bezczelnie.
Niewiele
myśląc, Oliwia pochyliła się ku partnerowi, sięgając ręką w przód. Jej otwarta
dłoń splotła się z dłonią Adriana. Niedostrzegalnym ruchem Oliwia nacisnęła
przycisk w samochodzie. Drzwi otworzyły się tak bezszelestnie, że partner nawet
się nie zorientował.
Ich dłonie
splotły się. Wyczuła narastające podniecenie Adriana. Mówiły jej to jego oczy.
Co za bezczelny dupek. Z trudem powstrzymała wypełzający na jej twarz uśmiech
triumfu.
Jej prawa
dłoń nagle wygięła się do przodu przełamując rękę Adriana. Co za tym poszło,
jego sylwetka straciła oparcie. To ułatwiło zadanie Oliwii. W ciągu sekundy
przekręciła się na siedzeniu w bok tak, że jej nogi znalazły się na wysokości
klatki piersiowej Adriana.
- Wypchaj
się frajerze! – wykrzyknęła niemal, z całej siły uderzając stopami w pierś
kolegi. Ten, nie dość, że zaskoczony, to jeszcze pozbawiony równowagi, z
dziecinną łatwością dał się wykopać na zewnątrz. – Czekaj na autobus do
Wielkopolis! – krzyknęła na pożegnanie wciskając przycisk zamykający drzwi.
Z piskiem
opon wjechała ponownie na drogę czując euforię. Cos podobnego! Jak nie ona…
-
Hahahaha…! – w geście triumfu uderzyła w kierownicę, aż auto zajęczało
boleśnie. Zreflektowała się natychmiast w geście przeprosin całując kierownicę.
– Hussaryo Arrinero, moja miłości! Ale załatwiliśmy tego dupka, nie?! To jest
prawdziwa wiktoria!
Nie dbając
o pozostawionego o ponad dwadzieścia kilometrów od miasta partnera pomknęła do
przodu, wciskając pedał gazu niemal do dechy, co auto przyjęło z radosnym ryknięciem.
Strzałka wskazująca na sto pięćdziesiąt przyprawiła Oliwię o jeszcze większa satysfakcję
i radość.
Zanosząc
się szalonym śmiechem, w pełni z siebie zadowolona i szczęśliwa, jak strzała
pomknęła ku miastu. W tak dobrym nastroju była ostatnio chyba jeszcze w liceum,
gdy wygrywała szkolny konkurs recytatorski z okazji dwusetnej rocznicy
powstania „Stepów Akermańskich”.
OLIWIA POLICJANTKA II. Też byś nikogo nie
zawiódł, gdybyś nikogo nie miał.
Ojciec nie
pochwalał jej wyboru, matka tym bardziej. Dziadkowie podchodzili z rezerwą,
koleżanki patrzyły dziwnie. Ale ona uparła się by zostać policjantką, więc w
piękne, sobotnie przedpołudnie, miast wylegiwać się w łóżku, siedziała
grzecznie na komisariacie w gabinecie szefa.
- Jak
poszło w Grabówce? – usłyszała pytanie, choć głowa przełożonego znajdowała się
wewnątrz jakiejś sterty dokumentów.
- Tak
sobie, mamy zeznanie, z którego niewiele wynika. Od poniedziałku będziemy
przesłuchiwać potencjalnych świadków.
- Daj sobie
spokój.
- Dlaczego?
– zdziwiła się.
- Ofiara
wczoraj wycofała zawiadomienie. Nie ma już sprawy.
- Wycofała?
Dlaczego? – znieruchomiała na krześle.
- Nie wiem,
nie interesuje mnie to – niedostrzegalnie wzruszył ramionami. – Nie ma sprawy,
to nie. Ale to nie oznacza, że ty masz wolne. Dostaniesz coś nowego.
- Co
takiego?
Czekała
cierpliwie, aż szef przerwie grzebanie w papierach i wynurzy się na światło
dzienne. Z doświadczenia wiedziała, że mogło to trochę potrwać. I trwało.
- Na
świecie jest burdel – wygłosił wreszcie swoją słynną kwestię, która, trzeba
przyznać, z roku na rok coraz bardziej zgadzała się ze stanem faktycznym.
Milczała,
nie podejmując tematu.
- Wiemy jak
jest… To znaczy nie wiemy. Nie wiemy, nawet dobrze komu podlegamy. Czy
ministrowi spraw wewnętrznych, czy wojewodzie, czy prezydentowi miasta, czy
prezydentowi Unii Europejskiej. Tak właśnie. Unia rozpieprzyła ten kontynent w
drobny mak. Nikt nie wie, kto ma większą władzę, czy centrum w Brukseli, czy
liderzy poszczególnych regionów. Państw, województw, miast. To sprzyja
anarchii, nie?
- Tak,
szefie.
- No więc
korzystają różne organizacje, czy komitety. Polityczne, quasi polityczne,
społeczne, feministyczne, antyrasistowskie i inne dziwadła, korzystające tego
bezhołowia i bezprawia, nie? Ostatnio jeszcze ta filozofia Mintu…
- Właśnie
tak.
- Wiesz,
gdzie jest księgarnia „Booklyn”?
- Wiem –
zaskoczył ją nieco tym pytaniem. Właścicielką tej księgarni była przecież
Natalia.
- Ta
księgarnia znajduje się u nas na deptaku – wyjaśnił niepotrzebnie. – Natomiast
lokal nad nią, wynajmuje takie stowarzyszenie „Bella Maryna”.
- Też znam
– pochwaliła się, choć nie było czym. Każdy wiedział, że coś takiego znajduje
się w południowej części Wielkopolis. Policjantka tym bardziej.
- To jest
klub, którego członkowie zajmują się wszystkim i niczym. Oficjalnie jest to
jakieś tam koło krzewienia kultury, choć to czym się zajmują ma tyle wspólnego
z kulturą, co oficerowie policyjni z życiem w trzeźwości – popisał się
efektownym i zgryźliwym, ale bardzo trafnym porównaniem.
Oliwia w
milczeniu przyznała mu rację. Zdążyła już zauważyć, nie raz i nie dwa
niejednego kolegę wychodzącego z pracy w stanie upojenia, siadającego za kółko
i jadącego tak do domu. Celowała w tym dwójka młodych, Marciniak i jego koleżka
z roku, Stolarski. Nie przejmowali się niczym. W związku z brakiem chętnych do
pracy w policji i niskim bezrobociem, ich posady były praktycznie niezagrożone.
Zwalnianie pracowników pijących na służbie doprowadziłoby do kryzysu
personalnego. I szef dobrze o tym wiedział.
Dlatego
major Markowski, konserwatysta i człowiek zasad, musiał poprzestać jedynie na
rozmowach i upomnieniach. Niczego więcej zrobić nie mógł. I to go bardzo
wkurzało.
- Ale do
rzeczy – wrócił do tematu. – Otóż ten klub prowadzi także działalność
wywrotową, to znaczy takie mamy podejrzenia i przecieki z Warszawy. Oni tam, na
górze, prowadzą śledztwo w sprawie działalności tego klubu w innych częściach
Polski, głównie w stolicy. Tam mają większa aferę i zalecili nam, byśmy
przefiltrowali to środowisko także u siebie.
- I to jest
moje zadanie? – zrozumiała wreszcie.
- Dokładnie
tak. Weźmiesz się za to, spróbujesz wejść do tego klubu, to znaczy zbliżyć się
do nich. Oni organizują różne przyjęcia dla szerszej publiczności i można się
tam zahaczyć. Oczywiście to nie takie łatwe. Dlatego masz sporo czasu i nie
musisz zaczynać dzisiaj. Choć akurat dzisiaj jest tam wystawa poświęcona sztuce
nowoczesnej.
- Nie
przepadam – wyrwało się jej bezmyślnie.
- To, czy
za tym nie przepadasz, czy nie, nie ma żadnego znaczenia, wykonujesz swoją
pracę – z przyganą podsumował ją szef. – Od tej chwili jesteś wyłączona z
innych spraw i pracujesz w czasie nienormowanym. Nie masz obowiązku przebywać
na komendzie, ewentualne raporty możesz robić w domu. Ale dostarczasz mi je
osobiście. Czas na wykonanie zadania, nieokreślony. Ale nie czekaj z tym do
czasu aż przejdę na emeryturę. Tu masz całą dokumentację.
Z tymi
słowami podał jej teczkę. Mimo daleko posuniętej komputeryzacji, wciąż bawiono
się w takie rzeczy. Dziwiło ją to, ale nie miała ochoty tego zmieniać. Rzuciła
okiem na zawartość i uznała, że będzie miała co robić w domu.
- Masz tam
dane dotyczące działalności „Bella Maryna” i krótką charakterystykę
najważniejszych członków. Przeczytaj, zapamiętaj i działaj.
Wstała,
uznając, że to już koniec rozmowy. Ale zmierzając w stronę drzwi, zatrzymał ją
jeszcze głos szefa.
- Nie
złożyłaś raportu z zajścia po przesłuchaniu tej kobiety w Grabówce.
- Jakiego
zajścia? – nie zrozumiała w pierwszej chwili.
-
Pozbawienia transportu do Wielkopolis podporucznika Marciniaka.
- Ach tak…
Uznałam, że dłuższy spacer dobrze wpłynie na jego szare komórki – oświadczyła
niewinnym i trochę niepewnym tonem.
-
Podporucznik Marciniak był innego zdania i chciał złożyć oficjalne zażalenie na
ciebie, domagając się ukarania.
- Bardzo mi
przykro, że nie zrozumieliśmy nawzajem swoich intencji… I co?
-
Odrzuciłem – odpowiedział krótko szef. – Ale rzeczywiście masz napomnienie ode
mnie – powiedział z naciskiem. – Każdy taki incydent masz zgłaszać mi
natychmiast. Jasne?
- Tak jest,
szefie – odpowiedziała tym razem śmiertelnie poważnie zmobilizowana tonem głosu
majora.
- Im więcej
będę miał na tych gnojków, tym łatwiej będzie mi zrobić z nich policjantów. To
jest także w twoim interesie, zrozum to – oznajmił oficjalnym tonem. – A teraz
znikaj – machnął ręką.
Z ulgą
opuściła biuro szefa wydziału. I satysfakcją. Z łatwością dało się wyczuć, że
szef w całej tej zabawie stanął po jej stronie.
Nie
zaczepiana przez nikogo, nie licząc niezbyt przyjaznych pojedynczych spojrzeń,
przemierzyła spokojnym krokiem korytarz, zbiegła po schodach i usiadła za
kierownicą samochodu.
- No to
sobie dzisiaj pojeździmy Hussaryo – oznajmiła na głos. – Śmigniemy sobie gdzieś
na wycieczkę a potem wieczorem jeszcze zrobimy rundkę po mieście.
Odniosła
wrażenie, że uradowane auto włączyło się do ulicznego ruchu odrobinę szybciej,
niż ona sama o tym zdecydowała.
Pełna
energii Natalia wykonała jeszcze jeden wyskok i sekundę później sędzina gwizdnęła
po raz pierwszy, rozpoczynając mecz. Mecz wyjazdowy, w Częstochowie z kobiecą
drużyną Rakowa, przedostatnią w drugoligowej tabeli. Gdy one same wciąż mając
szanse na awans zajmowały trzecią lokatę i przy dzisiejszym zwycięstwie o
wszystkim decydowałaby ostatnia kolejka.
A jednak
pierwsza połowa nie należała do łatwych. Przeciwniczki, choć piłkarsko słabe
próbowały konstruować akcje zaczepne. Tyle, że nic im to nie dawało. Ataki
rozbijała grająca na stoperze wysoka brunetka Malwina, kapitan drużyny. Natalia
pomagała jej w tym bez trudu, tym bardziej, że jej lewa strona była niemal
zupełnie niegroźna. Grająca na tej flance rywalka z Rakowa odbiegała poziomem
od koleżanek z drużyny i w efekcie dostawała mało podań a gdy już takowe
dostała, to Natalia skutecznie wybijała jej z głowy wszelkie próby przedarcia
się pod bramkę.
W związku z
czym, z biegiem czasu, blondynka podejmowała coraz częstsze próby włączania się
do akcji ofensywnych. Miała ku temu okazje i często je wykorzystywała,
przedzierając się z piłką aż po samo pole karne rywalek. Polegała na swojej
szybkości i wytrzymałości, ale nie unikała też dryblingów. Te miała opanowane w
stopniu dostatecznym na tyle, że nie notowała głupich strat i nie dawała
przeciwniczkom okazji do kontry. Przeciwnie, z każdą minutą siała coraz większy
ferment w obronie Rakowa. Kilka wrzutek dotarło do celu, do grających na szpicy
Karoliny, która przed sezonem przyszła z Poznania i miejscowej Darii. Jednak
obie na razie partaczyły wszystko, tym samym do przerwy wynik był bezbramkowy.
- Natalia,
zapieprzaj tak przez cały mecz, stać cię na to – zachęcała w przerwie Malwina.
– Jak tak dalej pójdzie, my z Gośką same ogarniemy defensywę.
Więc zapieprzała. W drugiej połowie
starała się nie spuszczać z tonu. Pierwszy kwadrans minął w równie dobrym
stylu, choć przeciwniczki, widząc, że większe zagrożenie stanowi właśnie ta
strona boiska, poświęcały jej więcej uwagi. Mimo tego, dokładnie po godzinie
gry, Natalia urwała się jednej z rywalek, rozpędzając po skrzydle. Zatrzymała
ją dopiero jakaś wysoka, grająca na prawej obronie i to nieprawidłowo. Sędzina
odgwizdała faul.
- Zostaw, wykonam – zbierająca się z
boiska Natalia usłyszała głos podbiegającej do piłki Magdy, grającej na
środkowej pomocy.
Wycofała się kilka metrów w kierunku
własnej połowy. Nie była potrzebna w tej akcji. Już od razu widziała, że Magda
będzie dośrodkowywać w pole karne. W tej sytuacji, na wysokości może
dwudziestego metra, strzał na bramkę nie wchodził w grę. Spokojniejsze
rozegranie rzutu wolnego też mijało się z celem.
I faktycznie tak się stało. Magda
posłała wysoką piłkę na długi słupek. Natalia z rozczarowaniem stwierdziła, że
piłka leciała za wysoko i wychodząca bramkarka sięgnie po nią bez trudu. Już
robiła krok do tyłu, gdy oczy otwarły jej się szeroko. Bramkarka Rakowa, niczym
podwórkowa łamaga przepuściła lecącą piłkę między dłońmi i ta wpadła do siatki
przy długim słupku.
- Jeeeest! – wydarła się Natalia. Gol,
z rzutu wolnego, po faulu na niej. Naciągając trochę sytuację, mogła sobie
zapisać asystę. Nieźle jak na kogoś grającego na obronie
Absolutnie zadowolona z szerokim
uśmiechem na twarzy wróciła na swoją połowę, przybijając przedtem piątkę z
Magdą i cieszącymi się koleżankami.
Jeszcze sędzina nie zdążyła wznowić
gry, gdy Natalia uświadomiła sobie, że w pierwszej reakcji po strzeleniu gola, Magda
najpierw złapała się za głowę a ucieszyła dopiero z dwie sekundy później.
Ledwo po wznowieniu piłkarki Rakowa z
furią ruszyły do ataku a Natalia zwolniła bieg, gdy przed oczyma stanęła jej
reakcja na strzelonego gola stojącej pod bramką i próbującej wziąć udział w
walce o piłkę Karoliny. Reakcja, niemal identyczna, jak Magdy. Osłupienie i
zaskoczenie zamiast radości.
Ej, no kurwa…
Patrzyła, jak sunie atak po ich prawej
stronie. Jak lewoskrzydłowa Rakowa z dziecinną łatwością ograła Martę, prawą
obrończynię. Jak celem powstrzymania ataku ruszyła dynamicznie Malwina,
zmuszając przeciwniczkę do… Do wyłożenia piłki atakującej, która ubiegła idącą
w sukurs Gośkę. Patrzyła, jak napastniczka Rakowa spokojnym strzałem przy
słupku doprowadza do remisu, raptem sześćdziesiąt sekund po stracie bramki.
- Kurwa! – wydarła się bramkarka,
wstając z murawy. – Gdzie, do chuja biegasz? – to do Natalii. – Gwiazda meczu,
kurwa!
- Przecież to nie mój gol – zaoponowała
blondynka, nie będąc jednak w pierwszej chwili do końca pewną swojej
niewinności. Ostatecznie mogła w jakiś sposób przewidzieć serię błędów całej
obrony i asekurować środek.
- Jak kurwa, jesteś na obronie, to graj
tu a nie bawisz się w Ronaldo! – odparła opryskliwie bramkarka.
- Spokój dziewczyny, gramy – ucięła
krótko Malwina.
Natalia zamilkła, nie wdając się w
dyskusje. Chociaż nie czuła się w żaden sposób winna straty gola, to nie chciała
wskazywać bezpośrednio tych, które położyły akcje. Martę, to przede wszystkim.
Gośkę też. Grających na środku pomocy również, bo biegnąca z prawego skrzydła
Angelika była pod polem karnym szybciej, niż Magda z Kingą.
Nie chciała obwiniać, bo solidarność
przede wszystkim. Do tego pełna świadomość, że żadna z nich, to nie Mia Hamm,
czy ktoś w tym stylu. Zdarza się. Choć, no, kurde…
Nagle poczuła jak opuszcza ją cały zapał
do gry. Jak dociera do niej obraz pierwszej połowy, w której ona zapierdalała
po skrzydle, niczym terminator a reszta grała ospale jak ekipa pustych wieśniar
wypuszczona prosto z Manhattanu, czy innego klubu w Wielkopolis.
Obraz Magdy i Karoliny łapiących się
za głowy po strzeleniu bramki. Obraz, wykładającej się jak dziecko Marty. Obraz
Darii, która po jej niezłym dośrodkowaniu, stojąc praktycznie sama, dwanaście metrów
przed bramkarką, strzela dwa metry nad poprzeczką.
O, a teraz widok Magdy uwikłanej w
pojedynek z obrończynią Rakowa. Pojedynek przegrany zbyt łatwo. Jeszcze widok
Kingi faulującej w niegroźnej sytuacji jedną z rywalek.
Tak, jak w pierwszej połowie czuła
się, niczym na innej planecie, tak teraz nagle zapragnęła by mecz się jak
najszybciej skończył. Coraz bardziej śmierdziało czymś… Zaprzestała wypadów do
przodu. Grała krótko, głównie z parą środkowych rozgrywających, rzadziej
wycofując piłkę do którejś ze stoperek. W każdym razie oddawała ją szybko i z
uwagą patrzyła, jak tamte, albo spokojnie rozgrywają sobie na tyłach, albo
pchają się przez środek, tracąc piłkę w praktycznie każdej możliwej akcji.
- Dziewięćdziesiąta minuta – rzucił
ktoś z ławki.
- Wyjazd! – zakomenderowała Gośka
wybijając piłkę daleko.
- Wbijaj pod ich szesnastkę – to był
głos Magdy. Do niej, do Natalii. Posłuchała, chociaż nie wiedziała, dlaczego
akurat w chwilę przed końcowym gwizdkiem rozgrywająca poleciła jej wyjść tak
daleko.
Zobaczyła jak w środkowej strefie
boiska właśnie Magda uwikłała się w nieudany pojedynek z którąś z rywalek.
Kurwa, strata i kontra. To była pierwsza myśl Natalii, ale druga, kazała jej
stanąć. To już na nic. To wszystko chuj.
Już wiedziała co się stanie.
Wiedziała, widząc, jak spóźniona Gośka
goni uciekającą napastniczkę gospodyń tak, żeby tylko jej nie dogonić. Jak zmusza
tym sposobem bramkarkę, wysoką Olę do wyjścia z bramki na piętnasty metr. Jak
będąca niby pod presją obrończyni, napastniczka Rakowa lobuje bezradną Olę.
- No i chuj – podsumował ktoś na
ławce. Głos zbiegł się z eksplozją radości kilkudziesięciu kibiców miejscowych
i piłkarek z Częstochowy.
Kilkadziesiąt sekund później sędzina
gwizdnęła po raz ostatni.
Nie powiedziała w szatni ani słowa.
Zresztą niewiele słów padło. Tak, jakby nikt nie chciał komentować tego co się
stało. Może co niektóre po sportowemu wstydziły się porażki z przedostatnią
drużyną w tabeli. Może były zmęczone. A może nie chciały powiedzieć czegoś za
dużo.
Ale Natalia nie mówiła nic, bo czuła
się, jakby ją ktoś zgwałcił. Nie miała wątpliwości, że wypruwała sobie żyły w
meczu, który część jej koleżanek, zwyczajnie sprzedała.
Oliwia
rzuciła teczkę na stół. Co miała zapamiętać, zapamiętała. Mądrzejsza już nie
będzie. Najważniejsze fakty wyłowiła, wiedziała z grubsza o co chodzi.
Włożyła
słuchawki na uszy i włączyła coś z muzyki klasycznej. W zasadzie lubiła ją
wieczorami, w dni powszednie, wtedy odpalała Radio Merkury i spędzała dwie
godziny z klasyką. Sobotnie popołudnie nie nadawało się do tego, ale akurat
teraz miała na to ochotę. Właściwie to ta muzyka zbiegała się z tym, co
wierciło jej dziurę w głowie. Znaczy się, stanowiła odpowiedni podkład.
A myślała o
Natalii. Albo o tym co je łączy a co nie.
Natalia…
Poznała ją półtora miesiąca temu, na jakiejś imprezie w Manhattanie. Imprezie,
na której bawiła się z koleżankami z klubu. Oliwia już dawno nie grała w piłkę,
po maturze poszła na studia i zakończyła swoją karierę, w tym czasie w klubie
pojawiła się Natalia, która dopiero w tym wieku odkryła swoje powołanie. No,
tak naprawdę po prostu mogła się wyżyć na boisku, bo samo bieganie po lasach
przestało już jej wystarczać.
Dlatego
nigdy nie spotkały się w drużynie piłkarskiej. Nastąpiło to dopiero w klubie.
Taka mała ironia losu.
Zaproszona
przez stare koleżanki z drużyny, Malwinę, Angelikę, czy Kingę, Oliwia stawiła
się w podmiejskim klubie, na koncercie hiphopowym. Polało się trochę alkoholu,
posypały różne opowieści z przeszłości i teraźniejszości. Wszystko przy paru
litrach alkoholu. Czy było w tym coś dziwnego, że gdzieś o drugiej w nocy,
poczuła między nogami dłoń poznanej parę godzin wcześniej atrakcyjnej, pięknie
pachnącej blondynki?
No jednak
chyba było… Jaka nietrzeźwa by nie była, to nie należało do jej stylu. A jednak
ta diabelska Natalia, jakimś niezwykłym sposobem utorowała sobie drogę do jej
majtek i zrobiła coś, co odmieniło jej życie. Przynajmniej na tyle, że
powtórzyła to jeszcze te pięć, czy sześć razy.
Jakimś
niezbadanym cudem kilka dni po odprężającym masażu intymnych części ciała przez
zwinne palce nowo poznanej blondynki, zaczynała odczuwać zmęczenie, apatię,
jakiś dyskomfort i brak chęci do życia. Zaczynała myśleć tylko o jednym. Wtedy
terapia Natalii na nowo stawiała ją na nogi. Dlaczego tak? Nie miała zielonego
pojęcia. Ale fakt był faktem.
Natalia nie
wykorzystywała tego, poza tym, że upajała się swą władzą nad młodą policjantką.
To tyle. Przynajmniej na początku, bo teraz Oliwia już wyraźniej wyczuwała
coraz silniejsze naciski ze strony bizneswoman i piłkarki w jednej osobie.
Chyba chodziło jej o coś więcej, niż tylko kilkuminutową zabawę jej ciałem. Tym
bardziej, że sama Natalia, fizycznie nic z tego nie miała. Nie zmuszała Oliwii
do rewanżu, nie. Na szczęście nie.
I to był
ten motyw, który zmuszał policjantkę do przenikliwych rozmyślań. Potrzebowała
Natalii, jej dotyku, jej pieszczot, nawet jej władzy. Ale to tyle, gdy
blondynka zrobiła już co do niej należało, Oliwia wracała do rzeczywistości i
kontakt się urywał. Na kilka dni. Nie licząc skromnych telefonów.
Z pewnością
nie o to chodziło Natalii. A jej? O co chodziło Oliwii? Co będzie, gdy Natalia
osaczy ją i zacznie domagać się konkretów? Czy będzie ją na to stać, by oddać
blondynce to samo, co ona zaofiarowała jej?
Dziwna
była, niespotykana… Z jednej strony urokliwa, ładna, nawet sympatyczna,
kobieca. Z drugiej przejawiająca męskie cechy, jak pewność siebie,
zdecydowanie, umiejętność podejmowania decyzji. W końcu mając dwadzieścia trzy
lata, prowadziła własną księgarnię na deptaku. Sama otworzyła biznes i sama
ogarniała temat, przy pomocy dwóch sprzedawczyń. Oliwii strasznie to
imponowało.
Tak,
Natalia miała kilka twarzy. Potrafiła być nieprzyjemna i urocza. Umiała huknąć
na nią a nawet uderzyć w twarz, jak i szepnąć coś delikatnego, prawdziwie od
serca i przytulić. Z tego ostatniego Oliwia akurat nie korzystała. Miała spore
opory.
Dobre
sobie, opory… Przytulić to nie, ale rozłożyć uda i pozwolić, by palce Natalii
wprawnie pieściły jej cipkę, to już jak najbardziej w porządku…
No więc
jak? Czy mogła odpowiedzieć sobie na pytanie, która zadawała z obawą a czasem
wręcz strachem? Jest lesbijką? Jednak? Czy może nie? Czy może to tylko taka
chwilowa fascynacja, wywołana niezrozumiałymi reakcjami jej ciała?
Westchnęła,
zamykając oczy. Nie ma w sobie tyle odwagi. Albo odpowiedź na to pytanie jest
dużo bardziej skomplikowana.
Zdjęła
słuchawki i wyłączyła muzykę. Zerknęła na komórkę, najpierw widząc, że zegar
wskazuje dwudziestą. Potem zauważyła, że ma trzy nieodebrane połączenia.
Wszystkie przyszły w czasie, gdy z zamkniętymi oczyma, oddawała się
rozmyślaniu, w akompaniamencie Brahmsa, Chaczaturiana czy Saint Saensa.
Zaciekawiona
wcisnęła odpowiednie klawisze chcąc dowiedzieć się, kto tak się niecierpliwił.
No tak… Jak
to wspaniale zakończyło i jednocześnie podsumowało bezczynne wylegiwanie się na
łóżku…
Podróż do
Wielkopolis była niemal katorgą. Natalia konsekwentnie nie otworzyła ust ani
przez chwilę. Całe szczęście, że w klubowym autokarze siedziała obok jednej z
rezerwowych a więc niewinnych. Gdyby była to Magda, Karolina, albo Gośka i
jeszcze beztroskim tonem zaczęła zadawać idiotyczne pytania typu „co tak cicho
siedzisz i nic nie mówisz?”, skończyłoby się chyba na mordobiciu.
Jeszcze ta
cholerna Oliwia nie odbierała telefonu. Chyba złośliwie, chyba jej unikała.
Jeszcze tego by brakowało…
Ta śliczna,
szczupła, trochę sympatycznie nieporadna, rozbrajająca brunetka miała w sobie
jakąś magię, która tak ją do niej przyciągała. W niezrozumiały sposób. Co było
co najmniej dziwne, bo do tej pory Natalia w swoim życiu kierowała się zdecydowanie
bardziej konkretnymi wartościami.
Ech, życie
to jeden wielki burdel. Szczególnie tu w tym cholernym autobusie, gdzie
dochodziły do niej strzępki jakichś śmieszków z tyłu autokaru. Ledwo
powstrzymała się przed tym, by wstać z siedzenia, ruszyć i siłą uciszyć te
skorumpowane idiotki mieniące się sportsmenkami.
Z ulgą
zobaczyła za oknem znajome budynki, znajome ulice. Było już ciemno, na ulicach
płonęły latarnie, w domach paliły się światła. Sobota wieczór w Wielkopolis.
Wysiadając
z autokaru cały czas obserwowała Malwinę, czekając niecierpliwie na okazję do
rozmowy. Wolała znaleźć się z nią sam na sam. Bez świadków. Kapitan drużyny
była jedyną dziewczyną, do której miała zaufanie. Z trudem wyczekała moment, aż
dziewczyny porozjeżdżały się do swoich mieszkań.
- Malwina –
podeszła do wysokiej brunetki, wypowiadając pierwsze słowa od pięciu godzin. –
I co?
Pytanie
niby z pozoru głupie i nic nie mówiące, ale ton był dobitny i wiedziała, że
liderka od razu zrozumie co miała na myśli. Ale ta nie dała tego po sobie
poznać.
- Co
konkretnie? – zapytała spokojnie.
-
Konkretnie co masz zamiar zrobić z tą... Porażką?
Nie
odpowiedziała, szukając słów. Potem wzruszyła ramionami.
- A co mogę
zrobić? I dlaczego przychodzisz z tym do mnie?
- Bo do
nikogo innego nie mogę. Wiesz dobrze, kto grał w tym meczu przeciwko nam. Mam
ci wymieniać? Masz chyba oczy i widzisz.
- Przecież
nie ja…
- No wiem,
że nie ty. Dlatego teraz rozmawiam z tobą. Ale te wszystkie przyjezdne
lachociągi Magda, Karolina, Ola, Gośka, może jeszcze ktoś.
- Dobrze
powiedziałaś. Przyjezdne – podkreśliła Malwina. – To jest ten problem.
- Dlaczego?
– Natalia domyślała się, przecież była w drużynie nie od dzisiaj, ale chciała
uzyskać potwierdzenie własnych obserwacji z ust kogoś innego.
- Przecież
widzisz. Dwie są z Poznania, Ola przyszła z Wrocławia, Gośka jest spod
Sieradza. To pieniądze rozbiły te drużynę. To, że gramy w drugiej lidze i
walczymy o awans, zmieniło wszystko. W starej ekipie, jak byłyśmy juniorkami,
nic takiego nie miałoby miejsca.
- No
dobrze, ale co mają pieniądze do tego? Przecież…
- To, że
gra toczy się o stawkę. Jedni dawają tyle, inni więcej. Stąd podziały w
drużynie. Magda i Karolina są tu, w nowym sezonie mogą grać z powrotem w
Poznaniu. Im nie zależy na wynikach, tylko na tym, by coś zarobić i pomyśleć o
sobie a nie o przyszłości klubu.
- I
zostawisz to? Jesteś kapitanem – nieco zbyt rozgorączkowana Natalia zaczynała
jednak rozumieć, że wymaga chyba zbyt wiele.
- A co mogę
zrobić? Jaki ze mnie kapitan, skoro zostało tylko kilka dziewczyn ze starych
czasów a te co przyszły w ostatnich dwóch latach, są starsze, mają
doświadczenie w innych klubach, grały w ekstraklasie, przynajmniej Magda z
Karoliną w Poznaniu. Ogony, ale zawsze coś. Tu się dogadały z tymi innymi i
jest jak jest. Co mam zrobić? Wygłosić przemówienie? Nie rób sobie żartów.
- Zgłosić
to trenerce?
- Przecież
ona też nie jest stąd i prowadzi nas pierwszy sezon. Też liczy tylko pieniądze
z wypłaty. Zresztą sama chyba widziała ten mecz tak jak my, nie sądzisz?
- A może
pójść z tym do dyrektora? – zasugerowała Natalia.
- Ech… -
westchnęła Malwina, przestępując w dziwny sposób z nogi na nogę i uciekając
wzrokiem. – On teraz nie ma głowy do tego. Pamiętaj, że najważniejsza jest
drużyna męska a grają w drugiej lidze. Tego nie było tu od czterdziestu lat. Mozolnie
budują budżet, by stać się solidnym klubem w lidze i pomyśleć o awansie do
elity.
- No, ale
po coś on tu jest ten łysy, nie?
- Nie mów o
nim tak, to porządny mężczyzna – skarciła ją lekko Malwina ostrzegawczym tonem,
znów uciekając wzrokiem. – Jak powstawała tu drużyna kobieca to nawet włożył w
nią dużo serca, naprawdę. Ale teraz, tak jak mówiłam liczą się piłkarze a nie
my. Zresztą my nawet po ewentualnym awansie do ekstraklasy, byłybyśmy w cieniu.
Tym bardziej, że w klubie jest jeszcze żużel a to wciąż sport numer jeden w tym
mieście.
- Czyli
nic…?
Milczały
obie przez chwilę. Natalii wyczerpały się argumenty, Malwina była zbyt uczciwa,
by machnąć ręką ot tak, ale też nie miała pomysłu.
- A jakby
tak zrobić jakąś prowokację? – odezwała się znów blondynka.
- Jaką
prowokację?
- No jest
ostatni mecz. Gdyby podać się za tamtych i podejść do tych naszych… Do Magdy,
Karoliny i reszty… Żeby je sprowokować jakoś, żeby wzięły pieniądze za
odpuszczenie.
- A jak
chcesz to zrobić? – Natalia nie była pewna, czy wysoka brunetka spojrzała na
nią z uwagą, czy raczej z politowaniem.
- No
podstawić kogoś. A kogo to już sprawa drugorzędna.
-
Posłuchaj, to nie czas i miejsce – przerwała kapitan drużyny. – Wiem, że jesteś
wkurzona, ja tak samo, podobnie reszta, która widziała co się dzieje. Angelika
na przykład, chociaż akurat po niej to spłynęło. Ale nie teraz, bo… Będzie czas
w tygodniu. Teraz, wybacz, muszę się z tym wszystkim porządnie przespać. Do
zobaczenia.
Natalia
obserwowała znikającą w ciemnościach sylwetkę wysokiej, smukłej dziewczyny o
nieco smutnej twarzy. Miała do niej pewną słabość. Może dlatego, że jako jedna
z nielicznych nie jeździła samochodem, choć na pewno mogłaby sobie jakiegoś
gruchota kupić. Nie no… Dobrze, że jeszcze w takim momencie potrafi zdobyć się
na sarkazm.
Szanowała
ją. Malwina była ulepiona trochę z innej gliny. Doceniała to co miała w życiu,
kierowała się konkretnymi zasadami. Ale fakt, choć sama na pewno była
przygnębiona tym cyrkiem, niewiele mogła zrobić. To są rzeczy, które ciężko
udowodnić. Albo wcale. Co innego, gdyby wiedziały przed meczem. Ale teraz, po
wszystkim? Jedyną opcją byłoby nakłonić którąś z nich do tego, że wzięły jakieś
pieniądze za porażkę. Ale to było nierealne.
Natalia
nieźle radziła sobie w życiu i wyznawała zasadę, że szanować trzeba przede
wszystkim samą siebie. A jeśli pozwala się na to, by ktoś deptał ci twarz i
śmiał się z tego, to nic dobrego z tego nie wyjdzie.
Więc kto,
jak kto, ale ona na to pozwolić nie mogła. W żadnym wypadku.
Oliwia
zaparkowała Hussaryę na parkingu, obok znajdującego się jakieś trzysta metrów
od deptaku, parku i piechotą pokonała wspomniany dystans. Spacerowało się jej
zresztą niespecjalnie przyjemnie, choć pogoda była świetna. Ale szpilki, do
których zdecydowanie nie była przyzwyczajona, sprawiały jej problem. A
dodatkowo najlepsza sukienka, jaką z tej okazji włożyła na siebie, przyciągała
wzrok nielicznych przechodniów, z naciskiem na chłopaków w zbliżonym w do niej
wieku. Posypały się średnio sympatyczne komentarze i gwizdy. Ale nie dała się
zdeprymować i po niedługim spacerze weszła do odświeżonej kamienicy, tuż obok
księgarni „Booklyn”, należącej do jej… Ech, kochanki…
Już na
wejściu zwróciła na sobie uwagę kilku osób, zbierając tak uśmiechy, jak i
nieprzychylne spojrzenia. Na razie nie dbała o to. Rozejrzała się po dość dużej
sali. Na żółtych ścianach wisiały obrazy przedstawiające wspomnianą w
komisariacie przez szefa, tak zwaną sztukę nowoczesną. Nigdy jej to nie
interesowało, więc uznała, że w ramach wykonywanego zadania powinna zapoznać
się z nią bliżej.
Problem w
tym, że po podejściu do pierwszego z brzegu malowidła, nie dostrzegła w nim
niczego frapującego. Ba, niczego, co w ogóle przyciągałoby jakąś uwagę. Jakaś
plątanina kresek i pociągnięć pędzlem. To ma być sztuka? Pewnie dwadzieścia lat
temu, gdy kończyła trzeci rok życia, jej dzieła wyglądały nie gorzej, ale nigdy
nie doczekała się z ust matki ani ojca słów, które uznawałyby jej bazgroły za
sztukę.
„Och,
Oliwio, ty podła ignorantko”, zakpiła sama z siebie w myślach.
Może wiec
drugi obraz? Zrobiła kilka kroków w lewo. No, ten przynajmniej przedstawiał
jakiś krajobraz, jakieś urwisko a w tle kilka drzew, tylko co z tego? W domu
widziała kiedyś takie, to było dzieło pradziadka, którego nigdy na oczy nie
zobaczyła, bo zmarł grubo przed jej narodzinami, ale kilka takich obrazków po
nim zostało. Patrząc chłodnym okiem, nic specjalnego. Absolutnie nic.
Nieco
zdezorientowana rozejrzała się po sali. Ludzi było… No, tyle, ile było. Może z
czterdzieści osób, czyli jednak niezbyt wiele. Dominowały kobiety, o dziwo.
Kobiety w różnym wieku i jej rówieśniczki i te, które mogłyby być
rówieśniczkami jej matki. Wśród mężczyzn panowała większa harmonia, niemal
wszyscy jak jeden mąż znajdowali się w wieku przedemerytalnym.
Odwróciła
wzrok w kierunku ściany, przechodząc do trzeciego obrazu, dużo większego.
Wreszcie jakiś, który ją choć trochę zaintrygował a jednocześnie nieco
przygnębił. Przedstawiał grupę ludzi, prawdopodobnie jaskiniowców, w każdym
razie jakichś ludzi sprzed paru tysiącleci, siedzących wokół ogniska i
raczących się, jak wszystko na to wskazywało, mięsem pokonanych wrogów. Ot,
taki kanibalizm. Niezbyt to miłe, raczej mroczne, ale jednak w pewien sposób
interesujące.
Wpatrując
się w obraz, dalej jednak nie miała pojęcia, co to ma wspólnego z takim
pojęciem jak sztuka nowoczesna. Zaczęło ją to z lekka irytować.
A irytacja
musiała odbić się na jej twarzy, bo nagle poczuła ruch obok siebie. Odwróciła
się raptownie.
- Nie
dziwię się, że samotną kobietę przyciągnęła grupa mężczyzn przy ognisku –
usłyszała głos mężczyzny pewnie wieku jej ojca a może nawet starszego, ale z
całą pewnością wyglądającego dużo gorzej. Lekko wyłysiały na czole, przerzedzone,
siwiejące włosy po bokach kręciły się w nieładzie, łącząc u dołu z brodą,
niczym u Karola Marksa. Całości dopełniał pokaźny brzuch wystający spod fraka.
Ale przynajmniej pachniał dość sympatycznie.
- Wręcz
przeciwnie, grupa mężczyzn raczej mnie odpycha, tylko…
- Naprawdę?
– podchwycił, przerywając jej w środku uzdania. – Lesbijka? Proszę się nie
denerwować, mamy dwudziesty pierwszy wiek, nie warto się ukrywać…
- Nie, nie
o to chodzi – zmieszała się lekko. Miała problem z kłamaniem, zawsze była bezpośrednio
szczera, więc mając na uwadze jej znajomość z Natalią, ciężko było jej wyprzeć
się faktów.
- Jednak
czuję pewną konsternację z pani strony. No cóż, nie mam zamiaru pani męczyć,
twierdzę jednak, że jakakolwiek inność jest powodem do dumy, aniżeli wstydu. A
akurat w naszym gronie każdy jest inny. Także pod względem tożsamości
seksualnej.
- Hmm… -
zawahała się na moment. Z jednej strony, nie czuła się, mimo wszystko,
lesbijką, z drugiej, była tu w pracy i miała zdobyć zaufanie wysoko
postawionych ludzi. Ten człowiek był jednym z takich. Widziała go na jednym ze
zdjęć w teczce, którą na komisariacie wręczył jej szef. Wiedziała z kim ma do
czynienia. – Rozumie pan, że jest mi ciężko opowiadać o różnych rzeczach, nie
wiedząc nawet z kim mam przyjemność – zadowolona z siebie wybrnęła
dyplomatycznie, ani nie potwierdzając, nie zaprzeczając domysłom brodacza a
jednocześnie dając do zrozumienia, że coś może być na rzeczy.
- Och,
jasne – sapnął wytwornie, kłaniając się lekko. – Abraham Koniowolski. Jestem
dyrektorem stowarzyszenia Bella Maryna w Wielkopolsce.
- Oliwia
Jons – przedstawiła się grzecznie, starannie ukrywając lekki niesmak, gdy
brodacz pochylił się nad jej wyciągniętą dłonią, muskając ją ustami.
- Pozwolę
zatem sobie, panno Jons, wrócić do pierwszej kwestii i zapytać, co
zaintrygowało panią w tym obrazie?
- Prawdę
mówiąc coś nieuchwytnego – postanowiła wspiąć się na wyżyny dyplomacji, by nie
powiedzieć czegokolwiek konkretnego. Z miejsca wyczuła, że dyrektor chce ją
poddać jakiemuś sprawdzianowi i od odpowiedzi zależało coś więcej. Nie mogła
tego spieprzyć. – Ale coś, czego nie potrafię zdefiniować. Przynajmniej nie tak
od razu.
- Przypuszczam,
że nawet nie wie pani, jak blisko jest prawdy – pogładził z zadowoleniem swą
brodę dyrektor. – To może zacznijmy trywialnie, co zwraca pani uwagę?
- Ci
ludzie. Jedzą. Jedzą wrogów. Silniejszy pożera słabszego.
- Och, to
wcale nie musi być takie oczywiste. Przecież nie możemy wiedzieć, czy to akurat
przypadkiem słabsi, nie odgryźli się – nomen omen – silniejszym?
-
Interesująca koncepcja, nie wpadłam an to – przyznała Oliwia, lekko stukając
obcasem w podłogę.
- A widzi
pani… A co byłoby, gdyby zamiast wrogów, pożerane były na przykład mamuty?
- Wtedy nie
byłoby tak mrocznie, ale znów można by zastosować pana koncepcję, bo mamuty
przecież ciężko byłoby zaliczyć do istot słabszych – kombinowała gorączkowo.
- Jest pani
bardzo bystra – pochwalił wpatrując się w nią intensywnie. – Jeśli zatem
weźmiemy pod uwagę te dwie koncepcje, to obraz wcale nie wydaje się już taki
straszny. Co więcej, jest nawet na swój sposób racjonalny.
- To dość
ryzykowne stwierdzenie – uznała, że dobrze mu się też czasem postawić i mieć
swoje zdanie. – Ale zakładam, że wynika ono z jeszcze innej koncepcji, którą
pan pewnie ma.
- Droga
pani… Tak nie do końca, ale jest pani blisko. Wystarczy bowiem połączyć dwie
koncepcje, by otrzymać wynik. Przynajmniej jeden z wyników konkretnej
interpretacji.
- Wbrew
pana słowom, czuję się daleko od podania wyniku.
- Niech
pani spróbuje, do tej pory szło pani bardzo dobrze – zachęcił ją kurtuazyjnie.
– Ale dobrze, wykonam drobną podpowiedź. Niech pani przyjrzy się ognisku. Czy
nie zwraca ono pani… No…?
- Ognisko
jest… Różnokolorowe – dedukowała na głos. – Ma dość dziwny kształt, prawdę
mówiąc, ono płonie… Ach – aż serce podskoczyło, gdy odkryła o co chodziło
dyrektorowi. – To nie jest namalowane wprost, ale nie ukrywam, że kojarzy mi
się z kulą ziemską.
- Doskonale
– z aprobata przyjął jej teorią brodacz. – Czy jest już pani bliżej wyniku?
- Mężczyźni
przy ognisku, pożerają świat? Nie, to nie tak… Chodzi o to, że silniejsi
pożerają ludzkość? A może to ci słabsi, którzy nagle stali się silniejszymi?
Przykro mi, ale tylko na takie teorie mnie stać. Niewiadomych w tym równaniu
jest zbyt wiele, więc i wyników może być kilka.
- Niemniej,
jest pani bliska.
- Być może,
gdybym bardziej pokombinowała… Tylko nie jestem pewna, czy ten dzień to dzisiaj
– zabrzmiało słabo, jak przyznanie się do porażki, ale akurat niczego innego na
swe usprawiedliwienie wymyślić nie mogła.
- Jestem
pewien, że dzisiejszy dzień jest tak samo dobry jak każdy inny. Choć fakt, nasza
sala jest otwarta dla szerokiej widowni w każdą sobotę wieczorem. A ci, bliżsi
naszym ideom są… - urwał, bo z torebki Oliwii zaczął dochodzić jakiś dźwięk.
-
Przepraszam bardzo, to pewnie przyjaciółka – wytłumaczyła pospiesznie Oliwia. –
Mam nadzieję, że pan wybaczy, ale nie mogłyśmy się dzisiaj dodzwonić do siebie.
- Wszystko
rozumiem, szczególnie przyjaciółki – zmrużył nieco oko. – Zapraszam częściej –
ukłonił się lekko i odszedł do większego grona pasjonatów sztuki nowoczesnej.
Oliwia
zachmurzyła się nieco. I z powodu złamania pewnych konwenansów, jak i z tego,
że natarczywy dzwonek przerwał jej, ciekawie zapowiadającą się znajomość, z
której nawet dzisiaj mogło wyniknąć coś więcej. Wcisnęła szybko odbiór
połączenia, chcąc wyłączyć ten nieznośny w tym pomieszczeniu dźwięk.
- Słucham –
odezwała się dość oschle.
- Przyjedź
do mnie – usłyszała głos Natalii. Choć wyrażał słowa brzmiące jak rozkaz,
wyczuła w nim pewną uległą łagodność.
- To
niemożliwe – rzuciła zwięźle, nie chcąc toczyć szerszej dyskusji w wyciszonej sali.
Zawsze wolała być dyskretna a już i teraz zwróciła uwagę, nie tylko strojem,
ale także tym, że przez kilka dobrych minut towarzyszył jej dyrektor klubu.
- Dlaczego?
Powiedz od razu, że ci się nie chce.
- Jestem w
pracy – ściszyła głos, czując się nieprzyjemnie z tym kłamstewkiem, bo wszystko
wskazywało na to, że pracę właśnie zakończyła.
- O tej
porze? – zdziwiony głos Natalii zirytował ją jeszcze mocniej.
-
Zapominasz kim jestem.
- Wobec
tego przyjedź po pracy, chyba nie spędzisz w niej całej nocy?
- Nie, nie
spędzę – jedno kłamstwo musiało wystarczyć. – Ale nie sądzę bym mogła
przyjechać.
- Oliwio,
nie bawmy się w kotka i myszkę – ze zdziwieniem usłyszała, że w głosie Natalii
pobrzmiewa żal. – Wyłożę kawę na ławę. Potrzebuję cię. Tu i teraz. Albo chociaż
za godzinę, czy nawet dwie. Nie zawiedź mnie i przyjedź. Po prostu.
- To
niemożliwe – palnęła nieco oszołomiona Oliwia. Nie, nie mogła. No dobrze, nie
chciała. Po co? Przecież Natalia mogła chcieć tylko jednego…
- Posłuchaj
– głos Natalii zabrzmiał łagodniej, ale jednocześnie bardziej stalowo. –
Przyjdzie taki dzień i to już niedługo, że ty będziesz chciała spotkać się ze
mną, prawda? Czy też chciałabyś usłyszeć, że to niemożliwe, że nie mam czasu i
tak dalej?
- Nie
terroryzuj mnie – wycedziła Oliwia, czując i zakłopotanie i rozdrażnienie. –
Zrozum, że nie mogę, no…
- A nie
możesz, bo nie chcesz – usłyszała dobitne podsumowanie Natalii. – Dobrze, nie
narzucam się. Choć gdybyś zmieniła zdanie, to czekam.
- Na razie
– wydukała z siebie Oliwia, kończąc rozmowę.
Cholera,
źle się stało. Ale co to za głupia prośba? Dlaczego nagle tak jej zaczęło
zależeć na tym, by przyjechała? Nagle w późny, sobotni wieczór zachciało się
jej bawić w panią i niewolnicę? To było denerwujące. Nie, nie, nie…
Nieco
przygaszona, tak niewykonaną w pełni pracą, jak i mało sympatyczną rozmową z
Natalią zrobiła kilka kroków w kierunku wyjścia. Starając się wrócić myślami do
pracy, raz jeszcze odwróciła się w kierunku obrazu, widząc go z dalszej
perspektywy.
I to
pomogło. Nagle zobaczyła coś, co przyprawiło ją o dreszczyk na skórze. Ba,
nawet trochę większy dreszcz.
Te postacie
wokół ogniska, ich ofiary i całe otoczenie a przede wszystkim odpowiednio
dobrana kolorystyka... Pod odpowiednim kątem, mając w głowie pewne informacje z
teczki szefa, rozwiązanie zagadki, choć pewnie nie takie, o którym myślał
dyrektor, stało się prostsze. Teraz, słabo, bo słabo, ale jednak, zobaczyła coś
bardzo szczególnego. Te wszystkie elementy na obrazie ułożyły się w napis.
Konkretnie w jedno słowo.
Mintu.
Czekam na kolejne części, na razie akcja bardzo wolno posuwa się do przodu. Ciężko więc ocenić te 2 kawałki.
OdpowiedzUsuńMam jednak nadzieję, że Oliwia tak jak Kamila zdobędzie moje serce:)
Praca policjantki wymaga przecież sporo wysiłku i liczę na to, że Oliwia dla kariery będzie gotowa wiele uczynić. Szczególnie pomóc tu może odziedziczony gen uległości.
Liczę też na pojawienie się Kamili, chociaż na krótko w jakimś epizodzie.
Pozdrawiam i życzę weny twórczej.
Tomek.
PS. Kiedy kolejne opowiadanie z Kamilą?
Panie Falanga,
OdpowiedzUsuńNowa seria o Oliwii, bardzo udana. Jest pole do ciekawych opowiadań.
Pierwsze skojarzenie Oliwia policjantka = Wiktoria, a tu niespodzianka :)
Ciekawie zapowiada się klub i nowa koleżanka Oliwii.
Jan
Pole jest z pewnością. Ciekawe tylko, czy autor będzie potrafił to wykorzystać.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie z Kamilą, w któryś marcowy weekend. Nie wiem który. Jak będzie, to będzie.
Ciekawe opowiadanie, ale lekko mnie denerwuje m.in. "wielkopolis". W ogóle nie lubię tworzenia alternatywnych rzeczywistości, jeżeli to niczemu nie służy. Ufam jednak Autorowi, że jest jakiś cel w tym, aby tworzyć takie "kwiatki".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Siema
No to wyjaśniam - mianowicie ja też czegoś nie lubię. Z pewnych względów nie lubię osadzania akcji w autentycznych miastach, itp. Stąd Wielkopolis.
OdpowiedzUsuńHehe. :-) to żeśmy się dogadali. No ale przynajmniej jest uzasadnienia. Jak dla mnie wystarczające.
OdpowiedzUsuńPzdr.
Siema
Witaj Falango,
OdpowiedzUsuńkiedy masz w planach wrzucić jakieś opowiadanie o naszej ulubienicy Kamili?
pozdrawiam