Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 1 maja 2017




KAMILA I SENNE MARZENIA XXIV. Następna szkolna wycieczka. cz.I

Rozdział 1. Dziwaczne zagadki i tajemnicze propozycje.

- Filip Kostrzewski! Za trzy! – wysoka blondynka nie zdążyła wygodnie zasiąść na krzesełku w koszykarskiej hali, gdy spiker wydarł się przez mikrofon, przy ogłuszającym ryku kibiców. – Po raz czwarty w dzisiejszym meczu!
Zerknęła na tablicę wyników. Trzy minuty do końca, po stronie gospodarzy siedemdziesiąt dziewięć, po stronie gości sześćdziesiąt osiem. Środowy wieczór w mieście zapowiadał się szampańsko.
- Jedenaście punktów, chuja już nam zrobią! – cieszył się jakiś wąsacz ze sporą nadwagą po prawej.
- Ale ten młody zapierdala, no wygrał, kurwa, mecz! – nie ustępował mu jego towarzysz, przy okazji rzucając wnikliwe spojrzenie na blondynkę.
A ta, ze stoickim spokojem sięgnęła po komórkę i nie przejmując się zupełnie wydarzeniami na parkiecie, wystukiwała jakiegoś smsa. Potem wyjęła z torebki długopis i kartkę papieru, zapisując coś skrupulatnie.
Gdy skończyła, zerknęła ponownie na tablicę wyników. Do końca było już tylko około minuty, przewaga gospodarzy, Stali, nie zmieniła się i wciąż wynosiła jedenaście punktów. Jak na jej oko, było praktycznie po meczu. Stal wygrywała w drugim pojedynku finałowym o wejście do drugiej ligi i doprowadzała stan rywalizacji do remisu. O awansie miał rozstrzygnąć trzeci mecz, na terenie rywala, w Lesznie.
- Kurwa, słabe to Leszno, jak będzie tak jak dziś to tym razem mogą wygrać – wąsaty sąsiad też już zajmował się mecze rewanżowym.
- Wiesz, wyjazd, to wyjazd, inna bajka – trzeźwo oceniał szanse jego towarzysz, znów dyskretnie spoglądając na blondynkę.
- A w tym pierwszym meczu co było? Przegrali pięcioma, trójki nie wchodziły, były głupie straty. Zobacz młodego, jak tam będzie tak rzucał jak tu, to my będziemy faworytem a nie tamci!
Długowłosa blondynka już nie słuchała. Zerknęła jeszcze na parkiet, cierpliwie czekając, aż formalności stanie się zadość i syrena kończąca mecz obwieści jednocześnie zwycięstwo Stali.
Wstała i opuściła trybuny, wraz z setkami niecierpliwie przepychających się kibiców. Nie skierowała się jednak do wyjścia, tylko w prawo, gdzie wąskim przejściem koszykarze przechodzili z parkietu, do szatni. W miejscu tym znalazło się także kilkunastu najwierniejszych fanatyków, chcących podziękować swym bohaterom za zwycięstwo i przedłużone nadzieje na awans do drugiej ligi.
- Alex, ale dałeś czapę! – wydarł się jakiś podekscytowany małolat przybijając piątkę z czarnoskórym dryblasem.
- Pendolino, w sobotę zwycięstwo! – cieszył się inny, ściskając dłoń innego koszykarza.
- Gratulacje, Filipie – uśmiechnęła się uroczo blondynka, gdy obok niej znalazł się młody bohater meczu. Śladem innych kibiców uniosła w górę dłoń. Ale przybijanie piątki trwało dużo dłużej, niż w pozostałych przypadkach. Tak, aby młody koszykarz zorientował się i zachował odpowiednio. – Oby tak dalej!
Odczekała sekundę, aż miejsce opustoszeje, po czym spokojnym krokiem udała się do zaparkowanego pod halą samochodu.

Nim nacisnęła klamkę drzwi prowadzących do sekretariatu pomyślała, że jest bardzo ciepło, nawet jak na środek maja. Przynajmniej tyle. Na sekundę przed rozmową z przełożonym.
- Siadaj, Kamilo – dyrektor wskazał nauczycielce krzesło.
Usiadła postanawiając zachować spokój, co z reguły jej się udawało. Nie wiedziała o czym chciał rozmawiać pan Zbigniew, ale domyślała się.
- Wiemy, że to był szalony rok – rozpoczął. – Nie udało się zrobić studniówki w planowanym terminie, przez ten alarm bombowy. Pierwszy raz coś takiego zdarzyło się w historii tej szkoły – przypomniał a Kamila kiwała głową. – Były też inne rzeczy, które pamiętasz, nie ma co przypominać.
Milczała cierpliwie, dając mu czas na dojście do meritum.
- Robimy studniówkę w trakcie matur, piętnastego maja, to jest coś niezwykłego. Były sugestie z kuratorium, takie… No, ale postawiliśmy na swoim, uznając, że uczniom się coś należy i dlatego w poniedziałek nie będzie żadnych egzaminów.
W dalszym ciągu milczała, kiwając lekko głową.
- Poszliśmy uczniom na rękę i zorganizowaliśmy tę studniówkę w Antonówku. Praktycznie z dala od szkoły. Wiadomo, będzie grono nauczycielskie, ale to wygląda trochę inaczej. Nie wszystkim uda się dojechać, poza tym, co za miastem, to za miastem. Ale zgodziliśmy się, więc będziemy konsekwentni…
Nie odzywała się ani słowem, wiedziała przecież o tym wszystkim od dawna. I rozumiała, że to tylko wstęp do…
- No cóż… - chrząknął w końcu, poprawiając okulary. – To wszystko jest nienormalne i jakoś bierzemy to na głowę… Ale jedna rzecz, o której usłyszeliśmy… - chrząknął raz jeszcze i wziął się w garść. – Czy naprawdę nie da się uniknąć sytuacji, by jedna z nauczycielek szła na studniówkę jako osoba towarzysząca jednemu z uczniów? To naprawdę nie robi dobrego wrażenia.
- Domyślam się, dyrektorze – odpowiedziała z godnością. – Ale przecież pójście na studniówkę w charakterze osoby towarzyszącej, nie nosi w sobie żadnych znamion niewłaściwego zachowania. Przecież to tylko kilka tańców i wspólna zabawa przy stole – spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak, wiem dobrze – poprawił okulary raz jeszcze. – Chodzi o to, że jest to źle widziane, nie chciałbym wracać do jednej sytuacji… Wie pani o czym mówię…
- Ta sytuacja sprzed dwóch lat została wyjaśniona dawno temu – weszła mu w słowa stanowczo. – Sprawa rzekomej taśmy, na której jestem ja i jeden z uczniów została umorzona z braku dowodów. Dla mnie to wszystko jest zamknięte, nie wiem dlaczego dyrektor do tego wraca.
- Rozumiem doskonale – zapewnił szybko. – Tylko, że jeśli połączy się jeden fakt z drugim, to robi się trochę… No właśnie, niewłaściwie. Nasuwają się niesmaczne skojarzenia, nie z mojej strony – zapewnił gorliwie, unosząc obie dłonie w górę. – Ale jednak, wśród grona uczniowskiego, jak i pedagogicznego. Nawiasem mówiąc nie potrafię zrozumieć, co cię popchnęło…
- To była forma zachęty, tak w sprawie nauki, jak i studniówki – przypomniała mu, bo wiedziała, że dyrektor jest dobrze poinformowany. – W połowie roku, tuż po pierwszym terminie studniówki, dość żartobliwie, luźno, padła propozycja ze strony moich uczniów… Propozycja, że jeżeli tak wysoka średnia ocen utrzyma się do matury, to ci uczniowie, którzy nie będą mieli osoby towarzyszącej na studniówkę będą mogli liczyć na moje towarzystwo. Ponieważ z siedmiu uczniów, sześć osób ma swoje partnerki, został tylko jeden. To cała historia i tak jak powiedziałam wcześniej, rozumiem pewne obiekcje, ale jeśli dobrze się temu przyjrzeć, to przecież naprawdę nie oznacza to niczego złego.
- Tak Kamilo, wiem i rozumiem, że niektóre reakcje mogą być przesadzone, ale…
- Powtarzam, ze chodzi o bycie osobą towarzyszącą, ale przecież do pewnego stopnia. Nie wiem, czy ma to jakieś znaczenie, ale przecież oficjalnie jestem wpisana na listę grona pedagogicznego. Będę tam, wraz ze swoją faktyczną osobą towarzyszącą, czyli mężem.
- Tak, prawda – westchnął dyrektor nie wydając się być do końca przekonany tym argumentem.
Znów milczeli przez moment. Kamila nie odzywała się, mając świadomość, że powiedziała tyle ile trzeba i szukanie kolejnych argumentów było ryzykowne. Tym bardziej, że ciężko było takowe znaleźć.
- Dobrze – rzucił w końcu dyrektor spokojniejszym tonem. – Pozostaje mi ufać ci i mieć nadzieję, że wiesz co robisz. No… To z Bogiem.
Aż prosiło się o jakiś złośliwy komentarz, ale zamknęła usta i nie powiedziała niczego więcej, poza krótkim pożegnaniem.
Pewnym krokiem przemierzyła korytarz mijając pojedynczych uczniów czekających na swą kolejność pod klasowymi salami, w których odbywały się ustne egzaminy maturalne i zeszła w dół. Owionęło ją ciepłe majowe powietrze.
- Dzień dobry – usłyszała z boku. – Ja chciałem się tylko zapytać, czy mogę odprowadzić swoją dziewczynę do domu.
Cztery osoby parsknęły cichym śmiechem. Kamila nie miała im tego za złe, uśmiechnęła się sama. Żartowniś. Ale sympatyczny. W jego oczach, tak jak zresztą w oczach kolegów nie było żadnej złośliwości. Ot, podśmiewywali się z dość niecodziennej sytuacji.
Patrzyli na nią, ciekawi jej reakcji. Byli górą. Sytuacja, w której jeden z ich kolegów, przynajmniej teoretycznie mógł traktować swą klasową wychowawczynię jako dziewczynę, była dla nich zabawna. Dla rzeczonej nauczycielki nieco mniej, choć przecież sama na to przystała i musiała się liczyć z takimi reakcjami.
- Myślałam, że taką dziewczynę, to się jednak wozi samochodami… - odpowiedziała z gracją, unosząc wysoko brwi.
- A na co komu samochody w taką pogodę? Precz ze spalinami na wiosennych randkach – zgrabnie poradził sobie z kałużami na szkolnym trawniku i szybko znalazł u jej boku.
- Może i masz rację, ale… Czy jesteś naprawdę zdecydowany na to, by się tak poświęcić? – zapytała nagle z błyskiem w oku, ruszając powoli do przodu i zostawiając pozostałych licealistów za plecami.
- Oczywiście, czego się nie robi dla swojej dziewczyny – zapewnił solennie i zupełnie naturalnie.
- Cieszy mnie to, naprawdę – dla podkreślenia wagi swych słów spojrzała poważnie w jego oczy i z pewną satysfakcją stwierdziła, że to działa. – Spieszę zatem poinformować, że twoja dziewczyna – widziała, jaką sprawia mu satysfakcję używając tego określenia. – Twoja dziewczyna ma swoje obowiązki polegająca na zwiedzeniu kilku sklepów z ciuchami. Zajmie to jej jakieś trzy godzinki – spojrzała raz jeszcze, tym razem niewinnie.
- Dotrzymam towarzystwa swojej dziewczynie nawet i do wieczora – odparł niezbity z tropu.
Trochę zaskoczona stwierdziła, że nie przecenił swej wytrwałości. Ale sytuacja była trochę inna. Ze względu na dziewczynę. Mogła odrzucić fałszywą skromność i przyjąć do wiadomości, że towarzyszenie swojej nauczycielce, do tego atrakcyjnej, w tej wyprawie, stanowiło dla niego sporą frajdę.
- Nie szkoda ci czasu na uczenie się do matury? – zapytała przed wejściem do kolejnego sklepu.
- Jeszcze tylko jeden egzamin – wzruszył ramionami. – Ustny z angielskiego. Radzę sobie z tym na tyle dobrze, że… Wolę nie zapeszać, ale powiem, że to najłatwiejszy z tych egzaminów. Przynajmniej dla mnie.
Wiedziała o tym. Adrian był jednym z najlepszych uczniów w klasie. O ile nawet nie najlepszym. Niekoniecznie pod względem średniej ocen, ile tak ogólnie. Nie sprawiał wrażenia kujona, bo nim nie był. Wyławiał to co na lekcji, w domu przyswajając to co niezbędne i tak szedł od drugiej klasy. Od drugiej, bo wtedy właśnie zawitał do liceum. Przeniósł się z innego.
I od początku narobił niemałego zamieszania. Był po prostu fajnym, naturalnym chłopakiem i niemal z miejsca stał się jednym z klasowych liderów. To o tyle dziwne, że nie zaliczał się do krzykaczy, do tych, którzy zawsze muszą mieć ostatnie zdanie na każdy temat. Nie, był spokojny, opanowany, nawet momentami małomówny. Ale jak się odezwał, to zawsze z sensem, z polotem. No dobra, prawie zawsze.
Cieszył się też sporą popularnością wśród dziewczyn. Nic dziwnego. Nie, nie był jakiś wybitnie przystojny, ot, wyglądał przyzwoicie. Krótko ścięty blondyn, o dość przyjaznym spojrzeniu. Ale figurę chyba miał niezłą. Chyba, bo przecież widywała go tylko w ubraniu. Niemniej jego zarysowana pod koszulką klatka, zdradzała zamiłowanie do ćwiczeń. Nie takich dzień w dzień, ale jednak. Jego nogi też sprawiały wrażenie silnych, acz bez przesady. A Kamila ceniła to sobie u chłopaków.
Był średniego wzrostu, miał pewnie tyle samo centymetrów, ile ona sama. Czyli dość zwykły chłopak. Ale jednak nie do końca. I nie dziwiła się, temu co słyszała, temu co zaobserwowała. Że dziewczyny uśmiechają się do niego częściej, niż do innych chłopaków. Był popularny. Ale, co najlepsze w tym wszystkim…
- W tym bym panią zobaczył na studniówce – wskazał na jedną z sukienek wywieszonych wyżej.
- Przypuszczam, że nie tylko ty – uśmiechnęła się z pobłażaniem, oceniając wzrokowo, że całkiem ładna i kusząca czerwona sukienka, ledwo sięgałaby jej za pośladki.
- Ale mogłaby chociaż pani przymierzyć – zasugerował z niewinnym uśmiechem.
- I co by ci z tego przyszło? Murów przymierzalni twój wzrok nie przeniknie.
- Murów nie, ale jako chłopak musiałbym wejść i ocenić, no nie?
Posłała mu lekko karcące spojrzenie, które wcale nie zbiło go z tropu. Widocznie nie bał się swojej wychowawczyni. Albo był przekonany, że jego luźne teksty nie zrobią na niej złego wrażenia.
Nie robiły. Kamila lubiła swą klasę, uznając, że ta, która się jej trafiła jest całkiem przyzwoita, może najlepsza z jaką miała do czynienia. Stąd właśnie, ten zawarty w lutym półżartobliwy zakład dotyczący studniówki. W innym przypadku nie przyszłoby jej to nawet do głowy.
Pomna uwag dyrektora… Początkowo trochę krępowała ją obecność Adriana podczas jej wizyt w sklepach, ale z czasem się przyzwyczaiła. Wpływ na to miał sam chłopak. Naturalny, wyluzowany, acz bez przesady. Czasem silący się na żarty. Właśnie, silący się. Bo jednak prowadzenie konwersacji z nauczycielką starszą o piętnaście lat, sprawiało mu lekką trudność i wjeżdżało na ambicję. Te jego próby bawiły ją.
Nie dała mu jednak tej satysfakcji, by zobaczył ją w którejś z przymierzanych sukienek. Co to, to nie. Chociaż miała świadomość, że nie jest na to jakiś napalony, ot, po prostu, rzucał takie luźne teksty.
Cała wyprawa nie trwała oczywiście trzech godzin, jak zapowiadała, tylko niecałe sześćdziesiąt minut. Miała swe obowiązki.
- Nawet nie wiem, jak jutro… - podrapał się w głowę, przy pożegnaniu.
- Co masz na myśli?
- Nie ustaliliśmy, jak pojedziemy do Antonówka. Ja niestety nie dysponuję samochodem, pozostaje tylko pociąg, lub PKS – spojrzał z uwagą na nauczycielkę, jakby mając nadzieję, że ta zgodzi się na bardzo krótką, ale jednak wspólną podróż.
- Nie ma z tym problemu- zapewniła.
- Naprawdę? – spojrzał spode łba.
- Tak – uśmiechnęła się. – Twoją dziewczynę na miejsce imprezy zawiezie samochodem jej własny mąż. No i będzie tam na miejscu – przypomniała niewinnie.

„Alvera”, była jedynym klubem w mieście otwartym także w zwykłe dni. Można było tu przyjść, posiedzieć, wypić coś, nawet potańczyć.
W czwartkowy wieczór frekwencja nie była wysoka. Największą uwagę przyciągała grupka sześciu wysokich chłopaków. Byli dość głośni i nic dziwnego. Oblewali odniesione dzień wcześniej zwycięstwo w drugim meczu finałowym o mistrzostwo trzeciej ligi. Awans był…
- Wciąż daleko – trzeźwo oceniał wysoki, dobrze zbudowany, krótko ostrzyżony blondyn. – U siebie są mocni.
- W pierwszym meczu nie byli. Szliśmy z nimi cały mecz łeb w łeb – sprzeciwił się jeden z koleżków.
- Kostek, jak będziesz tak trafiał trójki, jak wczoraj, to bierzemy ich jak dzieci – podpalał się ktoś inny.
- Kostek, chyba chce trafić dzisiaj inną trójkę – dowcipnie dogryzł wysoki blondyn.
Zerknęli wszyscy jak jeden mąż. Wszyscy dostrzegli Filipa, wymieniającego przyjazne spojrzenia z siedzącą dalej wysoką blondynką.
- Ruszaj, może jest niewiele młodsza od twojej matki, ale i tak wymiata – fachowo ocenił jeden z koszykarzy.
Filip poczuł przypływ adrenaliny. W ostatnich miesiącach jego pewność siebie podwoiła się co najmniej. Sukcesy na koszykarskim parkiecie, w połączeniu z jakimiś tam w życiu prywatnym, przynajmniej tym jednym, o którym pamiętał wciąż, sprawiały, że widział jak świat stoi przed nim otworem.
- Przelecę ją szybciej, niż awansujemy do finału – pod wpływem wypitego już alkoholu wygłosił przechwałkę. – A poza tym zobaczycie, jak wyrywa się takie dupy.
- Pokaz, pokaż, bo na razie siedzisz tu jak pipa.
Wstał. Wiedział, że będzie mu łatwiej, bo nie miał problemu z rozpoznaniem osoby. Była to ta sama blondynka, która wczorajszego wieczoru, mocno ścisnęła mu dłoń, wręczając niewielką karteczkę z wypisaną datą i miejscem. Data wypadała na dzisiaj, klub jako miejsce też się zgadzał. Dotrzymała słowa.
Poczuł jak krew krąży szybciej w jego żyłach. Miał dziewiętnaście lat, był w trakcie matury i już nie musiał troszczyć się o brak kobiet w jego życiu. Same się pchały. I to jakie. Z satysfakcją przejechał wzrokiem po niespecjalnie długiej czarnej sukience wysokiej blondynki, odsłaniające jej zgrabne, opalone nogi. Tak, to była kobieta z klasą, bez dwóch zdań.
Właśnie takie na niego leciały.
Bez ceregieli dosiadł się do stolika, nie przejmując się rzuceniem jakiegokolwiek sensownego tekstu. Po co? Przecież skoro sama była na niego napalona, to po co się wysilać?
- Cieszę się, że mam nową fankę – odezwał się bezceremonialnie z uśmieszkiem na ustach. – Aż dziw, że nie widziałem cię na wcześniejszych meczach na trybunach.
- Wolisz wypatrywać kobiet na trybunach, niż rzucać do kosza? – uśmiechnęła się i blondynka. Ale nie był to uśmiech głupiej blondie z facebooka, tylko coś dużo bardziej zmysłowego. I to mu się spodobało.
- Takie jak ty, same rzucają się w oczy…
- W takim razie rozumiem – zaśmiała się. – I nie dziw się, że się nie rzuciłam… - spoważniała. – Przyjechałam na mecz z Leszna, jestem kibicem Polonii.
- Ach tak… - nie potrafił ukryć zdziwienia. – I zostałaś na drugi dzień?
- Widocznie niektórzy koszykarze są warci tego, by zostać dla nich.
Zdziwiony, nie potrafił powstrzymać się przed kolejnym rzuceniem spojrzenia na jej nogi. Były niezwykle kuszące. W życiu nie pomyślałby, że kobieta cos koło czterdziestki, może ciut młodsza, może tak wyglądać. Bo wyglądała naprawdę bosko. Wysoka, miała pewnie sto osiemdziesiąt centymetrów, szczupła, zmysłowa, kobieca, z pięknym uśmiechem na ustach. Aż przypomniał sobie zdobycz sprzed dwóch lat, licealną nauczycielkę a jednocześnie dalszą ciotkę. I pomyślał, że ta tutaj mogłaby stawić jej czoła.
- Chętnie zatańczyłbym – palnął, czując, że trochę brakło mu słów a nie chciał siedzieć jak kołek, czekając aż wyraźnie czekająca na to by przejął inicjatywę blondynka znudziła się nieco.
- Zasadniczo nie przepadam, ale… - nie dokończyła. – Przed ubiciem interesu, mogę się zabawić.
Skołowany nie zdążył zapytać co miała na myśli. Weszli na parkiet, na którym bujało się raptem kilka par. nie za blisko kolegów, by nie robić jakiegoś widowiska przed nimi, ale i nie za daleko od nich, by nie mogli nie zauważyć jak obraca w tańcu piękną blondynkę.
Tańczyli niezbyt długo. Może z dziesięć minut. W tym czasie jego dłonie próbowały obłapać ją w talii, gdzie indziej, ale ona dawała się tylko tak trochę, zgrabnie uciekając przed jego narastającym pożądaniem. To też było zmysłowe.
Aczkolwiek on czuł już zmysły innego rodzaju. Twardość w spodniach uświadamiała mu, że dawno nie widział tak atrakcyjnej kobiety. Nie widział, nie przebywał w jej towarzystwie. Chyba od czasu tańców i późniejszych zabaw ze swą nauczycielką.
W końcu jednak ich ciała zetknęły się ze sobą. Jej miękkość, zapach włosów, perfum rozpalały go. Wciąż w głowie siedziało mu jednak coś…
- Jakie interesy miałaś na myśli? – zapytał szeptem do ucha.
- O tym wolałabym porozmawiać gdzie indziej, może w moim pokoju – odparła uśmiechnięta.
- Masz tu pokój? – zapytał wyobrażając sobie interesujące rzeczy. Wiedział, że klub dysponuje kilkoma pokojami.
- Musiałam gdzieś spać, by doczekać się spotkania.
- Ale teraz jeszcze nie planujesz iść spać? – zaszarżował.
- Teraz mam ochotę na kilka przyjemnych spraw.
- Jakich? – czuł, że wpada w jej sidła jak małe dziecko.
- O tym dowiesz się, gdy zostaniemy sami, w cztery oczy.
Te słowa wypowiedziane zmysłowym głosem rozbroiły go. To był najlepszy moment, gdy alkohol uderzał do głowy, tak jak trzeba. Nie za słabo, ale i nie za mocno. Dokładnie tyle, by poczuć się panem życia.
Patrzył jak odrywa się od niego i wraca do stolika po torebkę. Po czym chwytając go za rękę, rusza schodami w górę klubu. Zdążył obejrzeć się na chwilę, by wymienić spojrzenia z kolegami.
Szli kawałek korytarzem a on czuł jej ciepłą dłoń w swojej. Zatrzymali się przed właściwymi drzwiami. Blondynka otworzyła je kluczem i oboje weszli do środka.
Wnętrze było skromne, ale od razu wychwycił to co najważniejsze. Łóżko. Jakiś telewizor na małym stoliku, mały barek.
Nie czekał, rozpalony przytulił się do niej od tyłu. Rozczarowany poczuł, jak wyrywa się z jego objęć. Może deprymująca była nie tyle sama ucieczka, ile fakt, że uczyniła to dość silnie i zdecydowanie, jakby z góry odrzucając jego zamiary.
- Usiądź sobie, bo pewnie zmęczyłeś się tańcem – wskazała krzesło a on z niechęcia, ale posłusznie wypełnił polecenie.
- Myślałem, że są bardziej wygodne miejsca na to by posiedzieć – zaatakował jeszcze raz widząc, jak blondynka nalewa sobie z butelki jakiś koniak i rozsiada się naprzeciwko niego.
- Wszystko ma swoje miejsce i swój czas – na jej twarzy pojawił się kolejny wystudiowany uśmiech, gdy siadała naprzeciwko niego prezentując swoje długie nogi. – Widocznie ten, o którym myślisz, jeszcze nie nadszedł.
- To na co nadszedł? – kiepsko rozumiał co się dzieje.
- Na to bym wyraziła swój zachwyt twoja grą w ostatnich miesiącach a przede wszystkim we wczorajszym finale.
- No… Ja myślałem, że wyrazisz go trochę inaczej – i on uśmiechnął się bezczelnie.
- W każdy sposób można go wyrazić. I w taki i w inny.
- Więc nie jesteś aż tak zachwycona, jak mi się wydawało?
- Jestem – zapewniła z uśmiechem. – Ale jestem także kibicem Polonii i psuje mi to nieco humor.
- Taki sport…
- No właśnie… Sport… A żeby odnosić sukcesy, trzeba wielu pieniędzy, prawda?
- Do czego zmierzasz? – może to alko, może coś innego. Ale pogubił się.
- Grasz w kosza coraz lepiej, prawda? Rozwinąłeś swój talent ostatnimi czasy. I kończy ci się kontrakt ze Stalą.
- Tak, to prawda…
- Stal to fajny klub, ale lokalny. Nie macie tu sponsorów, awans do drugiej ligi nic wam nie daje. Zagracie tym samym składem, jeśli w ogóle. Bez szans na utrzymanie w lidze.

- No… Są inne opcje, prezes opowiadał, że…
- Te opcje są niewiele warte – przerwała mu stanowczo. – I nie są to żadne opcje tak naprawdę, to tylko czarowanie społeczności, bez szans na cokolwiek. Szukanie cudu, ot co.
Sączyła jakiś koniak. Wyglądała na prawdziwą damę z klasą. Nie mógł się skupić na tym co mówi, wolał myśleć o czym innym.
- Jest trochę racji w tym co mówisz – przyznał niechętnie. – Ale co ja mam z tym wspólnego? I ty?
- To, że przecież nie musisz całe życie tkwić w tym mieście, prawda? Stal nie musi awansować do drugiej ligi, byś ty się w niej znalazł.
Milczał przez chwilę, usiłując zrozumieć jej słowa.
- To oferta transferowa? – zapytał w końcu.
- I to konkretna – podkreśliła. – W przeciwieństwie do Stali, my mamy solidną bazę sponsorską. Nasi koszykarze są opłacani lepiej a i po awansie pensje wzrosną. W Stali gracie pół amatorsko na pensjach polskiego robotnika. W Polonii będzie pięć do dziesięciu razy więcej.
- Jak to? Coś koło dziesięciu tysięcy? Takie to w ekstraklasie…
- W ekstraklasie gdzieniegdzie mają nieco wyższe, ale w drugiej lidze, tak jak u nas nie będzie nigdzie – stwierdziła z wdziękiem.
Przełożyła przy tym kunsztownie nogę z jednej na drugą. Drgnął. Widział już cos podobnego kiedyś w jakimś filmie. Tyle, że tamta aktorka pokazała, że nie ma na sobie majtek. Ta tutaj… Nie wiedział, bo starannie ukryła ten fakt. Ale zrobiła to o wiele piękniej, niż tamta w filmie. Subtelniej i z wdziękiem.
- Ale jeszcze nie awansowaliście – rzucił kontrargument.
- To jest druga sprawa – kiwnęła głową. – Awansujemy w niedzielę. Jeśli rzecz jasna wygramy.
- Ale my się postaramy wam to utrudnić - powoli zaczęło do niego docierać o co chodzi.
- Tak sądzę, przecież to sport – uśmiechnęła się dwuznacznie. – A w sporcie czasem i najlepsi zawodzą.
Milczał przez chwilę. Jej słowa, stawały się coraz bardziej zrozumiałe. Ale nie było konkretów.
- Co zatem proponujesz? – zapytał.
- Proponuję ci na wstępie dziesięć tysięcy – pochyliła się lekko ku niemu, tak, że znów dobitniej poczuł jej zmysłowy zapach. – Powiedzmy w formie podziękowania za zgodę na podpisanie kontraktu przed nowym sezonem.
- I to tyle?
- Te dziesięć tysięcy zostanie wypłacone oczywiście pod tym warunkiem, że Polonia awansuje do drugiej ligi – uściśliła.
Poruszył się nerwowo. To było… Ryzykowne i poniżające. Nie tak miał rozpoczynać przygodę z poważnym sportem.
- Przemyśl to co powiedziałam – usłyszał. – Nawet jeśli Stal wejdzie, to i tak zostaniesz z pensją w wysokości dwóch tysięcy. Jeśli pojawi się jakiś pseudo sponsor z dupy, to jego pieniądze pójdą w pierwszej kolejności na opłacenie jakiejś gwiazdeczki z Ameryki, którą wasi działacze mogliby zakontraktować. W przypadku twoim i twoich kolegów, nic się nie zmieni. Co najwyżej jakieś drobne premie po wygranych meczach. A te wygrane mecze, Stal w tych warunkach kadrowych będzie liczyć na palcach.
Miała sporo słuszności. Duże ryzyko z jednej strony z mocny kontrakt i świetna zaliczka na dzień dobry, z drugiej.
- Nie mogę podjąć decyzji tak od razu – rzucił w końcu.
- Nie spieszy mi się – kiwnęła głowa. – Zostaję tu do niedzieli, wtedy muszę być już w Lesznie. Więc dajmy sobie czas do tego terminu. Najlepiej do soboty, by było wszystko jasne. Przecież w niedzielę rano sam nie będziesz już mieć czasu.
- Teraz też mam średnio. Jutro wyjeżdżam poza miasto do takiego ośrodka, Antonówka, mamy tam spóźnioną studniówkę – wyjaśnił.
- Żaden problem – uśmiechnęła się. – Fajna pogoda, mogę pojechać i ja.
- W roli osoby towarzyszącej? – zapytał z uśmieszkiem.
- Jeśli życzyłbyś sobie takiej – spojrzała badawczo.
Westchnął lekko. Musiałby na szybko odprawić Klaudię a to nie było najprostsze.
- To wszystko na dziś – przerwała jego natłok myśli. – Idę spać. Przemyśl to sobie.
Wypędzała go. Takie odniósł wrażenie. Poczuł się rozczarowany, ale nie chciał robić z siebie idioty. Chociaż…
- A nie masz jeszcze w zanadrzu jakichś innych przekonujących środków? – znów spojrzał na nią bezczelnym wzrokiem, stojąc praktycznie w drzwiach.
- Kochany, ja mam mnóstwo środków do przekonywania opornych – jej uśmiech wskazywał na zdecydowanie i pewność siebie. – Najpierw jednak muszę wiedzieć, czy zdradzanie swoich walorów ma jakikolwiek sens.
Kurde, była naprawdę śliczna. Czy faktycznie nic z tego nie będzie? Czy nie da się, tak nic…
- Nawet nie wiem jak masz na imię – przypomniał sobie nagle.
- Nie było ci do niczego potrzebne przy stoliku, przy tańcu, gdy szliśmy do pokoju… A teraz jest? – spojrzała kpiąco.
- Mimo wszystko wolałbym ci jakoś nazywać.
- Mów mi zatem Słowianka – wygłosiła najzupełniej poważnie.
- Tak mam ci mówić przy kolegach w Antonówku?
- Tak, zobaczysz, że im się spodoba – zrobiła krok, zmuszając go, by wycofał się na korytarz. – Pa.
Ostatnie słowo zabrzmiało dość czule i namiętnie a w parze z nim poszedł przesłany w powietrze buziak. Filipowi, mimo wszystko, zrobiło się raźniej na duszy.

- Oglądasz mnie, jak murzyna na targu niewolników na Jamajce – rzuciła z lekkim sarkazmem.
- No przecież miałaś być dziwką, więc muszę zobaczyć towar, nie? – odpowiedział podobnym tonem Daniel.
No miała. Ale to nie działało tak, jakby tego pragnęła. Jednak w głowie wciąż tkwiła oczywista świadomość, że klientem oglądającym jej wdzięki był jej własny mąż. A akcja działa się w sypialni. To nie były te emocje, co w fantazjach, snach…
Ale przecież sama na to nalegała.
- Może coś szczególnie chcesz zobaczyć? – zapytała życzliwie wchodząc w schemat.
- Tak, odwróć się – a gdy posłusznie wypełniła życzenie „klienta”, usłyszała kolejne. – Rozchyl grzecznie pośladki, chcę zobaczyć co tam chowasz.
Mimo, że przez te trzynaście lat, widział jej ciało z najdrobniejszymi szczegółami z pewnością ponad tysiąc razy, wciąż miała lekkie opory, przed jego wzrokiem lustrującym wybrane miejsca. Choćby takie jak to.
A jeszcze bardziej krępowały ją jego pieszczoty właśnie tam. Gdy przejeżdżał palcem przez całą przestrzeń między pośladkami a potem z sekundy, na sekundę koncentrował się na jej wejściu analnym. Owszem, z jednej strony przyjemne, momentami nawet bardzo. Z drugiej zawstydzające.
- Daniel… - mruknęła, gdy poczuła jak jego palec zaczyna wwiercać się w otwór.
- Tam też muszę sprawdzić, jak kupuję, to kupuję – stwierdził autorytatywnie. – Ale widzę, że cię jednak cała ta sytuacja nie kręci.
Westchnęła lekko. Co miała odpowiedzieć własnemu mężowi? Że jednak ta krępująca, upodlająca, ale tak samo rozkoszna fantazja o byciu kurwą chociaż na pół godziny, może sprawdzić się tylko wtedy, gdy zamiast niego stanie tu na przykład sąsiad z naprzeciwka?
Nawet jeśli mąż dobrze wiedział o tej fantazji i jeszcze świadomie ją podsycał.
- Dobra, nic z tego nie będzie – chyba wyczuł jej nastawienie i strzelił lekkiego klapsa. – Siadaj i chwal się postępami.
- Nie ma żadnych postępów – odpowiedziała nieco zrezygnowana siadając przed komputerem. Na monitorze zobaczyła swój własny profil na jednym z portali erotycznych. Profil z fałszywymi danymi, to znaczy tymi, które nie pozwoliłyby jakiemuś czujnemu obserwatorowi na powiązanie ekskluzywnej prostytutki z bogobojną nauczycielką.
Podała swe imię i województwo. Miasta już nie. Wiek… Z czystym sumieniem odmłodziła się o dwa lata. No i profilowe fotki, nie pokazujące oczywiście twarzy, tylko jej ciało z reguły od pasa w dół. Ciało, na którym miała majtki i czasami samonośne pończochy. Żadnych nagich tyłków, czy coś.
- Nic dziwnego, skoro podałaś cenę tysiąca złotych za godzinę – uśmiechnął się Daniel.
- Przecież to był twój wymysł – spojrzała na niego pobłażliwie. – Po to, by na starcie odtrącić jakichś takich…
- Chodziło o to, by tych ofert nie było zbyt wiele – sprostował. – W przeciwnym razie, byśmy się trochę zagalopowali.
- A teraz nie robimy tego? – zapytała, patrząc na męża.
No bo fantazje fantazjami, ale rzeczywistość… Sama nie wiedziała, czy by to udźwignęła. Bo rozmyślać o tym, jak na pół godziny, czy godzinę, staje się własnością jakiegoś zupełnie obcego mężczyzny było podniecające, ale doprowadzić do tego na żywo? Była konserwatystką ze zboczonymi myślami, Daniel zasadniczo tak samo. I on się wahał.
- Pozostaje tylko jedna opcja – stwierdził w końcu.
- Wcale nie pozostaje – zaprotestowała. – Wcale nie musimy z niej korzystać.
- No nie, ale… Skoro… A zresztą, czy to nie jest ciekawsze, niż jakieś tam umawianie się z góry?
- Jest ciekawsze, jest intrygujące – wysiliła się na uśmiech. – Ale przecież nie konieczne.
- Łapiesz za słówka. Sama dzisiaj zaczęłaś, prawda?
- Tak, zaczęłam – przyznała ostrożnie. – Napisałam na tablicy, tak jak sobie tego życzyłeś.
- No widzisz – ucieszył się Daniel a Kamila spojrzała na niego jak zwykle z lekkim dystansem. – Było to takie trudne? A przecież droga do rozwikłania zagadki jest długa.
- Nie jest długa, jest dość trudna, ale nie niemożliwa.
- No tak, ale powiedz… Rozwiązałabyś sama? A tak, to przynajmniej masz pewność, że jeśli ktoś trafi, to będzie to jakiś mózg.
- Nieźle to wymyśliłeś – przyznała. – Za to cię cenie. Czasami – dodała z lekkim uśmieszkiem. Była wyluzowana. Faktycznie, rozwiązanie zagadki Daniela wymagało pewnej bystrości umysłu.
- No to co napisałaś konkretnie? I jak to wyjaśniłaś?
- Napisałam na tablicy… Ps 23/4 7/24 P 10. Jedno pod drugim, tak jak chciałeś. I przekazałam uczniom, że na czyjąś prośbę, mogą to sobie rozwiązać na studniówce i ten, kto to uczyni załapie się na niezłą nagrodę, bliżej mi nieznaną – położyła nacisk na ostatnie słowa.
- I co?
- No i uśmiali się trochę, podpytali a chwilę później pewnie zapomnieli.
- Więc tym bardziej szanse na to są mizerne. Czyli masz przed sobą milutką imprezę z małym dreszczykiem emocji.
- Nie takim małym, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że, jak powiedziałeś, to samo rozpiszesz swoim juniorom na tablicy podczas zajęć a do tego…
- Nie napiszę. Nie sądzę, by któryś z nich to rozwiązał, zresztą to byłaby chyba przesada. Już twoja grupa ma większe szanse powodzenia.
- A do tego… - powtórzyła Kamila. – Nie podoba mi się skład imprezy, że tak powiem… I wiesz o co mi chodzi.
- Z pewnością o niektóre osoby. Acz nazwisk nie znam.
- Nie udawaj. Pomijając jedną panią, to na przykład… No nie powiem, że nie lubię Dominiki, bo lubię, ale średnio uśmiecha mi się to, że będzie miała sporo czasu, by przebywać w towarzystwie jednego faceta, na którego wyraźnie leci – spojrzała przenikliwym wzrokiem na rozszerzającą się w uśmiechu twarz męża.
- Powinnaś się cieszyć, że niektórzy faceci są tak rozchwytywani a jednak wybrali inne panie i są im wierni cały czas. Poza tym, wymieniona panna, chyba jeszcze bardziej leci na swoja koleżankę, niż na jej męża, czyż nie?
- Chyba nie. W każdym razie, jestem trochę sceptycznie nastawiona do tego, co się w twojej głowie już tam rodzi – oznajmiła, czując jednak, że jej słowa nie brzmią zbyt pewnie.
- No dobra, poczekamy i zobaczymy – wymijająco odparł Daniel. - A w tym czasie możesz wybrać pozycję na dziś.
- Pozycja na dziś jest taka, że zawijam się w kołdrę i zasypiam – ledwo powstrzymała się przed tym, by niczym mała dziewczynka pokazać mu język.

Rozdział 2. Dziewczyna hiphopowca.

Dwa lata temu czuła się tu jakoś sympatyczniej. Teraz nie potrafiła złapać klimatu. Chociaż wszystko było tak samo. Pogoda, słońce, licealiści, licealistki, grono nauczycielskie, domki, plaża…
Uczniów na razie było niewielu. Z uwagi na niewielką odległość do miasta, zjeżdżali tu swobodnie. Pierwsi zameldowali się od razu, w piątek rano. Inni po południu, czy wieczorem. Reszta miała zjawić się dopiero w sobotę. Powodów było kilka, przede wszystkim ograniczona ilość domków a poza tym, niektórzy jeszcze woleli spędzić te dodatkowe godziny wolnego czasu w domu, by solidniej przygotować się do ostatnich egzaminów maturalnych.
Ona sama przyjechała dopiero po południu. Miała swoje obowiązki, to przede wszystkim. Zresztą, nie wszystkie wypełniła. Resztą mieli zająć się rodzice, na których barki spadła opieka nad bliźniakami. Na szczęście Mieszko i Oliwia lubili przebywać w towarzystwie dziadków.
Ośrodek dysponował kilkudziesięcioma niewielkimi domkami wypoczynkowymi i jednym większym który dałoby się określić hotelem. Grono pedagogiczne zarezerwowało sobie pokoje w dużym, licealiści rozlokowali się w małych.
Daniel, ledwo co przyjechał i od razu zwinął się w kierunku jedynego to boiska piłkarskiego. Klub wykorzystał termin, by zorganizować małe zgrupowanie dla juniorskiej drużyny klubu i zadanie poprowadzenia zajęć spadło na barki Daniela. Zareagował jak zwykle w takich przypadkach. Z entuzjazmem. Po przyjeździe na miejsce rozejrzał się po pokoju i pięć minut później już go nie było.
Plus taki, że jeżeli Dominika chciała przebywać z nim sam na sam, miała utrudnione zadanie. Chociaż nie, nie widziała jej jeszcze. Widocznie nie przyjechała, zresztą sama ze względu na jakieś sprawy rodzinne miała podjąć decyzję w ostatniej chwili.
Na chwilę zamyśliła się nad Dominiką. Sympatyczna koleżanka a to co razem przeżyły w Bułgarii z pewnością scaliło ich przyjaźń. Tylko z pozoru dziwną, jeśli wziąć pod uwagę, że wysoka, ni to blondynka, ni szatynka, jeszcze nie tak dawno była jej uczennicą. W każdym razie już wtedy Daniel wpadł jej w oko a potem… Potem była ta sprawa z numerem, który wyciął jej mąż, aranżując własne porwanie. I okazało się, że Dominika rzadko, bo rzadko, ale jednak utrzymuje jakieś kontakty z nim.
Zasadniczo Kamila nigdy nie była specjalnie zazdrosna o Daniela, bo ten nigdy nie dawał jej powodów do tego. Był wzorem wierności, nie musiał tak naprawdę niczego przysięgać. Nie zdradzał jej i była tego pewna. To wynikało z jego postawy, z jego charakteru, osobowości. Widziała jak reaguje na widok innych pań, nawet tych, które ona sama uważała za atrakcyjne. Jak reaguje na nie Daniel, lub raczej, jak nie reaguje. Omijając je obojętnym wzrokiem.
Ale w tej sprawie z Dominiką mogło być inaczej. Ją traktował jakby inaczej. Wiedziała, że lubi ją. I w jakichś rozmowach o młodej historyczce rzucał delikatne sugestie. Choć po prawdzie te sugestie tyczyły się bardziej jej, Kamili, niż jego samego. Tak jak wczoraj wieczorem.
Pytanie na weekend było jedno. Skoro i dla niej i dla Daniela, Dominika była kimś pozytywnym, to czy… Nie, nie, nie… Nie ma co myśleć o jakichś pierdołach. Nie, nie… Co za głupoty. Czas zrobić coś z wolnym czasem.
Nie miała większej ochoty na przesiadywanie w swym pokoju, ruszyła więc w dół. Bar też odpadał, bo obiad zdążyła zjeść w domu. Zaczepiana czasem przez nieliczne jeszcze koleżanki ruszyła samotnie w kierunku plaży.
Zastanawiała się nad kąpielą. Był środek maja i ciepło, ale nie aż tak jak lubiła. Zresztą widziała, że bardzo niewiele osób korzystało z wody, w zasadzie tuż nad taflą jeziora rozłożyła się grupka kilku osób i to wszystko. Trochę krępowała się tak sama rozkładać się z kocykiem i paradować w stroju kąpielowym samotnie, gdzieś dalej.
Włóczyła się wolnym krokiem po piasku i trawie, rozmyślając o kilku rzeczach, gdy nagle dobiegł ją jakiś cichy szmer.
- Dzień dobry – usłyszała za sobą swobodny głos Adriana. – Chciałem się poskarżyć na swoją dziewczynę.
- Aaaach… A co masz jej do zarzucenia? – nie zatrybiła na początku.
- Przede wszystkim to, że ulokowała się w domku dla nauczycieli a nie w moim – skrzywił twarz, drapiąc się po głowie.
- Wybacz mi to, proszę – zażartowała. – Myślę, że gdyby dyrektor zobaczył, że nocuję w twoim domku, padłby na zawał a chyba lubisz go i nie życzysz mu tego, prawda?
- Dość porządny człowiek, nie powiem – zgodził się. – Ale zrozumiałby to. W końcu para… - rozłożył bezradnie ręce.
- Adrian, wiesz, ile musiałam przejść, by się na to zgodził? – wiedziała, że chłopak żartuje, ale postanowił wytoczyć argument poważnego kalibru.
- Ile?
- Nie chciał się zgodzić. No, nie tak wprost, ale jednak delikatnie dawał do zrozumienia, żebym zrezygnowała z tego pomysłu.
- Naprawdę tyle pani dla mnie zrobiła? – zmarszczył brwi, przyjmując nieco poważniejszy wyraz twarzy.
- Naprawdę, nie kłamię.
- Nigdy nie posądziłbym pani o kłamstwo. Ale skoro tak się pani poświęciła, to czuję się w obowiązku uczynić to samo. Niech pani prosi o co chce! – zapewnił gorąco, choć rzecz jasna z lekka żartobliwym tonem.
- A co oferujesz? – i ona zeszła z poważniejszego tonu.
- Swoje towarzystwo. Wycieczkę po plaży, albo na tamtą górkę – wskazał palcem przed siebie. – Na pewno jest stamtąd fajny widok na cały ośrodek.
Zgodziła się. Nie dla widoków, ile z powodu jego towarzystwa, które w tym momencie odpowiadało jej bardziej, niż kółko koleżanek w wieku przedemerytalnym, albo nawet i nie, ale w większości niespecjalnie jej odpowiadających.
Niewymuszenie gaworząc o wszystkim i o niczym przeszli kilkaset metrów, wzdłuż plaży a potem wspinając się na niezbyt wielkie wzniesienie. Brnąc wśród niewielkich krzaczków i innego rodzaju zieleniny, dotarli nad krawędź. Pod nimi opadało w dół raczej łagodne urwisko a oni mogli sobie popatrzeć na większą cześć ośrodka z wysokości kilkunastu metrów. Jezioro widoczne niemal w całości, jak i wiele znajdujących się w zasięgu wzroku domków, włącznie z otaczającym ośrodek laskiem tworzyło całkiem sympatyczny klimat.
- Nie, żebym coś… Ale tam za laskiem jest taki ośrodek, w sensie domek… - zaplątał się nieco Adrian z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
- Wiem doskonale co to za domek – przerwała mu, dobrze rozumiejąc sugestię.
- To „Dolina zła” – uzupełnił. – Dziwna nazwa jak na taki przybytek, ale ja się nie znam na marketingu, więc nie komentuję.
- Wszystko gra, ludzie, którzy korzystają z tego typu przybytków, są z reguły źli – wypaliła bezceremonialnie. 
- Może usiądziemy i popatrzymy sobie? – Adrian zmienił temat i usiadł na krawędzi, spuszczając nogi w dół. Zjazd był łagodny, więc nie było żadnego niebezpieczeństwa. Kamila po chwili zastanowienia poszła jego śladem.
- Będziemy sobie tylko patrzeć? Jak zakochani? – spojrzała na niego zawadiacko.
- A jest pani zakochana? – podchwycił.
- Jasne… - spojrzała z zawadiackim uśmiechem a potem… - Już od trzynastu lat, jakoś tak. A ty nie?
- Nie no, ja przecież poznałem panią dopiero w dwa lata temu – uśmiechnął się zaczepnie.
- Ach… - kiwnęła głową, nie wiedząc jak to odebrać i jak skomentować. Z jednej strony peszyło ją poruszanie ogólnych tematów damsko-męskich w gronie uczniowskim, z drugiej coś ją kusiło, by ciągnąć go dalej.
Tak po prawdzie, to było konkretne „coś”. Z jakiegoś powodu chciała dowiedzieć się, czy te plotki, jakiegoś rodzaju zasłyszane krótkie wypowiedzi na temat jego życia uczuciowego są prawdziwe. Naprawdę ją to ciekawiło.
- Nie no, na poważnie mówiąc, nie mam dziewczyny i tyle – wzruszył ramionami.
- Zawsze musi być jakiś powód – drążyła temat.
- Oczywiście. A jaki jest powód tego, że tak interesuje panią mój stan cywilny? – zastrzelił ją z lekka.
- Ach… - uśmiechnęła się wymuszenie, aby nie dać mu satysfakcji z tytułu zepchnięcia swej nauczycielki do defensywy. – Dlaczego uważasz, że mnie tak interesuje? Pytam tylko delikatnie.
- No dobrze… Po prostu nie trafiłem jeszcze na żadną Izoldę, Oleńkę, Helenę, kogokolwiek… - uśmiechnął się zaczepnie wymieniając kilka imion z klasyki literatury.
- I to jest ten powód? Czekasz na miłość jedyną?
- Tak. Czy uważa to pani za niepoważne?
- Skądże – zaprzeczyła. – Tylko wydajesz się być odosobnionym przypadkiem, bo raczej inni nie mają skrupułów z zawieraniem szybkich znajomości, niekoniecznie czekając na królewnę.
- Być może – wzruszył ramionami. – Ale nie zamierzam łamać postanowień.
Milczeli przez chwilę patrząc z wysokości na ośrodek. Słońce powoli zmierzało ku widnokręgowi, ale grzało jeszcze nieźle. Kamila analizowała to co usłyszała, sama nie wiedząc czemu. Wiedziała już coś a ciągle brakowało jej tego…
- Piękne widoki – przerwał ciszę Adrian. – W mieście nie ma żadnych takich punktów, w góry nie jeżdżę, więc nie widziałem jeszcze takie czegoś.
- Oj, ty wielu rzeczy jeszcze nie widziałeś – skomentowała go zaczepnie.
- Być może – zgodził się uśmiechnięty, w lot pojmując zaczepkę nauczycielki. – Dlatego nic nie stoi na przeszkodzie, by pokazała mi je moja partnerka.
- A tak… - drgnęła nieco zaskoczona tą ripostą. – A co takiego chciałbyś zobaczyć, hm…? – posłała mu nauczycielskie spojrzenie, mające na celu go zdeprymować, ale nie wyszło jej to.
- Na przykład pani ładne nogi w całej okazałości.
Znów się zdziwiła. Odwagi mu nie brakowało…
- Skoro nie widziałeś ich w całej okazałości, to skąd wiesz, że są ładne? – urwałaby rozmowę chyba z każdym innym uczniem, ale Adrian… Zawsze miał u niej plusy a jeszcze teraz, gdy w ostatnich dniach mieli trochę więcej czasu na rozmowy prywatne… Uznała, że odrobina frywolności jej nie zaszkodzi.
- Z pewnością są ładne, to nie ulega wątpliwości. Choćby dlatego, że należą do pani – odpowiedział poważnie, acz delikatny uśmiech wciąż rozjaśniał jego twarz.
- Obawiam się Adrianie, że rozmowa schodzi na niepożądany tor – również wysiliła się na uśmiech.
- Przecież to zwykłe rozmowy pary zakochanych… - uśmiechnął się szerzej. – Poza tym pani mnie molestuje – oskarżył ją perfidnie.
- Wiec skoro ja zaczęłam, to i ja kończę, dobrze? – miał w sobie ten chłopak coś, co sprawiało, że pomimo nie do końca przyzwoitych tematów, można było je potraktować luźno.
- Dobrze, mama uczyła, że starsi mają rację.
- No jeszcze wypominaj swojej dziewczynie wiek…
- Też mi dziewczyna, co nawet nóg nie chce pokazać…
- Skoro jesteś taki konserwatywny, to powinieneś to docenić – rzuciła kolejne zaczepne spojrzenie.
- A skąd pani wie, że jestem?
- Twoje podejście do związków mi to zasugerowało. Wynika z tego, że jesteś staroświecki nieco, to są także nauki Kościoła…
- Nie, nie – zaprzeczył. – Konserwatyzm tak, ale Kościoła raczej do tego nie mieszam, nie jest mi do niczego potrzebny.
- Jesteś niewierzący?
- Określiłbym się jako agnostyk. Samego Kościoła nie potrzebuję, ale nie atakuję go, jak teraz jest moda na to, różnych lewackich organizacji, czy innych pseudo historyków. Jak widzę takie spory w internecie na przykład, to staram się wyważyć i z reguły staję po stronie Kościoła, przynajmniej jeśli chodzi o jego historię, bo dogmaty mnie specjalnie nie interesują.
- Często się bawisz w te spory? – zapytała z zainteresowaniem.
- Lubię posiedzieć na jednym forum, czy drugim. Na jakichś profilach facebookowych. Zawsze reaguję, gdy ktoś wygłasza jakieś durne głupoty z historii Kościoła, o jego rzekomych ludobójstwach, czy coś.
- A jakie są to głupoty?
- Różne. A pani jest wierząca?
- Tak, w zasadzie jestem. Chociaż jakoś rozdzielam wiarę od Kościoła.
- Uhm, czyli ja agnostyk będę bronił Kościoła a pani, wierząca będzie go atakować? – roześmiał się cicho.
- Mam być adwokatem diabła? – uśmiechnęła się i ona. – Ale ja nie znam historii tak dobrze, przynajmniej jeśli chodzi o szczegóły. Mój mąż jest hobbystą, wie o tym dużo więcej, siłą rzeczy opowiadał mi różne rzeczy. Ale nie na tyle, bym miała uchodzić za znawczynię, albo chociaż ogarniętą w temacie.
- Musi mi pani zatem wierzyć na słowo.
- No to z jakimi kłamstwami spotykasz się w sieci?
- Wieloma różnymi. Na przykład, trybunał inkwizycyjny jako organizacja ludobójcza, to samo jeśli chodzi o krucjaty bliskowschodnie, czy konkwistę. Oskarżanie Piusa XII o sprzyjanie Hitlerowi. I szereg innych, bo czasem wychodzą i inne pojedyncze zarzuty, które nie mają pokrycia w faktach, albo po w ogóle są ordynarnymi kłamstwami.
- No to słucham waćpana… Obalaj je – rozsiadła się wygodnie, podciągając kolana pod brodę, niczym nastolatka i z zainteresowaniem spoglądając na rozmówcę..
Ten zachował się dość podobnie, przyjmując bardziej luźną pozycję i bardziej zwracając ku nauczycielce. Adrian miał na sobie krótkie spodenki, więc mogła widzieć jego nogi, to jest łydki i jakąś część ud. Zerknęła dyskretnie. Zawsze lubiła tą część męskiego ciała. I oględziny wypadły korzystnie. Jego nogi wyglądały całkiem fajnie. Zbudowane, ale bez przesady. Kształty w połączeniu z przyzwoitą, szczególnie o tej porze roku, opalenizną sprawiały sympatyczne wrażenie.
- Proszę bardzo… - zaczął. - Inkwizycja dzisiaj byłaby rzecz jasna instytucją zupełnie nieprzydatną i niepotrzebną, ale w czasach średniowiecznych spełniała swoja rolę w cementowaniu państw jednorodnych etnicznie i religijnie. Wbrew obiegowej opinii z reguły nie stosowała tortur, te wszystkie piękne obrazki w sieci, to machiny sądów świeckich a nie religijnych, taka sytuacja… Dodatkowo w sądach inkwizycyjnych, oskarżony mógł liczyć na pomoc adwokata, co nie miało miejsca w sądach świeckich. No i wreszcie liczby, bo to jest zawsze najbardziej gorące…
- Różne są – przyznała Kamila.
- Da się policzyć, tak z grubsza liczbę wyroków śmierci wydanych przez trybunały hiszpańskie w szesnastym i siedemnastym wieku. To jest maksymalnie trzy tysiące siedemset wyroków. Nie wiadomo zresztą ile z nich wykonano a ile nie, bo sporo zostało wydanych zaocznie. Co do Inkwizycji papieskiej, to tu trudno ustalić konkretną liczbę, ale nie była ona wiele większa. Stąd można przyjąć, że cała liczba osób skazanych na śmierć raczej nie przekracza dziesięciu tysięcy.
- To wciąż sporo.
- Na przestrzeni paru setek lat? No, ale niech będzie… Sporo z naszego punktu widzenia. W tamtym okresie nie byłaby to wielka liczba, zważywszy na fakt, że na stos szli zatwardziali heretycy a więc wrogowie państwa i zwykli rozbójnicy, na przykłada banda Dulcina, który był heretykiem wyjętym spod prawa i łupił zwykłych mieszkańców. Rzecz jasna, była w tym gronie z pewnością niemała liczba ludzi, którzy na stos nie zasłużyli i to jest chyba jedyny cień, jaki może spaść na Inkwizycję. A co do liczb jeszcze jedno, bo często takie zarzuty kieruje lewactwo zachwalające komunę. Otóż Inkwizycja wydała, jak powiedziałem, maksymalnie dziesięć tysięcy wyroków śmierci w ciągu siedmiuset lat istnienia, podczas, gdy w pierwszym okresie PRLu, za rządów Bieruta, posłano do piachu kilka razy większą grupę Akowców, członków NSZ, WiN, NIE i innych patriotów, często zresztą bez żadnego sądu. Tak więc jakie jest porównanie między jednym a drugim? – zapytał retorycznie na koniec wywodu.
- Ładnie – pochwaliła go ostrożnie. – No to leć dalej.
- Inkwizycja nie była zatem żadnym organem ludobójczym, tak jak znamion ludobójstwa nie nosiły też krucjaty, czy konkwista. W zasadzie co do krucjat, to należałoby je podzielić na bliskowschodnie, czyli te najpopularniejsze, jak i północne. No i powiedzmy, ze w przypadku tych drugich, jest się do czego przyczepić, tutaj Kościół na pewno nie będzie taki święty. Krew ofiar tych krucjat, w niemałej części spada na barki Kościoła. Ale to wciąż nie było żadne ludobójstwo. To były wojny. Zwykłe wojny, jeżeli o wojnach da się powiedzieć, że są czymś zwykłym. Chodzi mi po prostu o to, że takich wojen w historii ludzkości były setki a w zasadzie tysiące.
- Wojny w imię religii? To nie brzmi usprawiedliwiająco dla tych wojen.
- Nie brzmi. Dla nas – podkreślił Adrian. – Ale w tamtych czasach, inna była mentalność człowieka. I w zasadzie na tym powinniśmy skończyć porównywanie dzisiejszej oceny wojen religijnych do ówczesnych realiów. Bo wtedy była to normalka. Inna sprawa, że Kościół jako powiernik nauk chrystusowych powinien mieć to na uwadze.
- Ale ładnie opowiadasz, powiernik nauk… - uśmiechnęła się z sympatią.
- Niech się pani nie śmieje, po prostu stoczyłem trochę tych dyskusji w internecie i język mi się wyrobił – uśmiechnął się nieco defensywnie.
- Wcale się nie śmieję z ciebie. Czaruj dalej swoją dziewczynę krucjatami bliskowschodnimi i konkwistą, proszę bardzo…
- No to czaruję, proszę bardzo… To samo można powiedzieć o tych bliskowschodnich, to znaczy, że nie było to żadne ludobójstwo, tylko po prostu wojna. Wojna, która miała różne przyczyny i pobudki. Bo papież Urban, który ogłosił ideę krucjaty podczas synodu w Clermont miał swoje powody, był zresztą trochę podjudzony przez cesarza Bizancjum Aleksego Komnena. Chłopi, którzy poszli na wyprawę ludową mieli swoje pobudki a rycerze walczyli o swoje. Byli wśród nich i bardzo żarliwi katolicy a byli także tacy, którzy przede wszystkim szli po łupy. No i wprawdzie wyprawa ludowa, szczególnie ta prowadzona przez dwóch Niemców dopuściła się szeregu przestępstw i morderstw, to jednak ona nie przekroczyła nawet Dunaju, wiec trudno uznać ją za Krucjatę. Uczynili to dopiero Walter Bez Mienia i Piotr Pustelnik, ale skończyli parę mil na drugim brzegu Bosforu. Tam, pod Civetot dopadli ich Turkowie i wybili niemal do nogi.
- Tak, wiem, co innego krucjata rycerska – popisała się wreszcie jakąś wiedzą.
- Dokładnie. Tą prowadzili rycerze różnego kalibru, jak przykładowo bardzo cnotliwy Gotfryd z Bouliion i bardzo rozrywkowy Boemund z Tarentu. I jeszcze inni. No i ta krucjata, już żadnych takich okrutnych czynów się nie dopuściła, poza samym finałem, czyli rzezią Jerozolimy.
- Tam zginęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi, tak?
- Tak, przy czym rozpiętość jest różna. Arabskie źródła utrzymywały, że było osiemdziesiąt tysięcy trupów, inne, że czterdzieści, jeszcze inne mówią, że te liczby są przesadzone i skończyło się na dziesięciu tysiącach ofiar.
- No, to rzeczywiście pryszcz – zakpiła lekko.
- Tak, to nie jest pryszcz- podłapał rzecz jasna ironię. – Ale to był zasadniczo jedyny taki przypadek. Często daje się porównanie Saladyna, który niespełna sto lat później odebrał Krzyżowcom Jerozolimę i darował mieszkańcom życie. Tylko, że nie jest to cała prawda. Saladyn był zbankrutowany i gwałtownie potrzebował pieniędzy. Uznał, że lepiej wyjdzie na tym, jeżeli zbierze okup od chrześcijan. Ustalił bardzo wysoką kwotę okupu i tych, których było stać na zapłacenie, faktycznie puścił wolno. Reszta jednak poszła w niewolę a nie jestem jakoś wybitnie przekonany, czy niewola u Saracenów była jakimś szczęśliwszym rozwiązaniem, niż śmierć. Kilkanaście tysięcy chrześcijan trafiło na targi niewolników i jeszcze nigdy w historii, niewolnika nie dało się kupić w Egipcie, czy gdziekolwiek indziej, tak tanio.
- Czyli dla ciebie ta krucjata… To nie było nic takiego?
- Nie było. To wojna, po prostu. Taka sama, jak wcześniej, gdy muzułmanie podchodzili pod Konstantynopol, czy od drugiej strony atakowali Hiszpanię, wdzierając się w głąb Francji. Jakoś islamowi nie zarzuca się tego, że był religią agresywną, niszczącą chrześcijaństwo, zabijającą europejczyków i tak dalej… Dziwnym trafem wspomina się o rzezi Jerozolimy, ale o tym, że muzułmanie robili to samo, gdy przekraczali Pireneje, już nie. Na przykład w Narbonne, po zdobyciu miasta wymordowali wszystkich mieszkańców. To było prawie czterysta lat przed pierwszą krucjatą.
- A druga strona świata? Konkwista?
- Tak samo… Wyprawa awanturnicza, która zakończyła się ujarzmieniem tubylców i zajęciem sporych obszarów amerykańskich. Gdzie tu ludobójstwo?
- No nie wiem… Ale trochę tych Indian zginęło, tak?
- Sporo. Ale nie dlatego, że byli mordowani, tylko z powodu chorób. Hiszpanie przywlekli je z Europy, oczywiście nie celowo. Jeśli chodzi o jakieś walki, bitwy, to oczywiście Indianie ponosili śmierć, ale to jest naturalna konsekwencja wojen.
- A zniszczenie cywilizacji?
- No właśnie, to jest bardzo popularny zarzut – kiwnął głową. – Często się przedstawia Azteków, czy Inków jako państwa rozwinięte i tak dalej. I poniekąd słusznie, bo były. Ale jakoś dziwnym trafem pomija się fakt, że były to także narody awanturnicze, które swą hegemonię uzyskały podbijając inne plemiona. Mówi się, że Cortez był fałszywy i w Meksyku podburzał jedne plemiona przeciw drugim, czyli Aztekom. A to bzdura, nikogo nie musiał podburzać. Aztekowie podbijali wrogie im plemiona, zabijali ich, mordowali rytualnie w czasie swoich świąt, czy to dorosłych, czy dzieci. Mordowali zresztą tysiącami. Inkowie w kwestii wojen nie byli lepsi. Zresztą, gdy Pizarro dobijał do wybrzeży Peru, to tam właśnie kończyła się krwawa wojna domowa wewnątrz inkaskiego imperium.
Milczeli przez chwilę. Adrian, by zaczerpnąć trochę tchu, Kamila, by pozbierać myśli. Dała się wkręcić w temat. Nie przepadała jakoś wybitnie za historią, ale jednak lubiła wiedzieć co i jak, dlatego nie raz i nie dwa, słuchała różnych opowiastek Daniela. Teraz też z uwagą przysłuchiwała się wywodom swego ucznia.
- Dobry jesteś. Dałabym ci z historii czwórkę, nie powiem – skrzywiła twarz w lekkim, zawadiackim uśmiechu.
- Obraziłbym się i zażądał poprawki – odpłacił pięknym za nadobne, pochylając nieco swą twarz ku jej. – Na maturze dostałem dwie piątki. Szach, mat pani profesor – pokiwał głową z zaczepnym wyrazem twarzy.
- Ładnie to tak, szachować swoją dziewczynę?
- Szachuję, bo nie lubię, jak podważa moją wiedzę.
Zadziwiała ją jego postawa. Jego słowa zabrzmiały nieco buńczucznie, przed chwilą wygłosił długie, niemal kazanie mocno podpierając się logiczną argumentacją, ale nie wypowiadał się żadnym sugestywnym, autorytarnym tonem. Mówił naturalnie, swobodnie, czasem nawet z pewnym dystansem. Gdzie, kto inny, opowiadałby z piorunami w oczach, będąc gotowym niemal zginąć za obronę swoich tez.
- A czego jeszcze nie lubisz u swojej dziewczyny? – dała się wciągnąć w lekki flirt.
- Jak musze się do niej się zwracać per pani profesor, zamiast Kamilo – znów ten dystans w głosie i uśmiech tego samego charakteru na twarzy.
 - Myślisz, że to byłoby takie wychowawcze, gdybym pozwoliła ci zwracać się do mnie w ten sposób na oczach innych uczniów i nauczycieli?
- Myślę, że w oficjalnych sytuacjach zwracałbym się do pani oficjalnie. A tak jak teraz… - nie dokończył.
Zamilkła i ona, wpatrując się w taflę jeziora pod nimi. Słońce przesunęło się bardziej na zachód. Zerknęła na zegarek, była już prawie dziewiętnasta. Zaskoczył ją ten fakt. Pozwoliła mu ukraść sobie sporo czasu. Rzecz jasna nie miała mu tego za złe, bo była to lepsza opcja, niż koleżanki z pracy gadające o różnych smutach. Ale…
- Zbieramy się – postanowiła.
- Już? A Pius XII?
- Opowiesz innym razem, choćby jutro.
- Czyli dzisiaj już nic nie będzie? – zapytał, gdy schodzili z wzniesienia w stronę plaży.
- A co miałoby być? – zapytała, dobrze wiedząc co miał na myśli.
- No… Jakaś uroczysta kolacja zakochanych na przykład.
- Adrian – skarciła go lekko wzrokiem. – Przeginasz trochę z tym wszystkim – miała trochę racji. Oczywiście nie była tym zniesmaczona, ale nie chciała też pozwolić na zbyt wielki luz swojemu, było, nie było, uczniowi.
- No to w kosza pograć, albo pójść na imprezę do baru, jest już sporo maturzystów, nauczyciele jacyś też pewnie będą. No i będzie jakaś grupa hiphopowa z naszego liceum – dodał na końcu.
- Nie, dziękuję – skrzywiła się lekko. W sumie nie pasowało jej bezczynne siedzenie w pokoju, chociaż miała tam telewizor a dodatkowo wzięła ze sobą jakąś książkę. Ale…
- Boi się pani, że moje ego za bardzo urosłoby, gdybym tak luzacko pokazywał się z panią, jako niby dziewczyną?
- Nie… - zbił ją z tropu, bo faktycznie taki był powód. Po namyśle jednak postanowiła nie ściemniać. – A jak to jest? Nie zachowywałbyś się tak?
- Lubię pani towarzystwo i o to mi chodziło – wyjaśnił tak swobodnym tonem, aż poczuła pewne zmieszanie.
- Lubisz moje towarzystwo, bo pokazujesz się w towarzystwie starszej nauczycielki, jako partnerki – spróbowała się odciąć, chyba trochę za ostro. Zrozumiała to o sekundę za późno.
- Nie jest tak… - westchnął a ona w jego oczach dostrzegła lekki zawód. Skrzywdziła go tym osądem.
- No to jak jest? – weszli na plażę.
- Już powiedziałem, lubię pani towarzystwo – powtórzył. – Wolę przebywać z kimś, kto ma coś do powiedzenia, niż z innymi. O czym będą gadać na imprezie? O tym, kto się jutro nawali, albo jeszcze dzisiaj, o tym jak matury poszły, o dziewczynach, o chłopakach i takie tam pierdoły. A z panią…
- Hm… Dzisiaj, to ty się wykazywałeś a nie ja – odparła przytomnie.
- Dlatego mój nikczemny plan polegał na tym, by wieczorem dać się pani wykazać – znów uśmiechnął się z lekką defensywą.
- Nikczemny jesteś – spojrzała z nieskrywaną sympatią i zaczepnym uśmiechem. – Ale jednak spędzę wieczór w pokoju.
Już nie oponował, nie zaproponował także swego towarzystwa. Zostawił sprawę w spokoju, co bardzo jej odpowiadało.
Odprowadził ją do dużego domu i pożegnał przed drzwiami wejściowymi. Wbiegła po schodach, wkroczyła do swego pokoju i z ulgą usiadła na łóżku, rozmyślając co ciekawego może wymyślić na ten wieczór.

- No i jesteś – Filip zobaczył uśmiech na twarzy blondynki.
Zgodnie z zapowiedzią pojawiła się w Antonówku. Nie w charakterze osoby towarzyszącej, ot tak. Ale przecież brak jakiegoś oficjalnego statusu nie przeszkadzał Filipowi patrzeć na nią pewnym siebie wzrokiem, gdy przechadzała się po swoim pokoju w dużym domku.
- Mogłaś zameldować się u mnie, Klaudia przyjdzie dopiero jutro – zagaił.
- Zdecydowałeś się? – totalnie zignorowała temat.
- Hm… - od razu domyślił się o co chodzi i poczuł chłód z powodu tak obcesowego potraktowania jego propozycji, ale nie chciał jej tak łatwo ulegać. – Tak, jestem zdecydowany, mogę spędzić noc tutaj.
- Skarbie… - uśmiechnęła się uroczo. – Na takie profity trzeba sobie zasłużyć. A jeśli czekasz cierpliwie na swoją dziewczynę, to…
- To partnerka, nie dziewczyna – wyjaśnił spokojnie. – Mam czyste sumienie.
- Nie wątpię, nie wątpię – skwitowała wybitnie ironicznym tonem. – No to raz jeszcze. Jaka decyzja?
- To poważna decyzja, jeszcze się waham.
Zastygł w miejscu, gdy zobaczył jak Słowianka, rozstawiwszy torbę i walizkę, siada na krześle zdejmując obuwie.
- No dobrze, nie nalegam – odpowiedziała krótko.
- A pozwolę się zapytać… Czy jestem jedynym koszykarzem w mojej drużynie, któremu złożyłaś taką propozycję?
- Tajemnica handlowa – roześmiała się bez skrępowania. – Niech cię to nie interesuje. Masz konkretną propozycję i myśl tylko o niej a nie o tym, czy są inni kandydaci.
- Hm… Twarda z ciebie negocjatorka - drgnął, widząc, jak guziki w cienkim sweterku lecą w boki, odsłaniając coraz większa goliznę górnej części ciała pięknej blondynki i jej stanik. Piersi miała całkiem duże. I w tym opakowaniu wydawały się bardzo apetyczne. Mimo wieku. Poczuł, jak w spodenkach zaczyna robić się gorąco.
- Nie dziw się. To poważny biznes – sweterek poleciał w bok, na łóżko.
- No więc i ty się nie dziw, że odpowiedź dam jutro…
Przerwał, bo ciśnienie skoczyło mu mocniej. Zobaczył jak blondynka wsuwa swe dłonie pod spódniczkę i ściąga z siebie pończochy samonośne. Najpierw z jednej nogi, potem z drugiej.
- Jestem cierpliwa, poczekam… - wzruszyła ramionami.
- To jeszcze jedno. Jaką mam pewność, że nie zostanę wydymany?
- A jakiej pewności chcesz? Czego nie rozumiesz? – Filip poczuł jak mimowolnie oczy otwierają się szeroko. Blondynka wstała z krzesła, sięgnęła dłonią w bok, rozpinając spódniczkę i ta poleciała w dół. – Zasady są proste, pieniądze motywujące do tego, by pojutrze mecz finałowy wygrała Polonia, dostaniesz do ręki już jutro. To znaczy z chwilą, gdy się na to zdecydujesz. Jednocześnie podpiszesz kontrakt – odwróciła się, szperając w walizce. Przez ten moment, Filip wstrzymując oddech mógł bez przeszkód gapić się na zakryte niewielkimi majtkami pośladki uroczej Słowianki. – O, tutaj, masz – znalazła, wyciągnęła i odwróciwszy się, podała kilka kartek dokumentów rudzielcowi. – Będziesz miał co czytać w nocy.
- I już jutro zostanę zawodnikiem Polonii?
- Nie. Jutro Polonia wciąż będzie trzecioligowcem, awans nastąpi dopiero w niedzielę. Wobec tego prezes złoży swój podpis w poniedziałek.
- Jutro się nie da?
- Jakim cudem? Podpiszesz kontrakt na mocne warunki drugoligowe a Polonia przegra finał i co wtedy?
- Tak, jasne… - pokiwał głową, nerwowo zerkając to na kartki papieru, to na ciało, stojącej przed nim w samej bieliźnie, pięknej blondynki. Nie wiedział, co bardziej wyprowadza go z równowagi umysłu.
- Dobra, koleżko, poczytasz sobie u siebie – blondynka machnęła energicznie ręką. – Teraz pozwól, że wezmę sobie kąpiel.
Odwróciła się ponownie, wyciągając z torby ręcznik i inne przybory. Filip już bez żenady gapił się to na nogi, to na schowane pod majtkami pośladki Słowianki. Wstał z miejsca podchodząc bliżej.
- Poznam w końcu twoje prawdziwe imię?
Nie wytrzymał. Odłożył papiery na bok a swe drżące dłonie skierował na biodra pochylającej się przed nim blondynki. Nie utrzymał ich tam jednak nawet sekundy, gdy zupełnie niespodziewanie, Słowianka, chwyciła go za nie i fachowym ruchem wykręciła je.
- Aaaaj, kurwa…! – wysapał, krzywiąc twarz z bólu.
- Kolego, coś ci chyba powiedziałam, tak? – usłyszał syk w swoim uchu. – Bierz te papiery i zamelduj się u mnie jutro, o której chcesz. Byle przed studniówką.
Nie był w stanie zaprotestować. Potulnie prowadzony przez Słowiankę, dotarł do drzwi i dopiero tam, odzyskał władzę nad rękoma. Z wciąż wykrzywioną twarzą, usłyszał za sobą trzask zamykanych drzwi.

Daniel, jak to Daniel… Po dziewiątej położył się grzecznie do łóżka jakby chcąc dać żonie dobitnie znać, że nie interesują go jej żadne młodsze koleżanki. Acz po prawdzie motywował to zmęczeniem po tygodniu pracy i obiecał, że jutro wytrzyma znacznie dłużej.
Trochę książki, trochę telewizji. Kamila niby też powinna już iść spać, ale wiedziała, że nie. Chciała jeszcze coś sprawdzić. Jedna rzecz ją mimo wszystko zaciekawiła.
Zerknęła na zegarek, była dwudziesta druga. Normalnie zapanowałaby już cisza nocna, ale przecież nie tutaj, w Antonówku. Za oknem rozległy się dźwięki muzyki.
To był ten sygnał. Nie, nie miała ochoty na imprezę. Interesowało ją coś innego.
Krótko przed pożegnaniem Adrian dyskretnie wspomniał o małym koncercie grupy hiphopowej. Dość złośliwie pominęła jego uwagę milczeniem. A chyba na to nie zasłużył. Wiedziała o jaką grupę chodzi i poczytała licealiście za plus, że nie zapraszał jej zbyt nachalnie.
Wiedziała, że Adrian miał na myśli swoją grupę, w której działał. Wywiad środowiskowy zrobił swoje. Była to grupa o nazwie Młode Diabły i tworzył ją jej uczeń, wspólnie z jakimś kolegą.
Wyszła z pokoju, przemierzając korytarz i schodząc w dół. Na dworze było już chłodniej. W końcu maj, to jeszcze nie lipiec. Ale chłodno, nie oznaczało zimna.
Spokojnym krokiem doszła do miejsca, gdzie zaimprowizowano jakąś mini scenę a pod nią jakiś parkiet. Nie pchała się tam. Przystanęła sobie na końcu, opierając się o wejście do jednego ze znajdujących się obok barów. Ten był już zamknięty.
Wybrała anonimowość i miała nadzieję, że żaden z licealistów nie zwróci na nią uwagi. Była na to duża szansa, bo praktycznie wszyscy zerkali na scenę, na której DJ puszczał jakieś bity.
Nigdy nie interesowała się hip hopem, ale Daniel słuchał tego namiętnie. Ba, przechwalał się, że był jednym z pierwszych w Polsce słuchaczy. Że pierwsze kasety nabywał już długo przed Liroyem, czyli ogólnie przed początkami polskiego rapu. Wierzyła mu. Jego znajomość podziemnej sceny amerykańskiej robiła wrażenie nawet na niej. Te wszystkie jakieś dziwne nazwy różnych wytwórni, o których zdecydowana większość fanów polskiego rapu nie miała zielonego pojęcia, dla niego były chlebem powszednim.
Zresztą jej samej nie raz puszczał jakieś fajniejsze kawałki i siłą rzeczy musiała wsłuchiwać się w jakieś pokręcone linijki amerykańskich raperów z podziemia. Bogu dzięki, Daniel nie utożsamiał się z prymitywnym rapem, tylko słuchał czegoś zdecydowanie bardziej ambitnego.
- Siema, siema… Raz, dwa… Raz, dwa… - usłyszała głos w głośnikach. Rozpoznała bez trudu Adriana. Witał się z publicznością. Specyficzną, bo znajomą. Sami znajomi z liceum i towarzyszące im osoby. W sumie było tam z kilkadziesiąt osób.
Nie przyszłaby tu, gdyby nie to, że jedyny ich kawałek, który znała, przyjęła z uznaniem. Znalezienie numeru „Jesteśmy” na youtube nie nastręczyło problemów. Spodobał się jej i energiczny, bujający podkład muzyczny, jak i tekst. Nieszablonowy na pewno. Z ciekawością chciała wysłuchać tego na żywo.
- Niektórzy znają ten kawałek, niektórzy nie, jest jednym z trzech, które mamy, to znaczy mamy tylko trzy, które możemy zaproponować światu, bo reszta, to… - niedwuznacznie nie dokończył. – Więc będzie to krótki występ, choć czuję, że jest jeden numer, który będziemy musieli bisować, tak nieskromnie powiem.
Zaintrygował ją ten wstęp. Skoro sam artysta uznał, że ma w zanadrzu lepszy kawałek, niż sztandarowy „Jesteśmy”, to może nie będzie się tu nudzić.
- Gotowi? Bit już jest – faktycznie, z głośników poleciał podkład, który Kamila już znała.
Pod sceną rozległ się lekki pisk i hałas. Koledzy i koleżanki dodali raperowi animuszu. Zrobiła się nawet dość fajna, koncertowa atmosfera. Kamila uśmiechnęła się. Czekała na to, aż Adrian wejdzie w rytm. Cztery pierwsze wersy, sama znała na pamięć.
Juuuuż…
- Jesteśmy lekarstwem, jesteśmy trucizną. Jesteśmy miłością i nienawiścią. Początkiem i końcem, wojną i pokojem. Jesteśmy milionami, choć jest nas tylko dwoje!
Dała się wkręcić w atmosferę. Stała, wciąż opierając się lekko o framugę, kiwając nawet głową, niczym stara raperka. Uśmiechnęła się do siebie.
Lubiła takie dość abstrakcyjne teksty, w których artysta przekraczał normy, bariery. Lubiła takie odważne zestawienia, taki kontrast. To zdecydowanie zahaczało o poetyckość.
- Jesteśmy Afryką, jesteśmy Arktyką. Jesteśmy plebsem, jesteśmy krytyką. Jesteśmy nienormalni do ostatnich granic. Jesteśmy Młode Diabły, jesteśmy pojebani!
Nawet to mało cenzuralne słowo nie przeszkodziło jej w ocenie tekstu. Nie przepadała za mięsem w utworach muzycznych, ale czasem mogła przymknąć oko.
Bujała się lekko, czując chłodniejszy wiaterek na swoim ciele, mimo, że miała na sobie spodnie i bluzkę. Brakło może tylko kaptura, by upodobnić się do niektórych licealistów pod sceną.
- Drugi numer jest spokojniejszy – zapowiedział Adrian. – Ale to nie znaczy, że uśniecie, bez obaw chłopaki. I dziewczyny…
Nie znała go, posłuchała z zainteresowaniem, chłonąc tekst. To było coś bardziej przyziemnego o uczuciach, o lojalności o dziewczynie, coś tam. Aczkolwiek dalekie od chłamu. I w tym numerze nie brakło specyficznych porównań. Ale słuchała jakoś tak bez zaangażowania.
Zasadniczo bardziej skupiła się na samym wykonawcy. Już wcześniej zaskoczyło ja, że ten spokojny, mimo wszystko chłopak wziął się za tak ekspresyjną formę muzyczną. Ale tu na scenie, nie robił z siebie żadnego murzyna z Bronxu, nie machał łapami, nie skakał po deskach… Po prostu poruszał się spokojnie, bez szaleństw i deklamował, to co było do zaprezentowania. Czyli wszystko grało jak trzeba.
- No trzeci kawałek, czyli ostatni… Ale tak jak powiedziałem, czuję, że zagramy go jeszcze raz. Jest nowy i nikt, zapewniam was, nikt go jeszcze nie słyszał. Ale na bank wam się spodoba.
„No to ukręciłeś na siebie bata, kolego”, pomyślała z lekką ironią Kamila. Zdawała sobie sprawę, że nic nie robi tak źle na odbiór jakiegokolwiek wydarzenia, jak zbyt nachalna, wybujała reklama. Ludzie oczekują wtedy siedmiu cudów świata i gdy dostaną po prostu coś dobrego, są zawiedzeni.
- Ten tekst napisałem w styczniu, miał nas przygotować do matury. No, może nie tyle przygotować – usłyszała śmiech w głośnikach. – Generalnie było to ostrzeżenie przed maturami. Teraz w zasadzie jesteśmy już po nich, zostały tylko ostatnie egzaminy i może stracił on nieco na aktualności, ale… Ale zagramy to i niech się mury trzęsą!
Zaintrygował ją ten wstęp. Wyczuła, że nieco uspokojona poprzednim kawałkiem publiczność trochę się ożywiła. Widocznie ją też zaciekawiło, co wspólnego z maturami mogła mieć muzyka hiphopowa.
- Jedziemy, Sylwa podaj bit – Adrian zwrócił się do DJa. I po kilku sekundach Adrian zaczął – Dzień matur i pan Zbigniew nie jest już dyrektorem. W komisji staje się wściekłym egzekutorem. Poprawia z satysfakcją okulary na czole. Tego jednego dnia, uwali całą szkołę.
Uśmiechnęła się. A więc to… Niemożliwe… Ale kolejny czterowers upewnił ją w tym. Adrian nagrał kawałek o nauczycielach, o tym, że każdy z nich czyha na potknięcie maturzysty. Tak scharakteryzował dyrektora, panią Iwonę od języka polskiego, teraz nawet spokojnego Czarka uczącego matematyki…
- Łagodny pan Czarek dzisiaj nie zna litości. Dziewczyny całujcie całki w uniżoności. Pan Czarek w algebrze jest niezwykle płodny. Wyliczy wam zasiłek dla bezrobotnych.
Teraz już się zaśmiała, wiedząc zresztą, że i tak nikt jej nie usłyszy. Ale jednocześnie z pewną nerwowością przestąpiła z nogi na nogę. Coś jej mówiło, że to nie koniec. Rapowy kawałek ma z reguły kilkadziesiąt wersów, więc trochę tych nauczycieli do obsmarowania zostało. Poczuła lekki dreszczyk na skórze i niemal wpiła się w usta znajdującego się spory kawałek od niej Adriana, czekając na coś, co chyba…
- Nawet pani Kamila, będzie jak najgorszy wróg. Przepyta całą dziesiątkę jak Tadeusz Sznuk. Przetnie każdego na pół, swoim lodowatym wzrokiem. Nie potrzebując świetlnego miecza, jak Luke Skywalker
Niemal wybuchła śmiechem, jednocześnie czując jak na jej twarz wypływa rumieniec. Poczuła się co najmniej dziwnie słuchając jak scharakteryzował ją Adrian. Miała ambiwalentne odczucia. Z jednej strony śmiech, zabawa. Z drugiej lekkie skrępowanie. No i ogólnie, to dziwne uczucie, że została wymieniona w kawałku hiphopowym, wprawdzie takim, którego nikt za tydzień nie będzie pamiętał, no ale…
A kto wie, może szkoła sobie go pożyczy i numer będzie straszył maturzystów co rok? I stanie się obowiązkowym studniówkowym rytuałem, jak inna słynna piosenka?
Daniel kiedyś sam pisał teksty, nawet wygrał jakiś konkurs radiowy, ale to wszystko działo się, zanim się poznali. Wtedy już kończył to hobby i jakoś nie przyszło mu na myśl, by uwiecznić swe uczucie do niej w iluś tam wersach na kartce papieru. No to w pewnym stopniu zastąpił go Adrian.
Nawet nie zauważyła, gdy numer skończył się a publiczność pod sceną hałasowała. Słyszała śmiechy, piski, jakieś nawoływania. Przepowiednia Adriana sprawdziła się. Musieli wykonać kawałek raz jeszcze. Kamila pokiwała z uznaniem głową. Adrian zaryzykował, ale wygrał.
Odsłuchała raz jeszcze i pięć minut później, czując zarówno chłód na skórze, jak i szybciej krążącą w żyłach krew, udała się z powrotem do pokoju.
Powoli zdjęła z siebie ciuchy, zgasiła światło i ułożyła w łóżku. Zamknęła oczy, rozmyślając o wydarzeniach dzisiejszego dnia, wydarzeniach, których bohaterem był praktycznie jej licealny wychowanek. Powoli czuła, jak morzył ją sen.

Była już północ, ale mało komu chciało się iść do łóżka. Nie po to tu przyjechali, by zasypiać razem z kurami.
- Masz mecz w niedzielę, oszczędzaj się – zwrócił się ostrzegawczym tonem do Filipa jeden z kolegów.
- Dlatego palę dzisiaj, jutro muszę być spokojniejszy – burknął rudzielec.
- Ta… Mieszaj wódkę z trawką, na pewno wyjdzie na dobre…
- Co wy, kurwa, jakieś Radio Maryja? Studniówka jest, impreza, może trochę piździ, ale da się wytrzymać. A wy, jak jakieś takie…
- Trzeba oszczędzać się. My na jutro, ty na niedzielę.
- Do niedzieli jest jeszcze kupa czasu, wytrzeźwieję dziesięć razy. Chcesz? – Filip skierował rękę z bluntem w stronę jednego z kolegów.
- Nie – pokręcił ten odmownie głową.
- I dobrze, za młody jesteś – odgryzł się Filip.
- O ile dobrze pamiętam, jesteśmy rówieśnikami. Jeśli uważasz, że jestem młody, bo gram tylko w juniorach a ty nie, to wiesz… - wzruszył ramionami kolega.
- No to właśnie wiem… Ja jestem stary a ty młody – odparł chełpliwie Filip zaśmiewając się. Ale nikt z sześciu obecnych osób nie zawtórował.
- Inny kiedyś byłeś. Albo ta marycha wypaliła ci dziury w bani, albo sodówa wyjebała do łba, jak zacząłeś grać w pierwszym składzie – wypalił bez ogródek jeden z siedzących.
- Albo poruchałem sobie laski, o których dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi może tylko pomarzyć – odciął się agresywnie, rozeźlony uwagą kolegi.
- To czemu dzisiaj siedzisz tu a nie ruchasz tej blondynki, na którą tak się napalałeś? – zaatakował ktoś inny, nim Adrian, żywo zainteresowany tematem wtrącił swoje trzy grosze.
- A skąd wiesz, że ona to już nie jest czas przeszły, co?
- Ale pierdolisz farmazony… Tak samo, jak dwa lata temu.
- A co było dwa lata temu, co…?
- Te ściemy, wiadomo o kim…
- Czemu ściemy? Toż pół szkoły widziało filmik.
- Filmik w kiepskim świetle, na którym widać jakąś brunetkę, ale pewności nie ma. Tym bardziej, że chwilę później zacząłeś się wszystkiego wypierać i chodzić od jednego, do drugiego, żeby skasował film…
- No bo przecież mówiłem… Ona mnie naszła i powiedziała, że jak nie skasuję, to mnie poda do sądu za nielegalne rozpowszechnianie. To znaczy, za to, że nie wyraziła zgody.
- Akurat… - wzruszył ktoś ramionami. – Pamiętam to, wszyscy się podjarali, nie mówię… Ale po tym, jak poszła analiza, to tak naprawdę nie ma żadnej pewności, że to ona tam na tym filmie... Choć podobna, to fakt.
- Właśnie – podchwycił inny. – Po takim czymś dawno by ją wyjebali z budy a tu nic. Dyrekcja musiała wiedzieć, bo zrobiło się za głośno. I pewnie swoimi kanałami znaleźli dostęp do filmiku.
- O to nie ma obawy – zapewnił ktoś spokojnym głosem. - W poszukiwaniu pornosa z Kamilą, Zbychu na bank przeszukał cały internet.
Wszyscy ryknęli śmiechem. Wszyscy z wyjątkiem Adriana.
- W każdym razie – kontynuował ktoś. – Twoje opowieści są takie, że co do Kamili to nic tak naprawdę nie wiadomo a co do tej blondie, którą się chwaliłeś, to ona tam sobie śpi w domku a ty jesteś przez cały czas z nami.
- Ale kurwa śledztwo prowadzicie – usiłował zadrwić Filip.
- Nie byłoby żadnego śledztwa, gdyby nie twoja gówniana napinka. Sam zacząłeś, to my kończymy. Chyba, że jutro na studniówce zabawisz się z panią... Jak jej tam?
- Słowianka – podrzucił ktoś.
- No, ze Słowianką… A tymczasem, kurwa, kończ, bo pojutrze a w zasadzie jutro, mecz o awans masz. Nie, żebym ci robił za trenera, czy coś, ale jak już jesteś taki napinacz, to mógłbyś być trochę dorosły i myślący.
Filip wzruszył ramionami i czując niezły już zawrót w głowie wziął ostatniego sztocha z ćmiącej się jeszcze lufki.
- Dziwny jesteś – zwrócił się do Adriana. – Rozprowadzasz taki towar a samemu ni chuja nie zapalisz…
Ten tylko wzruszył ramionami uważnie przypatrując się wydmuchującemu dym koledze.

Rozdział 3. Historyczne boje na plaży.

Sobota zapowiadała się pięknie i z tego tytułu wszystkie osoby w Antonówku powitały nowy dzień z uśmiechem na ustach. Wszystkie, z wyjątkiem Dominiki.
Przyjechała późnym wieczorem, na dobrą sprawę tylko się rozpakowała i poszła spać. Nie zobaczyła się z wieloma koleżankami i kolegami z grona pedagogicznego. Nawet z tymi najbliższymi. Może to i lepiej, gdyż sama była wyczerpana po dość ciężkim tygodniu. Wprawdzie w pracy problemów było mniej, gorzej w domu. Choroba ojca w ostatnich dniach niestety się nasiliła.
I gdy już myślała, że odpręży się w trakcie weekendu, po którym wiele sobie obiecywała, od samego rana napatoczył się na nią kolega, którego niemal absolutnie nie cierpiała. Owszem dość przystojny, zabawny, wygadany, ujmujący. I może właśnie dlatego taki palant. Jednym słowem, pan Marek, nauczyciel fizyki. Starszy o praktycznie dwadzieścia lat.
OK, był na tym świecie co najmniej jeden mężczyzna w podobnym wieku, którego, tak rzadkie przecież towarzystwo bardzo sobie ceniła, choć nie tak przystojny, nie aż tak zabawny i nie tak wygadany. I może dlatego taki ujmujący. Ale to był wyjątek. Pan Marek zdecydowanie należał do grona, któremu najchętniej kazałaby iść w diabły. Tyle, że tego zrobić nie mogła. Powoli kończyła pierwszy rok pracy w liceum. Nie mogła zrażać do siebie starszej kadry, szczególnie kogoś takiego jak pan Marek, który niewątpliwie zaliczał się do liderów grona nauczycielskiego. I który niemal jeszcze przed chwilą sam był jednym z jej nauczycieli.
Dlatego z zaciśniętymi ustami przyjmowała towarzystwo i długie tyrady nie zrażonego jej demonstracyjnym chłodem fizyka. Towarzyszył jej wszędzie, od śniadania w bufecie, po przechadzkę po ośrodku, aż wreszcie zasiadł z nią za bramką na piłkarskim boisku. Boisku, po którym hasało sobie kilkunastu młodych chłopaków skrupulatnie starających się wypełniać polecenia ich trenera.
Dominika z trudem powstrzymywała żal i gniew, ale jako osoba wychowana na porządną dziewczynę… Nie potrafiła przekazać panu Markowi by poszedł w diabły. I prawdę mówiąc, mimo, że fizyk siedział tuż obok niej, wyraźniej słyszała pokrzykiwania znajdującego się kilkadziesiąt metrów dalej pana Daniela, niż jego opowiastki.
Dużo już się o panu Marku nasłuchała od innych. Choćby od Kamili, także od Marty. Wiedziała do czego on zmierza. A ona nie zamierzała mu tego dawać. Tym bardziej, gdy w zasięgu wzroku był zupełnie inny mężczyzna, dużo bardziej interesujący.
- Ach… - wydostało się z ust Dominiki, gdy oboje uchylili się przed nadlatującą piłką.
- Ja bym wam te celowniki nastawił – głośniej odezwał się fizyk.
Dominika zauważyła, że pan Daniel przerwał na chwilę trening i zebrał podopiecznych w kółku i coś im tłumaczył. Po czym wznowił trening strzelecki. Piłki zaczęły latać niebezpiecznie blisko głów dwojga nauczycieli.
- Nic a nic nie mają cela, sam kiedyś grałem, ale nie miałem takiego zeza – krytykował pan Marek.
- Naprawdę, grał pan? – zapytała Dominika, czując, że to zwykłe przechwałki. – Ale przypuszczam, że tylko na podwórku, nie tak, jak ten trener tam, wieloletni piłkarz klubu – dodała z satysfakcją.
- Grałem w lidze amatorskiej, miejskiej – wytłumaczył fizyk. – Ale tam się grało ostro a ja studiując już, nie mogłem ryzykować… No, cholera jasna! – krzyknął, gdy cudem uniknął trafienia piłką w twarz. – Nie no, idziemy stąd! – zarządził, wstając z miejsca, czego Dominika nie omieszkała wykorzystać.
- To pan idzie a ja mam chyba zaproszenie od pana trenera – oznajmiła widząc uniesioną w górze rękę pana Daniela. – Zobaczymy się później – dorzuciła, oddalając się czym prędzej od zdegustowanego fizyka.
Spokojnym krokiem zmniejszała dystans dzielący ją od gromadki młodych piłkarzy i starszego mężczyzny. Nie była wcale taka pewna, że ten gest był skierowany do niej, ot, po prostu wykorzystała sytuację.
- No chłopaki, który to ucelował tego kibica na trybunach? – już z odległości kilku metrów usłyszała niby groźne pytanie pana Daniela.
- Ja – odezwał się rezolutnie jakiś mikry piegus z wydatną szczęką i szelmowskim uśmiechem.
- A dlaczego?
- Bo nam pan kazał w niego celować – odparł zadziornie.
- A co jeszcze kazałem? – udał zdziwienie mężczyzna.
- Żeby pod żadnym pozorem nie trafić tej pani – wskazał na Dominikę, która już stała u boku trenera. I parsknęła niepowstrzymanym śmiechem, otwierając jednocześnie szeroko oczy.
- Dobra, koniec treningu. Całość drużyny po dwa kółka dookoła boiska a ty Kacper masz wolne – wskazał na piegusa.
- Hurrra! – krzyknął dzieciak i pobiegł w kierunku szatni, podczas, gdy reszta kolegów posłusznie zaczęła wykonywać zalecenie trenera.
- Widzisz jak o ciebie dbam, ślicznotko? – zagadnął Daniel ze specyficznym uśmieszkiem.
Nie wiedziała nawet co odpowiedzieć. Tak bardzo zaskoczyła ją ta akcja. Poczuła wypływający mimo woli na twarz rumieniec.
- Uratował mnie pan – postanowiła przyznać szczerze. - Bo ten mądrala, już mi mocno działał na nerwy.
- To idziemy ukoić nerwy w wodzie, co? – zagadnął.
- Wolałabym nie. Nie mam stroju – odparła nieco zbita z tropu.
- Mnie to nie przeszkadza. Chodź.
Ruszył do przodu a ona mimowolnie podążyła za nim. Posłusznie, jakby miał nad nią jakąś tajemną władzę. Złapała się na tym dopiero kilkanaście metrów dalej.
Ale szła. Bezwolnie, niczym… Zauroczona nastolatka, oddana fanka…? Wstydziła się trochę tych uczuć, ale oddawała im się z lubością, bo nie potrafiła ich pokonać. Każda chwila z tym człowiekiem była dla niej niemal rajem na ziemi, szczególnie po ostatnich ciężkich tygodniach w jej życiu. I wystarczyło po prostu iść obok niego, nie rozmawiając zbyt wiele. Ważne było towarzystwo a nie słowa jakie padały.
- Tutaj? – nie stwierdził, ni zapytał Daniel, gdy uszli ładny kawałek. Kawałek przed sobą mieli już tylko drzewa wieszczące koniec plaży. Domki zostawili daleko za sobą.
- Sam koniec cywilizacji – stwierdziła, zaciekawiona i jednocześnie zauroczona faktem, że mąż koleżanki postanowił odpocząć tylko w jej towarzystwie, tak względnie daleko od centrum ośrodka.
- Specjalnie dla ciebie – zażartował. – Przecież lubujesz się w starożytności, no nie?
- Starożytność to początki cywilizacji a nie koniec – zauważyła przytomnie.
- No tak, racja – poskrobał się po prawie łysej głowie. – Ale wiadomo chyba co miałem na myśli – uśmiechnął się nieporadnie, jak i przepraszająco.
- Domyślam się. A o do cywilizacji, to właśnie skończyłam rozmowę z kolegą na ten temat. A w zasadzie jego monolog. Konkretnie o jej części, to jest o Kościele. Szkoda, że pana przy tym nie było.
- A dlaczego?
- Bo ja w tym temacie akurat specjalistką nie jestem a pan się na tym zna. Tym bardziej, że jeżeli dobrze pamiętam, lubi pan prostować kłamstwa, czy też przeinaczenia dotyczące historii Kościoła.
- Ach, to taki monolog był… Ale wcale nie wiem, czy żałuję. Trochę już tego wyrosłem. Poza tym, często to jest walka z wiatrakami a tacy ludzie często są zaślepieni i nie dadzą sobie przetłumaczyć nawet najbardziej oczywistych faktów.
- Domyślam się – z jakichś dziwnych powodów, używała oficjalnego słownictwa. No, nie do końca z jakichś. Były jasne. Trema, chęć wykazania się przed nim… Za nic nie potrafiła się wyluzować. – W zasadzie sama to właśnie przeżyłam. Ale w takim razie może pan spróbować na kimś bardziej otwartym – przełamując się, przywołała na twarz zachęcający uśmiech.
- A nie lepiej zająć się czymś przyjemniejszym? – zapytał, ściągając z siebie koszulkę.
- Czy konwersacja na poziomie nie jest czymś przyjemnym? – starała się trzymać fason, choć widok tego mężczyzny, obnażającego swe ciało, wytrącił ją z równowagi. – Przepraszam, może zanudzam.
- Gdybyś zanudzała, nigdy bym cię tu nie zaprosił – zapewnił ją tak naturalnym tonem, że uwierzyła mu bezgranicznie. – Ale zbyt długo czekałem na taką pogodę. Jest środek maja, będzie z dwadzieścia pięć stopni, nie…? Mam ochotę wskoczyć do wody. Mam nadzieję, że nie sam – dorzucił.
- Już wspominałam, że nie mam stroju… - w tym momencie sama nie wiedziała, czy cieszyć się, że ma usprawiedliwienie przed rozbieraniem się w takiej scenerii, czy żałować, że ominie ją kąpiel w jeziorku. Kąpiel, która w tych okolicznościach, przynajmniej w jej oczach wyglądałaby na bardzo intymną. A może nie tylko w jej…?
- Bieliznę też można do tego wykorzystać – zachęcił, na sekundę ściskając jej nagie ramiona, co przyprawiło ją o delikatną gęsią skórkę. – Ale jak tam chcesz. Mam nadzieję, że poczekasz chwilę na mnie.
Krótko po tych słowach, uporał się ze spodniami i wbiegł do wody. Chyba jeszcze chłodnej. Ale nie zraziło go to do kilkunastominutowej kąpieli.
Dominika usiadła wygodnie na piasku. Jej wzrok gonił za pływającym w oddali mężczyzną a w głowie rodziły się różne myśli.

Kamila wykorzystała dzień wolny od obowiązków tak szkolnych jak i domowych, wstając z lóżka niewiele przed południem. Daniela już nie było. Wiedziała, że ma zajęcia ze swoimi juniorami i nie zawracała sobie tym głowy.
Spokojnie wzięła prysznic, zjadła śniadanie, ogarnęła pokój, bo wycieczka, wycieczką, ale jakiś porządek musiał być. Tym bardziej, że wieczorem szła na studniówkę. Ona i Daniel. W dziwnej roli. Niby jako jej mąż, choć oficjalnie pełniła rolę osoby towarzyszącej jednego z uczniów.
No, ale nieważne. Musiała zadbać o swoją kreację, jak i jego strój. Daniel, jak większość facetów, składał ten obowiązek na karb żony.
Dlatego, gdy opuszczała pokój, na zegarze dobijała już czternasta. Nie miała jakiegoś wybitnego celu w wyjściu z budynku, ot tak, pospacerować, rozejrzeć się za Danielem. W spokoju. I jak zwykle nie dało się tego uniknąć.
- Wzięłaś klasówki do poprawienia? – skomentował jej późne wyjście nie kto inny, jak Marek. Fizyk, jedna z ostatnich osób, które chciałaby spotkać.
Bąknęła coś tam na odczepnego, ale Marek nie odkleił się. Co za dziwak… Wiedziała, że wciąż próbuje ją jakoś ugryźć. Rozumiałaby pewne jego zachowania w szkole, ale tu, w Antonówku, gdzie nieopodal przebywał Daniel, tu w tym samym miejscu, gdzie dwa lata temu próbował urzeczywistnić swoje niecne fantazje?
Później w szkole próbował się z tego wytłumaczyć. Kamila w rozmowie na osobności wytknęła mu to, że coś jej dosypał do piwa, czemu on kategorycznie zaprzeczył. I zbił ją tym z tropu, bo wyglądało to nad wyraz autentycznie. Biorąc pod uwagę późniejsze zachowanie Filipa, wyglądało na to, że usprawiedliwienia Marka były chyba uzasadnione. Istniała duża możliwość, że Filip naściemniał jej na tej imprezie, która zakończyła się tak a nie inaczej…
Przygryzła wargę, przypominając sobie tamte wydarzenia. Wolała ich raczej nie pamiętać. Młody chłopak, syn jej kuzynki wystrychnął ją na dudka i mało co nie zakończył kariery nauczycielskiej w liceum a może i w ogóle. Musiała włożyć sporo trudu, by to wszystko odkręcić.
Dlatego teraz, idąc brzegiem plaży, skupiała się na ględzeniu Marka. Mimo wszystko, rozmówcą był nienajgorszym, umiał powiedzieć coś zabawnego, jak i sensownego.
- Widzę, że twój przykład był zaraźliwy – rzucił przechodząc obok pary na kocu.
Od razu zrozumiała o co mu chodzi. Ale nie posłała mu nawet krytycznego spojrzenia. Wręcz przeciwnie, jej oczy utkwiły w tej dwójce. Patrzącego na nią spokojnie chłopaka olała po sekundzie, ale kobieta przyciągnęła jej wzrok jak magnes. Zresztą I Marek rzucił na nią dłuższe spojrzenie.
Poczuła chłód na swoim ciele. Wysoka blondynka prostowała akurat swoje długie nogi. Niezbyt wielki stanik ledwo zakrywał duży biust. Blond włosy opadały jej na ramiona a oczy na chwilę zetknęły się ze spojrzeniem Kamili.
Spuściła wzrok, idąc dalej z Markiem. Widziała, że blondynka robi furorę wśród licealnych kolegów Filipa. Nic dziwnego. Mimo, że dwa razy starsza od nich, to i tak zostawiała w tyle zdecydowaną większość licealistek.
- Ale ja się nie rozbieram przy swoim małoletnim partnerze – spróbowała się odciąć, usiłując wrócić do równowagi.
- To widzę, ale ciekawe, czy inne tak mieszane pary, też pozostają w takowym dystansie…
- Jakie mieszane pary?
- A na przykład twoja koleżanka Dominika.
- Co z nią?
- Też znalazła sobie ciekawego jegomościa. Dość wyraźnie starszego. Nie, żebym wypominał, czy coś, broń Boże… - spojrzał na nią tak, że od razu domyśliła się o co a w zasadzie o kogo mu chodzi.
Co za dzień, co za miejsce, co za klimat… Po raz trzeci w ciągu kilkunastu minut poczuła się co najmniej dziwnie i nieswojo.

Widok nowo przybyłego chłopaka, który postanowił sobie pobiegać w dalszej części ośrodka i zatrzymał się, przy swojej nauczycielce historii, sprawił, że Daniel postanowił wyjść z wody. Mimo, że widział chłopaka tak naprawdę pierwszy raz na żywo, wiedział kim jest. Zresztą odniósł wrażenie, że i tamten wiedział z kim ma do czynienia. Jego uśmiech na twarzy emanował pewną rezerwą, jak i lekką niepewnością co do tego spotkania.
Oczywiście Daniel nie miał zamiaru krzywo patrzeć na licealistę. Ale też wolał przytrzymać go trochę na dystans.
- Nie powinieneś kolego teraz pilnować swojej dziewczyny, która chyba zresztą wciąż śpi jak ruski niedźwiedź? – zapytał wynurzając się całkowicie i układając na piasku. Czuł przy tym na sobie spojrzenie Dominiki.
- W domu też tak długo sypia, w soboty na przykład? – zapytał Adrian, omijając lekki przytyk.
- Nie no… Ktoś musi czasem węgiel znieść do piwnicy, jak ja sobie gram w jakiegoś managera – zażartował Daniel.
- Myślałam, że pisze pan jakieś prace historyczne może w wolnym czasie, z pewnością ma pan ku temu podstawy – wtrąciła Dominika.
- Nie mam - zaprzeczył zdecydowanie Daniel. – Jako historyczka wiesz dobrze… Źródła, one są najważniejsze. Jak ja mam pisać coś nowego na przykład o wojnie domowej w Hiszpanii, skoro nie znam hiszpańskiego, co uniemożliwia a w najlepszym przypadku mocno utrudnia mi kontakt ze źródłami? Mogę pisać jedynie o takich sprawach, które się już w Polsce ukazały. Wojna domowa jako całokształt? Może i mógłbym, ale parę takich książek już się w Polsce ukazało, Beevor, Romero, Zubiński ostatnio. Mógłbym powyrywać z nich różne fragmenty i skleić w jedną całość. A to głupie i zupełnie bezcelowe.
- Widzę, że dobrze trafiłem na zbiórkę historyków – luźno skomentował Adrian.
- Ty też jesteś tym zarażony?
- Adrian jest jednym z najlepszych uczniów w szkole, mam na myśli historię – poinformowała Dominika.
- Albo najlepszym – wciąż uśmiechał się Adrian.
- Tak? – Daniel spojrzał w twarz chłopaka i uznał, że jego komentarz nie wynikał z żadnej ochoty do przechwalania się. Po prostu luźno skomentował wypowiedź nauczycielki, ewentualnie trochę podpuścił towarzystwo. Poczytał mu to za plus. Ale nie zamierzał się poddawać. – Wymień powiedzmy dwóch synów Henryka Pobożnego…?
- Ech… To za głęboko – odpuścił chłopak, z którego twarzy wciąż nie schodził uśmiech.
- No to przetestujemy szanowną panią profesor… - Daniel zwrócił swą twarz w kierunku Dominiki.
- Prawdę mówiąc, Piastowie nie są moją mocną stroną – młoda nauczycielka poczuła lekki rumieniec wstydu wypływający na twarz.
- Rozumiem, ale i tak wypada wiedzieć, że choćby Henryk III Biały, to logiczne przecież. A do tego takie znane postacie jak szajbnięty Bolesław Rogatka, czy Konrad Głogowski.
- Każdy ma swoje mocne strony w historii, która jest olbrzymim działem, więc jedni wiedzą to, inni tamto – skomentował wciąż luźno, ale i nieco zaczepnie Adrian.
- Tak? To dawaj coś od siebie – Daniel doskonale wiedział, że młodzian ma rację, ale postanowił podpuścić i jego.
- No na przykład… Niech pan wymieni przywódców Pierwszej Krucjaty, tych czterech, którzy prowadzili swoje oddziały do Konstantynopola i dalej.
- Heh… Boemund z Tarentu, Godfryd z Bouillion i Rajmund z Tuluzy. To trzech, bo czwarta miała kilku wodzów, Roberta z Normandii, Roberta z Flandrii a i Stefan z Blois miał tam coś do powiedzenia. A poza tym zapominasz jeszcze o innej grupie, która udała się do Bizancjum morzem, pod wodza Hugona z Vermandois, racja przyjacielu?
- Racja… - przyznał nieco skonfundowany Adrian, chyba trochę wytrącony z równowagi i przygwożdżony wiedzą starszego rywala.
- No widzisz... Podszkol się trochę, bo dziewczyna może poszuka sobie innego chłopaka… - zatriumfował i jednocześnie zakpił Daniel.
- Ja bym proponowała byście, waszmościowie zakończyli swe spory, bo dziewczyna sobie poszuka w ogóle innego adoratora. Albo już poszukała – wtrąciła Dominika.
Wszyscy skierowali wzrok we wskazanym przez nią kierunku. Ich oczom ukazała się wysoka, smukła brunetka, wraz z nieco starszym mężczyzną. Oboje zbliżali się do miejsca okupowanego przez ich trójkę.
Co niektórzy uczestnicy tego mityngu wyczuli lekką konsternację. W zasadzie chyba wszyscy, poza tym najmłodszym.
- Co za spotkanie… - mruknęła Kamila.
- Zjazd historyków, niczym ten gnieźnieński. Chociaż już wiem, że będzie jedna osoba do bicia – swobodnie podjął temat Daniel, choć spojrzenie rzucone przez niego na Kamilę, nie wyrażało aż takiej pewności siebie. Dobrze wiedział, że żonie niespecjalnie podobał się widok, który zastała.
- Uhm… Ciekawe tylko, kto w Gnieźnie latał goło po plaży, Otton, czy Chrobry – i Kamila miała swoje pięć sekund na to by popisać się jakąś wiedzą w temacie, jak i udanie skontrować męża.
Adrian zachichotał, ale milczał.
- Już bym im dały katabasy latać nago… - fizyk nie przepuścił okazji, by nie wyrazić swojej niechęci do kleru.
- Przypuszczam, że mieliby do gadania tyle co karp na patelni – wyraźnym głosem odezwał się Daniel prostując się.
Kamila spojrzała na niego z pewnym zdziwieniem. Wiedziała, że Daniel zawsze lubił pozostawać w cieniu, być na drugim planie. Tymczasem tutaj w zasadzie pierwszy raz widziała go w sytuacji, gdzie beztrosko prężył swe prawie nagie ciało w obecności kilku osób ubranych. Ubranych raczej luźno, ale jednak. Nie przeszkadzało mu to jednak w swobodnym zachowaniu się. Do tego jeszcze, o zgrozo, od czasu, do czasu poprawiał sobie ułożenie hm… Swoich genitaliów w ciasno opinających jego mocne uda kąpielówkach. Tak beztrosko na oczach obcych.
A może to obecność Marka? Daniel wiedział o tym zajściu w złotym pociągu, opowiedziała mu wszystko. Miał powody by nie lubić fizyka.
Tak, czy owak, poczuła ochotę, by trzepnąć go w ucho.
- Chyba kolego nie doceniasz ich możliwości w Średniowieczu, jak i później – odparł Marek.
- Albo ktoś je przecenia – skomentował krótko Daniel a Kamila zauważyła u niego lekki odruch napięcia mięśni. Przeczuwała, że bodźcem, który do tego doprowadził było zwrócenie się do niego per „kolego”. Daniel raczej do takiego określenia się nie poczuwał.
- Nie wiem kolego, jak z twoją znajomością tematu, ale w dzisiejszych czasach, w erze internetu, łatwo znaleźć w nim sporo wiadomości na ten temat.
- Ze znajomością… - zaciął się nieco Daniel i Kamila poruszyła się niespokojnie, czując, że mąż zaczyna coś kombinować. – Różnie jest, niektóre rzeczy znam lepiej, niektóre gorzej – oznajmił z lekkim uśmieszkiem na twarzy.
- Polecam w takim razie zapoznanie się tematem dokonań kleru, jak i ich wyznawców w ciągu tych dwóch tysiącleci – perorował Marek.
- W internecie… Czasem udawało mi się znajdywać różne rzeczy. O, już sobie przypominam, takie kalendaria czasem chodziły po różnych stronach, kalendaria, wypisujące różne grzeszki katolicyzmu, w sensie religii i jej wyznawców. Czy o to ci chodziło? Kolego?
Daniel wyczekał z ostatnim słowem i sposób w jaki je wypowiedział wprowadził żonę w mało komfortowe uczucie. Czuła, że zanosi się na wojnę a mimo wszystko wolała uniknąć jakiegoś starcia słownego pomiędzy mężem a Markiem.
- No na przykład takie kalendaria, można w nich znaleźć mnóstwo rzeczy – Marek też chyba wyczuł nastawienie Daniela, ale nie rezygnował.
- Problem, że brak przy nich adnotacji źródłowych i nie wiadomo na ile można ufać takim kalendariom. Przecież mogą to być rzeczy przeinaczone, bądź kompletnie fałszywe, prawda?
- Specjalistami od fałszowania zawsze były sługusy Watykanu – pogardliwie odparł Marek.
- A druga strona oczywiście nigdy nie splamiła się kłamstwem, nadużyciem, czy choćby manipulacją… Kto wie, może to prawda. Czyli mam traktować te kalendaria poważnie. Coś tam pamiętam i wiem, że były to rzeczy nieciekawe, faktycznie… Na przykład przypominam sobie coś takiego, co w historii Polski raczej jest nieznane – Daniel zawahał się na chwilę, jakby grzebał w pamięci. – To było coś… Zaraz, już wiem. Rok tysiąc sześćset czterdziesty ósmy. Dokładnie tak. I taka notka, że w tym roku katolicy wymordowali na Ukrainie dwieście tysięcy Żydów. Było coś takiego, nie? To faktycznie nie świadczyłoby dobrze o katolikach – przyznał Daniel z marsowa miną.
- No choćby to – zatriumfował fizyk.
- Tylko, że jest jeden problem – głos Daniela zabrzmiał silniej. – Mnie ten rok kojarzy się nieco inaczej. A zresztą… Zasięgnijmy opinii u maturzysty. Co się stało w czterdziestym ósmym? – zwrócił się do Adriana.
- Wybuchło Powstanie Chmielnickiego – odparł bez namysłu siedzący na piasku młodzieniec.
- Otóż to. Czy doszło wtedy do morderstw, czy nawet zbrodni?
- Nawet wielu – przyznał Adrian, rozumiejąc już o co chodzi mężowi jego szkolnej wychowawczyni.
- I wybito dwieście tysięcy Żydów? – niestrudzenie przepytywał Daniel.
- Liczba może się zgadzać, choć są też niższe szacunki. Ale nie tylko Żydów zabijano, także katolików.
- Jak to? – udał zdziwienie Daniel. – Przecież według tego, co czytałem w kalendarium i co potwierdził pan Marek, to katolicy byli mordercami.
- Bzdura – nie patyczkował się Adrian, waląc z grubej rury. – Za zbrodnie odpowiedzialni byli kozacy a przede wszystkim czerń ukraińska, która mordowała tak Żydów, jak i polską szlachtę. Część katolików, która uciekając wyrwała się z tej rzezi, zatrzymała się dopiero w granicach dzisiejszej Polski, w Przemyślu na przykład a niektórzy dopiero w Krakowie.
- Dobry jesteś – pochwalił chłopaka uśmiechnięty Daniel. – Czyli ten wpis w kalendarium, to…?
- To jedno wielkie kłamstwo – odparł zdecydowanie Adrian.
- Ja bym powiedział więcej – również Daniel uznał, że nie już co pogrywać, tylko wyłożyć kawę na ławę i zwrócił twarz w kierunku zdezorientowanego fizyka. – Opisywanie tej rzezi jako dzieła dokonanego przez katolików, jest tym samym, jakby opisać, że Himmler, Hoess i Eichmann stali na straży obrony narodu żydowskiego przed krwiożerczymi Polakami w obozach śmierci. Polskich obozach, rzecz jasna – podkreślił z sardonicznym uśmieszkiem.
- Naprawdę macie tematy idealne na studniówkę – wtrąciła Kamila, nie chcąc doprowadzić do zaognienia sytuacji. – Skończcie już. A jeden pan mógłby się w końcu ubrać.
- Albo niektóre panie rozebrać, nie? – skontrował uśmiechnięty Daniel, zwracając się z zapytaniem do Adriana.
- Nie byłoby źle – zgodził się także uśmiechnięty chłopak.
- Rzeczywiście, nie ma sensu się wykłócać – wycofał się ugodowo fizyk, widząc, że dał się wyprowadzić w pole i ma przeciwko sobie większość. – A co do studniówki, to czas się powoli przygotowywać. Ruszam w powrotną drogę – uśmiechnął się z przymusem, odwrócił i ruszył w kierunku ośrodka.
- I poszedł sobie buc – swobodnie skomentował usatysfakcjonowany Daniel. Wywołał tym określeniem lekki uśmiech na twarzy Dominiki, ale nie Kamili, która patrzyła na męża spode łba.
- Przynajmniej nie był aż takim bucem, by drapać się po jajach – palnęła dość opryskliwie, nie zważając na towarzystw osób, które raczej nie powinny wysłuchiwać takich tekstów.
- Może ich nie ma? – rzucił beztrosko Daniel, niewiele robiąc sobie z krytycznej uwagi żony.
- Leć, sprawdź i się upewnij – odcięła się. – I bądź łaskaw poinformować mnie, kiedy kończysz tą imprezę, bo wypadałoby na jakiś obiad pójść.
- Dobra, już chyba wyschnąłem – mruknął Daniel, wciągając koszulkę. – Zbieramy się, historycy i historyczki. Może stoczymy jeszcze dzisiaj jakąś wojnę z kimś? Dajcie znać, jak znajdziecie nową ofiarę.

- Osiemnasta wybiła – stwierdziła uśmiechnięta Słowianka, otwierając walizkę. – Za godzinę zaczynacie imprezę, więc wybacz, ale to ostatnia chwila na cokolwiek.
Filip nerwowo oblizał wargi. Wciąż miał w głowie mętlik. To chyba prawda, co mówili koledzy. Zmienił się w ciągu tych kilkunastu miesięcy. Jakiekolwiek zasady miały coraz mniejsze znaczenie. Ale czy to oznaczało, że mówiąc wprost, miał się właśnie zobowiązać do sprzedania meczu?
Nie, nie. To nie te słowa. Miał podjąć decyzję dotyczącą rozwoju kariery. Za rok druga liga, z perspektywą na ekstraklasę. I duże pieniądze. Już od teraz.
- Podaj jeszcze raz warunki – zażądał, siląc się na mocny ton.
- Dziesięć tysięcy do ręki, już teraz, w nagrodę za… Za podpis złożony na kontrakcie i jutrzejsze zwycięstwo Polonii. A w poniedziałek podpis prezesa klubu na twoim kontrakcie, gwarantującym dziesięć tysięcy złotych miesięcznie – deklamowała spokojnie, acz dość dobitnie.
Potarł spocone dłonie. To była kasa. A w Stali? Dwanaście razy po jakieś dwa, góra trzy tysiące, w przypadku awansu. I niepewność jutra. A przecież Leszno blisko, dokładnie sto kilometrów. To nie jest wyprowadzka na koniec świata. Jakby coś, zawsze może wskoczyć w samochód i wrócić do siebie.
Spojrzał na nią. Wysoka, ponętna blondynka krótko przed czterdziestką. Ona sama była warta tych wszystkich pieniędzy.
- A może sama byś mi coś zaofiarowała tak od siebie? – rzucił, patrząc przenikliwie.
- A czego ode mnie oczekujesz? – zapytała spokojnie, z delikatnym uśmiechem.
Usiadła przy tym na stole, zakładając nogę na nogę. W nie za długiej spódniczce, w szpilkach, prezentowała się olśniewająco. Podszedł bliżej.
- Moglibyśmy uczcić umowę, kąpielą w szampanie – skrzywił twarz w wymuszonym uśmiechu.
- Jutro o tej porze… Czy tam z dwie godziny później, cała hala będzie kąpać się w szampanie.
Była blisko. Czuł jej zapach. Zapach zniewalający nie mniej, niż ona sama.
- Wolałbym coś bardziej osobistego – rzucił chyba zbyt nerwowo.
Zachichotała lekko. Trochę nie pasowało to do jej wizerunku. Ale nie był to śmiech deprymujący. Czuł, że ją rozbawił. To chyba dobrze.
- Twojej dziewczynie by się to nie spodobało – usłyszał i zobaczył, jak ślicznotka rozkłada nogi, opierając szpilki na stojących obok krzesłach. To dopiero była zachęta…
- Partnerce, nie dziewczynie – sprostował. Miał w pamięci wczorajszą lekcję, ale nie oparł się pokusie. Oparł swe dłonie na szeroko rozstawionych kolanach Słowianki. Ta, tym razem nie zareagowała negatywnie.
- To zasadniczo nie zmienia faktu, chyba, że się nie znam – rozłożyła ręce uroczym gestem, niczym nastolatka, co dodatkowo urzekło Filipa. Grała z nim. Ale w co? Nie mógł do tego dojść. Rosnąca namiętność skutecznie blokowała mózg.
- A na czym się znasz?
- Na podpisywaniu kontraktów. To najbardziej – z uśmiechem pełnym oczekiwania pochyliła się ku niemu tak, że ich nosy niemal się stykały.
- Zmobilizuj mnie do tego – nie mogło mu przyjść do głowy nic głupszego, ale niestety także nic mądrzejszego.
Patrzyli sobie przez chwilę prosto w oczy. Filip, nie wytrzymał tego pojedynku i spuścił wzrok pierwszy. Nie kontrolował się. Jego dłoń nerwowo przesunęła się w głąb rozłożonego uda Słowianki. Nakręcał się, tym bardziej, że wcale mu tego nie broniła. Czuł miękkość jej dojrzałego już przecież ciała. Całe liceum nie było warte jednego palca tej piękności.
- To ty mnie zmobilizuj, abyś w Lesznie nie musiał czuć się samotnie – szepnęła w końcu wprost do jego ucha.
Chwilę później, delikatnie, ale nieustępliwie chwyciła jego dłoń, odsuwając ją od swego ciała. Filip zamknął oczy, czując, jak gotuje się w środku.
- Teraz też jestem samotny – spróbował ostatniej szansy.
Roześmiała się cicho. Nie było w tym złośliwości, mógłby przysiąc. To był przejaw sympatii. Na pewno.
Zeszła ze stołu, stając na szpilkach. Niemal dorównywała mu wzrostem. Wykorzystał ten fakt, obejmując ją w pasie. Nie odsunęła się, ale jej głowa wykonała odmowny gest. Mimo tego dłoń blondynki wsunęła się w jego rudą gęstwinę, pieszcząc ją lekko.
- Czas mnie nagli – przypomniała mu subtelnym głosem.
Musiał to przełknąć. Jakaś resztka zdrowego rozsądku starała mu się podpowiedzieć, by nie podpisywał niczego w takim stanie. Ale ona nie mogła czekać. Albo tu i teraz, albo w ogóle.
Sięgnął po długopis i złożył dwa czytelne podpisy. Pierwszym pokwitował odbiór pieniędzy, które Słowianka właśnie wyciągała z torebki. Na chwilę oderwał wzrok od kartek. Duży plik banknotów wyglądał bajecznie. Dziesięć tysięcy. Który licealista mógł się pochwalić taką gotówką?
I drugi podpis. Na kontrakcie, którego zresztą an wczoraj, ani dzisiaj nie przeanalizował. Ot, przejrzał najważniejsze punkty. Najuważniej te, które kryły w sobie szeregi cyfr. Pozostałe, mówiąc wprost, olał.
- Wspaniale – widział, że twarz Słowianki promieniuje zadowoleniem.
- Czyżbym był aż tak zajebistym nabytkiem? – zapytał lekko nieufnie, ciekaw jej reakcji.
- Wątpisz w to? – zapytała poważnym tonem, rozwiewając jego wątpliwości. – Wygraliśmy. Wszyscy. Ty masz nowy, świetny kontrakt u mocnego drugoligowca, w co mocno wierzę. Ja wykonałam zadanie postawione przez prezesa a prezes może cieszyć się i z nowego zawodnika i z awansu do wyższej ligi. Nad czym tu płakać?
Nie odpowiedział. W głowie miał mętlik. Mętlik, którego nie potrafił rozwiązać, czując wciąż subtelny, kobiecy zapach rozsiewany przez piękną blondynkę.
- Czas na mnie i na ciebie – odezwała się po chwili. – Znikaj świętować. Do zobaczenia jutro w Lesznie.

Rozdział 4. Przynęta na Dominikę.

Początkowo czuła się nieswojo. I ta niewyraźna sytuacja z Danielem, przyłapanym na wyprawie z Dominiką i te niezbyt przyjazne spojrzenia starszych nauczycielek. Ale z biegiem czasu oswajała się z tym. Daniel zrehabilitował się i wsparł ją przed imprezą. Gdy wiec zaczął się polonez, uśmiechała się do swego partnera zupełnie szczerze, nie bacząc na to, że w pewnym sensie jest gwiazdą tej imprezy przeznaczonej dla maturzystów.
A potem była już tylko impreza, rozwijająca się z każdą minutą. Zostawiła Daniela z Dominiką. Nie było to wyjście najszczęśliwsze, ale lepszego znaleźć nie mogła. Poza tym zaufanie jakie miała do męża, sprawiało, że jej nastrój nie został zagłuszony jakimś irracjonalnym niepokojem.
Spokojnie mogła dotrzymać obietnicy i zająć się swoim „chłopakiem”. Zresztą przy stole była rozrywana przez innych licealistów. Zastanawiała się z jakiego powodu, ta część całej sali była najbardziej obleganą przez uczniów i uczennice.
Czuła się z tym, mimo wszystko dobrze. Także a może przede wszystkim z uwagi na Adriana. Nie nalegał na nic, nie zachowywał się jak napuszony indor, który buja się po imprezie z najfajniejszą laską, starszą o piętnaście lat. Był naturalny, nie narzucał się. Taki jak zawsze.
No i w garniturze wyglądał całkiem atrakcyjnie. Krótkowłosy blondyn o przyjaznym spojrzeniu i uśmiechu wyrażającym dystans do siebie samego, jak i wielu innych rzeczy. Nie pchał się na afisz, nie robił z siebie Bóg wie kogo. Nawet w tak specyficznej sytuacji.
- Jeśli będzie się pani nudzić, proszę dać znać, nie obrażę się – zasugerował z typowym dla siebie uśmieszkiem, który dobrze już zdążyła poznać przez te dwa lata.
- Jeśli będziesz mi groził opowieściami o Piusie XII, to wykorzystam tą opcję – zażartowała.
- Nie jest pani fanką takich opowieści?
- Chodzi mi o to, że wczoraj popełniłeś całkiem soczysty wykład a po tym, co było dzisiaj na plaży, na jakiś czas mam dość wojen religijnych – pospieszyła z wytłumaczeniem.
- To o czym chciałaby pani posłuchać?
- Wolałabym dać upust swoim nogom. Wyjdziemy na parkiet? – zaproponowała swobodnie.
Nie dał się prosić, choć nie czuł się pewnie. Wyszedł z pewną rezerwą, wynikającą pewnie nie tylko z obawy do swoich umiejętności tanecznych, ale i dlatego, że wiedział, iż w tym momencie staje się głównym aktorem widowiska.
Domyślała się, że ich dwójka przyciągnie wzrok wielu osób. I chociaż jej to nie przeszkadzało, to czuła, że jemu tak.
Ale pokonał tremę i dzielnie towarzyszył rozbrykanej nieco partnerce. Kamila lubiła tańczyć i teraz dawała temu upust. Chociaż trochę hamowała się, by nie zepchnąć samolubnie swego partnera w cień i nie stać się solistką dla całej szkoły.
Adrian nie pchał się nigdzie z łapami. Ciekawiło ją, czy to z powodu tremy, czy innych. Jego dłonie nie schodziły poniżej bioder, ich kontakt w zasadzie ograniczał się tylko do minimum. Zachowywał się jak gentleman a nie napalony małolat obtańcowujący najładniejszą nauczycielkę w szkole.
- Widzę, że zdecydowanie bardziej preferujesz scenę dla rapera – zagadnęła.
- Zdecydowanie – skwitował krótko.
- A może uprosisz DJa, weźmiesz mikrofon w dłoń i wykonasz ten numer studniówkowy? – uśmiechnęła się.
- Skąd pani wie? – zdziwił się. – Mówiła pani, że nie przyjdzie na występ.
- Nie mogłam zasnąć – odparła wymijająco.
- No tak… - uśmiech na jego twarzy, stal się jeszcze bardziej rozbrajający. – Chyba nie ma problemu z tym, że poświęciłem pani te cztery wersy?
- To porównanie do Tadeusza Sznuka było nad wyraz oryginalne.
- Wie pani o co chodzi… A miałem jeszcze kilka innych pomysłów, ale nie dałem rady upchnąć ich w czterech wersach.
- Jakie pomysły, jakich porównań zamierzałeś użyć? – zainteresowała się na poważnie.
- Wolę zostawić to dla siebie – odparł ostrożnie. – Bo może jeszcze wykorzystam je, gdy przyjdzie mi ochota napisać o pani cały numer?
Zamilkła, patrząc na niego z uwagą i pewnym zaskoczeniem. Potem roześmiała cicho i z jeszcze większa energią oddała swojej pasji. Do momentu, gdy DJ zakręcił głośnik. Wykorzystała ten moment na oddalenie się do Daniela, uprzednio przeprosiwszy partnera.
Zresztą nim zrobiła dwa kroki, do Adriana doskoczyła jedna z uczennic Karolina, całkiem zresztą ładna brunetka.
Wobec czego Kamila zmieniła swój zamiar i usuwając nieco w cień, z zainteresowaniem patrzyła jak jej partner buja się po parkiecie z klasową koleżanką. Nieco skonsternowana zauważyła, że po zmianie partnerki, Adrian zachowywał się w tańcu wyraźnie pewniej. Choć czy powinna się dziwić? Widocznie jednak peszyła go. A może nie tyle ona, ile te wlepione w nich pary oczu.
Zapatrzyła się a gdy potem zerknęła w lewo, zobaczyła tylko samotnie siedzącą przy stoliku Dominikę. Mąż gdzieś zniknął.

Daniel odetchnął świeżym powietrzem i sięgnął po papierosa. Nie przepadał za takimi imprezami, ale tu czuł się wolny. Jego zona miała swojego partnera, o którego nie czuł się w żadnym stopniu zazdrosny a jemu towarzystwo umiliła całkiem sympatyczna nasto… Nie, już nie nastolatka, tylko dwudziestotrzyletnia nauczycielka, o której wiedział, że czuje do niego miętę.
Na dodatek, w ośrodku przebywała jeszcze jedna ciekawa pani. Ta, której sylwetka majaczyła w ciemnościach, kilkadziesiąt metrów dalej. Wiedział dlaczego wolała nie pokazywać się bliżej sali. To znaczy jeszcze nie wiedział, ale się domyślał.
Zbliżał się powolnym krokiem. Mimo ciemności dostrzegał różne szczegóły, długie blond włosy, gustowną spódniczkę, długie nogi a nawet szpilki na stopach.
- Uprzedzam, że mam już dwie dziewczyny, wiec trzecia, nawet taka, jak ty, będzie musiała się mocno postarać – oznajmił oficjalnie, gdy stanął dwa kroki przed wysoką blondynką.
- Pfff, to najgorsza próba podrywu, jaka spotkała mnie w moim życiu a trochę już się tego uzbierało – roześmiała się pobłażliwie.
- Nic dziwnego, dzisiaj to ja jestem podrywany nie na odwrót – wydął usta w typowym dla siebie uśmieszku.
- Nie wkręcaj mnie piłkarzyku, zawsze miałeś najgorszy dowcip w całej szkole, gdyby nie ten fuks z rozpaczliwie szukającą pomocy małolatą, byłbyś dzisiaj starym kawalerem – blondynka przywaliła z grubej rury.
- Masz trochę racji, jednym wystarczą długie nogi i takie same blond włosy. Niektórzy mają dużo prościej, taki jest ten świat.
- Biedaku… Zebrało ci się na żale, tuż przed czterdziestymi urodzinami?
- Które mam aż dwanaście dni później, niż ty. Jesteś jeszcze starszą dupa, niż ja – odciął się zadowolony.
- Co nie przeszkadza mi w podrywaniu maturzystów. Zresztą nie mi jedynej… - blondynka nie pozostała dłużna.
- Zostańmy przy tobie… Rozumiem, że podryw udał się nad wyraz skutecznie?
- Czy miałeś jakieś wątpliwości? – przekrzywiła twarz w wyrazie zadziwienia i rozczarowania.
- Jeśli chodzi o pracę polskiej policji, zawsze ogarniają mnie pewne wątpliwości. Ale OK, rozumiem, że jesteś ponad średnią krajową i jak zwykle diablo skuteczna. Kiedy nastąpi rozwiązanie? – zapytał, zaciągając się głęboko dymem.
- Jutro. Nie ma na co czekać.
- Przed meczem?
- Tak, nie można dopuścić, by wyszedł w meczu i zagrał. Wtedy my sami stalibyśmy się przyczynkiem przestępstwa, współautorami sprzedanego meczu. To chyba logiczne.
- No tak. Czyli nie ma szans, by się wywinął?
- Pytasz, bo go żałujesz, czy chcesz poznać konkrety?
- Raczej to drugie…
- To była profesjonalna operacja, nie wiem czego się obawiasz. W pokoju zainstalowałam kamerę, mam jego podpisy… Tyle wystarczy, by kariera koszykarza poszła w zapomnienie. Tym bardziej, że jutro przed meczem będzie miał jeszcze jedną niespodziankę.
- Jaką? – zmrużył oczy Daniel.
- Kontrolę antynarkotykową. Wprawdzie do wyłonienia graczy poddanych takiej kontroli używa się takiego wynalazku jak losowanie, ale jeśli cię to interesuje, to ja już znam wyniki losowania… Ktoś się wkurzył i nasłał. A ktoś inny, też wkurzony, korzysta z każdej okazji, by poczęstować klienta gramem zielonej substancji.
- Kto taki?
- Nie udawaj, że nie wiesz…
- Adrian, tak? Nie wiedziałem, naprawdę. Poważnie to twoja rodzina? Nie wiedziałem, że masz takiego krewniaka. Poza kolorem włosów, nic was chyba nie łączy.
- Oj, łączy, nieprzeciętna inteligencja na przykład – swobodnie odparła blondynka. – To syn mojej kuzynki. Myślę, że jest wart jakiejś interesującej nagrody – dodała niedwuznacznie.
Daniel nie odpowiedział, przydeptując niedopałek papierosa. Diablica. Wiedziała? Nie mogła wiedzieć, bo skąd. Domyślała się? Ale na jakiej podstawie? Nie, niemożliwe, rzuciła to chyba tak sobie.
- Czyli twoja wizyta w ośrodku zakończona – zmienił nieco temat.
- A co zostało mi do roboty? Tym bardziej, że nie powinnam rzucać się w oczy. Chociaż nawet, gdyby mnie zobaczył, to w tym momencie jest już po wszystkim. Antypatyczny typ, naprawdę. Gdy próbował się przyklejać do mnie, musiałam mocno panować, by nie strzelić go w pysk. Chociaż raz sobie ulżyłam. Wypadałoby zapytać piłkarzyku, czy i ja nie zasłużyłam przez to wszystko na jakąś nagrodę z twojej strony.
- Z chęcią bym cię wynagrodził, ale jak powiedziałem, mam tu już dwie mocno zainteresowane panie.
- Nie pochlebiaj sobie piłkarzyku, naprawdę, to wyjątkowo niesmaczne...
Milczeli przez chwilę.
- A więc już po wszystkim… – jakby upewniał się Daniel. Mimo wszystko miał wątpliwości, czy rewanż nie poszedł za daleko.
- Tak, to koniec. Zrobiło ci się żal? Już za późno. Trzeba było myśleć, gdy ustaliłeś cały plan vendetty.
Nie odpowiedział. Faktycznie, nie powinno być mu go żal. Zapłaci drogo, ale to co zrobił było zdecydowanie ciosem poniżej pasa.
- Dobra. Dzięki za pomoc – odezwał się wreszcie krótko.
Zobaczył ledwo dostrzegalne skinienie głową, po czym blondynka odwróciła się i zniknęła w ciemnościach.

- Mam nadzieję, że dobrze się bawisz z Danielem? – zapytała swobodnie Kamila, dosiadając się do Dominiki.
Muzyka nie grała tak głośno, jak w dyskotekach, czy innych klubach, można było porozmawiać bez krzyczenia do siebie, jednocześnie na tyle swobodnie, by nie obawiać się, że słowa trafią do postronnych obserwatorów.
- Nie lubię nieczystych sytuacji – usłyszała odpowiedź koleżanki. – Wydaje mi się, że masz do mnie uraz, że coś sugerujesz. To dobry moment, by to wyjaśnić.
Zaskoczyła ją. Raczej nie spodziewała się tego po młodszej, mimo wszystko zahukanej, introwertyczce. Ale z drugiej strony ufała jej w jakiś sposób, zawsze oceniała ją jako uczciwą, szczerą. Może to sprawiało, że cała ta sytuacja zaczęła ją męczyć?
- Chętnie posłucham – wysiliła się na uśmiech.
- Danel to bardzo porządny mężczyzna – wyjaśniła bez ogródek, prosto z mostu. – Wiesz to pewnie, że zazdroszczę ci go. Tak jest. Ale to nie znaczy, że mam zamiar robić jakieś głupie rzeczy. Lubię jego towarzystwo. Tylko tyle i aż. Może ci się to nie podobać i nie dziwię ci się. Ale ani ja, ani Daniel, nie jesteśmy skłonni do kręcenia żadnych głupich numerów. Jeśli nie ufasz mi, to powinnaś zaufać jemu. Jest prawdziwym mężczyzną a nie jakimś bawidamkiem śliniącym się na widok byle blondynki w miniówce. Powinnaś wiedzieć to lepiej, niż ja.
Znów zaskoczył ją ten wywód. Nie tego się spodziewała. Liczyła się z jakimś kluczeniem, ze słowami wypowiadanymi z ostrożnością. A tu taki, krótki, ale jasny wykład.
Jednocześnie coś sprawiło, że jej ciało przeszedł lekki, ale bardzo przyjemny dreszcz. Te słowa Dominiki o jej własnym mężu… Czyżby ona, Kamila trochę przestała go doceniać? Nie, chyba nie, chociaż, po trzynastu latach znajomości, pewne rzeczy spowszedniały, to dość jasne.
A do tego zabrzmiało to, jak mimo wszystko pewnego rodzaju wyznanie miłości. W każdym razie jakiegoś olbrzymiego szacunku do Daniela. I tak jak sama obawiała się tego, jak sama denerwowała się w pewnym stopniu znajomością Dominiki z jej mężem, tak teraz… Nagle zrozumiała, jakie więzy łączą tych dwoje. Nie jakieś głupie ochoty na pomacania sobie tyłków, czy innych części ciała, tylko coś więcej. Oni się lubili, szanowali, cenili. Takie to rzadko spotykane ostatnio.
I nie tak niebezpieczne jak mogłoby się wydawać. Chyba… W jej mózgu zaczęły rodzić się nagle jakieś niedorzeczne wizje. Sama się ich przestraszyła.
- I powiedz, jak to miałoby wyglądać dalej? – zapytała dość poważnie, wbijając wzrok w młodszą koleżankę.
- To już zależy od ciebie.
- Nie o to pytam… A zresztą… - zrezygnowała z drążenia tematu. Dominika powiedziała już wszystko chwilę wcześniej deklarując niechęć do robienia głupich numerów. Czy mogła jej zaufać? Albo inaczej, czy miała podstawy by nie ufać Danielowi?
Nie, podchodząc do Dominiki, nie dążyła do jakiejś głupiej konfrontacji, ale też spodziewała się innej rozmowy, nieco innego rozwoju sytuacji. A tymczasem efekt był zgoła odmienny. O tyle fajny, że się uspokoiła. Ale…
Nie zdążyła rozwinąć myśli, bo w polu widzenia pojawił się Daniel a sekundę po nim Adrian. Skinęła mu przystępnie głową, definitywnie żegnając się z niewesołymi myślami. Wręcz przeciwnie, poczuła się jakaś, taka… Rozochocona.

- Nawet nie myśl o tym, że usiądziesz – ostrzegła lojalnie partnera. – Dawaj tu – chwyciła go za rękę i poprowadziła na parkiet.
Muzyka była spokojniejsza. Nie jakieś typowe przytulańce, ale taki leniwy pop/rock. Można go było wykorzystać na wiele sposobów i ona to uskuteczniła, nawiązując nieco bliższy kontakt cielesny z uczniem.
Zachichotała w duchu, wyobrażając sobie zgorszone miny dyrektora, jak i kilku starszych nauczycielek. Ale przecież nie było to nic zdrożnego. Dość delikatnie bujała swoim ciałem, pozostając w bliższym kontakcie z Adrianem. Bliższym nie znaczyło zdecydowanie bliskim. Wciąż zachowywał się jak mężczyzna, nie pozwalając sobie na jakieś bardziej erotyczne ruchy.
Aczkolwiek momentami kładł swe dłonie na jej ramiona. Był tym speszony chyba bardziej, niż ona. To było bardzo słodkie i urzekało ją. Tak, że nawet chciała by objął ją mocniej, bardziej zdecydowanie, jak prawdziwy partner, właściciel. Znów zaśmiała się w duchu. Nie, chyba lepiej, że tego jednak nie robił.
Nie wypiła zbyt dużo, raptem jeden drink. W głowie szumiało delikatnie, mogła tak kręcić się w kółko długo jeszcze, ale powoli zaczęła wyczuwać, że z nieznanych względów chłopakowi przestaje się to podobać.
- Znudziło ci się już? – odezwała się cichym głosem, patrząc mu w oczy.
- Skądże – zapewnił. – Ale prawdę mówiąc, chętnie wyszedłbym na zewnątrz.
- To chodźmy – wzruszyła ramionami, nie widząc problemu.
Pozwoliła sobie na to, by przedzierając się w kierunku wyjścia wciąż trzymać partnera za rękę. Czuła, że zwraca w ten sposób uwagę wielu uczestników studniówki, tak młodszych, jak i starszych. Zaczerwieniła się lekko, ale nie odpuściła.
Kilka niezobowiązujących słów o porze dnia, przyjemnym wiaterku, o tym, że jest ciepło. Kamila podążała u boku chłopaka, widząc, że ten kieruje się w stronę jeziora.
- Lubisz taką romantyczną scenerię? – zapytała pogodnie.
- Nie o to do końca chodzi, ale powiedzmy sobie szczerze, że tafla w blasku świateł wygląda całkiem sympatycznie, przynajmniej na mnie robi to takie wrażenie. Zresztą podobnie jest w większych miastach, gdzie przepływa Wisła, Odra, czy Warta. Jest taki fajny klimat.
- U nas nie ma takiej rzeki niestety.
- Dlatego możemy sycić oczy t widokiem i zastanowić się nad jedną sprawą
- Jaką? – zaciekawiła się.
- Nad zadaniem domowym, które nam pani podała – zażartował patrząc jej w oczy. – Nad tym Ps 23, wypisanym na tablicy, wraz z resztą danych.
- Ja ci w tym nie mogę pomóc, przykro mi – uśmiechnęła się krzyżując ręce na piersiach.
- Nie chodzi o pomoc… Chciałbym wiedzieć, po co pani to napisała, kto to pani podyktował i jak wygląda ta nagroda. To chyba nie jest tak istotne.
- Przypuszczam, że chyba jest – odpowiedziała ostrożnie stawiając kroki nad brzegiem jeziora. – Cały szkopuł w tym, że nie mogę udzielić także takich informacji.
- Dlatego, że mogłyby one naprowadzić zainteresowanych na rozwiązanie?
- Być może tak.
- Czyli pani zna rozwiązanie zagadki?
- Musisz tyle wypytywać?
- Partnerki nie powinny mieć zbyt wielu tajemnic przed swoimi chłopakami – delikatny uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- A widzisz… Mnie też zastanawia jedna rzecz – w obronie palnęła trochę nieprzemyślanie.
- Jaka?
- Ach… No widzisz… - zaplątała się, bo faktycznie jej ciekawość zahaczyła o sfery wybitnie intymne. – Jako wychowawczyni słyszę o różnych rzeczach, dotyczących moich podopiecznych, także o tych, których słyszeć raczej nie powinnam, bo mnie nie interesują, ale jednak docierają.
- Nie interesują, ale jednak panią ciekawią, naprawdę interesująca logika – pokiwał głową z nieskrywaną ironią.
- Kontekst owego nie interesowana, o którym wspomniałam, był nieco inny – wytłumaczyła składnie.
- No dobrze, proszę pytać.
- Ech… - westchnęła, karcąc się w duchu, po co porusza taki temat. – Na luźniejszych lekcjach, jak na przykład na wychowawczej, docierały do mnie jakieś śmieszki… Z których dało się wyłowić, że nie miałeś jeszcze dziewczyny – wyjaśniła, czując lekki rumieniec, niedostrzegalny na szczęście dla niego, z powodu mroku.
- Fizycznie? Dziwne, że to panią interesuje.
- Nie obrażaj się za takie pytanie – zareagowała szybko. – Tak po…
- Nie obrażam się – przerwał i faktycznie sprawiał takiego wrażenia. – Tylko się dziwię. A poza tym za udzielenie odpowiedzi na takie pytanie coś mi się należy.
- A co takiego? – zmarszczyła brwi.
- No na przykład wymianę informacji, czyli mogłaby pani odpowiedzieć na jedno pytanie dotyczące tej zagadki. Albo…
- To już ustaliliśmy, niestety nie mogę – przerwała mu.
- No to na inne pytanie – wzruszył ramionami.
- Jeśli chcesz wiedzieć czy jestem dziewicą, to ostatecznie mogę ci odpowiedzieć – zaśmiała się cicho.
- Ma pani męża i dwójkę dzieci, więc pani wybaczy, odpowiedzi mogę domyślić się sam – uśmieszek sympatycznie wykrzywiał i jego twarz.
- No to co chciałbyś?
- A na przykład to, o co prosiłem wczoraj, czyli o możliwość zwracania się do pani po imieniu, na okres pobytu tutaj.
- Ach tak… Jeżeli stać cię na taką odwagę – zażartowała jednocześnie wbijając w niego swój stalowy wzrok. Była ciekawa jak zareaguje. Jednak się nie wycofał.
- Wobec tego, droga Kamilo, moja odpowiedź na zadane pytanie jest twierdząca.
- Dziękuję – skwitowała. – Ciekawi mnie tylko, dlaczego. Na ile znam chłopaków, to traktujecie te sprawy z przymrużeniem oka, raczej nie wybrzydzając – starała się odpowiednio dobierać słowa.
- Jedni nie wybrzydzają a inni tak. Zresztą to nie jest dobre słowo. W sumie nie chce mi się tego wybitnie tłumaczyć… Po prostu…
- Dobrze, nie masz obowiązku tłumaczyć mi, to twoje sprawy – weszła mu w słowo i milczała chwilę, by po czasie zasugerować coś. – Wracamy na salę?
- Oczywiście, Kamilo, chociaż to już będzie się powoli kończyć chyba.
- Tak. Tym bardziej ja będę musiała uciekać jeszcze wcześniej. Daniel coś chciał.
- Nie wnikam Kamilo w to co on chciał – zaśmiał się lekko.
- Świntuch – spojrzała karcącym wzrokiem. – To nie jest to o czym myślisz.
- O niczym nie myślę, Kamilo – chwycił ją za dłoń. – Wejdźmy, tak jak wyszliśmy.
Rozbrajało ją to jego zwracania się do niej po imieniu. Wykorzystywał ku temu każdą okazję. Bawił się tym i dodawał sobie animuszu. Jednocześnie wyczuła, że ośmieliło go to do niej. Chyba trochę szkoda, że tak późno.

A niespełna godzinę później, roześmiana złożyła soczysty pocałunek na policzku Adriana i pożegnała się kulturalnie. On również, nie przestając wymieniać jej imienia przy każdej możliwej okazji.
Chwilę później, tylko trochę zmęczona kończącym się dniem, podążyła śladem męża i wkroczyła do nowego nabytku ośrodka w Antonówku – sauny. Od razu z ulgą usadowiła się obok Daniela. Oboje mieli na sobie tylko ręczniki. W zasadzie nie mieli prawa niczego się obawiać, bo Daniel wynajął saunę tylko dla nich i nikogo innego, ale był mały wyjątek. Za chwile powinna wejść także trzecia osoba.
- Rozmawiałam z Dominiką – oznajmiła po chwili ciszy. Z uwagi na to, że miała przybyć w każdej chwili, wolała nie czekać z tematem a koniecznie chciała zamienić kilka słów z Danielem na ten temat.
- O czym? – nie zdradzał większego zainteresowania.
- Ogólnie chciałam się dowiedzieć jaki ma do ciebie stosunek i tak wiesz…
- No i…?
- Nie wyglądasz na wybitnie zainteresowanego…
- A co nowego usłyszę? – spojrzał na nią. – Wiem, że jej się podobam, to widać. Ale co z tego?
- Wiesz… - poprawiła włosy. – Ty może masz do tego taki stosunek, jaki masz. Ale ja patrzę na to nieco inaczej. Niezbyt może mi się podobać, że jest ładna dziewczyna, która patrzy na ciebie jakby nie było, bardzo poważnie.
- Hehehe… - usłyszała nieco zduszony śmiech rozweselonego Daniela.
- No jasne, że ciebie to śmieszy… Ale mnie nie. Potrafisz to zrozumieć? – skomentowała lekko zirytowana.
Spoważniał i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Przeszkadza ci to, jak patrzy na mnie Dominika? A czy zastanawiałaś się kiedyś, jak to jest być związanym z kimś takim jak ty?
- Jak? – zapytała nieco zdezorientowana, nie wiedząc do czego zmierza.
- Na mnie patrzy tak jedna laska, raz na dziesięć lat. Ty takich spojrzeń wyławiasz dziesiątki każdego dnia. Jak idziesz ulicą, jedziesz autobusem, kroczysz szkolnym korytarzem, stoisz w sklepowej kolejce i w milionach innych sytuacji.
- Ale to jest coś innego, to tylko spojrzenia a nie znajomość…
- To jest to samo. Każde spojrzenie może przerodzić się w znajomość. A znajomość w coś więcej. Czujesz się nieswojo z powodu jednej koleżanki, którą lubię, nie ma co ukrywać. Ale nie przyszło ci do głowy, że ja każdego dnia mógłbym budzić się z myślą, że ten dzień może być ostatnim? Że za chwile spojrzysz w oczy komuś na chodniku, że zagada do ciebie jakiś palant w sklepie, czy w szkole? Że oczaruje cię a ty stracisz głowę i polecisz za nim?
- Ale wiesz przecież, że ja tego nie zrobię – skomentowała szybko.
- No to dlaczego nie potrafisz przyjąć do wiadomości, że ja czegoś takiego też nie zrobię? – wzruszył ramionami. – Gadaliśmy o tym nie raz i wiesz, że mi nie zależy na takich bajkach. Jesteś jedyna i tak będzie. A to, że Dominika jest fajną dziewczyną, to inna sprawa.
Milczała, czując ciepło rozlewające się po sercu. Spojrzała z lekką niepewnością na siedzącego z szeroko rozłożonymi rękoma męża. Wyraził to wszystko w sposób tak naturalny, oczywisty, logiczny… Dominika miała rację. Był mężczyzną.
- A gdybym… - poczuła szybsze bicie serca, ujawniając swe myśli takiego rodzaju. - Ty mnie namawiasz do tego, żebym jutro spełniła swoją fantazję. A gdybym ja chciała zobaczyć, jak zajmujesz się nią?
- Co…? – zdziwił się Daniel.
- Sam powiedziałeś, że jest fajna. I masz rację, bo jest atrakcyjna i fizycznie i duchowo i bardzo w porządku. Lubisz takie dziewczyny, nie mam racji?

- Zaraz… Lubię, to jedno. Ale to nie musi mieć przełożenia na to o czym mówisz. Poza tym, co cię tak nagle odmieniło, co? – spojrzał uważnie na żonę.
- A tam, odmieniło… Tak tylko pytam… - wycofała się trochę.
- Nie ściemniaj mi tu. Gdybyś była taka negatywna w stosunku do tego wszystkiego, nigdy nie poruszyłabyś takiej kwestii. Więc? – ponowił pytanie.
- Nie odmieniło. No dobra, trochę myślałam o tym i w sumie ta rozmowa z Dominiką… Ona… Jakby to powiedzieć… - zaplatała się trochę.
- No co ona? Chodzi o to, że nagle zapragnęłaś pobawić się we mnie? – zakpił nieco Daniel.
- To też nie o to chodzi. Po prostu, sam mnie namawiasz bym zaryzykowała i zrobiła ten numer jutro. A on jest i tak dużo bardziej hardkorowy, niż to o co zapytałam ja.
- Ale to nie ma przełożenia. Ja jestem ja a ty to ty. Poza tym nie tyle namawiam, ile sugeruję, pomagam w spełnieniu twoich wyuzdanych fantazji – uśmiechnął się mąż.
- A co to zmienia? W normalnej sytuacji powinieneś dać mi po gębie za samo myślenie o tym a ty jeszcze podpalasz ten ogień. Więc dlaczego i ja nie mogę?
- A ty? – zapytał nie z gruszki, ni z pietruszki Daniel.
- Co ja? – nie zrozumiała.
- Czy to nie jest przypadkiem tak, że w jakiś sposób chcesz wziąć odwet za tamte wydarzenia, że chcesz zobaczyć Dominikę w tak dość hardkorowej sytuacji jak ty byłaś wtedy? A może chciałabyś sama się nią zająć? Albo odwrotnie, żeby to ona zajęła się potulnie tobą?
Zaskoczona tym wywodem nie zdążyła odpowiedzieć. Drzwi otwarły się i do środka weszła Dominika, tak samo jak i oni owinięta w ręcznik.
- Ciepło tu – skomentowała z uśmiechem, siadając po przeciwnej stronie. Złączyła przy tym wstydliwie nogi.
- A zaraz zrobi się w ogóle gorąco – mruknął Daniel, nawiązując do przerwanej rozmowy.
- Dlaczego? Coś mnie ominęło? – spojrzała na nich z pogodnym uśmiechem.
- Skądże – zapewnił Daniel niewinnym głosem.
Milczeli przez chwilę. Daniel rozważał słowa żony, Kamila spuściła wzrok nie myśląc o niczym, bo miała mętlik w głowie a Dominika czuła pewną konsternację, co wpędzało ją w pewne skrępowanie.
- Czuję się, jakbym wam w czymś przeszkodziła – odezwała się w końcu. – Albo nie wiem, może tak w ogóle… - zawahała się, jakby rozumiejąc, że to ona sama może być tym czymś co wywołuje niesnaski u obojga.
- Przeciwnie – zapewnił ją zdecydowanym głosem Daniel. – To tylko zmęczenie po imprezie. Ale zaraz urządzimy tu jakąś zabawę.
- Zabawę? – zdziwiła się.
- Tak, zabawę. Najchętniej zagrałbym w butelkę, co wy na to?
Dominika spojrzała zdziwiona, nawet rozbrojona Kamila parsknęła śmiechem.
- Oczywiście zakładam, że schowałeś ją gdzieś tutaj uprzednio.
- Niestety nie, to spontan. Ale zakładam, że chętnie przejdziesz w tym ręczniku przez hotel, żeby takową skombinować – odciął się uśmiechnięty.
- To się mylisz. Przejdź się sam, wywołując furorę wśród maturzystek.
- No to zgodnie z zasadami życia, powinna pójść najmłodsza. Dominika, nie będziesz się wstydzić, prawda? – spojrzał w oczy zaskoczonej i nieco skrępowanej dziewczyny.
- Będę – odpowiedziała z uległym uśmiechem. Choć fakt, że Daniel zaproponował jej coś na swój sposób perwersyjnego, ożywił ją nieco i spowodował, że przez sekundę rozważyła tą propozycję. Wstyd jednak wygrał.
- I wszystko jak zwykle w rękach starego byka – westchnął, wstając z miejsca i wychodząc na zewnątrz.

Piękna nauczycielka nie zdążyła jeszcze dobrze zniknąć z oczu Adriana, gdy ten postanowił wyjść na powietrze. Nie do końca czuł się usatysfakcjonowany tą imprezą. Owszem, fakt, że partnerowała mu taka kobieta, sprawił mu wiele przyjemności, ale… Ale co? Czego oczekiwał? Że pod koniec imprezy, niczym poważna para znikną, w którymś z pokoi, albo jego, albo jej i tam będą kontynuować imprezowanie w nieco bardziej romantycznym nastroju?
Nie no, bez przesady. Wypadałoby się trochę walnąć w głowę, co przecież komu, jak komu, ale akurat jemu nie powinno sprawić większych trudności. Nie powinno, jednak sprawiało. Czuł pewien żal i lekki niedosyt. To wszystko, to już historia. Piękna, ale jednak. Ba, za chwilę zda ostatni egzamin, odbierze świadectwo ukończenia liceum i w ogóle już nie tylko studniówkowa randka, ale w także sama, piękna nauczycielka odejdą w wieczne zapomnienie.
Nie no, kurwa… Co jest? Skąd ten podły nastrój? Nigdy nie roztkliwiał się aż tak bardzo. Dorastał? Dojrzewał? Bez przesady…
Z nerwów siadł przy jednym ze stolików na zewnątrz, przy którym biesiadowało kilku klasowych kolegów. Nie pytając nikogo o pozwolenie, chwycił butelkę wódki i nalał sobie trochę do wolnej szklanki, po czym szybko wypił popijając pepsi. Odetchnął głębiej przybierając normalniejszy wyraz twarzy.
- Co jest, już porzucony? – usłyszał chyba trochę kpiące pytanie któregoś z kolegów.
- I dobrze, możesz teraz w spokoju rozwiązać studniówkową zagadkę – zasugerował ktoś inny śmiejąc się.
- A właśnie – ożywił się Bartek, klasowy lider. – W ogóle o tym zapomniałem. Zresztą chuj tam wie, czy jest o czym gadać. Nie wiem w ogóle co to za temat. Znaczy, nie wiem jak go ugryźć. Jak to szło w ogóle?
- Ps 23, potem niżej 7-24 i jeszcze niżej p.10. To wszystko z komentarzem, że na zwycięzcę czeka nagroda, ale ponieważ wynika ona z rozwiązania zagadki, nie może powiedzieć, co konkretnie tą nagrodą jest – przypomniał zaczesany trochę w stylu Emo, Kuba.
- Czyli nagroda też pewnie do dupy. Czy może nie? – zastanawiał się znajdujący się już w mocno imprezowym nastroju Bartek.
- Ja mam zasadę, że o nagrodzie rozmyślam tylko wtedy, gdy znam rozwiązanie. Tutaj nie wiem o co chodzi, więc nie zastanawiam się nad nagrodą – wyjaśnił precyzyjnie, bardziej stonowany Kuba.
- A ktoś w ogóle na coś wpadł? – Bartek rozejrzał się po twarzach kilku kolegów.
Zapadło chwilowe milczenie. Adrian zawahał się, ale uznał, że nie ma co tego trzymać w tajemnicy.
- Ja – odezwał się, ściągając na siebie wszystkie spojrzenia.
- Jak to? O co chodzi? – zapytał zaintrygowany Bartek.
- To znaczy, odgadłem tylko początek, tak mi się przynajmniej wydaje – zastrzegł Adrian.
- Chociaż tyle… No to mów – ponaglił go.
- Ps 23 to najpewniej psalm 23.
- Psalm? – niemal parsknął śmiechem Bartek, robiąc wielkie oczy. – O co tu, kurwa chodzi, jaki psalm?
- Też bym się śmiał, gdybym nie znał jego treści. A znam i dlatego to było całkiem… Zaskakujące.
- Co to za treść?
- Tak niedokładnie, bo nie pamiętam… Najważniejszy wers tego psalmu i najbardziej znany, to… „Choćbym kroczył doliną śmierci, to zła się nie ulęknę, bo pan jest ze mną”.
- A… Słyszałem to gdzieś. Albo czytałem. W internecie pewnie. Na demotach, czy gdzieś, przy jakimś obrazku… No dobra, ale to mi nic nie mówi…
- To jest tłumaczenie i jako takowe może się różnić od innych. Nie musi to być dolina śmierci, ale dolina ciemności na przykład, albo dolina zła…
- Czekaj… - z wolna kojarzył Bartek, ale ubiegł go Karol, klasowy zgrywus.
- Chodzi ci o ten przybytek? Z tym to skojarzyłeś? – zaśmiał się kpiąco.
- Z tym – skinął głową Adrian. – Tak w ogóle ten psalm jest dłuższy, ale uznałem, że inne wersy nie mają znaczenia. Ten jest akurat najbardziej znany i to o niego musiało chodzić. A skoro tu jest ta „dolina zła”…
- Zaraz, zaraz… - gorączkował się Bartek. – Ale co to ma do reszty zagadki?
- Tego właśnie nie wiem, ale…
- Znaczy, zatem, że co? – pytał zdezorientowany Bartek. – Że nagroda będzie w burdelu? Jakaś gorąca laska? Kamila funduje nam prostytutki? – roześmiał się a wraz z nim zachichotała reszta.
- A jeśli to pod spodem, to kolejny psalm? – wpadł na pomysł ktoś inny.
- No nie bardzo – odparł Adrian. – Bo psalm numer siedem ma tylko osiemnaście wersów a nie dwadzieścia cztery. Sprawdzałem. To nie wchodzi w grę.
- A jeśli to jest odwrócone? Jeśli chodziło o psalm dwudziesty czwarty i wers siódmy? – nie ustępował kolega.
- To mi do głowy nie przyszło, bo to dla mnie było bez sensu – oznajmił Adrian z lekką defensywą w głosie.
- Szkoda, warto było sprawdzić – skomentował kolega z żalem w głosie.
- Czekajcie, przecież to możemy sprawdzić. Kurwa, każdy ma chyba internet w telefonie, nie? – ostro zareagował Bartek.
Wyciągnęli komórki, jak jeden mąż. Niemal wszyscy. Wśród drobnych śmiechów, nie do końca trzeźwe towarzystwo przeszukiwało zasoby Google.
- Mam – oznajmił w końcu najbystrzejszy i najbardziej trzeźwy w gronie Kuba. – Już wyłapałem.
- Czytaj – poddał się Bartek, odkładając komórkę.
- Bramy, podnieście swe szczyty i unieście się prastare podwoje, aby mógł wkroczyć król chwały.
- Hahahahaha… - przy stole rozległ się ryk niepohamowanego śmiechu.
- No kurwa… Tekst jak z pornosa, do chuja – skomentował zziajany Bartek.
- No wszystko się układa – podpalił się ktoś inny. – Król chwały wkracza do doliny zła… To zaproszenie.
- Nie podejrzewałem Kamili o takie świństwa, panowie… - rozłożył ręce lider klasy.
- To nie jest to – skrzywił twarz Adrian. – To nie o to chodzi, na bank…
- Mnie też się to średnio podoba, ale innej koncepcji brak – wyłożył Karol.
- Jest jeszcze zagwozdka z tym p.10… - ośmielił się zauważyć Kuba, wsuwając dłoń w swe czarne włosy.
- A chuj z tym – podsumował nabuzowany Bartek. – Idziemy do burdelu!
- Po co? – zaśmiał się Karol, wytrzeszczając oczy.
- No właśnie po to… Żeby król chwały wszedł do doliny zła…
- Chyba sam w to nie wierzysz. Brzmi niegłupio, już mówiłem, ale bez przesady. Tak jak Adrian… To nie o to tu chodzi. Nawet nie wiemy, czy to psalmy, czy nie jakieś postscriptum na przykład…
- Ale co nam szkodzi by się przejść i wybadać sprawę?
Zapadło chwilowe milczenie. Z jednej strony cała sprawa wydawała się niedorzeczna, z drugiej krążący we krwi alkohol, zakłócał logikę i zdrowy rozsądek.
- Idziemy? – rzucił ktoś niecierpliwie.
- Idziemy – zdecydowanym głosem zawyrokował Bartek.

- Zasady masz już oczywiście obmyślone? – zapytała rozbawiona Kamila, widząc wchodzącego z powrotem męża trzymającego w dłoni jakąś plastikową buteleczkę.
- A co tu obmyślać? Normalne zasady gry w butelkę. Na kogo wypadnie ten odpowiada na konkretne pytanie, albo wykonuje jakąś czynność. Coś nie tak?
- Wszystko jest tak, mój panie… - odparła nieco kpiącym tonem brunetka.
- Rozumiem, że te pytanie nie będą zbyt krępujące? – odezwała się zaciekawiona Dominika.
- Chyba nie zdążyłaś poznać Daniela, skoro zadajesz takie pytania…
- Nie strasz – ten sprowadził ją do porządku. – Nic ponad to, czego sami o sobie byśmy nie wiedzieli, nie?
- Jasne – mruknęła żona, wiedząc dobrze, że będzie raczej zupełnie przeciwnie a cała gierka ma polegać na wkręceniu Dominiki w hm… Zabawę…
Tylko jaką rolę przeznaczył Daniel im obu? Do czego będzie zmierzał? To ja ciekawiło i nakręcało. Czy nie posunęła się za daleko prowokując wcześniej taki temat rozmowy? Owszem, ni stąd, ni zowąd pojawiła się ochota na to by zobaczyć jak jej młoda koleżanka reaguje na jej męża. To co przed kilkoma minutami powiedział Daniel, też sprawiło, że spojrzała na całą sprawę inaczej. To była prawda. To ona w tej parze z reguły skupiała na sobie erotyczne zainteresowanie, to on mógł się czuć zagrożony. W drugą stronę tak to nie szło, Daniel nie był typem faceta wokół którego kręciły się tabuny kobiet. Praktycznie zawsze mogła być o niego spokojna.
Zawsze. Aż do tego momentu, gdy na horyzoncie pojawiła się ta wysoka blondynka. Jej niedawna uczennica. Kamilą targały ambiwalentne odczucia. Z jednej strony nie nakręcała się widokami swojego partnera zabawiającego inne kobiety, wręcz przeciwnie. Ale dzisiaj, ale teraz… I to w sytuacji, gdy chodziło o kogoś, do kogo niewątpliwie czuła sympatię…
Poczuła delikatny ucisk w podbrzuszu. Jak jeszcze zaraz Daniel delikatnie, acz nieubłaganie w swoim stylu podkręci atmosferę, to…
- Kto zaczyna? – z twarzy Dominiki nie schodził nikły uśmiech.
- Ten kogo własnością jest butelka – Daniel nie pozostawił złudzeń i zakręcił.
- Krzywo – skomentowała Kamila.
- Trudno, żeby było prosto, skoro w całym okręgu są raptem dwie osoby. Trochę krzywo jest, ale i tak się nie wymigasz, od odpowiedzi. Albo zadania, co wolisz – zerknął na żonę.
- Nie wiem co wolę, bo nie zadałeś żadnego pytania, ani nie postawiłeś żadnego zadania do wykonania – lekko skontrowała Kamila.
- No to opowiesz nam coś…
- Już się nie mogę doczekać – skwitowała złośliwie, korzystając z tego, że organizator całej szopki chwilowo się zamyślił.
- Wróćmy na chwilę do pewnego, znanego wydarzenia społecznego, które wstrząsnęło wieloma umysłami… - z wolna konstruował polecenie mąż.
- Chyba twoim – nie dysponowała niestety dosadniejszą ripostą, choć już wiedziała do czego zmierza.
- I niech nam szanowna bohaterka opowie o tym, jak… Jak z taką dziecinną łatwością dała się rozebrać i przykuć do łańcuchów pewnej niewinnej blondynce?
- Nikt nigdy nie potrafił mnie tak szybko wkurzyć jak ty – Kamila spojrzała na męża zabójczym wzrokiem i przygryzając wargi.
- Prawda? – uśmiechnął się sardonicznie Daniel. – To teraz przystępuj do opowieści.
- A o czym tu opowiadać? Zrobiłeś mnie w konia i ja głupia poleciałam ratować mojego męża z czego ten teraz bezczelnie się śmieje.
- Wcale się nie śmieję, doceniam to jak nienormalny… Tylko nie wiem, jak dałaś się tak zrobić Dominice?
- A jak się nie mogłam dać?
- No normalnie, zastanowić się trochę, czy ona naprawdę wygląda jak gangster działający w groźnej mafii.
- Trochę wyglądałam – przyznała roześmiana blondynka. – To pan mi załatwił taki strój i dodatkowo poinstruował, jak powinnam się zachowywać, być twarda, wypowiadać słowa zdecydowanie i tak dalej…
- To prawda, nikt nie planuje żadnej operacji bardziej drobiazgowo, niż ja… - przybrał zadowolony wyraz twarzy.
- Przyjdzie jeszcze taki czas, że ja cię wystraszę – zagroziła piękna brunetka, sięgając po butelkę i kręcąc.
- No to możesz teraz wziąć rewanż i sama wystąpić w roli rozbierającej – zadrwił Daniel, widząc, że butelka wskazała na drugą z nauczycielek.
- Akurat… - trochę nerwowo zaśmiała się Dominika.
- No dobrze, to ja zapytam, czy ta, wspomniana przez ciebie niewinna blondynka nie czuła wyrzutów sumienia, gdy tak bezpardonowo traktowała jedną uczciwą i przerażoną kobietę… - wygłosiła, przybierając przy tym jednak taki wyraz twarz, by koleżanka nie wzięła sobie tego pytania za bardzo do serca.
- Miałam – przyznała ostrożnie blondynka. – Ale pan Daniel wcześniej zorganizował tak, że uznałam, że to nie musi być aż tak straszne, jak widocznie było.
- Tak, jasne, teraz wszystko na mnie – mruknął Daniel.
- Jako facet, z definicji jesteś winny – nie pozostawiła mu złudzeń małżonka.
- Dobra, dobra… Kręć, Dominika.
- No i jak ładnie – zerknęła na butelkę Kamila, widząc, że szyjka zwróciła się bardziej w stronę Daniela. – Dominika, nie folguj sobie, wyciśnij z niego wszystko co chcesz… - zachęciła, zdając sobie, że może to zabrzmieć dość niedwuznacznie.
- No nie wiem… - blondynka jakby lekko się zestresowała i spuściła wzrok. Widocznie nie do końca wiedziała o co zapytać, ale Kamila wyczuła, że było inaczej. Przeczuła, że raczej zastanawia się nad tym, czy wypada o coś zapytać, czy nie. I trochę się zaskoczyła.
- Ja bym chciała trochę tak… - oboje widzieli, jak Dominika nerwowo przebiera palcami. – Chciałabym, żeby pan powiedział, za co najbardziej kocha pan żonę.
- Ach tak… - Daniel był równie zaskoczony pytaniem, jak Kamila. – No cóż… Pewnie za to, że jak już została nauczycielką, to ja już na szczęście miałem dawno wszystkie szkoły ukończone.
- Nie, nie – uparła się Dominika. – Chcę poważnej odpowiedzi.
- Za to, że nigdy nie odmówiła wyprania moich skarpetek…
- Panie Danielu… - przekręciła głowę Dominika.
- No dobrze – Daniel nagle uzmysłowił sobie, że siląc się na poważną odpowiedź mógł zyskać dużo więcej. – Najbardziej za to, że pomimo tego, iż jest nieprawdopodobną pięknością, nigdy nie odbiła jej z tego tytułu palma. Chyba, że po prostu nie zauważyłem – dodał na końcu, żeby osłabić trochę tę śmiertelnie poważną wypowiedź i wrócić do bardziej luźnego klimatu.
- Byłam ciekawa co powiesz – przyznała uśmiechnięta Kamila.
- Wisisz Dominice dobre whisky, czy co tam sobie zażyczy…
- Kręć, nie gadaj tyle…
- Widzę, że ci się spodobało… - Daniel sięgnął po butelkę i zakręcił. Tym razem, w przeciwieństwie do inauguracji, wypadło na Dominikę.
- Znowu ja? – nie powstrzymała nerwowego drgnięcia.
- Tak… To może przejdźmy do czegoś konkretniejszego… - przystopował na chwilę dając dziewczynom czas na reakcję. Kamila parsknęła cichym śmiechem.
- Ja już bym się bała na to co wymyślisz. Ale Dominikę chyba kulturalnie oszczędzisz, nie?
- Oczywiście, jakżeby inaczej… Opowiedz nam zatem Dominiko… To wszystko co zrobiłaś i to, jak się przy tym czułaś, gdy już owego pięknego dnia, bezlitośnie przykułaś swoją niedawną nauczycielkę do łańcuchów.
- Wiedziałam, draniu… - roześmiała się krótko Kamila, widząc, jak Daniel z satysfakcją śledzi wypływające na twarze kobiet rumieńce. Jej, taki sobie i dużo większy u blondynki.
- To znaczy… O co konkretnie? – zaplątała się nieco Dominika.
- Dobrze wiesz o co – krótko uciął Daniel. – I proszę o szczegółową i kwiecistą wypowiedź – z satysfakcją odwrócił wymierzone przeciw niemu minutę wcześniej ostrze.
- Kwieciste, jasne… No więc, pani Kamila… To znaczy Kamila, wtedy pani Kamila… - nerwowo zaczęła Dominika, wzdychając lekko. – Kamila ma piękne ciało i dotykanie go sprawiło mi przyjemność, zresztą pan sam mnie do tego mocno zachęcał – zaczerwieniona uciekła wzrokiem w bok.
- Czego ja się tutaj dowiaduję – mruknęła Kamila.
- Mów dalej – bezlitośnie drążył Daniel. – Czego dotykałaś i co wynikało z tego, że kazałem ja a co z tego, że samej ci się podobało?
- Hm… Podobało mi się piękne ciało Kamili, ogólnie… I jak dotykałam, to czułam przyjemność związaną tak z tą całą, nieprawdopodobną sytuacją, jak i samym dotykaniem.
- I którą cześć ciała Kamili najbardziej polubiłaś?
- Daniel… - Kamila postanowiła nieco przytemperować męża, ale ten wyczekująco spoglądał na Dominikę.
- Nie wiem… Wszystkie były fajne. I plecy i piersi i pośladki… - znów spuściła wzrok a uśmiech zniknął gdzieś z twarzy.
- No dobra, kręć – zakończył temat Daniel.
Dominika nieco ociężale, jakby przygnieciona tymi wspomnieniami i nakazami Daniela, pochyliła się w kierunku butelki i zakręciła nią od niechcenia. I znów wpadło na Daniela. 
- Odgryź mu się – skomentowała swobodnie Kamila.
- Nie mam chyba jak… - uśmiech ponownie pojawił się na twarzy nieco roztrzęsionej blondynki.
- To go rozbierz.
- Dominika nie jest aż tak zboczona jak ty – dogryzł żonie Daniel.
- No dobrze… To ja chciałabym wiedzieć, jaką inna niespodziankę podobnego kalibru przygotował pan żonie innym razem? Jeśli taka była…
- A jednak jest… - zatriumfowała Kamila.
- Przynajmniej możesz mi pomóc, bo nie pamiętam bym coś tak hardkorowego spłodził. Przynajmniej do tej pory – zastrzegł ze złośliwym uśmieszkiem.
- Też nie pamiętam…
- No to coś choćby w jakimś stopniu przybliżonego – poprosiła Dominika.
- Oj, no to chyba jeszcze przed ślubem... To by było coś po jakimś meczu, kiedy juniorzy wygrali puchar… Pamiętasz to, kochanie?
- Pamiętam – drgnęła Kamila. – Ale nie uważam, by to było warte by o tym wspominać – ucięła temat dość jasno.
- Przykro mi – rozłożył ręce Daniel i sięgnął po butelkę. Ta, po dłuższej przerwie wskazała Kamilę.
- Co ty mi wymyślisz za pytanie, jak wszystko o mnie wiesz, hm? – zaciekawiła się polonistka.
- O tym samym pomyślałem. Zatem pozostaje mi wskazać ci jakieś zadanie do wykonania.
- Jakie?
- Przejdź się trochę po saunie, raz w jedną stronę, raz w drugą…
- To jest tak niewyszukane, że aż czekam na jakiś podstęp – skomentowała, wstając powoli na nogi.
- Prawda… Zapomniałem powiedzieć, żeby ten ręcznik w czasie twojej wędrówki pozostał tutaj – dokończył polecenie Daniel, wywołując kolejny uśmiech na twarzy Dominiki, której usta rozszerzyły się w oczekiwaniu na reakcję koleżanki.
- No to chyba się nie doczekasz – zaoponowała Kamila, chociaż bardziej dla zasady. Zabawa zorganizowana przez Daniela, koncentrująca się na jego słynnym wyczynie sprzed jakiegoś czasu, w pewien sposób ją nakręciła. Poza tym… Nagość wobec Daniela nie była niczym wybitnie krępującym, gorzej z Dominiką, ale i ona właśnie, przy okazji tej akcji mogła już sobie patrzeć do woli na jej nagie ciało.
- Sądzę, że jednak tak. Jest tu na tyle cieplutko, że ten kawałek szmatki nie będzie ci do niczego potrzebny.
- Dominika, pomóż…
- Dominika pójdzie z tobą – uprzedził reakcję historyczki Daniel.
- Jasne… - zaśmiała się pobłażliwie blondynka.
- Nie wygłupiaj się Kamila. Padło na ciebie, więc zrób nam tą przyjemność i przespaceruj się trochę.
Nie odpowiedziała. Mimo wszystko ciężko było zrzucić jej z ciała ręcznik, więc Daniel, wyczuwając pewnie o co chodzi, pomógł jej w tym. Westchnęła, czując jak odpada od niej jedyny fragment garderoby.
- Jak dziecko – spojrzała na męża z udawanym politowaniem, robiąc krok w przód, potem drugi. – Gdybym jeszcze miała dokąd pójść, do kiosku, czy gdzieś…
- Chodzisz do naszego kiosku na Grabeckiej po gazety nago? Kurde, ile rzeczy w życiu mnie ominęło. Dobra, przejdę się kiedyś z tobą.
- Chodzę jak idiotka – skarżyła się Kamila, kręcąc głową i mając na myśli rzecz jasna saunę. Faktycznie takie kręcenie się w kółko bez celu nie wyglądało wybitnie poważnie. Z pewnym zdumieniem przyjmowała do siebie fakt, że jej nagość nie stanowiła praktycznie żadnego problemu. Chociaż to, że zarówno Daniel, jak i Dominika pozostawali przyodziani w ręczniki, wprawiało ją w pewną perwersyjną uległość.
- No widzisz, możesz poczuć się jak w szkole podczas lekcji – kpił Daniel.
- Długo tak jeszcze?
- Już mówiłem, aż Dominika się zlituje nad tobą i dołączy.
- Nie sądzę – blondynka po raz wtóry wygłosiła swój sprzeciw, ale tym razem zabrzmiał on mniej wyraziście, niż poprzednio. Przy czym wbiła swe spojrzenie w oczy Daniela, chcąc wyczytać z nich, na ile jego propozycja jest poważna.
- Dominika… Bo on się uprze i będziemy tu czekać do śmierci – Kamila bez trudu odgadła intencje męża i sama stanęła po jego stronie, ciekawa reakcji koleżanki.
- Naprawdę chcesz, by twój maż oglądał nagie kobiety, inne, niż ty?
No tak… Dominika, jak to kobieta, skonstruowała dość niebezpiecznie brzmiące pytanie. Wahała się, więc z odpowiedzią pospieszył Daniel.
- Skoro ja jej pozwalam, by i ją oglądano nago, to dlaczego Kamila ma mi tego zabronić?
- Ale to nie to samo… Kamila rozbiera się przed kobietą, ja musiałabym także przed panem…
- Nie widzę problemu, skoro sama tego także chcesz – postawił dość jasno sprawę Daniel.
- Jest pan tego taki pewien? – Dominika próbowała, by zabrzmiało to dość opornie, ale uśmiech na jej twarzy zamarł a twarz po raz kolejny pokrył lekki rumieniec.
Daniel milczał przez chwilę. Fakt, że uwielbiał stosować subtelne tricki i różne gierki, to jednak czasem lubił też bardziej sugestywne rozwiązania. Nawet za cenę ryzyka, że nie wszystko pójdzie zgodnie z planem.
- Dobra, zanim dojdziecie do consensusu, to ja wrócę na miejsce – odezwała się Kamila, próbując usiąść, tam gdzie wcześniej, obok Daniela.
- Czekaj… Tu – zareagował szybko mąż, sprowadzając Kamilę do pozycji siedzącej, owszem, ale nie tam gdzie chciała, ale tuż przed nim, zasadniczo między jego rozłożonymi w tym momencie udami.
- Niewygodnie – poskarżyła się żona.
- To oprzyj się grzecznie i będzie lepiej.
Posłuchała, nie mając zresztą lepszego wyjścia. Kłócić się nie chciała, tym bardziej, że wiedziała już, iż Daniel zmierza do czegoś konkretnego. Nie za bardzo tylko wiedziała czego i to trochę psuło jej humor. Z jednej strony bowiem lubiła niespodzianki, z drugiej, akurat w tej sytuacji wolałaby wiedzieć zawczasu co urodziło się w głowie męża.
W każdym razie siedziała między jego udami, opierając się o brzuch męża. Złączyła nogi, by nie narażać koleżanki na nieprzyjemne widoki, bo Daniel pokierował wszystkim już tak, by jej ręcznik leżał tam gdzie go zostawiła.
- To chyba teraz ty kręcisz butelką – przypomniał Daniel.
- A prawda – zareagowała, choć prawdę mówiąc ochota na tego typu zabawę przeszła jej nieco. Ale Daniel chyba miał…
- Zakręć tak – pochylił się w przód, pomagając żonie w tej czynności. Parsknęła śmiechem, bo Daniel zakręcił butelką tak, że ta idealnie ustawiła się w kierunku Dominiki.
- No tak – ta również nie kryła uśmiechu. – Pan piłkarz to i mecz sprzedany.
- Skoro znacie realia… - bezradnie rozłożył ręce. – To i ja zadam ostatnie tego dnia pytanie zamiast Kamili. Czy bardzo ci się podobało to co robiłaś z nią wtedy?
- No nie powiem… Podobało mi się.
- Tylko podobało? Czy bardzo? – nieustępliwie drążył temat Daniel.
- Nie wiem, czy aż tak bardzo, ale… To był mój pierwszy taki przypadek – blondynka nerwowo skrzyżowała nogi. – No i te emocje wszystkie… Było intrygująco i mi się podobało.
- Ale nie aż tak bardzo?
- No dobrze… - roześmiała się, zmęczona tym nagabywaniem. – Bardzo mi się podobało – dodała spokojniejszym tonem.
- No to podejdź – Daniel uznał, że nie ma już sensu bawić się w podchody.
- Po co? – zapytała czujnie.
- Dokończyć to, co zaczęłaś wtedy – strzelił.
Dominika wysiliła się na uśmiech, ale jej oczy zrobiły się jeszcze bardziej czujne. Zerknęła na Kamilę, ale ta uciekła wzrokiem na chwilę, by później odważnie spojrzeć koleżance w twarz. Poczuła, że serce uderza mocniej. Z pewnością chciała tego, ale… Czuła się mocno skrępowana.
Daniel nie miał trudności, ze zrozumieniem oporów młodej nauczycielki. Wiedział, co w tym momencie należy zrobić.
Chwycił żonę za włosy, przekrzywiając jej głowę w swoją stronę. Przesunął się nieco w bok, tak, że bez problemu mógł pocałować ją w usta, potem drugi i już za trzecim razem przyssać się mocniej. Wyczuł, że żona jest pobudzona. Z wcześniejszej rozmowy wynikało, że sama chciała czegoś odważniejszego, ale nie była do końca pewna czego, więc to, że on przejął pałeczkę dyrygenta w tej trójce, ulżyło jej i jednocześnie nakręciło, bo sama była ciekawa do czego będzie zmierzał.
Wiedział, że Kamila jest nieco skrępowana takim okazywaniem sobie uczuć przy trzeciej osobie, ale wiedział, też, że ona wie… Że wie, że to wstęp do tego by zachęcić Dominikę. Mimo tego, że wtedy przekonał ją do tej akcji, to pamiętał ile wysiłku go to kosztowało i to, że Dominika nie była świadoma całego scenariusza. Nakreślił go jej trochę delikatniej, bez finału. Tamta sytuacja z pewnością miała wpływ na pewną otwartość młodej historyczki, ale jak widać nie aż taki, by teraz zareagowała jeszcze bardziej otwarcie.
Wsunął dłoń między uda żony, nie przestając jej całować. Pieścił jej uda, docierając powoli do najbardziej intymnej części jej ciała. Dotknął jej delikatnie, sprawdzając, że jest już w pewnym stopniu wilgotna. Mało, ale jednak. Podrażniał ją przez chwilę powodując ożywienie zmieszanej w drobnym stopniu żony.
Zerknął przed siebie. Dominika zastygła, trochę skrępowana widokiem czułości jakie okazywali sobie małżonkowie a trochę zaintrygowana i ostatecznie niepewna własnej reakcji. To był ten moment, w którym musiał jej pomóc w podjęciu decyzji.
- Chodź! – nakazał niezbyt głośnym, ale zdecydowanym głosem.
Blondynka, jakby dla zasady, powierciła się na tyłku przez kilka sekund a potem ostrożnie wstała i po zrobieniu trzech kroków przyklękła przed Kamilą.
Daniel zwolnił tempo pieszczenia cipki małżonki, jakby powoli przekazując ją Dominice. Jeszcze nie tak jak trzeba, bo blondynkę trzeba było oswoić z nową sytuacją. Widział, jak jej dłonie przejechały po ramionach Kamili, utknęły we włosach…
Wtedy, oderwał się od twarzy żony i zwrócił ją w kierunku szkolnej koleżanki. Czuł, że Dominika będzie mieć jeszcze opory, Kamila też, ale…
Ale został lekko zaskoczony reakcją żony. Ta sięgnęła dłonią w kierunku ręcznika Dominiki i mimo pewnego sprzeciwu spróbowała zerwać go z niej.
– Ja nie mam, to ty też nie musisz.
Ale Dominika cofnęła się.
Daniel z zainteresowaniem czekał, jak się to wszystko rozwinie i niestety, doszedł do wniosku, że Dominika jest zbyt spięta. Być może jego własna osoba trochę ją deprymowała, być może fakt, że do takiej sytuacji dochodzi ze szkolną koleżanką, kiedyś nauczycielką, być może po prostu w tym pomieszczeniu było o jedną osobę za dużo…
Już wiedział co się stanie. I stało się.
- Nie – usłyszeli oboje głośniejszy szept Dominiki. Nie przemogła się. – Przepraszam, ale to nie tak… - urwała, wstała i szybko opuściła saunę.
Milczeli przez chwilę. Nie próbowali jej zatrzymywać. Byłoby to chyba bez sensu.
- No i tyle – skomentowała krótko Kamila. Nawet Daniel nie potrafił wyczuć, czy żona jest rozczarowana, czy jej komentarz był po prostu neutralny.
- No i wyszło na to, że jesteś dużo bardziej zboczona, niż ona – odezwał się z lekką ironią, ale Kamila nie podjęła tematu, poza puszczeniem mężowi krytycznego spojrzenia.
- Zbieramy się, czas spać – zdecydowała również stając na nogi.
Tym razem Daniel powstrzymał się od komentarza.

10 komentarzy:

  1. Jakby to powiedzieć...
    Zacząłem dokładnie w południe, skończyłem prawie o 2 w nocy. Czternaście godzin, po drodze trzykrotnie sypnął się system, nie ładując tych kilkuset fotek do folderu na blogu, do tego doszły jeszcze inne awarie. W końcu o 19 załadowałem tekst i fotki, niestety ostatecznie po morderczej pracy i zapisaniu, okazało się, że jest tylko połowa.
    Co czuję w tym momencie, nietrudno się domyślić.
    Dalsza część (czyli pozostałe cztery rozdziały) kiedyś będzie, ale nie wiem kiedy, bo w tym momencie nie mam serca na to patrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki kolego za nowe opowiadanie. Nie przejmuj się za bardzo, czasem już tak jest - po prostu złośliwość rzeczy martwych. Ale liczymy na szybkie dołożenie drugiej połowy, bo teraz - to wiesz zresztą sam - taka urwana fabuła.

    A Kamila? Rzeczywiście trochę bardziej otwarta, ale tym razem jej ekshibicjonizmu nie widać... A szkoda...

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale tak w połowie? Tak bardzo smutłem :(
    (wxp31)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oo fajnie sie rozkreca! Wytrwalosci, aby te ciezkie chwile nie zniechecaly tak bardzo.

    Pozdrawiam,
    Mat

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mi się podoba. Pionki są rozstawione, scenografia została ustawiona, teraz powoli zaczyna się przedstawienie. Jest kilka fajnych wątków. Czytając dotychczasowe opowiadania autora wiem, że będzie to super przedstawione. Porównując też te opowiadanie, z pierwszymi, sprzed kilku lat widać różnicę. Na plus.
    Cieszę się, że nie jest wszystko publikowane na jeden raz. Potem znowu czekać 2 miesiące na kolejną historię?

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie jest publikowane na jeden raz przez przypadek a raczej pecha, jak poinformowałem w pierwszym komentarzu.
    Reszta pojawi chyba jeszcze się w tym tygodniu, może już dzisiaj, może jutro. Jak nie, to później, zobaczymy.
    "Okładka" będzie pewnie ta sama, więc niech nikt nie przegapi:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekamy z niecierpliwością
      (wxp31)

      Usuń
  7. Zapowiada się całkiem niezłe opowiadanko:)
    Jest kilka ciekawych wątków. Z niecierpliwością czekam na ich wyjaśnienie. Mam nadzieję że Kamila wreszcie pokaże swoją podwójną naturę i tym razem błyśnie swoim intelektem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Moim zdaniem, jedno z najbardziej udanych opowiadan. Przynajmniej tak się zapowiada. Naprawdę dobre dialogi. Realne sytuacje, no i Daniel w końcu pokazuje jaja (zemsta na Filipie). On jest tym reżyserem całej akcji. To mi się bardzo podoba.
    Walor edukacyjny tez jest czyli rozmowa Kamili i Adriana.
    Pozdrawiam
    Artur

    OdpowiedzUsuń
  9. OK, druga część definitywnie w sobotę, choć pewnie bliżej wieczora, niż popołudnia, ale jeszcze zobaczymy. Termin chyba nikomu nie wadzi.

    Zapowiedziany, acz spóźniony spis rozdziałów:

    1. Dziwaczne zagadki i tajemnicze propozycje.
    2. Dziewczyna hiphopowca.
    3. Historyczne boje na plaży.
    4. Przynęta na Dominikę.
    5. Rozwiązane zagadki.
    6. Hip hop pełen namiętności.
    7. Niekonwencjonalne metody nauczycielki.
    8. Ostatni dzień w szkole.

    OdpowiedzUsuń