KAMILA I SENNE MARZENIA XXIV. Następna szkolna wycieczka. cz.I
Rozdział 1. Dziwaczne zagadki i tajemnicze propozycje.
- Filip
Kostrzewski! Za trzy! – wysoka blondynka nie zdążyła wygodnie zasiąść na
krzesełku w koszykarskiej hali, gdy spiker wydarł się przez mikrofon, przy
ogłuszającym ryku kibiców. – Po raz czwarty w dzisiejszym meczu!
Zerknęła na
tablicę wyników. Trzy minuty do końca, po stronie gospodarzy siedemdziesiąt
dziewięć, po stronie gości sześćdziesiąt osiem. Środowy wieczór w mieście
zapowiadał się szampańsko.
-
Jedenaście punktów, chuja już nam zrobią! – cieszył się jakiś wąsacz ze sporą
nadwagą po prawej.
- Ale ten
młody zapierdala, no wygrał, kurwa, mecz! – nie ustępował mu jego towarzysz,
przy okazji rzucając wnikliwe spojrzenie na blondynkę.
A ta, ze
stoickim spokojem sięgnęła po komórkę i nie przejmując się zupełnie
wydarzeniami na parkiecie, wystukiwała jakiegoś smsa. Potem wyjęła z torebki
długopis i kartkę papieru, zapisując coś skrupulatnie.
Gdy
skończyła, zerknęła ponownie na tablicę wyników. Do końca było już tylko około
minuty, przewaga gospodarzy, Stali, nie zmieniła się i wciąż wynosiła
jedenaście punktów. Jak na jej oko, było praktycznie po meczu. Stal wygrywała w
drugim pojedynku finałowym o wejście do drugiej ligi i doprowadzała stan
rywalizacji do remisu. O awansie miał rozstrzygnąć trzeci mecz, na terenie
rywala, w Lesznie.
- Kurwa,
słabe to Leszno, jak będzie tak jak dziś to tym razem mogą wygrać – wąsaty
sąsiad też już zajmował się mecze rewanżowym.
- Wiesz,
wyjazd, to wyjazd, inna bajka – trzeźwo oceniał szanse jego towarzysz, znów
dyskretnie spoglądając na blondynkę.
- A w tym
pierwszym meczu co było? Przegrali pięcioma, trójki nie wchodziły, były głupie
straty. Zobacz młodego, jak tam będzie tak rzucał jak tu, to my będziemy
faworytem a nie tamci!
Długowłosa
blondynka już nie słuchała. Zerknęła jeszcze na parkiet, cierpliwie czekając,
aż formalności stanie się zadość i syrena kończąca mecz obwieści jednocześnie
zwycięstwo Stali.
Wstała i
opuściła trybuny, wraz z setkami niecierpliwie przepychających się kibiców. Nie
skierowała się jednak do wyjścia, tylko w prawo, gdzie wąskim przejściem
koszykarze przechodzili z parkietu, do szatni. W miejscu tym znalazło się także
kilkunastu najwierniejszych fanatyków, chcących podziękować swym bohaterom za
zwycięstwo i przedłużone nadzieje na awans do drugiej ligi.
- Alex, ale
dałeś czapę! – wydarł się jakiś podekscytowany małolat przybijając piątkę z
czarnoskórym dryblasem.
-
Pendolino, w sobotę zwycięstwo! – cieszył się inny, ściskając dłoń innego
koszykarza.
-
Gratulacje, Filipie – uśmiechnęła się uroczo blondynka, gdy obok niej znalazł
się młody bohater meczu. Śladem innych kibiców uniosła w górę dłoń. Ale
przybijanie piątki trwało dużo dłużej, niż w pozostałych przypadkach. Tak, aby
młody koszykarz zorientował się i zachował odpowiednio. – Oby tak dalej!
Odczekała
sekundę, aż miejsce opustoszeje, po czym spokojnym krokiem udała się do
zaparkowanego pod halą samochodu.
Nim
nacisnęła klamkę drzwi prowadzących do sekretariatu pomyślała, że jest bardzo
ciepło, nawet jak na środek maja. Przynajmniej tyle. Na sekundę przed rozmową z
przełożonym.
- Siadaj,
Kamilo – dyrektor wskazał nauczycielce krzesło.
Usiadła
postanawiając zachować spokój, co z reguły jej się udawało. Nie wiedziała o
czym chciał rozmawiać pan Zbigniew, ale domyślała się.
- Wiemy, że
to był szalony rok – rozpoczął. – Nie udało się zrobić studniówki w planowanym
terminie, przez ten alarm bombowy. Pierwszy raz coś takiego zdarzyło się w
historii tej szkoły – przypomniał a Kamila kiwała głową. – Były też inne
rzeczy, które pamiętasz, nie ma co przypominać.
Milczała
cierpliwie, dając mu czas na dojście do meritum.
- Robimy
studniówkę w trakcie matur, piętnastego maja, to jest coś niezwykłego. Były
sugestie z kuratorium, takie… No, ale postawiliśmy na swoim, uznając, że
uczniom się coś należy i dlatego w poniedziałek nie będzie żadnych egzaminów.
W dalszym
ciągu milczała, kiwając lekko głową.
- Poszliśmy
uczniom na rękę i zorganizowaliśmy tę studniówkę w Antonówku. Praktycznie z
dala od szkoły. Wiadomo, będzie grono nauczycielskie, ale to wygląda trochę
inaczej. Nie wszystkim uda się dojechać, poza tym, co za miastem, to za
miastem. Ale zgodziliśmy się, więc będziemy konsekwentni…
Nie
odzywała się ani słowem, wiedziała przecież o tym wszystkim od dawna. I
rozumiała, że to tylko wstęp do…
- No cóż… -
chrząknął w końcu, poprawiając okulary. – To wszystko jest nienormalne i jakoś
bierzemy to na głowę… Ale jedna rzecz, o której usłyszeliśmy… - chrząknął raz
jeszcze i wziął się w garść. – Czy naprawdę nie da się uniknąć sytuacji, by
jedna z nauczycielek szła na studniówkę jako osoba towarzysząca jednemu z
uczniów? To naprawdę nie robi dobrego wrażenia.
- Domyślam
się, dyrektorze – odpowiedziała z godnością. – Ale przecież pójście na
studniówkę w charakterze osoby towarzyszącej, nie nosi w sobie żadnych znamion
niewłaściwego zachowania. Przecież to tylko kilka tańców i wspólna zabawa przy
stole – spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak, wiem
dobrze – poprawił okulary raz jeszcze. – Chodzi o to, że jest to źle widziane,
nie chciałbym wracać do jednej sytuacji… Wie pani o czym mówię…
- Ta
sytuacja sprzed dwóch lat została wyjaśniona dawno temu – weszła mu w słowa
stanowczo. – Sprawa rzekomej taśmy, na której jestem ja i jeden z uczniów
została umorzona z braku dowodów. Dla mnie to wszystko jest zamknięte, nie wiem
dlaczego dyrektor do tego wraca.
- Rozumiem
doskonale – zapewnił szybko. – Tylko, że jeśli połączy się jeden fakt z drugim,
to robi się trochę… No właśnie, niewłaściwie. Nasuwają się niesmaczne
skojarzenia, nie z mojej strony – zapewnił gorliwie, unosząc obie dłonie w
górę. – Ale jednak, wśród grona uczniowskiego, jak i pedagogicznego. Nawiasem
mówiąc nie potrafię zrozumieć, co cię popchnęło…
- To była
forma zachęty, tak w sprawie nauki, jak i studniówki – przypomniała mu, bo
wiedziała, że dyrektor jest dobrze poinformowany. – W połowie roku, tuż po
pierwszym terminie studniówki, dość żartobliwie, luźno, padła propozycja ze
strony moich uczniów… Propozycja, że jeżeli tak wysoka średnia ocen utrzyma się
do matury, to ci uczniowie, którzy nie będą mieli osoby towarzyszącej na
studniówkę będą mogli liczyć na moje towarzystwo. Ponieważ z siedmiu uczniów,
sześć osób ma swoje partnerki, został tylko jeden. To cała historia i tak jak
powiedziałam wcześniej, rozumiem pewne obiekcje, ale jeśli dobrze się temu
przyjrzeć, to przecież naprawdę nie oznacza to niczego złego.
- Tak
Kamilo, wiem i rozumiem, że niektóre reakcje mogą być przesadzone, ale…
-
Powtarzam, ze chodzi o bycie osobą towarzyszącą, ale przecież do pewnego
stopnia. Nie wiem, czy ma to jakieś znaczenie, ale przecież oficjalnie jestem
wpisana na listę grona pedagogicznego. Będę tam, wraz ze swoją faktyczną osobą
towarzyszącą, czyli mężem.
- Tak,
prawda – westchnął dyrektor nie wydając się być do końca przekonany tym
argumentem.
Znów
milczeli przez moment. Kamila nie odzywała się, mając świadomość, że
powiedziała tyle ile trzeba i szukanie kolejnych argumentów było ryzykowne. Tym
bardziej, że ciężko było takowe znaleźć.
- Dobrze –
rzucił w końcu dyrektor spokojniejszym tonem. – Pozostaje mi ufać ci i mieć
nadzieję, że wiesz co robisz. No… To z Bogiem.
Aż prosiło
się o jakiś złośliwy komentarz, ale zamknęła usta i nie powiedziała niczego
więcej, poza krótkim pożegnaniem.
Pewnym
krokiem przemierzyła korytarz mijając pojedynczych uczniów czekających na swą
kolejność pod klasowymi salami, w których odbywały się ustne egzaminy maturalne
i zeszła w dół. Owionęło ją ciepłe majowe powietrze.
- Dzień
dobry – usłyszała z boku. – Ja chciałem się tylko zapytać, czy mogę odprowadzić
swoją dziewczynę do domu.
Cztery
osoby parsknęły cichym śmiechem. Kamila nie miała im tego za złe, uśmiechnęła
się sama. Żartowniś. Ale sympatyczny. W jego oczach, tak jak zresztą w oczach
kolegów nie było żadnej złośliwości. Ot, podśmiewywali się z dość niecodziennej
sytuacji.
Patrzyli na
nią, ciekawi jej reakcji. Byli górą. Sytuacja, w której jeden z ich kolegów,
przynajmniej teoretycznie mógł traktować swą klasową wychowawczynię jako dziewczynę,
była dla nich zabawna. Dla rzeczonej nauczycielki nieco mniej, choć przecież
sama na to przystała i musiała się liczyć z takimi reakcjami.
- Myślałam,
że taką dziewczynę, to się jednak wozi samochodami… - odpowiedziała z gracją,
unosząc wysoko brwi.
- A na co
komu samochody w taką pogodę? Precz ze spalinami na wiosennych randkach –
zgrabnie poradził sobie z kałużami na szkolnym trawniku i szybko znalazł u jej
boku.
- Może i
masz rację, ale… Czy jesteś naprawdę zdecydowany na to, by się tak poświęcić? –
zapytała nagle z błyskiem w oku, ruszając powoli do przodu i zostawiając
pozostałych licealistów za plecami.
-
Oczywiście, czego się nie robi dla swojej dziewczyny – zapewnił solennie i
zupełnie naturalnie.
- Cieszy
mnie to, naprawdę – dla podkreślenia wagi swych słów spojrzała poważnie w jego
oczy i z pewną satysfakcją stwierdziła, że to działa. – Spieszę zatem
poinformować, że twoja dziewczyna – widziała, jaką sprawia mu satysfakcję
używając tego określenia. – Twoja dziewczyna ma swoje obowiązki polegająca na
zwiedzeniu kilku sklepów z ciuchami. Zajmie to jej jakieś trzy godzinki –
spojrzała raz jeszcze, tym razem niewinnie.
- Dotrzymam
towarzystwa swojej dziewczynie nawet i do wieczora – odparł niezbity z tropu.
Trochę
zaskoczona stwierdziła, że nie przecenił swej wytrwałości. Ale sytuacja była
trochę inna. Ze względu na dziewczynę. Mogła odrzucić fałszywą skromność i
przyjąć do wiadomości, że towarzyszenie swojej nauczycielce, do tego
atrakcyjnej, w tej wyprawie, stanowiło dla niego sporą frajdę.
- Nie
szkoda ci czasu na uczenie się do matury? – zapytała przed wejściem do
kolejnego sklepu.
- Jeszcze
tylko jeden egzamin – wzruszył ramionami. – Ustny z angielskiego. Radzę sobie z
tym na tyle dobrze, że… Wolę nie zapeszać, ale powiem, że to najłatwiejszy z
tych egzaminów. Przynajmniej dla mnie.
Wiedziała o
tym. Adrian był jednym z najlepszych uczniów w klasie. O ile nawet nie
najlepszym. Niekoniecznie pod względem średniej ocen, ile tak ogólnie. Nie
sprawiał wrażenia kujona, bo nim nie był. Wyławiał to co na lekcji, w domu
przyswajając to co niezbędne i tak szedł od drugiej klasy. Od drugiej, bo wtedy
właśnie zawitał do liceum. Przeniósł się z innego.
I od
początku narobił niemałego zamieszania. Był po prostu fajnym, naturalnym
chłopakiem i niemal z miejsca stał się jednym z klasowych liderów. To o tyle
dziwne, że nie zaliczał się do krzykaczy, do tych, którzy zawsze muszą mieć
ostatnie zdanie na każdy temat. Nie, był spokojny, opanowany, nawet momentami
małomówny. Ale jak się odezwał, to zawsze z sensem, z polotem. No dobra, prawie
zawsze.
Cieszył się
też sporą popularnością wśród dziewczyn. Nic dziwnego. Nie, nie był jakiś
wybitnie przystojny, ot, wyglądał przyzwoicie. Krótko ścięty blondyn, o dość
przyjaznym spojrzeniu. Ale figurę chyba miał niezłą. Chyba, bo przecież
widywała go tylko w ubraniu. Niemniej jego zarysowana pod koszulką klatka,
zdradzała zamiłowanie do ćwiczeń. Nie takich dzień w dzień, ale jednak. Jego
nogi też sprawiały wrażenie silnych, acz bez przesady. A Kamila ceniła to sobie
u chłopaków.
Był
średniego wzrostu, miał pewnie tyle samo centymetrów, ile ona sama. Czyli dość
zwykły chłopak. Ale jednak nie do końca. I nie dziwiła się, temu co słyszała,
temu co zaobserwowała. Że dziewczyny uśmiechają się do niego częściej, niż do
innych chłopaków. Był popularny. Ale, co najlepsze w tym wszystkim…
- W tym bym
panią zobaczył na studniówce – wskazał na jedną z sukienek wywieszonych wyżej.
-
Przypuszczam, że nie tylko ty – uśmiechnęła się z pobłażaniem, oceniając
wzrokowo, że całkiem ładna i kusząca czerwona sukienka, ledwo sięgałaby jej za
pośladki.
- Ale
mogłaby chociaż pani przymierzyć – zasugerował z niewinnym uśmiechem.
- I co by
ci z tego przyszło? Murów przymierzalni twój wzrok nie przeniknie.
- Murów
nie, ale jako chłopak musiałbym wejść i ocenić, no nie?
Posłała mu
lekko karcące spojrzenie, które wcale nie zbiło go z tropu. Widocznie nie bał
się swojej wychowawczyni. Albo był przekonany, że jego luźne teksty nie zrobią
na niej złego wrażenia.
Nie robiły.
Kamila lubiła swą klasę, uznając, że ta, która się jej trafiła jest całkiem
przyzwoita, może najlepsza z jaką miała do czynienia. Stąd właśnie, ten zawarty
w lutym półżartobliwy zakład dotyczący studniówki. W innym przypadku nie
przyszłoby jej to nawet do głowy.
Pomna uwag
dyrektora… Początkowo trochę krępowała ją obecność Adriana podczas jej wizyt w
sklepach, ale z czasem się przyzwyczaiła. Wpływ na to miał sam chłopak.
Naturalny, wyluzowany, acz bez przesady. Czasem silący się na żarty. Właśnie, silący
się. Bo jednak prowadzenie konwersacji z nauczycielką starszą o piętnaście lat,
sprawiało mu lekką trudność i wjeżdżało na ambicję. Te jego próby bawiły ją.
Nie dała mu
jednak tej satysfakcji, by zobaczył ją w którejś z przymierzanych sukienek. Co
to, to nie. Chociaż miała świadomość, że nie jest na to jakiś napalony, ot, po
prostu, rzucał takie luźne teksty.
Cała
wyprawa nie trwała oczywiście trzech godzin, jak zapowiadała, tylko niecałe
sześćdziesiąt minut. Miała swe obowiązki.
- Nawet nie
wiem, jak jutro… - podrapał się w głowę, przy pożegnaniu.
- Co masz
na myśli?
- Nie
ustaliliśmy, jak pojedziemy do Antonówka. Ja niestety nie dysponuję samochodem,
pozostaje tylko pociąg, lub PKS – spojrzał z uwagą na nauczycielkę, jakby mając
nadzieję, że ta zgodzi się na bardzo krótką, ale jednak wspólną podróż.
- Nie ma z
tym problemu- zapewniła.
- Naprawdę?
– spojrzał spode łba.
- Tak –
uśmiechnęła się. – Twoją dziewczynę na miejsce imprezy zawiezie samochodem jej
własny mąż. No i będzie tam na miejscu – przypomniała niewinnie.
„Alvera”,
była jedynym klubem w mieście otwartym także w zwykłe dni. Można było tu
przyjść, posiedzieć, wypić coś, nawet potańczyć.
W
czwartkowy wieczór frekwencja nie była wysoka. Największą uwagę przyciągała
grupka sześciu wysokich chłopaków. Byli dość głośni i nic dziwnego. Oblewali
odniesione dzień wcześniej zwycięstwo w drugim meczu finałowym o mistrzostwo
trzeciej ligi. Awans był…
- Wciąż
daleko – trzeźwo oceniał wysoki, dobrze zbudowany, krótko ostrzyżony blondyn. –
U siebie są mocni.
- W
pierwszym meczu nie byli. Szliśmy z nimi cały mecz łeb w łeb – sprzeciwił się
jeden z koleżków.
- Kostek,
jak będziesz tak trafiał trójki, jak wczoraj, to bierzemy ich jak dzieci –
podpalał się ktoś inny.
- Kostek,
chyba chce trafić dzisiaj inną trójkę – dowcipnie dogryzł wysoki blondyn.
Zerknęli
wszyscy jak jeden mąż. Wszyscy dostrzegli Filipa, wymieniającego przyjazne
spojrzenia z siedzącą dalej wysoką blondynką.
- Ruszaj,
może jest niewiele młodsza od twojej matki, ale i tak wymiata – fachowo ocenił
jeden z koszykarzy.
Filip
poczuł przypływ adrenaliny. W ostatnich miesiącach jego pewność siebie podwoiła
się co najmniej. Sukcesy na koszykarskim parkiecie, w połączeniu z jakimiś tam
w życiu prywatnym, przynajmniej tym jednym, o którym pamiętał wciąż, sprawiały,
że widział jak świat stoi przed nim otworem.
- Przelecę
ją szybciej, niż awansujemy do finału – pod wpływem wypitego już alkoholu
wygłosił przechwałkę. – A poza tym zobaczycie, jak wyrywa się takie dupy.
- Pokaz,
pokaż, bo na razie siedzisz tu jak pipa.
Wstał.
Wiedział, że będzie mu łatwiej, bo nie miał problemu z rozpoznaniem osoby. Była
to ta sama blondynka, która wczorajszego wieczoru, mocno ścisnęła mu dłoń,
wręczając niewielką karteczkę z wypisaną datą i miejscem. Data wypadała na
dzisiaj, klub jako miejsce też się zgadzał. Dotrzymała słowa.
Poczuł jak
krew krąży szybciej w jego żyłach. Miał dziewiętnaście lat, był w trakcie
matury i już nie musiał troszczyć się o brak kobiet w jego życiu. Same się
pchały. I to jakie. Z satysfakcją przejechał wzrokiem po niespecjalnie długiej
czarnej sukience wysokiej blondynki, odsłaniające jej zgrabne, opalone nogi.
Tak, to była kobieta z klasą, bez dwóch zdań.
Właśnie
takie na niego leciały.
Bez
ceregieli dosiadł się do stolika, nie przejmując się rzuceniem jakiegokolwiek
sensownego tekstu. Po co? Przecież skoro sama była na niego napalona, to po co
się wysilać?
- Cieszę
się, że mam nową fankę – odezwał się bezceremonialnie z uśmieszkiem na ustach.
– Aż dziw, że nie widziałem cię na wcześniejszych meczach na trybunach.
- Wolisz
wypatrywać kobiet na trybunach, niż rzucać do kosza? – uśmiechnęła się i
blondynka. Ale nie był to uśmiech głupiej blondie z facebooka, tylko coś dużo
bardziej zmysłowego. I to mu się spodobało.
- Takie jak
ty, same rzucają się w oczy…
- W takim
razie rozumiem – zaśmiała się. – I nie dziw się, że się nie rzuciłam… -
spoważniała. – Przyjechałam na mecz z Leszna, jestem kibicem Polonii.
- Ach tak…
- nie potrafił ukryć zdziwienia. – I zostałaś na drugi dzień?
- Widocznie
niektórzy koszykarze są warci tego, by zostać dla nich.
Zdziwiony,
nie potrafił powstrzymać się przed kolejnym rzuceniem spojrzenia na jej nogi.
Były niezwykle kuszące. W życiu nie pomyślałby, że kobieta cos koło
czterdziestki, może ciut młodsza, może tak wyglądać. Bo wyglądała naprawdę
bosko. Wysoka, miała pewnie sto osiemdziesiąt centymetrów, szczupła, zmysłowa,
kobieca, z pięknym uśmiechem na ustach. Aż przypomniał sobie zdobycz sprzed
dwóch lat, licealną nauczycielkę a jednocześnie dalszą ciotkę. I pomyślał, że
ta tutaj mogłaby stawić jej czoła.
- Chętnie
zatańczyłbym – palnął, czując, że trochę brakło mu słów a nie chciał siedzieć
jak kołek, czekając aż wyraźnie czekająca na to by przejął inicjatywę blondynka
znudziła się nieco.
-
Zasadniczo nie przepadam, ale… - nie dokończyła. – Przed ubiciem interesu, mogę
się zabawić.
Skołowany
nie zdążył zapytać co miała na myśli. Weszli na parkiet, na którym bujało się
raptem kilka par. nie za blisko kolegów, by nie robić jakiegoś widowiska przed
nimi, ale i nie za daleko od nich, by nie mogli nie zauważyć jak obraca w tańcu
piękną blondynkę.
Tańczyli
niezbyt długo. Może z dziesięć minut. W tym czasie jego dłonie próbowały
obłapać ją w talii, gdzie indziej, ale ona dawała się tylko tak trochę,
zgrabnie uciekając przed jego narastającym pożądaniem. To też było zmysłowe.
Aczkolwiek
on czuł już zmysły innego rodzaju. Twardość w spodniach uświadamiała mu, że
dawno nie widział tak atrakcyjnej kobiety. Nie widział, nie przebywał w jej
towarzystwie. Chyba od czasu tańców i późniejszych zabaw ze swą nauczycielką.
W końcu
jednak ich ciała zetknęły się ze sobą. Jej miękkość, zapach włosów, perfum
rozpalały go. Wciąż w głowie siedziało mu jednak coś…
- Jakie
interesy miałaś na myśli? – zapytał szeptem do ucha.
- O tym
wolałabym porozmawiać gdzie indziej, może w moim pokoju – odparła uśmiechnięta.
- Masz tu
pokój? – zapytał wyobrażając sobie interesujące rzeczy. Wiedział, że klub
dysponuje kilkoma pokojami.
- Musiałam
gdzieś spać, by doczekać się spotkania.
- Ale teraz
jeszcze nie planujesz iść spać? – zaszarżował.
- Teraz mam
ochotę na kilka przyjemnych spraw.
- Jakich? –
czuł, że wpada w jej sidła jak małe dziecko.
- O tym
dowiesz się, gdy zostaniemy sami, w cztery oczy.
Te słowa
wypowiedziane zmysłowym głosem rozbroiły go. To był najlepszy moment, gdy
alkohol uderzał do głowy, tak jak trzeba. Nie za słabo, ale i nie za mocno.
Dokładnie tyle, by poczuć się panem życia.
Patrzył jak
odrywa się od niego i wraca do stolika po torebkę. Po czym chwytając go za rękę,
rusza schodami w górę klubu. Zdążył obejrzeć się na chwilę, by wymienić
spojrzenia z kolegami.
Szli
kawałek korytarzem a on czuł jej ciepłą dłoń w swojej. Zatrzymali się przed
właściwymi drzwiami. Blondynka otworzyła je kluczem i oboje weszli do środka.
Wnętrze
było skromne, ale od razu wychwycił to co najważniejsze. Łóżko. Jakiś telewizor
na małym stoliku, mały barek.
Nie czekał,
rozpalony przytulił się do niej od tyłu. Rozczarowany poczuł, jak wyrywa się z
jego objęć. Może deprymująca była nie tyle sama ucieczka, ile fakt, że uczyniła
to dość silnie i zdecydowanie, jakby z góry odrzucając jego zamiary.
- Usiądź
sobie, bo pewnie zmęczyłeś się tańcem – wskazała krzesło a on z niechęcia, ale
posłusznie wypełnił polecenie.
- Myślałem,
że są bardziej wygodne miejsca na to by posiedzieć – zaatakował jeszcze raz
widząc, jak blondynka nalewa sobie z butelki jakiś koniak i rozsiada się
naprzeciwko niego.
- Wszystko
ma swoje miejsce i swój czas – na jej twarzy pojawił się kolejny wystudiowany
uśmiech, gdy siadała naprzeciwko niego prezentując swoje długie nogi. –
Widocznie ten, o którym myślisz, jeszcze nie nadszedł.
- To na co
nadszedł? – kiepsko rozumiał co się dzieje.
- Na to bym
wyraziła swój zachwyt twoja grą w ostatnich miesiącach a przede wszystkim we wczorajszym
finale.
- No… Ja
myślałem, że wyrazisz go trochę inaczej – i on uśmiechnął się bezczelnie.
- W każdy
sposób można go wyrazić. I w taki i w inny.
- Więc nie
jesteś aż tak zachwycona, jak mi się wydawało?
- Jestem –
zapewniła z uśmiechem. – Ale jestem także kibicem Polonii i psuje mi to nieco
humor.
- Taki
sport…
- No
właśnie… Sport… A żeby odnosić sukcesy, trzeba wielu pieniędzy, prawda?
- Do czego
zmierzasz? – może to alko, może coś innego. Ale pogubił się.
- Grasz w
kosza coraz lepiej, prawda? Rozwinąłeś swój talent ostatnimi czasy. I kończy ci
się kontrakt ze Stalą.
- Tak, to
prawda…
- Stal to
fajny klub, ale lokalny. Nie macie tu sponsorów, awans do drugiej ligi nic wam
nie daje. Zagracie tym samym składem, jeśli w ogóle. Bez szans na utrzymanie w
lidze.
- Te opcje
są niewiele warte – przerwała mu stanowczo. – I nie są to żadne opcje tak
naprawdę, to tylko czarowanie społeczności, bez szans na cokolwiek. Szukanie
cudu, ot co.
Sączyła
jakiś koniak. Wyglądała na prawdziwą damę z klasą. Nie mógł się skupić na tym
co mówi, wolał myśleć o czym innym.
- Jest
trochę racji w tym co mówisz – przyznał niechętnie. – Ale co ja mam z tym
wspólnego? I ty?
- To, że
przecież nie musisz całe życie tkwić w tym mieście, prawda? Stal nie musi
awansować do drugiej ligi, byś ty się w niej znalazł.
Milczał
przez chwilę, usiłując zrozumieć jej słowa.
- To oferta
transferowa? – zapytał w końcu.
- I to
konkretna – podkreśliła. – W przeciwieństwie do Stali, my mamy solidną bazę
sponsorską. Nasi koszykarze są opłacani lepiej a i po awansie pensje wzrosną. W
Stali gracie pół amatorsko na pensjach polskiego robotnika. W Polonii będzie
pięć do dziesięciu razy więcej.
- Jak to?
Coś koło dziesięciu tysięcy? Takie to w ekstraklasie…
- W
ekstraklasie gdzieniegdzie mają nieco wyższe, ale w drugiej lidze, tak jak u
nas nie będzie nigdzie – stwierdziła z wdziękiem.
Przełożyła
przy tym kunsztownie nogę z jednej na drugą. Drgnął. Widział już cos podobnego
kiedyś w jakimś filmie. Tyle, że tamta aktorka pokazała, że nie ma na sobie
majtek. Ta tutaj… Nie wiedział, bo starannie ukryła ten fakt. Ale zrobiła to o
wiele piękniej, niż tamta w filmie. Subtelniej i z wdziękiem.
- Ale
jeszcze nie awansowaliście – rzucił kontrargument.
- To jest
druga sprawa – kiwnęła głową. – Awansujemy w niedzielę. Jeśli rzecz jasna
wygramy.
- Tak
sądzę, przecież to sport – uśmiechnęła się dwuznacznie. – A w sporcie czasem i
najlepsi zawodzą.
Milczał
przez chwilę. Jej słowa, stawały się coraz bardziej zrozumiałe. Ale nie było
konkretów.
- Co zatem
proponujesz? – zapytał.
- Proponuję
ci na wstępie dziesięć tysięcy – pochyliła się lekko ku niemu, tak, że znów
dobitniej poczuł jej zmysłowy zapach. – Powiedzmy w formie podziękowania za
zgodę na podpisanie kontraktu przed nowym sezonem.
- I to
tyle?
- Te
dziesięć tysięcy zostanie wypłacone oczywiście pod tym warunkiem, że Polonia
awansuje do drugiej ligi – uściśliła.
Poruszył się
nerwowo. To było… Ryzykowne i poniżające. Nie tak miał rozpoczynać przygodę z
poważnym sportem.
- Przemyśl
to co powiedziałam – usłyszał. – Nawet jeśli Stal wejdzie, to i tak zostaniesz
z pensją w wysokości dwóch tysięcy. Jeśli pojawi się jakiś pseudo sponsor z
dupy, to jego pieniądze pójdą w pierwszej kolejności na opłacenie jakiejś
gwiazdeczki z Ameryki, którą wasi działacze mogliby zakontraktować. W przypadku
twoim i twoich kolegów, nic się nie zmieni. Co najwyżej jakieś drobne premie po
wygranych meczach. A te wygrane mecze, Stal w tych warunkach kadrowych będzie
liczyć na palcach.
Miała sporo
słuszności. Duże ryzyko z jednej strony z mocny kontrakt i świetna zaliczka na
dzień dobry, z drugiej.
- Nie mogę
podjąć decyzji tak od razu – rzucił w końcu.
- Nie
spieszy mi się – kiwnęła głowa. – Zostaję tu do niedzieli, wtedy muszę być już
w Lesznie. Więc dajmy sobie czas do tego terminu. Najlepiej do soboty, by było
wszystko jasne. Przecież w niedzielę rano sam nie będziesz już mieć czasu.
- Teraz też
mam średnio. Jutro wyjeżdżam poza miasto do takiego ośrodka, Antonówka, mamy
tam spóźnioną studniówkę – wyjaśnił.
- Żaden
problem – uśmiechnęła się. – Fajna pogoda, mogę pojechać i ja.
- W roli
osoby towarzyszącej? – zapytał z uśmieszkiem.
- Jeśli
życzyłbyś sobie takiej – spojrzała badawczo.
Westchnął
lekko. Musiałby na szybko odprawić Klaudię a to nie było najprostsze.
- To
wszystko na dziś – przerwała jego natłok myśli. – Idę spać. Przemyśl to sobie.
Wypędzała
go. Takie odniósł wrażenie. Poczuł się rozczarowany, ale nie chciał robić z
siebie idioty. Chociaż…
- A nie
masz jeszcze w zanadrzu jakichś innych przekonujących środków? – znów spojrzał
na nią bezczelnym wzrokiem, stojąc praktycznie w drzwiach.
- Kochany,
ja mam mnóstwo środków do przekonywania opornych – jej uśmiech wskazywał na
zdecydowanie i pewność siebie. – Najpierw jednak muszę wiedzieć, czy zdradzanie
swoich walorów ma jakikolwiek sens.
Kurde, była
naprawdę śliczna. Czy faktycznie nic z tego nie będzie? Czy nie da się, tak
nic…
- Nawet nie
wiem jak masz na imię – przypomniał sobie nagle.
- Nie było
ci do niczego potrzebne przy stoliku, przy tańcu, gdy szliśmy do pokoju… A
teraz jest? – spojrzała kpiąco.
- Mimo
wszystko wolałbym ci jakoś nazywać.
- Mów mi
zatem Słowianka – wygłosiła najzupełniej poważnie.
- Tak mam
ci mówić przy kolegach w Antonówku?
- Tak,
zobaczysz, że im się spodoba – zrobiła krok, zmuszając go, by wycofał się na
korytarz. – Pa.
Ostatnie
słowo zabrzmiało dość czule i namiętnie a w parze z nim poszedł przesłany w
powietrze buziak. Filipowi, mimo wszystko, zrobiło się raźniej na duszy.
- No
przecież miałaś być dziwką, więc muszę zobaczyć towar, nie? – odpowiedział
podobnym tonem Daniel.
No miała.
Ale to nie działało tak, jakby tego pragnęła. Jednak w głowie wciąż tkwiła
oczywista świadomość, że klientem oglądającym jej wdzięki był jej własny mąż. A
akcja działa się w sypialni. To nie były te emocje, co w fantazjach, snach…
Ale przecież
sama na to nalegała.
- Może coś
szczególnie chcesz zobaczyć? – zapytała życzliwie wchodząc w schemat.
- Tak,
odwróć się – a gdy posłusznie wypełniła życzenie „klienta”, usłyszała kolejne.
– Rozchyl grzecznie pośladki, chcę zobaczyć co tam chowasz.
Mimo, że
przez te trzynaście lat, widział jej ciało z najdrobniejszymi szczegółami z
pewnością ponad tysiąc razy, wciąż miała lekkie opory, przed jego wzrokiem
lustrującym wybrane miejsca. Choćby takie jak to.
A jeszcze
bardziej krępowały ją jego pieszczoty właśnie tam. Gdy przejeżdżał palcem przez
całą przestrzeń między pośladkami a potem z sekundy, na sekundę koncentrował
się na jej wejściu analnym. Owszem, z jednej strony przyjemne, momentami nawet
bardzo. Z drugiej zawstydzające.
- Daniel… -
mruknęła, gdy poczuła jak jego palec zaczyna wwiercać się w otwór.
- Tam też
muszę sprawdzić, jak kupuję, to kupuję – stwierdził autorytatywnie. – Ale
widzę, że cię jednak cała ta sytuacja nie kręci.
Westchnęła
lekko. Co miała odpowiedzieć własnemu mężowi? Że jednak ta krępująca,
upodlająca, ale tak samo rozkoszna fantazja o byciu kurwą chociaż na pół
godziny, może sprawdzić się tylko wtedy, gdy zamiast niego stanie tu na
przykład sąsiad z naprzeciwka?
- Dobra,
nic z tego nie będzie – chyba wyczuł jej nastawienie i strzelił lekkiego
klapsa. – Siadaj i chwal się postępami.
- Nie ma żadnych
postępów – odpowiedziała nieco zrezygnowana siadając przed komputerem. Na
monitorze zobaczyła swój własny profil na jednym z portali erotycznych. Profil
z fałszywymi danymi, to znaczy tymi, które nie pozwoliłyby jakiemuś czujnemu
obserwatorowi na powiązanie ekskluzywnej prostytutki z bogobojną nauczycielką.
Podała swe
imię i województwo. Miasta już nie. Wiek… Z czystym sumieniem odmłodziła się o
dwa lata. No i profilowe fotki, nie pokazujące oczywiście twarzy, tylko jej
ciało z reguły od pasa w dół. Ciało, na którym miała majtki i czasami samonośne
pończochy. Żadnych nagich tyłków, czy coś.
- Nic dziwnego,
skoro podałaś cenę tysiąca złotych za godzinę – uśmiechnął się Daniel.
- Przecież
to był twój wymysł – spojrzała na niego pobłażliwie. – Po to, by na starcie
odtrącić jakichś takich…
- Chodziło
o to, by tych ofert nie było zbyt wiele – sprostował. – W przeciwnym razie,
byśmy się trochę zagalopowali.
- A teraz
nie robimy tego? – zapytała, patrząc na męża.
No bo
fantazje fantazjami, ale rzeczywistość… Sama nie wiedziała, czy by to
udźwignęła. Bo rozmyślać o tym, jak na pół godziny, czy godzinę, staje się
własnością jakiegoś zupełnie obcego mężczyzny było podniecające, ale
doprowadzić do tego na żywo? Była konserwatystką ze zboczonymi myślami, Daniel
zasadniczo tak samo. I on się wahał.
- Wcale nie
pozostaje – zaprotestowała. – Wcale nie musimy z niej korzystać.
- No nie,
ale… Skoro… A zresztą, czy to nie jest ciekawsze, niż jakieś tam umawianie się
z góry?
- Jest
ciekawsze, jest intrygujące – wysiliła się na uśmiech. – Ale przecież nie
konieczne.
- Łapiesz
za słówka. Sama dzisiaj zaczęłaś, prawda?
- Tak,
zaczęłam – przyznała ostrożnie. – Napisałam na tablicy, tak jak sobie tego
życzyłeś.
- No
widzisz – ucieszył się Daniel a Kamila spojrzała na niego jak zwykle z lekkim
dystansem. – Było to takie trudne? A przecież droga do rozwikłania zagadki jest
długa.
- Nie jest
długa, jest dość trudna, ale nie niemożliwa.
- No tak,
ale powiedz… Rozwiązałabyś sama? A tak, to przynajmniej masz pewność, że jeśli
ktoś trafi, to będzie to jakiś mózg.
- Nieźle to
wymyśliłeś – przyznała. – Za to cię cenie. Czasami – dodała z lekkim
uśmieszkiem. Była wyluzowana. Faktycznie, rozwiązanie zagadki Daniela wymagało
pewnej bystrości umysłu.
- No to co
napisałaś konkretnie? I jak to wyjaśniłaś?
- Napisałam
na tablicy… Ps 23/4 7/24 P 10. Jedno pod drugim, tak jak chciałeś. I
przekazałam uczniom, że na czyjąś prośbę, mogą to sobie rozwiązać na studniówce
i ten, kto to uczyni załapie się na niezłą nagrodę, bliżej mi nieznaną –
położyła nacisk na ostatnie słowa.
- No i
uśmiali się trochę, podpytali a chwilę później pewnie zapomnieli.
- Więc tym
bardziej szanse na to są mizerne. Czyli masz przed sobą milutką imprezę z małym
dreszczykiem emocji.
- Nie takim
małym, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że, jak powiedziałeś, to samo rozpiszesz
swoim juniorom na tablicy podczas zajęć a do tego…
- Nie
napiszę. Nie sądzę, by któryś z nich to rozwiązał, zresztą to byłaby chyba
przesada. Już twoja grupa ma większe szanse powodzenia.
- A do
tego… - powtórzyła Kamila. – Nie podoba mi się skład imprezy, że tak powiem… I
wiesz o co mi chodzi.
- Z
pewnością o niektóre osoby. Acz nazwisk nie znam.
- Nie
udawaj. Pomijając jedną panią, to na przykład… No nie powiem, że nie lubię
Dominiki, bo lubię, ale średnio uśmiecha mi się to, że będzie miała sporo
czasu, by przebywać w towarzystwie jednego faceta, na którego wyraźnie leci –
spojrzała przenikliwym wzrokiem na rozszerzającą się w uśmiechu twarz męża.
- Powinnaś
się cieszyć, że niektórzy faceci są tak rozchwytywani a jednak wybrali inne
panie i są im wierni cały czas. Poza tym, wymieniona panna, chyba jeszcze
bardziej leci na swoja koleżankę, niż na jej męża, czyż nie?
- Chyba
nie. W każdym razie, jestem trochę sceptycznie nastawiona do tego, co się w
twojej głowie już tam rodzi – oznajmiła, czując jednak, że jej słowa nie brzmią
zbyt pewnie.
- No dobra,
poczekamy i zobaczymy – wymijająco odparł Daniel. - A w tym czasie możesz
wybrać pozycję na dziś.
- Pozycja
na dziś jest taka, że zawijam się w kołdrę i zasypiam – ledwo powstrzymała się
przed tym, by niczym mała dziewczynka pokazać mu język.
Rozdział 2. Dziewczyna hiphopowca.
Dwa lata
temu czuła się tu jakoś sympatyczniej. Teraz nie potrafiła złapać klimatu.
Chociaż wszystko było tak samo. Pogoda, słońce, licealiści, licealistki, grono
nauczycielskie, domki, plaża…
Uczniów na
razie było niewielu. Z uwagi na niewielką odległość do miasta, zjeżdżali tu
swobodnie. Pierwsi zameldowali się od razu, w piątek rano. Inni po południu,
czy wieczorem. Reszta miała zjawić się dopiero w sobotę. Powodów było kilka,
przede wszystkim ograniczona ilość domków a poza tym, niektórzy jeszcze woleli
spędzić te dodatkowe godziny wolnego czasu w domu, by solidniej przygotować się
do ostatnich egzaminów maturalnych.
Ona sama
przyjechała dopiero po południu. Miała swoje obowiązki, to przede wszystkim.
Zresztą, nie wszystkie wypełniła. Resztą mieli zająć się rodzice, na których
barki spadła opieka nad bliźniakami. Na szczęście Mieszko i Oliwia lubili
przebywać w towarzystwie dziadków.
Ośrodek
dysponował kilkudziesięcioma niewielkimi domkami wypoczynkowymi i jednym
większym który dałoby się określić hotelem. Grono pedagogiczne zarezerwowało
sobie pokoje w dużym, licealiści rozlokowali się w małych.
Daniel,
ledwo co przyjechał i od razu zwinął się w kierunku jedynego to boiska piłkarskiego.
Klub wykorzystał termin, by zorganizować małe zgrupowanie dla juniorskiej
drużyny klubu i zadanie poprowadzenia zajęć spadło na barki Daniela. Zareagował
jak zwykle w takich przypadkach. Z entuzjazmem. Po przyjeździe na miejsce
rozejrzał się po pokoju i pięć minut później już go nie było.
Plus taki,
że jeżeli Dominika chciała przebywać z nim sam na sam, miała utrudnione
zadanie. Chociaż nie, nie widziała jej jeszcze. Widocznie nie przyjechała,
zresztą sama ze względu na jakieś sprawy rodzinne miała podjąć decyzję w
ostatniej chwili.
Na chwilę
zamyśliła się nad Dominiką. Sympatyczna koleżanka a to co razem przeżyły w
Bułgarii z pewnością scaliło ich przyjaźń. Tylko z pozoru dziwną, jeśli wziąć
pod uwagę, że wysoka, ni to blondynka, ni szatynka, jeszcze nie tak dawno była
jej uczennicą. W każdym razie już wtedy Daniel wpadł jej w oko a potem… Potem
była ta sprawa z numerem, który wyciął jej mąż, aranżując własne porwanie. I
okazało się, że Dominika rzadko, bo rzadko, ale jednak utrzymuje jakieś kontakty
z nim.
Zasadniczo
Kamila nigdy nie była specjalnie zazdrosna o Daniela, bo ten nigdy nie dawał
jej powodów do tego. Był wzorem wierności, nie musiał tak naprawdę niczego
przysięgać. Nie zdradzał jej i była tego pewna. To wynikało z jego postawy, z jego
charakteru, osobowości. Widziała jak reaguje na widok innych pań, nawet tych,
które ona sama uważała za atrakcyjne. Jak reaguje na nie Daniel, lub raczej,
jak nie reaguje. Omijając je obojętnym wzrokiem.
Ale w tej
sprawie z Dominiką mogło być inaczej. Ją traktował jakby inaczej. Wiedziała, że
lubi ją. I w jakichś rozmowach o młodej historyczce rzucał delikatne sugestie.
Choć po prawdzie te sugestie tyczyły się bardziej jej, Kamili, niż jego samego.
Tak jak wczoraj wieczorem.
Pytanie na
weekend było jedno. Skoro i dla niej i dla Daniela, Dominika była kimś
pozytywnym, to czy… Nie, nie, nie… Nie ma co myśleć o jakichś pierdołach. Nie,
nie… Co za głupoty. Czas zrobić coś z wolnym czasem.
Nie miała
większej ochoty na przesiadywanie w swym pokoju, ruszyła więc w dół. Bar też
odpadał, bo obiad zdążyła zjeść w domu. Zaczepiana czasem przez nieliczne
jeszcze koleżanki ruszyła samotnie w kierunku plaży.
Zastanawiała
się nad kąpielą. Był środek maja i ciepło, ale nie aż tak jak lubiła. Zresztą
widziała, że bardzo niewiele osób korzystało z wody, w zasadzie tuż nad taflą
jeziora rozłożyła się grupka kilku osób i to wszystko. Trochę krępowała się tak
sama rozkładać się z kocykiem i paradować w stroju kąpielowym samotnie, gdzieś
dalej.
Włóczyła
się wolnym krokiem po piasku i trawie, rozmyślając o kilku rzeczach, gdy nagle
dobiegł ją jakiś cichy szmer.
- Dzień
dobry – usłyszała za sobą swobodny głos Adriana. – Chciałem się poskarżyć na
swoją dziewczynę.
- Aaaach… A
co masz jej do zarzucenia? – nie zatrybiła na początku.
- Przede
wszystkim to, że ulokowała się w domku dla nauczycieli a nie w moim – skrzywił
twarz, drapiąc się po głowie.
- Wybacz mi
to, proszę – zażartowała. – Myślę, że gdyby dyrektor zobaczył, że nocuję w
twoim domku, padłby na zawał a chyba lubisz go i nie życzysz mu tego, prawda?
- Dość
porządny człowiek, nie powiem – zgodził się. – Ale zrozumiałby to. W końcu
para… - rozłożył bezradnie ręce.
- Adrian,
wiesz, ile musiałam przejść, by się na to zgodził? – wiedziała, że chłopak
żartuje, ale postanowił wytoczyć argument poważnego kalibru.
- Nie
chciał się zgodzić. No, nie tak wprost, ale jednak delikatnie dawał do
zrozumienia, żebym zrezygnowała z tego pomysłu.
- Naprawdę
tyle pani dla mnie zrobiła? – zmarszczył brwi, przyjmując nieco poważniejszy
wyraz twarzy.
- Naprawdę,
nie kłamię.
- Nigdy nie
posądziłbym pani o kłamstwo. Ale skoro tak się pani poświęciła, to czuję się w
obowiązku uczynić to samo. Niech pani prosi o co chce! – zapewnił gorąco, choć
rzecz jasna z lekka żartobliwym tonem.
- A co
oferujesz? – i ona zeszła z poważniejszego tonu.
- Swoje
towarzystwo. Wycieczkę po plaży, albo na tamtą górkę – wskazał palcem przed
siebie. – Na pewno jest stamtąd fajny widok na cały ośrodek.
Zgodziła
się. Nie dla widoków, ile z powodu jego towarzystwa, które w tym momencie
odpowiadało jej bardziej, niż kółko koleżanek w wieku przedemerytalnym, albo
nawet i nie, ale w większości niespecjalnie jej odpowiadających.
Niewymuszenie
gaworząc o wszystkim i o niczym przeszli kilkaset metrów, wzdłuż plaży a potem
wspinając się na niezbyt wielkie wzniesienie. Brnąc wśród niewielkich krzaczków
i innego rodzaju zieleniny, dotarli nad krawędź. Pod nimi opadało w dół raczej
łagodne urwisko a oni mogli sobie popatrzeć na większą cześć ośrodka z
wysokości kilkunastu metrów. Jezioro widoczne niemal w całości, jak i wiele
znajdujących się w zasięgu wzroku domków, włącznie z otaczającym ośrodek
laskiem tworzyło całkiem sympatyczny klimat.
- Nie,
żebym coś… Ale tam za laskiem jest taki ośrodek, w sensie domek… - zaplątał się
nieco Adrian z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
- Wiem
doskonale co to za domek – przerwała mu, dobrze rozumiejąc sugestię.
- To
„Dolina zła” – uzupełnił. – Dziwna nazwa jak na taki przybytek, ale ja się nie
znam na marketingu, więc nie komentuję.
- Wszystko
gra, ludzie, którzy korzystają z tego typu przybytków, są z reguły źli –
wypaliła bezceremonialnie.
- Może
usiądziemy i popatrzymy sobie? – Adrian zmienił temat i usiadł na krawędzi,
spuszczając nogi w dół. Zjazd był łagodny, więc nie było żadnego
niebezpieczeństwa. Kamila po chwili zastanowienia poszła jego śladem.
- Będziemy
sobie tylko patrzeć? Jak zakochani? – spojrzała na niego zawadiacko.
- A jest
pani zakochana? – podchwycił.
- Jasne… -
spojrzała z zawadiackim uśmiechem a potem… - Już od trzynastu lat, jakoś tak. A
ty nie?
- Nie no,
ja przecież poznałem panią dopiero w dwa lata temu – uśmiechnął się zaczepnie.
- Ach… -
kiwnęła głową, nie wiedząc jak to odebrać i jak skomentować. Z jednej strony
peszyło ją poruszanie ogólnych tematów damsko-męskich w gronie uczniowskim, z
drugiej coś ją kusiło, by ciągnąć go dalej.
Tak po
prawdzie, to było konkretne „coś”. Z jakiegoś powodu chciała dowiedzieć się,
czy te plotki, jakiegoś rodzaju zasłyszane krótkie wypowiedzi na temat jego
życia uczuciowego są prawdziwe. Naprawdę ją to ciekawiło.
- Nie no,
na poważnie mówiąc, nie mam dziewczyny i tyle – wzruszył ramionami.
- Zawsze
musi być jakiś powód – drążyła temat.
-
Oczywiście. A jaki jest powód tego, że tak interesuje panią mój stan cywilny? –
zastrzelił ją z lekka.
- Ach… -
uśmiechnęła się wymuszenie, aby nie dać mu satysfakcji z tytułu zepchnięcia
swej nauczycielki do defensywy. – Dlaczego uważasz, że mnie tak interesuje?
Pytam tylko delikatnie.
- No
dobrze… Po prostu nie trafiłem jeszcze na żadną Izoldę, Oleńkę, Helenę,
kogokolwiek… - uśmiechnął się zaczepnie wymieniając kilka imion z klasyki
literatury.
- I to jest
ten powód? Czekasz na miłość jedyną?
- Skądże –
zaprzeczyła. – Tylko wydajesz się być odosobnionym przypadkiem, bo raczej inni
nie mają skrupułów z zawieraniem szybkich znajomości, niekoniecznie czekając na
królewnę.
- Być może
– wzruszył ramionami. – Ale nie zamierzam łamać postanowień.
Milczeli
przez chwilę patrząc z wysokości na ośrodek. Słońce powoli zmierzało ku
widnokręgowi, ale grzało jeszcze nieźle. Kamila analizowała to co usłyszała,
sama nie wiedząc czemu. Wiedziała już coś a ciągle brakowało jej tego…
- Piękne
widoki – przerwał ciszę Adrian. – W mieście nie ma żadnych takich punktów, w
góry nie jeżdżę, więc nie widziałem jeszcze takie czegoś.
- Oj, ty
wielu rzeczy jeszcze nie widziałeś – skomentowała go zaczepnie.
- Być może
– zgodził się uśmiechnięty, w lot pojmując zaczepkę nauczycielki. – Dlatego nic
nie stoi na przeszkodzie, by pokazała mi je moja partnerka.
- A tak… -
drgnęła nieco zaskoczona tą ripostą. – A co takiego chciałbyś zobaczyć, hm…? –
posłała mu nauczycielskie spojrzenie, mające na celu go zdeprymować, ale nie
wyszło jej to.
- Na
przykład pani ładne nogi w całej okazałości.
Znów się
zdziwiła. Odwagi mu nie brakowało…
- Skoro nie
widziałeś ich w całej okazałości, to skąd wiesz, że są ładne? – urwałaby
rozmowę chyba z każdym innym uczniem, ale Adrian… Zawsze miał u niej plusy a
jeszcze teraz, gdy w ostatnich dniach mieli trochę więcej czasu na rozmowy
prywatne… Uznała, że odrobina frywolności jej nie zaszkodzi.
- Z
pewnością są ładne, to nie ulega wątpliwości. Choćby dlatego, że należą do pani
– odpowiedział poważnie, acz delikatny uśmiech wciąż rozjaśniał jego twarz.
- Obawiam
się Adrianie, że rozmowa schodzi na niepożądany tor – również wysiliła się na
uśmiech.
- Przecież
to zwykłe rozmowy pary zakochanych… - uśmiechnął się szerzej. – Poza tym pani
mnie molestuje – oskarżył ją perfidnie.
- Wiec
skoro ja zaczęłam, to i ja kończę, dobrze? – miał w sobie ten chłopak coś, co
sprawiało, że pomimo nie do końca przyzwoitych tematów, można było je
potraktować luźno.
- No
jeszcze wypominaj swojej dziewczynie wiek…
- Też mi
dziewczyna, co nawet nóg nie chce pokazać…
- Skoro
jesteś taki konserwatywny, to powinieneś to docenić – rzuciła kolejne zaczepne
spojrzenie.
- A skąd
pani wie, że jestem?
- Twoje
podejście do związków mi to zasugerowało. Wynika z tego, że jesteś staroświecki
nieco, to są także nauki Kościoła…
- Nie, nie
– zaprzeczył. – Konserwatyzm tak, ale Kościoła raczej do tego nie mieszam, nie
jest mi do niczego potrzebny.
- Jesteś
niewierzący?
-
Określiłbym się jako agnostyk. Samego Kościoła nie potrzebuję, ale nie atakuję go,
jak teraz jest moda na to, różnych lewackich organizacji, czy innych pseudo
historyków. Jak widzę takie spory w internecie na przykład, to staram się
wyważyć i z reguły staję po stronie Kościoła, przynajmniej jeśli chodzi o jego
historię, bo dogmaty mnie specjalnie nie interesują.
- Często
się bawisz w te spory? – zapytała z zainteresowaniem.
- Lubię
posiedzieć na jednym forum, czy drugim. Na jakichś profilach facebookowych.
Zawsze reaguję, gdy ktoś wygłasza jakieś durne głupoty z historii Kościoła, o
jego rzekomych ludobójstwach, czy coś.
- A jakie
są to głupoty?
- Różne. A
pani jest wierząca?
- Uhm,
czyli ja agnostyk będę bronił Kościoła a pani, wierząca będzie go atakować? –
roześmiał się cicho.
- Mam być
adwokatem diabła? – uśmiechnęła się i ona. – Ale ja nie znam historii tak
dobrze, przynajmniej jeśli chodzi o szczegóły. Mój mąż jest hobbystą, wie o tym
dużo więcej, siłą rzeczy opowiadał mi różne rzeczy. Ale nie na tyle, bym miała
uchodzić za znawczynię, albo chociaż ogarniętą w temacie.
- Musi mi
pani zatem wierzyć na słowo.
- No to z
jakimi kłamstwami spotykasz się w sieci?
- Wieloma
różnymi. Na przykład, trybunał inkwizycyjny jako organizacja ludobójcza, to
samo jeśli chodzi o krucjaty bliskowschodnie, czy konkwistę. Oskarżanie Piusa
XII o sprzyjanie Hitlerowi. I szereg innych, bo czasem wychodzą i inne
pojedyncze zarzuty, które nie mają pokrycia w faktach, albo po w ogóle są
ordynarnymi kłamstwami.
- No to
słucham waćpana… Obalaj je – rozsiadła się wygodnie, podciągając kolana pod
brodę, niczym nastolatka i z zainteresowaniem spoglądając na rozmówcę..
Ten
zachował się dość podobnie, przyjmując bardziej luźną pozycję i bardziej
zwracając ku nauczycielce. Adrian miał na sobie krótkie spodenki, więc mogła
widzieć jego nogi, to jest łydki i jakąś część ud. Zerknęła dyskretnie. Zawsze
lubiła tą część męskiego ciała. I oględziny wypadły korzystnie. Jego nogi
wyglądały całkiem fajnie. Zbudowane, ale bez przesady. Kształty w połączeniu z
przyzwoitą, szczególnie o tej porze roku, opalenizną sprawiały sympatyczne
wrażenie.
- Proszę
bardzo… - zaczął. - Inkwizycja dzisiaj byłaby rzecz jasna instytucją zupełnie
nieprzydatną i niepotrzebną, ale w czasach średniowiecznych spełniała swoja rolę
w cementowaniu państw jednorodnych etnicznie i religijnie. Wbrew obiegowej
opinii z reguły nie stosowała tortur, te wszystkie piękne obrazki w sieci, to
machiny sądów świeckich a nie religijnych, taka sytuacja… Dodatkowo w sądach
inkwizycyjnych, oskarżony mógł liczyć na pomoc adwokata, co nie miało miejsca w
sądach świeckich. No i wreszcie liczby, bo to jest zawsze najbardziej gorące…
- Różne są
– przyznała Kamila.
- Da się
policzyć, tak z grubsza liczbę wyroków śmierci wydanych przez trybunały hiszpańskie
w szesnastym i siedemnastym wieku. To jest maksymalnie trzy tysiące siedemset
wyroków. Nie wiadomo zresztą ile z nich wykonano a ile nie, bo sporo zostało
wydanych zaocznie. Co do Inkwizycji papieskiej, to tu trudno ustalić konkretną
liczbę, ale nie była ona wiele większa. Stąd można przyjąć, że cała liczba osób
skazanych na śmierć raczej nie przekracza dziesięciu tysięcy.
- To wciąż
sporo.
- Na
przestrzeni paru setek lat? No, ale niech będzie… Sporo z naszego punktu
widzenia. W tamtym okresie nie byłaby to wielka liczba, zważywszy na fakt, że
na stos szli zatwardziali heretycy a więc wrogowie państwa i zwykli rozbójnicy,
na przykłada banda Dulcina, który był heretykiem wyjętym spod prawa i łupił
zwykłych mieszkańców. Rzecz jasna, była w tym gronie z pewnością niemała liczba
ludzi, którzy na stos nie zasłużyli i to jest chyba jedyny cień, jaki może
spaść na Inkwizycję. A co do liczb jeszcze jedno, bo często takie zarzuty
kieruje lewactwo zachwalające komunę. Otóż Inkwizycja wydała, jak powiedziałem,
maksymalnie dziesięć tysięcy wyroków śmierci w ciągu siedmiuset lat istnienia,
podczas, gdy w pierwszym okresie PRLu, za rządów Bieruta, posłano do piachu
kilka razy większą grupę Akowców, członków NSZ, WiN, NIE i innych patriotów,
często zresztą bez żadnego sądu. Tak więc jakie jest porównanie między jednym a
drugim? – zapytał retorycznie na koniec wywodu.
- Ładnie –
pochwaliła go ostrożnie. – No to leć dalej.
-
Inkwizycja nie była zatem żadnym organem ludobójczym, tak jak znamion
ludobójstwa nie nosiły też krucjaty, czy konkwista. W zasadzie co do krucjat,
to należałoby je podzielić na bliskowschodnie, czyli te najpopularniejsze, jak
i północne. No i powiedzmy, ze w przypadku tych drugich, jest się do czego
przyczepić, tutaj Kościół na pewno nie będzie taki święty. Krew ofiar tych
krucjat, w niemałej części spada na barki Kościoła. Ale to wciąż nie było żadne
ludobójstwo. To były wojny. Zwykłe wojny, jeżeli o wojnach da się powiedzieć,
że są czymś zwykłym. Chodzi mi po prostu o to, że takich wojen w historii ludzkości
były setki a w zasadzie tysiące.
- Wojny w
imię religii? To nie brzmi usprawiedliwiająco dla tych wojen.
- Nie
brzmi. Dla nas – podkreślił Adrian. – Ale w tamtych czasach, inna była
mentalność człowieka. I w zasadzie na tym powinniśmy skończyć porównywanie
dzisiejszej oceny wojen religijnych do ówczesnych realiów. Bo wtedy była to
normalka. Inna sprawa, że Kościół jako powiernik nauk chrystusowych powinien
mieć to na uwadze.
- Niech się
pani nie śmieje, po prostu stoczyłem trochę tych dyskusji w internecie i język
mi się wyrobił – uśmiechnął się nieco defensywnie.
- Wcale się
nie śmieję z ciebie. Czaruj dalej swoją dziewczynę krucjatami bliskowschodnimi
i konkwistą, proszę bardzo…
- No to
czaruję, proszę bardzo… To samo można powiedzieć o tych bliskowschodnich, to
znaczy, że nie było to żadne ludobójstwo, tylko po prostu wojna. Wojna, która
miała różne przyczyny i pobudki. Bo papież Urban, który ogłosił ideę krucjaty
podczas synodu w Clermont miał swoje powody, był zresztą trochę podjudzony
przez cesarza Bizancjum Aleksego Komnena. Chłopi, którzy poszli na wyprawę
ludową mieli swoje pobudki a rycerze walczyli o swoje. Byli wśród nich i bardzo
żarliwi katolicy a byli także tacy, którzy przede wszystkim szli po łupy. No i
wprawdzie wyprawa ludowa, szczególnie ta prowadzona przez dwóch Niemców
dopuściła się szeregu przestępstw i morderstw, to jednak ona nie przekroczyła
nawet Dunaju, wiec trudno uznać ją za Krucjatę. Uczynili to dopiero Walter Bez
Mienia i Piotr Pustelnik, ale skończyli parę mil na drugim brzegu Bosforu. Tam,
pod Civetot dopadli ich Turkowie i wybili niemal do nogi.
- Tak,
wiem, co innego krucjata rycerska – popisała się wreszcie jakąś wiedzą.
-
Dokładnie. Tą prowadzili rycerze różnego kalibru, jak przykładowo bardzo
cnotliwy Gotfryd z Bouliion i bardzo rozrywkowy Boemund z Tarentu. I jeszcze
inni. No i ta krucjata, już żadnych takich okrutnych czynów się nie dopuściła,
poza samym finałem, czyli rzezią Jerozolimy.
- Tam
zginęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi, tak?
- Tak, przy
czym rozpiętość jest różna. Arabskie źródła utrzymywały, że było osiemdziesiąt
tysięcy trupów, inne, że czterdzieści, jeszcze inne mówią, że te liczby są
przesadzone i skończyło się na dziesięciu tysiącach ofiar.
- No, to
rzeczywiście pryszcz – zakpiła lekko.
- Tak, to
nie jest pryszcz- podłapał rzecz jasna ironię. – Ale to był zasadniczo jedyny
taki przypadek. Często daje się porównanie Saladyna, który niespełna sto lat
później odebrał Krzyżowcom Jerozolimę i darował mieszkańcom życie. Tylko, że
nie jest to cała prawda. Saladyn był zbankrutowany i gwałtownie potrzebował
pieniędzy. Uznał, że lepiej wyjdzie na tym, jeżeli zbierze okup od chrześcijan.
Ustalił bardzo wysoką kwotę okupu i tych, których było stać na zapłacenie,
faktycznie puścił wolno. Reszta jednak poszła w niewolę a nie jestem jakoś
wybitnie przekonany, czy niewola u Saracenów była jakimś szczęśliwszym
rozwiązaniem, niż śmierć. Kilkanaście tysięcy chrześcijan trafiło na targi niewolników
i jeszcze nigdy w historii, niewolnika nie dało się kupić w Egipcie, czy
gdziekolwiek indziej, tak tanio.
- Czyli dla
ciebie ta krucjata… To nie było nic takiego?
- Nie było.
To wojna, po prostu. Taka sama, jak wcześniej, gdy muzułmanie podchodzili pod
Konstantynopol, czy od drugiej strony atakowali Hiszpanię, wdzierając się w
głąb Francji. Jakoś islamowi nie zarzuca się tego, że był religią agresywną,
niszczącą chrześcijaństwo, zabijającą europejczyków i tak dalej… Dziwnym trafem
wspomina się o rzezi Jerozolimy, ale o tym, że muzułmanie robili to samo, gdy
przekraczali Pireneje, już nie. Na przykład w Narbonne, po zdobyciu miasta
wymordowali wszystkich mieszkańców. To było prawie czterysta lat przed pierwszą
krucjatą.
- A druga
strona świata? Konkwista?
- Tak samo…
Wyprawa awanturnicza, która zakończyła się ujarzmieniem tubylców i zajęciem
sporych obszarów amerykańskich. Gdzie tu ludobójstwo?
- No nie
wiem… Ale trochę tych Indian zginęło, tak?
- Sporo.
Ale nie dlatego, że byli mordowani, tylko z powodu chorób. Hiszpanie przywlekli
je z Europy, oczywiście nie celowo. Jeśli chodzi o jakieś walki, bitwy, to
oczywiście Indianie ponosili śmierć, ale to jest naturalna konsekwencja wojen.
- A
zniszczenie cywilizacji?
- No
właśnie, to jest bardzo popularny zarzut – kiwnął głową. – Często się
przedstawia Azteków, czy Inków jako państwa rozwinięte i tak dalej. I poniekąd
słusznie, bo były. Ale jakoś dziwnym trafem pomija się fakt, że były to także
narody awanturnicze, które swą hegemonię uzyskały podbijając inne plemiona.
Mówi się, że Cortez był fałszywy i w Meksyku podburzał jedne plemiona przeciw
drugim, czyli Aztekom. A to bzdura, nikogo nie musiał podburzać. Aztekowie
podbijali wrogie im plemiona, zabijali ich, mordowali rytualnie w czasie swoich
świąt, czy to dorosłych, czy dzieci. Mordowali zresztą tysiącami. Inkowie w
kwestii wojen nie byli lepsi. Zresztą, gdy Pizarro dobijał do wybrzeży Peru, to
tam właśnie kończyła się krwawa wojna domowa wewnątrz inkaskiego imperium.
Milczeli
przez chwilę. Adrian, by zaczerpnąć trochę tchu, Kamila, by pozbierać myśli.
Dała się wkręcić w temat. Nie przepadała jakoś wybitnie za historią, ale jednak
lubiła wiedzieć co i jak, dlatego nie raz i nie dwa, słuchała różnych
opowiastek Daniela. Teraz też z uwagą przysłuchiwała się wywodom swego ucznia.
- Dobry
jesteś. Dałabym ci z historii czwórkę, nie powiem – skrzywiła twarz w lekkim,
zawadiackim uśmiechu.
-
Obraziłbym się i zażądał poprawki – odpłacił pięknym za nadobne, pochylając
nieco swą twarz ku jej. – Na maturze dostałem dwie piątki. Szach, mat pani
profesor – pokiwał głową z zaczepnym wyrazem twarzy.
- Ładnie to
tak, szachować swoją dziewczynę?
- Szachuję,
bo nie lubię, jak podważa moją wiedzę.
Zadziwiała
ją jego postawa. Jego słowa zabrzmiały nieco buńczucznie, przed chwilą wygłosił
długie, niemal kazanie mocno podpierając się logiczną argumentacją, ale nie
wypowiadał się żadnym sugestywnym, autorytarnym tonem. Mówił naturalnie,
swobodnie, czasem nawet z pewnym dystansem. Gdzie, kto inny, opowiadałby z
piorunami w oczach, będąc gotowym niemal zginąć za obronę swoich tez.
- A czego
jeszcze nie lubisz u swojej dziewczyny? – dała się wciągnąć w lekki flirt.
- Jak musze
się do niej się zwracać per pani profesor, zamiast Kamilo – znów ten dystans w
głosie i uśmiech tego samego charakteru na twarzy.
- Myślisz, że to byłoby takie wychowawcze,
gdybym pozwoliła ci zwracać się do mnie w ten sposób na oczach innych uczniów i
nauczycieli?
- Myślę, że
w oficjalnych sytuacjach zwracałbym się do pani oficjalnie. A tak jak teraz… -
nie dokończył.
Zamilkła i
ona, wpatrując się w taflę jeziora pod nimi. Słońce przesunęło się bardziej na
zachód. Zerknęła na zegarek, była już prawie dziewiętnasta. Zaskoczył ją ten
fakt. Pozwoliła mu ukraść sobie sporo czasu. Rzecz jasna nie miała mu tego za
złe, bo była to lepsza opcja, niż koleżanki z pracy gadające o różnych smutach.
Ale…
- Zbieramy
się – postanowiła.
- Już? A
Pius XII?
- Opowiesz
innym razem, choćby jutro.
- Czyli
dzisiaj już nic nie będzie? – zapytał, gdy schodzili z wzniesienia w stronę
plaży.
- A co
miałoby być? – zapytała, dobrze wiedząc co miał na myśli.
- No… Jakaś
uroczysta kolacja zakochanych na przykład.
- Adrian –
skarciła go lekko wzrokiem. – Przeginasz trochę z tym wszystkim – miała trochę
racji. Oczywiście nie była tym zniesmaczona, ale nie chciała też pozwolić na
zbyt wielki luz swojemu, było, nie było, uczniowi.
- No to w
kosza pograć, albo pójść na imprezę do baru, jest już sporo maturzystów,
nauczyciele jacyś też pewnie będą. No i będzie jakaś grupa hiphopowa z naszego
liceum – dodał na końcu.
- Nie,
dziękuję – skrzywiła się lekko. W sumie nie pasowało jej bezczynne siedzenie w
pokoju, chociaż miała tam telewizor a dodatkowo wzięła ze sobą jakąś książkę.
Ale…
- Boi się
pani, że moje ego za bardzo urosłoby, gdybym tak luzacko pokazywał się z panią,
jako niby dziewczyną?
- Nie… -
zbił ją z tropu, bo faktycznie taki był powód. Po namyśle jednak postanowiła
nie ściemniać. – A jak to jest? Nie zachowywałbyś się tak?
- Lubię
pani towarzystwo i o to mi chodziło – wyjaśnił tak swobodnym tonem, aż poczuła
pewne zmieszanie.
- Lubisz
moje towarzystwo, bo pokazujesz się w towarzystwie starszej nauczycielki, jako
partnerki – spróbowała się odciąć, chyba trochę za ostro. Zrozumiała to o
sekundę za późno.
- Nie jest
tak… - westchnął a ona w jego oczach dostrzegła lekki zawód. Skrzywdziła go tym
osądem.
- No to jak
jest? – weszli na plażę.
- Już
powiedziałem, lubię pani towarzystwo – powtórzył. – Wolę przebywać z kimś, kto
ma coś do powiedzenia, niż z innymi. O czym będą gadać na imprezie? O tym, kto
się jutro nawali, albo jeszcze dzisiaj, o tym jak matury poszły, o
dziewczynach, o chłopakach i takie tam pierdoły. A z panią…
- Hm… Dzisiaj,
to ty się wykazywałeś a nie ja – odparła przytomnie.
- Dlatego
mój nikczemny plan polegał na tym, by wieczorem dać się pani wykazać – znów
uśmiechnął się z lekką defensywą.
- Nikczemny
jesteś – spojrzała z nieskrywaną sympatią i zaczepnym uśmiechem. – Ale jednak
spędzę wieczór w pokoju.
Już nie
oponował, nie zaproponował także swego towarzystwa. Zostawił sprawę w spokoju,
co bardzo jej odpowiadało.
Odprowadził
ją do dużego domu i pożegnał przed drzwiami wejściowymi. Wbiegła po schodach,
wkroczyła do swego pokoju i z ulgą usiadła na łóżku, rozmyślając co ciekawego
może wymyślić na ten wieczór.
- No i
jesteś – Filip zobaczył uśmiech na twarzy blondynki.
Zgodnie z
zapowiedzią pojawiła się w Antonówku. Nie w charakterze osoby towarzyszącej, ot
tak. Ale przecież brak jakiegoś oficjalnego statusu nie przeszkadzał Filipowi
patrzeć na nią pewnym siebie wzrokiem, gdy przechadzała się po swoim pokoju w
dużym domku.
- Mogłaś
zameldować się u mnie, Klaudia przyjdzie dopiero jutro – zagaił.
-
Zdecydowałeś się? – totalnie zignorowała temat.
- Hm… - od
razu domyślił się o co chodzi i poczuł chłód z powodu tak obcesowego
potraktowania jego propozycji, ale nie chciał jej tak łatwo ulegać. – Tak,
jestem zdecydowany, mogę spędzić noc tutaj.
- Skarbie…
- uśmiechnęła się uroczo. – Na takie profity trzeba sobie zasłużyć. A jeśli
czekasz cierpliwie na swoją dziewczynę, to…
- To
partnerka, nie dziewczyna – wyjaśnił spokojnie. – Mam czyste sumienie.
- Nie
wątpię, nie wątpię – skwitowała wybitnie ironicznym tonem. – No to raz jeszcze.
Jaka decyzja?
- To
poważna decyzja, jeszcze się waham.
Zastygł w
miejscu, gdy zobaczył jak Słowianka, rozstawiwszy torbę i walizkę, siada na
krześle zdejmując obuwie.
- No
dobrze, nie nalegam – odpowiedziała krótko.
- A pozwolę
się zapytać… Czy jestem jedynym koszykarzem w mojej drużynie, któremu złożyłaś
taką propozycję?
- Tajemnica
handlowa – roześmiała się bez skrępowania. – Niech cię to nie interesuje. Masz
konkretną propozycję i myśl tylko o niej a nie o tym, czy są inni kandydaci.
- Hm…
Twarda z ciebie negocjatorka - drgnął, widząc, jak guziki w cienkim sweterku
lecą w boki, odsłaniając coraz większa goliznę górnej części ciała pięknej
blondynki i jej stanik. Piersi miała całkiem duże. I w tym opakowaniu wydawały
się bardzo apetyczne. Mimo wieku. Poczuł, jak w spodenkach zaczyna robić się
gorąco.
- No więc i
ty się nie dziw, że odpowiedź dam jutro…
Przerwał,
bo ciśnienie skoczyło mu mocniej. Zobaczył jak blondynka wsuwa swe dłonie pod
spódniczkę i ściąga z siebie pończochy samonośne. Najpierw z jednej nogi, potem
z drugiej.
- Jestem
cierpliwa, poczekam… - wzruszyła ramionami.
- To
jeszcze jedno. Jaką mam pewność, że nie zostanę wydymany?
- A jakiej
pewności chcesz? Czego nie rozumiesz? – Filip poczuł jak mimowolnie oczy
otwierają się szeroko. Blondynka wstała z krzesła, sięgnęła dłonią w bok,
rozpinając spódniczkę i ta poleciała w dół. – Zasady są proste, pieniądze
motywujące do tego, by pojutrze mecz finałowy wygrała Polonia, dostaniesz do
ręki już jutro. To znaczy z chwilą, gdy się na to zdecydujesz. Jednocześnie
podpiszesz kontrakt – odwróciła się, szperając w walizce. Przez ten moment,
Filip wstrzymując oddech mógł bez przeszkód gapić się na zakryte niewielkimi
majtkami pośladki uroczej Słowianki. – O, tutaj, masz – znalazła, wyciągnęła i
odwróciwszy się, podała kilka kartek dokumentów rudzielcowi. – Będziesz miał co
czytać w nocy.
- I już
jutro zostanę zawodnikiem Polonii?
- Nie.
Jutro Polonia wciąż będzie trzecioligowcem, awans nastąpi dopiero w niedzielę.
Wobec tego prezes złoży swój podpis w poniedziałek.
- Jutro się
nie da?
- Jakim
cudem? Podpiszesz kontrakt na mocne warunki drugoligowe a Polonia przegra finał
i co wtedy?
- Tak,
jasne… - pokiwał głową, nerwowo zerkając to na kartki papieru, to na ciało,
stojącej przed nim w samej bieliźnie, pięknej blondynki. Nie wiedział, co
bardziej wyprowadza go z równowagi umysłu.
- Dobra,
koleżko, poczytasz sobie u siebie – blondynka machnęła energicznie ręką. –
Teraz pozwól, że wezmę sobie kąpiel.
Odwróciła
się ponownie, wyciągając z torby ręcznik i inne przybory. Filip już bez żenady
gapił się to na nogi, to na schowane pod majtkami pośladki Słowianki. Wstał z
miejsca podchodząc bliżej.
- Poznam w
końcu twoje prawdziwe imię?
Nie
wytrzymał. Odłożył papiery na bok a swe drżące dłonie skierował na biodra pochylającej
się przed nim blondynki. Nie utrzymał ich tam jednak nawet sekundy, gdy
zupełnie niespodziewanie, Słowianka, chwyciła go za nie i fachowym ruchem
wykręciła je.
- Aaaaj,
kurwa…! – wysapał, krzywiąc twarz z bólu.
- Kolego,
coś ci chyba powiedziałam, tak? – usłyszał syk w swoim uchu. – Bierz te papiery
i zamelduj się u mnie jutro, o której chcesz. Byle przed studniówką.
Nie był w
stanie zaprotestować. Potulnie prowadzony przez Słowiankę, dotarł do drzwi i
dopiero tam, odzyskał władzę nad rękoma. Z wciąż wykrzywioną twarzą, usłyszał
za sobą trzask zamykanych drzwi.
Daniel, jak
to Daniel… Po dziewiątej położył się grzecznie do łóżka jakby chcąc dać żonie
dobitnie znać, że nie interesują go jej żadne młodsze koleżanki. Acz po
prawdzie motywował to zmęczeniem po tygodniu pracy i obiecał, że jutro wytrzyma
znacznie dłużej.
Trochę
książki, trochę telewizji. Kamila niby też powinna już iść spać, ale wiedziała,
że nie. Chciała jeszcze coś sprawdzić. Jedna rzecz ją mimo wszystko
zaciekawiła.
Zerknęła na
zegarek, była dwudziesta druga. Normalnie zapanowałaby już cisza nocna, ale
przecież nie tutaj, w Antonówku. Za oknem rozległy się dźwięki muzyki.
To był ten
sygnał. Nie, nie miała ochoty na imprezę. Interesowało ją coś innego.
Krótko
przed pożegnaniem Adrian dyskretnie wspomniał o małym koncercie grupy
hiphopowej. Dość złośliwie pominęła jego uwagę milczeniem. A chyba na to nie
zasłużył. Wiedziała o jaką grupę chodzi i poczytała licealiście za plus, że nie
zapraszał jej zbyt nachalnie.
Wiedziała,
że Adrian miał na myśli swoją grupę, w której działał. Wywiad środowiskowy
zrobił swoje. Była to grupa o nazwie Młode Diabły i tworzył ją jej uczeń,
wspólnie z jakimś kolegą.
Wyszła z
pokoju, przemierzając korytarz i schodząc w dół. Na dworze było już chłodniej.
W końcu maj, to jeszcze nie lipiec. Ale chłodno, nie oznaczało zimna.
Spokojnym
krokiem doszła do miejsca, gdzie zaimprowizowano jakąś mini scenę a pod nią
jakiś parkiet. Nie pchała się tam. Przystanęła sobie na końcu, opierając się o
wejście do jednego ze znajdujących się obok barów. Ten był już zamknięty.
Wybrała
anonimowość i miała nadzieję, że żaden z licealistów nie zwróci na nią uwagi.
Była na to duża szansa, bo praktycznie wszyscy zerkali na scenę, na której DJ
puszczał jakieś bity.
Nigdy nie
interesowała się hip hopem, ale Daniel słuchał tego namiętnie. Ba, przechwalał
się, że był jednym z pierwszych w Polsce słuchaczy. Że pierwsze kasety nabywał
już długo przed Liroyem, czyli ogólnie przed początkami polskiego rapu.
Wierzyła mu. Jego znajomość podziemnej sceny amerykańskiej robiła wrażenie
nawet na niej. Te wszystkie jakieś dziwne nazwy różnych wytwórni, o których
zdecydowana większość fanów polskiego rapu nie miała zielonego pojęcia, dla
niego były chlebem powszednim.
Zresztą jej
samej nie raz puszczał jakieś fajniejsze kawałki i siłą rzeczy musiała
wsłuchiwać się w jakieś pokręcone linijki amerykańskich raperów z podziemia.
Bogu dzięki, Daniel nie utożsamiał się z prymitywnym rapem, tylko słuchał
czegoś zdecydowanie bardziej ambitnego.
- Siema,
siema… Raz, dwa… Raz, dwa… - usłyszała głos w głośnikach. Rozpoznała bez trudu
Adriana. Witał się z publicznością. Specyficzną, bo znajomą. Sami znajomi z
liceum i towarzyszące im osoby. W sumie było tam z kilkadziesiąt osób.
Nie
przyszłaby tu, gdyby nie to, że jedyny ich kawałek, który znała, przyjęła z
uznaniem. Znalezienie numeru „Jesteśmy” na youtube nie nastręczyło problemów.
Spodobał się jej i energiczny, bujający podkład muzyczny, jak i tekst.
Nieszablonowy na pewno. Z ciekawością chciała wysłuchać tego na żywo.
- Niektórzy
znają ten kawałek, niektórzy nie, jest jednym z trzech, które mamy, to znaczy
mamy tylko trzy, które możemy zaproponować światu, bo reszta, to… -
niedwuznacznie nie dokończył. – Więc będzie to krótki występ, choć czuję, że
jest jeden numer, który będziemy musieli bisować, tak nieskromnie powiem.
Zaintrygował
ją ten wstęp. Skoro sam artysta uznał, że ma w zanadrzu lepszy kawałek, niż
sztandarowy „Jesteśmy”, to może nie będzie się tu nudzić.
- Gotowi?
Bit już jest – faktycznie, z głośników poleciał podkład, który Kamila już
znała.
Pod sceną
rozległ się lekki pisk i hałas. Koledzy i koleżanki dodali raperowi animuszu.
Zrobiła się nawet dość fajna, koncertowa atmosfera. Kamila uśmiechnęła się.
Czekała na to, aż Adrian wejdzie w rytm. Cztery pierwsze wersy, sama znała na
pamięć.
Juuuuż…
- Jesteśmy
lekarstwem, jesteśmy trucizną. Jesteśmy miłością i nienawiścią. Początkiem i
końcem, wojną i pokojem. Jesteśmy milionami, choć jest nas tylko dwoje!
Dała się
wkręcić w atmosferę. Stała, wciąż opierając się lekko o framugę, kiwając nawet
głową, niczym stara raperka. Uśmiechnęła się do siebie.
Lubiła
takie dość abstrakcyjne teksty, w których artysta przekraczał normy, bariery.
Lubiła takie odważne zestawienia, taki kontrast. To zdecydowanie zahaczało o
poetyckość.
- Jesteśmy
Afryką, jesteśmy Arktyką. Jesteśmy plebsem, jesteśmy krytyką. Jesteśmy
nienormalni do ostatnich granic. Jesteśmy Młode Diabły, jesteśmy pojebani!
Nawet to
mało cenzuralne słowo nie przeszkodziło jej w ocenie tekstu. Nie przepadała za
mięsem w utworach muzycznych, ale czasem mogła przymknąć oko.
Bujała się
lekko, czując chłodniejszy wiaterek na swoim ciele, mimo, że miała na sobie
spodnie i bluzkę. Brakło może tylko kaptura, by upodobnić się do niektórych
licealistów pod sceną.
- Drugi
numer jest spokojniejszy – zapowiedział Adrian. – Ale to nie znaczy, że
uśniecie, bez obaw chłopaki. I dziewczyny…
Nie znała
go, posłuchała z zainteresowaniem, chłonąc tekst. To było coś bardziej
przyziemnego o uczuciach, o lojalności o dziewczynie, coś tam. Aczkolwiek
dalekie od chłamu. I w tym numerze nie brakło specyficznych porównań. Ale
słuchała jakoś tak bez zaangażowania.
Zasadniczo
bardziej skupiła się na samym wykonawcy. Już wcześniej zaskoczyło ja, że ten
spokojny, mimo wszystko chłopak wziął się za tak ekspresyjną formę muzyczną.
Ale tu na scenie, nie robił z siebie żadnego murzyna z Bronxu, nie machał
łapami, nie skakał po deskach… Po prostu poruszał się spokojnie, bez szaleństw
i deklamował, to co było do zaprezentowania. Czyli wszystko grało jak trzeba.
- No trzeci
kawałek, czyli ostatni… Ale tak jak powiedziałem, czuję, że zagramy go jeszcze
raz. Jest nowy i nikt, zapewniam was, nikt go jeszcze nie słyszał. Ale na bank
wam się spodoba.
„No to
ukręciłeś na siebie bata, kolego”, pomyślała z lekką ironią Kamila. Zdawała
sobie sprawę, że nic nie robi tak źle na odbiór jakiegokolwiek wydarzenia, jak
zbyt nachalna, wybujała reklama. Ludzie oczekują wtedy siedmiu cudów świata i
gdy dostaną po prostu coś dobrego, są zawiedzeni.
- Ten tekst
napisałem w styczniu, miał nas przygotować do matury. No, może nie tyle
przygotować – usłyszała śmiech w głośnikach. – Generalnie było to ostrzeżenie
przed maturami. Teraz w zasadzie jesteśmy już po nich, zostały tylko ostatnie
egzaminy i może stracił on nieco na aktualności, ale… Ale zagramy to i niech
się mury trzęsą!
Zaintrygował
ją ten wstęp. Wyczuła, że nieco uspokojona poprzednim kawałkiem publiczność
trochę się ożywiła. Widocznie ją też zaciekawiło, co wspólnego z maturami mogła
mieć muzyka hiphopowa.
- Jedziemy,
Sylwa podaj bit – Adrian zwrócił się do DJa. I po kilku sekundach Adrian zaczął
– Dzień matur i pan Zbigniew nie jest już dyrektorem. W komisji staje się
wściekłym egzekutorem. Poprawia z satysfakcją okulary na czole. Tego jednego
dnia, uwali całą szkołę.
Uśmiechnęła
się. A więc to… Niemożliwe… Ale kolejny czterowers upewnił ją w tym. Adrian
nagrał kawałek o nauczycielach, o tym, że każdy z nich czyha na potknięcie
maturzysty. Tak scharakteryzował dyrektora, panią Iwonę od języka polskiego,
teraz nawet spokojnego Czarka uczącego matematyki…
- Łagodny
pan Czarek dzisiaj nie zna litości. Dziewczyny całujcie całki w uniżoności. Pan
Czarek w algebrze jest niezwykle płodny. Wyliczy wam zasiłek dla bezrobotnych.
Teraz już
się zaśmiała, wiedząc zresztą, że i tak nikt jej nie usłyszy. Ale jednocześnie
z pewną nerwowością przestąpiła z nogi na nogę. Coś jej mówiło, że to nie
koniec. Rapowy kawałek ma z reguły kilkadziesiąt wersów, więc trochę tych
nauczycieli do obsmarowania zostało. Poczuła lekki dreszczyk na skórze i niemal
wpiła się w usta znajdującego się spory kawałek od niej Adriana, czekając na
coś, co chyba…
- Nawet
pani Kamila, będzie jak najgorszy wróg. Przepyta całą dziesiątkę jak Tadeusz
Sznuk. Przetnie każdego na pół, swoim lodowatym wzrokiem. Nie potrzebując
świetlnego miecza, jak Luke Skywalker
Niemal
wybuchła śmiechem, jednocześnie czując jak na jej twarz wypływa rumieniec. Poczuła
się co najmniej dziwnie słuchając jak scharakteryzował ją Adrian. Miała
ambiwalentne odczucia. Z jednej strony śmiech, zabawa. Z drugiej lekkie
skrępowanie. No i ogólnie, to dziwne uczucie, że została wymieniona w kawałku
hiphopowym, wprawdzie takim, którego nikt za tydzień nie będzie pamiętał, no
ale…
A kto wie,
może szkoła sobie go pożyczy i numer będzie straszył maturzystów co rok? I
stanie się obowiązkowym studniówkowym rytuałem, jak inna słynna piosenka?
Daniel
kiedyś sam pisał teksty, nawet wygrał jakiś konkurs radiowy, ale to wszystko
działo się, zanim się poznali. Wtedy już kończył to hobby i jakoś nie przyszło
mu na myśl, by uwiecznić swe uczucie do niej w iluś tam wersach na kartce
papieru. No to w pewnym stopniu zastąpił go Adrian.
Nawet nie
zauważyła, gdy numer skończył się a publiczność pod sceną hałasowała. Słyszała
śmiechy, piski, jakieś nawoływania. Przepowiednia Adriana sprawdziła się.
Musieli wykonać kawałek raz jeszcze. Kamila pokiwała z uznaniem głową. Adrian
zaryzykował, ale wygrał.
Odsłuchała
raz jeszcze i pięć minut później, czując zarówno chłód na skórze, jak i
szybciej krążącą w żyłach krew, udała się z powrotem do pokoju.
Powoli
zdjęła z siebie ciuchy, zgasiła światło i ułożyła w łóżku. Zamknęła oczy,
rozmyślając o wydarzeniach dzisiejszego dnia, wydarzeniach, których bohaterem
był praktycznie jej licealny wychowanek. Powoli czuła, jak morzył ją sen.
Była już
północ, ale mało komu chciało się iść do łóżka. Nie po to tu przyjechali, by
zasypiać razem z kurami.
- Masz mecz
w niedzielę, oszczędzaj się – zwrócił się ostrzegawczym tonem do Filipa jeden z
kolegów.
- Dlatego
palę dzisiaj, jutro muszę być spokojniejszy – burknął rudzielec.
- Ta…
Mieszaj wódkę z trawką, na pewno wyjdzie na dobre…
- Co wy,
kurwa, jakieś Radio Maryja? Studniówka jest, impreza, może trochę piździ, ale
da się wytrzymać. A wy, jak jakieś takie…
- Trzeba
oszczędzać się. My na jutro, ty na niedzielę.
- Do
niedzieli jest jeszcze kupa czasu, wytrzeźwieję dziesięć razy. Chcesz? – Filip
skierował rękę z bluntem w stronę jednego z kolegów.
- Nie –
pokręcił ten odmownie głową.
- I dobrze,
za młody jesteś – odgryzł się Filip.
- O ile
dobrze pamiętam, jesteśmy rówieśnikami. Jeśli uważasz, że jestem młody, bo gram
tylko w juniorach a ty nie, to wiesz… - wzruszył ramionami kolega.
- No to
właśnie wiem… Ja jestem stary a ty młody – odparł chełpliwie Filip zaśmiewając
się. Ale nikt z sześciu obecnych osób nie zawtórował.
- Inny
kiedyś byłeś. Albo ta marycha wypaliła ci dziury w bani, albo sodówa wyjebała
do łba, jak zacząłeś grać w pierwszym składzie – wypalił bez ogródek jeden z
siedzących.
- Albo
poruchałem sobie laski, o których dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi może
tylko pomarzyć – odciął się agresywnie, rozeźlony uwagą kolegi.
- To czemu
dzisiaj siedzisz tu a nie ruchasz tej blondynki, na którą tak się napalałeś? –
zaatakował ktoś inny, nim Adrian, żywo zainteresowany tematem wtrącił swoje
trzy grosze.
- A skąd
wiesz, że ona to już nie jest czas przeszły, co?
- Ale
pierdolisz farmazony… Tak samo, jak dwa lata temu.
- A co było
dwa lata temu, co…?
- Te
ściemy, wiadomo o kim…
- Filmik w
kiepskim świetle, na którym widać jakąś brunetkę, ale pewności nie ma. Tym
bardziej, że chwilę później zacząłeś się wszystkiego wypierać i chodzić od
jednego, do drugiego, żeby skasował film…
- No bo
przecież mówiłem… Ona mnie naszła i powiedziała, że jak nie skasuję, to mnie
poda do sądu za nielegalne rozpowszechnianie. To znaczy, za to, że nie wyraziła
zgody.
- Akurat… -
wzruszył ktoś ramionami. – Pamiętam to, wszyscy się podjarali, nie mówię… Ale
po tym, jak poszła analiza, to tak naprawdę nie ma żadnej pewności, że to ona
tam na tym filmie... Choć podobna, to fakt.
- Właśnie –
podchwycił inny. – Po takim czymś dawno by ją wyjebali z budy a tu nic.
Dyrekcja musiała wiedzieć, bo zrobiło się za głośno. I pewnie swoimi kanałami
znaleźli dostęp do filmiku.
- O to nie
ma obawy – zapewnił ktoś spokojnym głosem. - W poszukiwaniu pornosa z Kamilą,
Zbychu na bank przeszukał cały internet.
Wszyscy
ryknęli śmiechem. Wszyscy z wyjątkiem Adriana.
- W każdym
razie – kontynuował ktoś. – Twoje opowieści są takie, że co do Kamili to nic
tak naprawdę nie wiadomo a co do tej blondie, którą się chwaliłeś, to ona tam
sobie śpi w domku a ty jesteś przez cały czas z nami.
- Ale kurwa
śledztwo prowadzicie – usiłował zadrwić Filip.
- Nie
byłoby żadnego śledztwa, gdyby nie twoja gówniana napinka. Sam zacząłeś, to my
kończymy. Chyba, że jutro na studniówce zabawisz się z panią... Jak jej tam?
- Słowianka
– podrzucił ktoś.
- No, ze
Słowianką… A tymczasem, kurwa, kończ, bo pojutrze a w zasadzie jutro, mecz o
awans masz. Nie, żebym ci robił za trenera, czy coś, ale jak już jesteś taki
napinacz, to mógłbyś być trochę dorosły i myślący.
Filip
wzruszył ramionami i czując niezły już zawrót w głowie wziął ostatniego sztocha
z ćmiącej się jeszcze lufki.
- Dziwny
jesteś – zwrócił się do Adriana. – Rozprowadzasz taki towar a samemu ni chuja
nie zapalisz…
Ten tylko
wzruszył ramionami uważnie przypatrując się wydmuchującemu dym koledze.
Rozdział 3. Historyczne boje na plaży.
Sobota
zapowiadała się pięknie i z tego tytułu wszystkie osoby w Antonówku powitały
nowy dzień z uśmiechem na ustach. Wszystkie, z wyjątkiem Dominiki.
Przyjechała
późnym wieczorem, na dobrą sprawę tylko się rozpakowała i poszła spać. Nie
zobaczyła się z wieloma koleżankami i kolegami z grona pedagogicznego. Nawet z
tymi najbliższymi. Może to i lepiej, gdyż sama była wyczerpana po dość ciężkim
tygodniu. Wprawdzie w pracy problemów było mniej, gorzej w domu. Choroba ojca w
ostatnich dniach niestety się nasiliła.
I gdy już
myślała, że odpręży się w trakcie weekendu, po którym wiele sobie obiecywała,
od samego rana napatoczył się na nią kolega, którego niemal absolutnie nie
cierpiała. Owszem dość przystojny, zabawny, wygadany, ujmujący. I może właśnie
dlatego taki palant. Jednym słowem, pan Marek, nauczyciel fizyki. Starszy o
praktycznie dwadzieścia lat.
OK, był na
tym świecie co najmniej jeden mężczyzna w podobnym wieku, którego, tak rzadkie
przecież towarzystwo bardzo sobie ceniła, choć nie tak przystojny, nie aż tak
zabawny i nie tak wygadany. I może dlatego taki ujmujący. Ale to był wyjątek.
Pan Marek zdecydowanie należał do grona, któremu najchętniej kazałaby iść w
diabły. Tyle, że tego zrobić nie mogła. Powoli kończyła pierwszy rok pracy w
liceum. Nie mogła zrażać do siebie starszej kadry, szczególnie kogoś takiego
jak pan Marek, który niewątpliwie zaliczał się do liderów grona
nauczycielskiego. I który niemal jeszcze przed chwilą sam był jednym z jej
nauczycieli.
Dlatego z
zaciśniętymi ustami przyjmowała towarzystwo i długie tyrady nie zrażonego jej
demonstracyjnym chłodem fizyka. Towarzyszył jej wszędzie, od śniadania w
bufecie, po przechadzkę po ośrodku, aż wreszcie zasiadł z nią za bramką na
piłkarskim boisku. Boisku, po którym hasało sobie kilkunastu młodych chłopaków
skrupulatnie starających się wypełniać polecenia ich trenera.
Dominika z
trudem powstrzymywała żal i gniew, ale jako osoba wychowana na porządną
dziewczynę… Nie potrafiła przekazać panu Markowi by poszedł w diabły. I prawdę
mówiąc, mimo, że fizyk siedział tuż obok niej, wyraźniej słyszała pokrzykiwania
znajdującego się kilkadziesiąt metrów dalej pana Daniela, niż jego opowiastki.
Dużo już
się o panu Marku nasłuchała od innych. Choćby od Kamili, także od Marty.
Wiedziała do czego on zmierza. A ona nie zamierzała mu tego dawać. Tym
bardziej, gdy w zasięgu wzroku był zupełnie inny mężczyzna, dużo bardziej
interesujący.
- Ach… -
wydostało się z ust Dominiki, gdy oboje uchylili się przed nadlatującą piłką.
- Ja bym
wam te celowniki nastawił – głośniej odezwał się fizyk.
Dominika
zauważyła, że pan Daniel przerwał na chwilę trening i zebrał podopiecznych w
kółku i coś im tłumaczył. Po czym wznowił trening strzelecki. Piłki zaczęły
latać niebezpiecznie blisko głów dwojga nauczycieli.
- Nic a nic
nie mają cela, sam kiedyś grałem, ale nie miałem takiego zeza – krytykował pan
Marek.
- Naprawdę,
grał pan? – zapytała Dominika, czując, że to zwykłe przechwałki. – Ale
przypuszczam, że tylko na podwórku, nie tak, jak ten trener tam, wieloletni
piłkarz klubu – dodała z satysfakcją.
- Grałem w
lidze amatorskiej, miejskiej – wytłumaczył fizyk. – Ale tam się grało ostro a
ja studiując już, nie mogłem ryzykować… No, cholera jasna! – krzyknął, gdy
cudem uniknął trafienia piłką w twarz. – Nie no, idziemy stąd! – zarządził,
wstając z miejsca, czego Dominika nie omieszkała wykorzystać.
- To pan
idzie a ja mam chyba zaproszenie od pana trenera – oznajmiła widząc uniesioną w
górze rękę pana Daniela. – Zobaczymy się później – dorzuciła, oddalając się
czym prędzej od zdegustowanego fizyka.
Spokojnym
krokiem zmniejszała dystans dzielący ją od gromadki młodych piłkarzy i
starszego mężczyzny. Nie była wcale taka pewna, że ten gest był skierowany do
niej, ot, po prostu wykorzystała sytuację.
- No
chłopaki, który to ucelował tego kibica na trybunach? – już z odległości kilku
metrów usłyszała niby groźne pytanie pana Daniela.
- Ja –
odezwał się rezolutnie jakiś mikry piegus z wydatną szczęką i szelmowskim
uśmiechem.
- A
dlaczego?
- A co
jeszcze kazałem? – udał zdziwienie mężczyzna.
- Żeby pod
żadnym pozorem nie trafić tej pani – wskazał na Dominikę, która już stała u
boku trenera. I parsknęła niepowstrzymanym śmiechem, otwierając jednocześnie
szeroko oczy.
- Dobra,
koniec treningu. Całość drużyny po dwa kółka dookoła boiska a ty Kacper masz
wolne – wskazał na piegusa.
- Hurrra! –
krzyknął dzieciak i pobiegł w kierunku szatni, podczas, gdy reszta kolegów
posłusznie zaczęła wykonywać zalecenie trenera.
- Widzisz
jak o ciebie dbam, ślicznotko? – zagadnął Daniel ze specyficznym uśmieszkiem.
Nie
wiedziała nawet co odpowiedzieć. Tak bardzo zaskoczyła ją ta akcja. Poczuła
wypływający mimo woli na twarz rumieniec.
- Uratował
mnie pan – postanowiła przyznać szczerze. - Bo ten mądrala, już mi mocno
działał na nerwy.
- To
idziemy ukoić nerwy w wodzie, co? – zagadnął.
- Wolałabym
nie. Nie mam stroju – odparła nieco zbita z tropu.
- Mnie to
nie przeszkadza. Chodź.
Ruszył do
przodu a ona mimowolnie podążyła za nim. Posłusznie, jakby miał nad nią jakąś
tajemną władzę. Złapała się na tym dopiero kilkanaście metrów dalej.
Ale szła.
Bezwolnie, niczym… Zauroczona nastolatka, oddana fanka…? Wstydziła się trochę
tych uczuć, ale oddawała im się z lubością, bo nie potrafiła ich pokonać. Każda
chwila z tym człowiekiem była dla niej niemal rajem na ziemi, szczególnie po
ostatnich ciężkich tygodniach w jej życiu. I wystarczyło po prostu iść obok
niego, nie rozmawiając zbyt wiele. Ważne było towarzystwo a nie słowa jakie
padały.
- Tutaj? –
nie stwierdził, ni zapytał Daniel, gdy uszli ładny kawałek. Kawałek przed sobą
mieli już tylko drzewa wieszczące koniec plaży. Domki zostawili daleko za sobą.
- Sam
koniec cywilizacji – stwierdziła, zaciekawiona i jednocześnie zauroczona
faktem, że mąż koleżanki postanowił odpocząć tylko w jej towarzystwie, tak
względnie daleko od centrum ośrodka.
-
Specjalnie dla ciebie – zażartował. – Przecież lubujesz się w starożytności, no
nie?
- No tak, racja
– poskrobał się po prawie łysej głowie. – Ale wiadomo chyba co miałem na myśli
– uśmiechnął się nieporadnie, jak i przepraszająco.
- Domyślam
się. A o do cywilizacji, to właśnie skończyłam rozmowę z kolegą na ten temat. A
w zasadzie jego monolog. Konkretnie o jej części, to jest o Kościele. Szkoda,
że pana przy tym nie było.
- A
dlaczego?
- Bo ja w
tym temacie akurat specjalistką nie jestem a pan się na tym zna. Tym bardziej,
że jeżeli dobrze pamiętam, lubi pan prostować kłamstwa, czy też przeinaczenia
dotyczące historii Kościoła.
- Ach, to
taki monolog był… Ale wcale nie wiem, czy żałuję. Trochę już tego wyrosłem.
Poza tym, często to jest walka z wiatrakami a tacy ludzie często są zaślepieni
i nie dadzą sobie przetłumaczyć nawet najbardziej oczywistych faktów.
- Domyślam
się – z jakichś dziwnych powodów, używała oficjalnego słownictwa. No, nie do
końca z jakichś. Były jasne. Trema, chęć wykazania się przed nim… Za nic nie
potrafiła się wyluzować. – W zasadzie sama to właśnie przeżyłam. Ale w takim razie
może pan spróbować na kimś bardziej otwartym – przełamując się, przywołała na
twarz zachęcający uśmiech.
- A nie
lepiej zająć się czymś przyjemniejszym? – zapytał, ściągając z siebie koszulkę.
- Czy
konwersacja na poziomie nie jest czymś przyjemnym? – starała się trzymać fason,
choć widok tego mężczyzny, obnażającego swe ciało, wytrącił ją z równowagi. –
Przepraszam, może zanudzam.
- Gdybyś
zanudzała, nigdy bym cię tu nie zaprosił – zapewnił ją tak naturalnym tonem, że
uwierzyła mu bezgranicznie. – Ale zbyt długo czekałem na taką pogodę. Jest
środek maja, będzie z dwadzieścia pięć stopni, nie…? Mam ochotę wskoczyć do
wody. Mam nadzieję, że nie sam – dorzucił.
- Już
wspominałam, że nie mam stroju… - w tym momencie sama nie wiedziała, czy
cieszyć się, że ma usprawiedliwienie przed rozbieraniem się w takiej scenerii,
czy żałować, że ominie ją kąpiel w jeziorku. Kąpiel, która w tych
okolicznościach, przynajmniej w jej oczach wyglądałaby na bardzo intymną. A
może nie tylko w jej…?
- Bieliznę
też można do tego wykorzystać – zachęcił, na sekundę ściskając jej nagie
ramiona, co przyprawiło ją o delikatną gęsią skórkę. – Ale jak tam chcesz. Mam
nadzieję, że poczekasz chwilę na mnie.
Krótko po
tych słowach, uporał się ze spodniami i wbiegł do wody. Chyba jeszcze chłodnej.
Ale nie zraziło go to do kilkunastominutowej kąpieli.
Dominika
usiadła wygodnie na piasku. Jej wzrok gonił za pływającym w oddali mężczyzną a
w głowie rodziły się różne myśli.
Kamila
wykorzystała dzień wolny od obowiązków tak szkolnych jak i domowych, wstając z
lóżka niewiele przed południem. Daniela już nie było. Wiedziała, że ma zajęcia
ze swoimi juniorami i nie zawracała sobie tym głowy.
Spokojnie
wzięła prysznic, zjadła śniadanie, ogarnęła pokój, bo wycieczka, wycieczką, ale
jakiś porządek musiał być. Tym bardziej, że wieczorem szła na studniówkę. Ona i
Daniel. W dziwnej roli. Niby jako jej mąż, choć oficjalnie pełniła rolę osoby
towarzyszącej jednego z uczniów.
No, ale
nieważne. Musiała zadbać o swoją kreację, jak i jego strój. Daniel, jak większość
facetów, składał ten obowiązek na karb żony.
Dlatego,
gdy opuszczała pokój, na zegarze dobijała już czternasta. Nie miała jakiegoś
wybitnego celu w wyjściu z budynku, ot tak, pospacerować, rozejrzeć się za
Danielem. W spokoju. I jak zwykle nie dało się tego uniknąć.
- Wzięłaś
klasówki do poprawienia? – skomentował jej późne wyjście nie kto inny, jak
Marek. Fizyk, jedna z ostatnich osób, które chciałaby spotkać.
Bąknęła coś
tam na odczepnego, ale Marek nie odkleił się. Co za dziwak… Wiedziała, że wciąż
próbuje ją jakoś ugryźć. Rozumiałaby pewne jego zachowania w szkole, ale tu, w
Antonówku, gdzie nieopodal przebywał Daniel, tu w tym samym miejscu, gdzie dwa
lata temu próbował urzeczywistnić swoje niecne fantazje?
Później w
szkole próbował się z tego wytłumaczyć. Kamila w rozmowie na osobności wytknęła
mu to, że coś jej dosypał do piwa, czemu on kategorycznie zaprzeczył. I zbił ją
tym z tropu, bo wyglądało to nad wyraz autentycznie. Biorąc pod uwagę
późniejsze zachowanie Filipa, wyglądało na to, że usprawiedliwienia Marka były
chyba uzasadnione. Istniała duża możliwość, że Filip naściemniał jej na tej
imprezie, która zakończyła się tak a nie inaczej…
Przygryzła
wargę, przypominając sobie tamte wydarzenia. Wolała ich raczej nie pamiętać.
Młody chłopak, syn jej kuzynki wystrychnął ją na dudka i mało co nie zakończył
kariery nauczycielskiej w liceum a może i w ogóle. Musiała włożyć sporo trudu,
by to wszystko odkręcić.
Dlatego
teraz, idąc brzegiem plaży, skupiała się na ględzeniu Marka. Mimo wszystko, rozmówcą
był nienajgorszym, umiał powiedzieć coś zabawnego, jak i sensownego.
- Widzę, że
twój przykład był zaraźliwy – rzucił przechodząc obok pary na kocu.
Od razu
zrozumiała o co mu chodzi. Ale nie posłała mu nawet krytycznego spojrzenia. Wręcz
przeciwnie, jej oczy utkwiły w tej dwójce. Patrzącego na nią spokojnie chłopaka
olała po sekundzie, ale kobieta przyciągnęła jej wzrok jak magnes. Zresztą I
Marek rzucił na nią dłuższe spojrzenie.
Poczuła
chłód na swoim ciele. Wysoka blondynka prostowała akurat swoje długie nogi.
Niezbyt wielki stanik ledwo zakrywał duży biust. Blond włosy opadały jej na
ramiona a oczy na chwilę zetknęły się ze spojrzeniem Kamili.
Spuściła
wzrok, idąc dalej z Markiem. Widziała, że blondynka robi furorę wśród
licealnych kolegów Filipa. Nic dziwnego. Mimo, że dwa razy starsza od nich, to
i tak zostawiała w tyle zdecydowaną większość licealistek.
- Ale ja
się nie rozbieram przy swoim małoletnim partnerze – spróbowała się odciąć,
usiłując wrócić do równowagi.
- To widzę,
ale ciekawe, czy inne tak mieszane pary, też pozostają w takowym dystansie…
- Jakie
mieszane pary?
- A na
przykład twoja koleżanka Dominika.
- Co z nią?
- Też
znalazła sobie ciekawego jegomościa. Dość wyraźnie starszego. Nie, żebym
wypominał, czy coś, broń Boże… - spojrzał na nią tak, że od razu domyśliła się
o co a w zasadzie o kogo mu chodzi.
Co za
dzień, co za miejsce, co za klimat… Po raz trzeci w ciągu kilkunastu minut
poczuła się co najmniej dziwnie i nieswojo.
Widok nowo
przybyłego chłopaka, który postanowił sobie pobiegać w dalszej części ośrodka i
zatrzymał się, przy swojej nauczycielce historii, sprawił, że Daniel postanowił
wyjść z wody. Mimo, że widział chłopaka tak naprawdę pierwszy raz na żywo,
wiedział kim jest. Zresztą odniósł wrażenie, że i tamten wiedział z kim ma do
czynienia. Jego uśmiech na twarzy emanował pewną rezerwą, jak i lekką
niepewnością co do tego spotkania.
Oczywiście
Daniel nie miał zamiaru krzywo patrzeć na licealistę. Ale też wolał przytrzymać
go trochę na dystans.
- Nie powinieneś
kolego teraz pilnować swojej dziewczyny, która chyba zresztą wciąż śpi jak
ruski niedźwiedź? – zapytał wynurzając się całkowicie i układając na piasku.
Czuł przy tym na sobie spojrzenie Dominiki.
- W domu
też tak długo sypia, w soboty na przykład? – zapytał Adrian, omijając lekki
przytyk.
- Nie no…
Ktoś musi czasem węgiel znieść do piwnicy, jak ja sobie gram w jakiegoś
managera – zażartował Daniel.
- Myślałam,
że pisze pan jakieś prace historyczne może w wolnym czasie, z pewnością ma pan
ku temu podstawy – wtrąciła Dominika.
- Nie mam -
zaprzeczył zdecydowanie Daniel. – Jako historyczka wiesz dobrze… Źródła, one są
najważniejsze. Jak ja mam pisać coś nowego na przykład o wojnie domowej w
Hiszpanii, skoro nie znam hiszpańskiego, co uniemożliwia a w najlepszym
przypadku mocno utrudnia mi kontakt ze źródłami? Mogę pisać jedynie o takich
sprawach, które się już w Polsce ukazały. Wojna domowa jako całokształt? Może i
mógłbym, ale parę takich książek już się w Polsce ukazało, Beevor, Romero,
Zubiński ostatnio. Mógłbym powyrywać z nich różne fragmenty i skleić w jedną
całość. A to głupie i zupełnie bezcelowe.
- Widzę, że
dobrze trafiłem na zbiórkę historyków – luźno skomentował Adrian.
- Ty też
jesteś tym zarażony?
- Adrian
jest jednym z najlepszych uczniów w szkole, mam na myśli historię –
poinformowała Dominika.
- Albo
najlepszym – wciąż uśmiechał się Adrian.
- Tak? –
Daniel spojrzał w twarz chłopaka i uznał, że jego komentarz nie wynikał z
żadnej ochoty do przechwalania się. Po prostu luźno skomentował wypowiedź
nauczycielki, ewentualnie trochę podpuścił towarzystwo. Poczytał mu to za plus.
Ale nie zamierzał się poddawać. – Wymień powiedzmy dwóch synów Henryka
Pobożnego…?
- Ech… To
za głęboko – odpuścił chłopak, z którego twarzy wciąż nie schodził uśmiech.
- No to
przetestujemy szanowną panią profesor… - Daniel zwrócił swą twarz w kierunku
Dominiki.
- Prawdę
mówiąc, Piastowie nie są moją mocną stroną – młoda nauczycielka poczuła lekki
rumieniec wstydu wypływający na twarz.
- Rozumiem,
ale i tak wypada wiedzieć, że choćby Henryk III Biały, to logiczne przecież. A
do tego takie znane postacie jak szajbnięty Bolesław Rogatka, czy Konrad
Głogowski.
- Każdy ma
swoje mocne strony w historii, która jest olbrzymim działem, więc jedni wiedzą
to, inni tamto – skomentował wciąż luźno, ale i nieco zaczepnie Adrian.
- Tak? To
dawaj coś od siebie – Daniel doskonale wiedział, że młodzian ma rację, ale
postanowił podpuścić i jego.
- No na
przykład… Niech pan wymieni przywódców Pierwszej Krucjaty, tych czterech, którzy
prowadzili swoje oddziały do Konstantynopola i dalej.
- Heh…
Boemund z Tarentu, Godfryd z Bouillion i Rajmund z Tuluzy. To trzech, bo
czwarta miała kilku wodzów, Roberta z Normandii, Roberta z Flandrii a i Stefan
z Blois miał tam coś do powiedzenia. A poza tym zapominasz jeszcze o innej
grupie, która udała się do Bizancjum morzem, pod wodza Hugona z Vermandois,
racja przyjacielu?
- Racja… -
przyznał nieco skonfundowany Adrian, chyba trochę wytrącony z równowagi i
przygwożdżony wiedzą starszego rywala.
- No
widzisz... Podszkol się trochę, bo dziewczyna może poszuka sobie innego
chłopaka… - zatriumfował i jednocześnie zakpił Daniel.
- Ja bym
proponowała byście, waszmościowie zakończyli swe spory, bo dziewczyna sobie
poszuka w ogóle innego adoratora. Albo już poszukała – wtrąciła Dominika.
Wszyscy
skierowali wzrok we wskazanym przez nią kierunku. Ich oczom ukazała się wysoka,
smukła brunetka, wraz z nieco starszym mężczyzną. Oboje zbliżali się do miejsca
okupowanego przez ich trójkę.
Co
niektórzy uczestnicy tego mityngu wyczuli lekką konsternację. W zasadzie chyba
wszyscy, poza tym najmłodszym.
- Co za
spotkanie… - mruknęła Kamila.
- Zjazd
historyków, niczym ten gnieźnieński. Chociaż już wiem, że będzie jedna osoba do
bicia – swobodnie podjął temat Daniel, choć spojrzenie rzucone przez niego na
Kamilę, nie wyrażało aż takiej pewności siebie. Dobrze wiedział, że żonie
niespecjalnie podobał się widok, który zastała.
- Uhm…
Ciekawe tylko, kto w Gnieźnie latał goło po plaży, Otton, czy Chrobry – i
Kamila miała swoje pięć sekund na to by popisać się jakąś wiedzą w temacie, jak
i udanie skontrować męża.
Adrian
zachichotał, ale milczał.
- Już bym
im dały katabasy latać nago… - fizyk nie przepuścił okazji, by nie wyrazić
swojej niechęci do kleru.
-
Przypuszczam, że mieliby do gadania tyle co karp na patelni – wyraźnym głosem
odezwał się Daniel prostując się.
Kamila
spojrzała na niego z pewnym zdziwieniem. Wiedziała, że Daniel zawsze lubił
pozostawać w cieniu, być na drugim planie. Tymczasem tutaj w zasadzie pierwszy
raz widziała go w sytuacji, gdzie beztrosko prężył swe prawie nagie ciało w
obecności kilku osób ubranych. Ubranych raczej luźno, ale jednak. Nie
przeszkadzało mu to jednak w swobodnym zachowaniu się. Do tego jeszcze, o
zgrozo, od czasu, do czasu poprawiał sobie ułożenie hm… Swoich genitaliów w
ciasno opinających jego mocne uda kąpielówkach. Tak beztrosko na oczach obcych.
A może to
obecność Marka? Daniel wiedział o tym zajściu w złotym pociągu, opowiedziała mu
wszystko. Miał powody by nie lubić fizyka.
Tak, czy
owak, poczuła ochotę, by trzepnąć go w ucho.
- Chyba
kolego nie doceniasz ich możliwości w Średniowieczu, jak i później – odparł
Marek.
- Albo ktoś
je przecenia – skomentował krótko Daniel a Kamila zauważyła u niego lekki
odruch napięcia mięśni. Przeczuwała, że bodźcem, który do tego doprowadził było
zwrócenie się do niego per „kolego”. Daniel raczej do takiego określenia się
nie poczuwał.
- Nie wiem
kolego, jak z twoją znajomością tematu, ale w dzisiejszych czasach, w erze
internetu, łatwo znaleźć w nim sporo wiadomości na ten temat.
- Polecam w
takim razie zapoznanie się tematem dokonań kleru, jak i ich wyznawców w ciągu
tych dwóch tysiącleci – perorował Marek.
- W
internecie… Czasem udawało mi się znajdywać różne rzeczy. O, już sobie
przypominam, takie kalendaria czasem chodziły po różnych stronach, kalendaria,
wypisujące różne grzeszki katolicyzmu, w sensie religii i jej wyznawców. Czy o
to ci chodziło? Kolego?
Daniel
wyczekał z ostatnim słowem i sposób w jaki je wypowiedział wprowadził żonę w
mało komfortowe uczucie. Czuła, że zanosi się na wojnę a mimo wszystko wolała
uniknąć jakiegoś starcia słownego pomiędzy mężem a Markiem.
- No na
przykład takie kalendaria, można w nich znaleźć mnóstwo rzeczy – Marek też
chyba wyczuł nastawienie Daniela, ale nie rezygnował.
- Problem,
że brak przy nich adnotacji źródłowych i nie wiadomo na ile można ufać takim
kalendariom. Przecież mogą to być rzeczy przeinaczone, bądź kompletnie
fałszywe, prawda?
-
Specjalistami od fałszowania zawsze były sługusy Watykanu – pogardliwie odparł
Marek.
- A druga
strona oczywiście nigdy nie splamiła się kłamstwem, nadużyciem, czy choćby
manipulacją… Kto wie, może to prawda. Czyli mam traktować te kalendaria
poważnie. Coś tam pamiętam i wiem, że były to rzeczy nieciekawe, faktycznie… Na
przykład przypominam sobie coś takiego, co w historii Polski raczej jest
nieznane – Daniel zawahał się na chwilę, jakby grzebał w pamięci. – To było
coś… Zaraz, już wiem. Rok tysiąc sześćset czterdziesty ósmy. Dokładnie tak. I
taka notka, że w tym roku katolicy wymordowali na Ukrainie dwieście tysięcy
Żydów. Było coś takiego, nie? To faktycznie nie świadczyłoby dobrze o
katolikach – przyznał Daniel z marsowa miną.
- No choćby
to – zatriumfował fizyk.
- Tylko, że
jest jeden problem – głos Daniela zabrzmiał silniej. – Mnie ten rok kojarzy się
nieco inaczej. A zresztą… Zasięgnijmy opinii u maturzysty. Co się stało w
czterdziestym ósmym? – zwrócił się do Adriana.
- Wybuchło
Powstanie Chmielnickiego – odparł bez namysłu siedzący na piasku młodzieniec.
- Otóż to.
Czy doszło wtedy do morderstw, czy nawet zbrodni?
- I wybito
dwieście tysięcy Żydów? – niestrudzenie przepytywał Daniel.
- Liczba
może się zgadzać, choć są też niższe szacunki. Ale nie tylko Żydów zabijano,
także katolików.
- Jak to? –
udał zdziwienie Daniel. – Przecież według tego, co czytałem w kalendarium i co
potwierdził pan Marek, to katolicy byli mordercami.
- Bzdura –
nie patyczkował się Adrian, waląc z grubej rury. – Za zbrodnie odpowiedzialni
byli kozacy a przede wszystkim czerń ukraińska, która mordowała tak Żydów, jak
i polską szlachtę. Część katolików, która uciekając wyrwała się z tej rzezi,
zatrzymała się dopiero w granicach dzisiejszej Polski, w Przemyślu na przykład
a niektórzy dopiero w Krakowie.
- Dobry
jesteś – pochwalił chłopaka uśmiechnięty Daniel. – Czyli ten wpis w
kalendarium, to…?
- To jedno
wielkie kłamstwo – odparł zdecydowanie Adrian.
- Ja bym
powiedział więcej – również Daniel uznał, że nie już co pogrywać, tylko wyłożyć
kawę na ławę i zwrócił twarz w kierunku zdezorientowanego fizyka. – Opisywanie
tej rzezi jako dzieła dokonanego przez katolików, jest tym samym, jakby opisać,
że Himmler, Hoess i Eichmann stali na straży obrony narodu żydowskiego przed
krwiożerczymi Polakami w obozach śmierci. Polskich obozach, rzecz jasna –
podkreślił z sardonicznym uśmieszkiem.
- Naprawdę
macie tematy idealne na studniówkę – wtrąciła Kamila, nie chcąc doprowadzić do
zaognienia sytuacji. – Skończcie już. A jeden pan mógłby się w końcu ubrać.
- Albo
niektóre panie rozebrać, nie? – skontrował uśmiechnięty Daniel, zwracając się z
zapytaniem do Adriana.
- Nie
byłoby źle – zgodził się także uśmiechnięty chłopak.
-
Rzeczywiście, nie ma sensu się wykłócać – wycofał się ugodowo fizyk, widząc, że
dał się wyprowadzić w pole i ma przeciwko sobie większość. – A co do
studniówki, to czas się powoli przygotowywać. Ruszam w powrotną drogę –
uśmiechnął się z przymusem, odwrócił i ruszył w kierunku ośrodka.
- I poszedł
sobie buc – swobodnie skomentował usatysfakcjonowany Daniel. Wywołał tym
określeniem lekki uśmiech na twarzy Dominiki, ale nie Kamili, która patrzyła na
męża spode łba.
-
Przynajmniej nie był aż takim bucem, by drapać się po jajach – palnęła dość
opryskliwie, nie zważając na towarzystw osób, które raczej nie powinny
wysłuchiwać takich tekstów.
- Może ich
nie ma? – rzucił beztrosko Daniel, niewiele robiąc sobie z krytycznej uwagi
żony.
- Leć,
sprawdź i się upewnij – odcięła się. – I bądź łaskaw poinformować mnie, kiedy
kończysz tą imprezę, bo wypadałoby na jakiś obiad pójść.
- Dobra,
już chyba wyschnąłem – mruknął Daniel, wciągając koszulkę. – Zbieramy się,
historycy i historyczki. Może stoczymy jeszcze dzisiaj jakąś wojnę z kimś?
Dajcie znać, jak znajdziecie nową ofiarę.
-
Osiemnasta wybiła – stwierdziła uśmiechnięta Słowianka, otwierając walizkę. –
Za godzinę zaczynacie imprezę, więc wybacz, ale to ostatnia chwila na
cokolwiek.
Filip
nerwowo oblizał wargi. Wciąż miał w głowie mętlik. To chyba prawda, co mówili
koledzy. Zmienił się w ciągu tych kilkunastu miesięcy. Jakiekolwiek zasady
miały coraz mniejsze znaczenie. Ale czy to oznaczało, że mówiąc wprost, miał
się właśnie zobowiązać do sprzedania meczu?
Nie, nie.
To nie te słowa. Miał podjąć decyzję dotyczącą rozwoju kariery. Za rok druga
liga, z perspektywą na ekstraklasę. I duże pieniądze. Już od teraz.
- Podaj
jeszcze raz warunki – zażądał, siląc się na mocny ton.
- Dziesięć
tysięcy do ręki, już teraz, w nagrodę za… Za podpis złożony na kontrakcie i
jutrzejsze zwycięstwo Polonii. A w poniedziałek podpis prezesa klubu na twoim
kontrakcie, gwarantującym dziesięć tysięcy złotych miesięcznie – deklamowała
spokojnie, acz dość dobitnie.
Potarł
spocone dłonie. To była kasa. A w Stali? Dwanaście razy po jakieś dwa, góra
trzy tysiące, w przypadku awansu. I niepewność jutra. A przecież Leszno blisko,
dokładnie sto kilometrów. To nie jest wyprowadzka na koniec świata. Jakby coś,
zawsze może wskoczyć w samochód i wrócić do siebie.
Spojrzał na
nią. Wysoka, ponętna blondynka krótko przed czterdziestką. Ona sama była warta
tych wszystkich pieniędzy.
- A może
sama byś mi coś zaofiarowała tak od siebie? – rzucił, patrząc przenikliwie.
- A czego
ode mnie oczekujesz? – zapytała spokojnie, z delikatnym uśmiechem.
Usiadła
przy tym na stole, zakładając nogę na nogę. W nie za długiej spódniczce, w
szpilkach, prezentowała się olśniewająco. Podszedł bliżej.
-
Moglibyśmy uczcić umowę, kąpielą w szampanie – skrzywił twarz w wymuszonym
uśmiechu.
- Jutro o
tej porze… Czy tam z dwie godziny później, cała hala będzie kąpać się w
szampanie.
Była
blisko. Czuł jej zapach. Zapach zniewalający nie mniej, niż ona sama.
- Wolałbym
coś bardziej osobistego – rzucił chyba zbyt nerwowo.
Zachichotała
lekko. Trochę nie pasowało to do jej wizerunku. Ale nie był to śmiech
deprymujący. Czuł, że ją rozbawił. To chyba dobrze.
- Twojej
dziewczynie by się to nie spodobało – usłyszał i zobaczył, jak ślicznotka
rozkłada nogi, opierając szpilki na stojących obok krzesłach. To dopiero była
zachęta…
-
Partnerce, nie dziewczynie – sprostował. Miał w pamięci wczorajszą lekcję, ale
nie oparł się pokusie. Oparł swe dłonie na szeroko rozstawionych kolanach
Słowianki. Ta, tym razem nie zareagowała negatywnie.
- To
zasadniczo nie zmienia faktu, chyba, że się nie znam – rozłożyła ręce uroczym
gestem, niczym nastolatka, co dodatkowo urzekło Filipa. Grała z nim. Ale w co?
Nie mógł do tego dojść. Rosnąca namiętność skutecznie blokowała mózg.
- A na czym
się znasz?
- Na
podpisywaniu kontraktów. To najbardziej – z uśmiechem pełnym oczekiwania
pochyliła się ku niemu tak, że ich nosy niemal się stykały.
-
Zmobilizuj mnie do tego – nie mogło mu przyjść do głowy nic głupszego, ale
niestety także nic mądrzejszego.
Patrzyli
sobie przez chwilę prosto w oczy. Filip, nie wytrzymał tego pojedynku i spuścił
wzrok pierwszy. Nie kontrolował się. Jego dłoń nerwowo przesunęła się w głąb
rozłożonego uda Słowianki. Nakręcał się, tym bardziej, że wcale mu tego nie
broniła. Czuł miękkość jej dojrzałego już przecież ciała. Całe liceum nie było
warte jednego palca tej piękności.
- To ty
mnie zmobilizuj, abyś w Lesznie nie musiał czuć się samotnie – szepnęła w końcu
wprost do jego ucha.
Chwilę
później, delikatnie, ale nieustępliwie chwyciła jego dłoń, odsuwając ją od
swego ciała. Filip zamknął oczy, czując, jak gotuje się w środku.
- Teraz też
jestem samotny – spróbował ostatniej szansy.
Roześmiała
się cicho. Nie było w tym złośliwości, mógłby przysiąc. To był przejaw
sympatii. Na pewno.
Zeszła ze
stołu, stając na szpilkach. Niemal dorównywała mu wzrostem. Wykorzystał ten
fakt, obejmując ją w pasie. Nie odsunęła się, ale jej głowa wykonała odmowny
gest. Mimo tego dłoń blondynki wsunęła się w jego rudą gęstwinę, pieszcząc ją
lekko.
- Czas mnie
nagli – przypomniała mu subtelnym głosem.
Musiał to
przełknąć. Jakaś resztka zdrowego rozsądku starała mu się podpowiedzieć, by nie
podpisywał niczego w takim stanie. Ale ona nie mogła czekać. Albo tu i teraz,
albo w ogóle.
Sięgnął po
długopis i złożył dwa czytelne podpisy. Pierwszym pokwitował odbiór pieniędzy,
które Słowianka właśnie wyciągała z torebki. Na chwilę oderwał wzrok od kartek.
Duży plik banknotów wyglądał bajecznie. Dziesięć tysięcy. Który licealista mógł
się pochwalić taką gotówką?
I drugi
podpis. Na kontrakcie, którego zresztą an wczoraj, ani dzisiaj nie
przeanalizował. Ot, przejrzał najważniejsze punkty. Najuważniej te, które kryły
w sobie szeregi cyfr. Pozostałe, mówiąc wprost, olał.
- Wspaniale
– widział, że twarz Słowianki promieniuje zadowoleniem.
- Czyżbym
był aż tak zajebistym nabytkiem? – zapytał lekko nieufnie, ciekaw jej reakcji.
- Wątpisz w
to? – zapytała poważnym tonem, rozwiewając jego wątpliwości. – Wygraliśmy.
Wszyscy. Ty masz nowy, świetny kontrakt u mocnego drugoligowca, w co mocno
wierzę. Ja wykonałam zadanie postawione przez prezesa a prezes może cieszyć się
i z nowego zawodnika i z awansu do wyższej ligi. Nad czym tu płakać?
Nie
odpowiedział. W głowie miał mętlik. Mętlik, którego nie potrafił rozwiązać,
czując wciąż subtelny, kobiecy zapach rozsiewany przez piękną blondynkę.
- Czas na
mnie i na ciebie – odezwała się po chwili. – Znikaj świętować. Do zobaczenia
jutro w Lesznie.
Rozdział 4. Przynęta na Dominikę.
Początkowo
czuła się nieswojo. I ta niewyraźna sytuacja z Danielem, przyłapanym na
wyprawie z Dominiką i te niezbyt przyjazne spojrzenia starszych nauczycielek.
Ale z biegiem czasu oswajała się z tym. Daniel zrehabilitował się i wsparł ją
przed imprezą. Gdy wiec zaczął się polonez, uśmiechała się do swego partnera
zupełnie szczerze, nie bacząc na to, że w pewnym sensie jest gwiazdą tej
imprezy przeznaczonej dla maturzystów.
A potem
była już tylko impreza, rozwijająca się z każdą minutą. Zostawiła Daniela z
Dominiką. Nie było to wyjście najszczęśliwsze, ale lepszego znaleźć nie mogła.
Poza tym zaufanie jakie miała do męża, sprawiało, że jej nastrój nie został
zagłuszony jakimś irracjonalnym niepokojem.
Spokojnie
mogła dotrzymać obietnicy i zająć się swoim „chłopakiem”. Zresztą przy stole
była rozrywana przez innych licealistów. Zastanawiała się z jakiego powodu, ta
część całej sali była najbardziej obleganą przez uczniów i uczennice.
Czuła się z
tym, mimo wszystko dobrze. Także a może przede wszystkim z uwagi na Adriana.
Nie nalegał na nic, nie zachowywał się jak napuszony indor, który buja się po
imprezie z najfajniejszą laską, starszą o piętnaście lat. Był naturalny, nie
narzucał się. Taki jak zawsze.
No i w
garniturze wyglądał całkiem atrakcyjnie. Krótkowłosy blondyn o przyjaznym
spojrzeniu i uśmiechu wyrażającym dystans do siebie samego, jak i wielu innych
rzeczy. Nie pchał się na afisz, nie robił z siebie Bóg wie kogo. Nawet w tak
specyficznej sytuacji.
- Jeśli
będzie się pani nudzić, proszę dać znać, nie obrażę się – zasugerował z typowym
dla siebie uśmieszkiem, który dobrze już zdążyła poznać przez te dwa lata.
- Jeśli
będziesz mi groził opowieściami o Piusie XII, to wykorzystam tą opcję –
zażartowała.
- Nie jest
pani fanką takich opowieści?
- Chodzi mi
o to, że wczoraj popełniłeś całkiem soczysty wykład a po tym, co było dzisiaj
na plaży, na jakiś czas mam dość wojen religijnych – pospieszyła z
wytłumaczeniem.
- To o czym
chciałaby pani posłuchać?
Nie dał się
prosić, choć nie czuł się pewnie. Wyszedł z pewną rezerwą, wynikającą pewnie
nie tylko z obawy do swoich umiejętności tanecznych, ale i dlatego, że
wiedział, iż w tym momencie staje się głównym aktorem widowiska.
Domyślała
się, że ich dwójka przyciągnie wzrok wielu osób. I chociaż jej to nie
przeszkadzało, to czuła, że jemu tak.
Ale pokonał
tremę i dzielnie towarzyszył rozbrykanej nieco partnerce. Kamila lubiła tańczyć
i teraz dawała temu upust. Chociaż trochę hamowała się, by nie zepchnąć
samolubnie swego partnera w cień i nie stać się solistką dla całej szkoły.
Adrian nie pchał
się nigdzie z łapami. Ciekawiło ją, czy to z powodu tremy, czy innych. Jego
dłonie nie schodziły poniżej bioder, ich kontakt w zasadzie ograniczał się
tylko do minimum. Zachowywał się jak gentleman a nie napalony małolat
obtańcowujący najładniejszą nauczycielkę w szkole.
- Widzę, że
zdecydowanie bardziej preferujesz scenę dla rapera – zagadnęła.
-
Zdecydowanie – skwitował krótko.
- A może
uprosisz DJa, weźmiesz mikrofon w dłoń i wykonasz ten numer studniówkowy? –
uśmiechnęła się.
- Skąd pani
wie? – zdziwił się. – Mówiła pani, że nie przyjdzie na występ.
- Nie
mogłam zasnąć – odparła wymijająco.
- No tak… -
uśmiech na jego twarzy, stal się jeszcze bardziej rozbrajający. – Chyba nie ma
problemu z tym, że poświęciłem pani te cztery wersy?
- To
porównanie do Tadeusza Sznuka było nad wyraz oryginalne.
- Wie pani
o co chodzi… A miałem jeszcze kilka innych pomysłów, ale nie dałem rady upchnąć
ich w czterech wersach.
- Jakie
pomysły, jakich porównań zamierzałeś użyć? – zainteresowała się na poważnie.
- Wolę
zostawić to dla siebie – odparł ostrożnie. – Bo może jeszcze wykorzystam je,
gdy przyjdzie mi ochota napisać o pani cały numer?
Zamilkła,
patrząc na niego z uwagą i pewnym zaskoczeniem. Potem roześmiała cicho i z
jeszcze większa energią oddała swojej pasji. Do momentu, gdy DJ zakręcił
głośnik. Wykorzystała ten moment na oddalenie się do Daniela, uprzednio
przeprosiwszy partnera.
Zresztą nim
zrobiła dwa kroki, do Adriana doskoczyła jedna z uczennic Karolina, całkiem
zresztą ładna brunetka.
Wobec czego
Kamila zmieniła swój zamiar i usuwając nieco w cień, z zainteresowaniem
patrzyła jak jej partner buja się po parkiecie z klasową koleżanką. Nieco
skonsternowana zauważyła, że po zmianie partnerki, Adrian zachowywał się w
tańcu wyraźnie pewniej. Choć czy powinna się dziwić? Widocznie jednak peszyła
go. A może nie tyle ona, ile te wlepione w nich pary oczu.
Zapatrzyła
się a gdy potem zerknęła w lewo, zobaczyła tylko samotnie siedzącą przy stoliku
Dominikę. Mąż gdzieś zniknął.
Daniel
odetchnął świeżym powietrzem i sięgnął po papierosa. Nie przepadał za takimi
imprezami, ale tu czuł się wolny. Jego zona miała swojego partnera, o którego
nie czuł się w żadnym stopniu zazdrosny a jemu towarzystwo umiliła całkiem
sympatyczna nasto… Nie, już nie nastolatka, tylko dwudziestotrzyletnia
nauczycielka, o której wiedział, że czuje do niego miętę.
Na dodatek,
w ośrodku przebywała jeszcze jedna ciekawa pani. Ta, której sylwetka majaczyła
w ciemnościach, kilkadziesiąt metrów dalej. Wiedział dlaczego wolała nie
pokazywać się bliżej sali. To znaczy jeszcze nie wiedział, ale się domyślał.
Zbliżał się
powolnym krokiem. Mimo ciemności dostrzegał różne szczegóły, długie blond
włosy, gustowną spódniczkę, długie nogi a nawet szpilki na stopach.
-
Uprzedzam, że mam już dwie dziewczyny, wiec trzecia, nawet taka, jak ty, będzie
musiała się mocno postarać – oznajmił oficjalnie, gdy stanął dwa kroki przed
wysoką blondynką.
- Pfff, to
najgorsza próba podrywu, jaka spotkała mnie w moim życiu a trochę już się tego
uzbierało – roześmiała się pobłażliwie.
- Nic
dziwnego, dzisiaj to ja jestem podrywany nie na odwrót – wydął usta w typowym
dla siebie uśmieszku.
- Nie
wkręcaj mnie piłkarzyku, zawsze miałeś najgorszy dowcip w całej szkole, gdyby
nie ten fuks z rozpaczliwie szukającą pomocy małolatą, byłbyś dzisiaj starym
kawalerem – blondynka przywaliła z grubej rury.
- Masz
trochę racji, jednym wystarczą długie nogi i takie same blond włosy. Niektórzy
mają dużo prościej, taki jest ten świat.
- Biedaku…
Zebrało ci się na żale, tuż przed czterdziestymi urodzinami?
- Które mam
aż dwanaście dni później, niż ty. Jesteś jeszcze starszą dupa, niż ja – odciął
się zadowolony.
- Co nie
przeszkadza mi w podrywaniu maturzystów. Zresztą nie mi jedynej… - blondynka
nie pozostała dłużna.
- Zostańmy
przy tobie… Rozumiem, że podryw udał się nad wyraz skutecznie?
- Czy
miałeś jakieś wątpliwości? – przekrzywiła twarz w wyrazie zadziwienia i
rozczarowania.
- Jeśli
chodzi o pracę polskiej policji, zawsze ogarniają mnie pewne wątpliwości. Ale
OK, rozumiem, że jesteś ponad średnią krajową i jak zwykle diablo skuteczna.
Kiedy nastąpi rozwiązanie? – zapytał, zaciągając się głęboko dymem.
- Jutro.
Nie ma na co czekać.
- Przed
meczem?
- Tak, nie
można dopuścić, by wyszedł w meczu i zagrał. Wtedy my sami stalibyśmy się
przyczynkiem przestępstwa, współautorami sprzedanego meczu. To chyba logiczne.
- No tak.
Czyli nie ma szans, by się wywinął?
- Pytasz,
bo go żałujesz, czy chcesz poznać konkrety?
- Raczej to
drugie…
- To była
profesjonalna operacja, nie wiem czego się obawiasz. W pokoju zainstalowałam
kamerę, mam jego podpisy… Tyle wystarczy, by kariera koszykarza poszła w
zapomnienie. Tym bardziej, że jutro przed meczem będzie miał jeszcze jedną
niespodziankę.
- Jaką? –
zmrużył oczy Daniel.
- Kontrolę
antynarkotykową. Wprawdzie do wyłonienia graczy poddanych takiej kontroli używa
się takiego wynalazku jak losowanie, ale jeśli cię to interesuje, to ja już
znam wyniki losowania… Ktoś się wkurzył i nasłał. A ktoś inny, też wkurzony,
korzysta z każdej okazji, by poczęstować klienta gramem zielonej substancji.
- Kto taki?
- Nie
udawaj, że nie wiesz…
- Adrian,
tak? Nie wiedziałem, naprawdę. Poważnie to twoja rodzina? Nie wiedziałem, że
masz takiego krewniaka. Poza kolorem włosów, nic was chyba nie łączy.
- Oj,
łączy, nieprzeciętna inteligencja na przykład – swobodnie odparła blondynka. –
To syn mojej kuzynki. Myślę, że jest wart jakiejś interesującej nagrody –
dodała niedwuznacznie.
Daniel nie
odpowiedział, przydeptując niedopałek papierosa. Diablica. Wiedziała? Nie mogła
wiedzieć, bo skąd. Domyślała się? Ale na jakiej podstawie? Nie, niemożliwe,
rzuciła to chyba tak sobie.
- Czyli
twoja wizyta w ośrodku zakończona – zmienił nieco temat.
- A co
zostało mi do roboty? Tym bardziej, że nie powinnam rzucać się w oczy. Chociaż
nawet, gdyby mnie zobaczył, to w tym momencie jest już po wszystkim.
Antypatyczny typ, naprawdę. Gdy próbował się przyklejać do mnie, musiałam mocno
panować, by nie strzelić go w pysk. Chociaż raz sobie ulżyłam. Wypadałoby
zapytać piłkarzyku, czy i ja nie zasłużyłam przez to wszystko na jakąś nagrodę
z twojej strony.
- Z chęcią
bym cię wynagrodził, ale jak powiedziałem, mam tu już dwie mocno zainteresowane
panie.
- Nie
pochlebiaj sobie piłkarzyku, naprawdę, to wyjątkowo niesmaczne...
Milczeli
przez chwilę.
- A więc
już po wszystkim… – jakby upewniał się Daniel. Mimo wszystko miał wątpliwości,
czy rewanż nie poszedł za daleko.
- Tak, to
koniec. Zrobiło ci się żal? Już za późno. Trzeba było myśleć, gdy ustaliłeś
cały plan vendetty.
Nie
odpowiedział. Faktycznie, nie powinno być mu go żal. Zapłaci drogo, ale to co
zrobił było zdecydowanie ciosem poniżej pasa.
- Dobra.
Dzięki za pomoc – odezwał się wreszcie krótko.
Zobaczył
ledwo dostrzegalne skinienie głową, po czym blondynka odwróciła się i zniknęła
w ciemnościach.
- Mam
nadzieję, że dobrze się bawisz z Danielem? – zapytała swobodnie Kamila,
dosiadając się do Dominiki.
Muzyka nie
grała tak głośno, jak w dyskotekach, czy innych klubach, można było porozmawiać
bez krzyczenia do siebie, jednocześnie na tyle swobodnie, by nie obawiać się,
że słowa trafią do postronnych obserwatorów.
- Nie lubię
nieczystych sytuacji – usłyszała odpowiedź koleżanki. – Wydaje mi się, że masz
do mnie uraz, że coś sugerujesz. To dobry moment, by to wyjaśnić.
Zaskoczyła
ją. Raczej nie spodziewała się tego po młodszej, mimo wszystko zahukanej,
introwertyczce. Ale z drugiej strony ufała jej w jakiś sposób, zawsze oceniała
ją jako uczciwą, szczerą. Może to sprawiało, że cała ta sytuacja zaczęła ją
męczyć?
- Chętnie
posłucham – wysiliła się na uśmiech.
- Danel to
bardzo porządny mężczyzna – wyjaśniła bez ogródek, prosto z mostu. – Wiesz to
pewnie, że zazdroszczę ci go. Tak jest. Ale to nie znaczy, że mam zamiar robić
jakieś głupie rzeczy. Lubię jego towarzystwo. Tylko tyle i aż. Może ci się to
nie podobać i nie dziwię ci się. Ale ani ja, ani Daniel, nie jesteśmy skłonni
do kręcenia żadnych głupich numerów. Jeśli nie ufasz mi, to powinnaś zaufać
jemu. Jest prawdziwym mężczyzną a nie jakimś bawidamkiem śliniącym się na widok
byle blondynki w miniówce. Powinnaś wiedzieć to lepiej, niż ja.
Znów
zaskoczył ją ten wywód. Nie tego się spodziewała. Liczyła się z jakimś
kluczeniem, ze słowami wypowiadanymi z ostrożnością. A tu taki, krótki, ale
jasny wykład.
Jednocześnie
coś sprawiło, że jej ciało przeszedł lekki, ale bardzo przyjemny dreszcz. Te
słowa Dominiki o jej własnym mężu… Czyżby ona, Kamila trochę przestała go
doceniać? Nie, chyba nie, chociaż, po trzynastu latach znajomości, pewne rzeczy
spowszedniały, to dość jasne.
A do tego
zabrzmiało to, jak mimo wszystko pewnego rodzaju wyznanie miłości. W każdym
razie jakiegoś olbrzymiego szacunku do Daniela. I tak jak sama obawiała się
tego, jak sama denerwowała się w pewnym stopniu znajomością Dominiki z jej
mężem, tak teraz… Nagle zrozumiała, jakie więzy łączą tych dwoje. Nie jakieś
głupie ochoty na pomacania sobie tyłków, czy innych części ciała, tylko coś
więcej. Oni się lubili, szanowali, cenili. Takie to rzadko spotykane ostatnio.
I nie tak
niebezpieczne jak mogłoby się wydawać. Chyba… W jej mózgu zaczęły rodzić się
nagle jakieś niedorzeczne wizje. Sama się ich przestraszyła.
- I
powiedz, jak to miałoby wyglądać dalej? – zapytała dość poważnie, wbijając
wzrok w młodszą koleżankę.
- To już
zależy od ciebie.
- Nie o to
pytam… A zresztą… - zrezygnowała z drążenia tematu. Dominika powiedziała już
wszystko chwilę wcześniej deklarując niechęć do robienia głupich numerów. Czy
mogła jej zaufać? Albo inaczej, czy miała podstawy by nie ufać Danielowi?
Nie,
podchodząc do Dominiki, nie dążyła do jakiejś głupiej konfrontacji, ale też
spodziewała się innej rozmowy, nieco innego rozwoju sytuacji. A tymczasem efekt
był zgoła odmienny. O tyle fajny, że się uspokoiła. Ale…
Nie zdążyła
rozwinąć myśli, bo w polu widzenia pojawił się Daniel a sekundę po nim Adrian.
Skinęła mu przystępnie głową, definitywnie żegnając się z niewesołymi myślami.
Wręcz przeciwnie, poczuła się jakaś, taka… Rozochocona.
- Nawet nie
myśl o tym, że usiądziesz – ostrzegła lojalnie partnera. – Dawaj tu – chwyciła
go za rękę i poprowadziła na parkiet.
Muzyka była
spokojniejsza. Nie jakieś typowe przytulańce, ale taki leniwy pop/rock. Można
go było wykorzystać na wiele sposobów i ona to uskuteczniła, nawiązując nieco
bliższy kontakt cielesny z uczniem.
Zachichotała
w duchu, wyobrażając sobie zgorszone miny dyrektora, jak i kilku starszych
nauczycielek. Ale przecież nie było to nic zdrożnego. Dość delikatnie bujała
swoim ciałem, pozostając w bliższym kontakcie z Adrianem. Bliższym nie znaczyło
zdecydowanie bliskim. Wciąż zachowywał się jak mężczyzna, nie pozwalając sobie
na jakieś bardziej erotyczne ruchy.
Aczkolwiek
momentami kładł swe dłonie na jej ramiona. Był tym speszony chyba bardziej, niż
ona. To było bardzo słodkie i urzekało ją. Tak, że nawet chciała by objął ją
mocniej, bardziej zdecydowanie, jak prawdziwy partner, właściciel. Znów
zaśmiała się w duchu. Nie, chyba lepiej, że tego jednak nie robił.
Nie wypiła
zbyt dużo, raptem jeden drink. W głowie szumiało delikatnie, mogła tak kręcić
się w kółko długo jeszcze, ale powoli zaczęła wyczuwać, że z nieznanych
względów chłopakowi przestaje się to podobać.
- Skądże –
zapewnił. – Ale prawdę mówiąc, chętnie wyszedłbym na zewnątrz.
- To
chodźmy – wzruszyła ramionami, nie widząc problemu.
Pozwoliła
sobie na to, by przedzierając się w kierunku wyjścia wciąż trzymać partnera za
rękę. Czuła, że zwraca w ten sposób uwagę wielu uczestników studniówki, tak
młodszych, jak i starszych. Zaczerwieniła się lekko, ale nie odpuściła.
Kilka
niezobowiązujących słów o porze dnia, przyjemnym wiaterku, o tym, że jest
ciepło. Kamila podążała u boku chłopaka, widząc, że ten kieruje się w stronę
jeziora.
- Lubisz
taką romantyczną scenerię? – zapytała pogodnie.
- Nie o to
do końca chodzi, ale powiedzmy sobie szczerze, że tafla w blasku świateł
wygląda całkiem sympatycznie, przynajmniej na mnie robi to takie wrażenie.
Zresztą podobnie jest w większych miastach, gdzie przepływa Wisła, Odra, czy
Warta. Jest taki fajny klimat.
- U nas nie
ma takiej rzeki niestety.
- Dlatego
możemy sycić oczy t widokiem i zastanowić się nad jedną sprawą
- Jaką? –
zaciekawiła się.
- Nad
zadaniem domowym, które nam pani podała – zażartował patrząc jej w oczy. – Nad
tym Ps 23, wypisanym na tablicy, wraz z resztą danych.
- Ja ci w
tym nie mogę pomóc, przykro mi – uśmiechnęła się krzyżując ręce na piersiach.
- Nie
chodzi o pomoc… Chciałbym wiedzieć, po co pani to napisała, kto to pani
podyktował i jak wygląda ta nagroda. To chyba nie jest tak istotne.
-
Przypuszczam, że chyba jest – odpowiedziała ostrożnie stawiając kroki nad
brzegiem jeziora. – Cały szkopuł w tym, że nie mogę udzielić także takich
informacji.
- Dlatego,
że mogłyby one naprowadzić zainteresowanych na rozwiązanie?
- Czyli
pani zna rozwiązanie zagadki?
- Musisz
tyle wypytywać?
- Partnerki
nie powinny mieć zbyt wielu tajemnic przed swoimi chłopakami – delikatny
uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- A
widzisz… Mnie też zastanawia jedna rzecz – w obronie palnęła trochę
nieprzemyślanie.
- Jaka?
- Ach… No
widzisz… - zaplątała się, bo faktycznie jej ciekawość zahaczyła o sfery
wybitnie intymne. – Jako wychowawczyni słyszę o różnych rzeczach, dotyczących
moich podopiecznych, także o tych, których słyszeć raczej nie powinnam, bo mnie
nie interesują, ale jednak docierają.
- Nie
interesują, ale jednak panią ciekawią, naprawdę interesująca logika – pokiwał
głową z nieskrywaną ironią.
- Kontekst
owego nie interesowana, o którym wspomniałam, był nieco inny – wytłumaczyła
składnie.
- No
dobrze, proszę pytać.
- Ech… -
westchnęła, karcąc się w duchu, po co porusza taki temat. – Na luźniejszych
lekcjach, jak na przykład na wychowawczej, docierały do mnie jakieś śmieszki… Z
których dało się wyłowić, że nie miałeś jeszcze dziewczyny – wyjaśniła, czując
lekki rumieniec, niedostrzegalny na szczęście dla niego, z powodu mroku.
-
Fizycznie? Dziwne, że to panią interesuje.
- Nie
obrażaj się za takie pytanie – zareagowała szybko. – Tak po…
- Nie
obrażam się – przerwał i faktycznie sprawiał takiego wrażenia. – Tylko się
dziwię. A poza tym za udzielenie odpowiedzi na takie pytanie coś mi się należy.
- A co
takiego? – zmarszczyła brwi.
- No na
przykład wymianę informacji, czyli mogłaby pani odpowiedzieć na jedno pytanie
dotyczące tej zagadki. Albo…
- To już
ustaliliśmy, niestety nie mogę – przerwała mu.
- No to na
inne pytanie – wzruszył ramionami.
- Jeśli
chcesz wiedzieć czy jestem dziewicą, to ostatecznie mogę ci odpowiedzieć –
zaśmiała się cicho.
- Ma pani
męża i dwójkę dzieci, więc pani wybaczy, odpowiedzi mogę domyślić się sam –
uśmieszek sympatycznie wykrzywiał i jego twarz.
- No to co
chciałbyś?
- A na
przykład to, o co prosiłem wczoraj, czyli o możliwość zwracania się do pani po
imieniu, na okres pobytu tutaj.
- Ach tak…
Jeżeli stać cię na taką odwagę – zażartowała jednocześnie wbijając w niego swój
stalowy wzrok. Była ciekawa jak zareaguje. Jednak się nie wycofał.
- Wobec
tego, droga Kamilo, moja odpowiedź na zadane pytanie jest twierdząca.
- Dziękuję
– skwitowała. – Ciekawi mnie tylko, dlaczego. Na ile znam chłopaków, to
traktujecie te sprawy z przymrużeniem oka, raczej nie wybrzydzając – starała
się odpowiednio dobierać słowa.
- Jedni nie
wybrzydzają a inni tak. Zresztą to nie jest dobre słowo. W sumie nie chce mi
się tego wybitnie tłumaczyć… Po prostu…
- Dobrze,
nie masz obowiązku tłumaczyć mi, to twoje sprawy – weszła mu w słowo i milczała
chwilę, by po czasie zasugerować coś. – Wracamy na salę?
- Tak. Tym
bardziej ja będę musiała uciekać jeszcze wcześniej. Daniel coś chciał.
- Nie
wnikam Kamilo w to co on chciał – zaśmiał się lekko.
- Świntuch
– spojrzała karcącym wzrokiem. – To nie jest to o czym myślisz.
- O niczym
nie myślę, Kamilo – chwycił ją za dłoń. – Wejdźmy, tak jak wyszliśmy.
Rozbrajało
ją to jego zwracania się do niej po imieniu. Wykorzystywał ku temu każdą
okazję. Bawił się tym i dodawał sobie animuszu. Jednocześnie wyczuła, że
ośmieliło go to do niej. Chyba trochę szkoda, że tak późno.
A niespełna
godzinę później, roześmiana złożyła soczysty pocałunek na policzku Adriana i
pożegnała się kulturalnie. On również, nie przestając wymieniać jej imienia
przy każdej możliwej okazji.
Chwilę
później, tylko trochę zmęczona kończącym się dniem, podążyła śladem męża i
wkroczyła do nowego nabytku ośrodka w Antonówku – sauny. Od razu z ulgą
usadowiła się obok Daniela. Oboje mieli na sobie tylko ręczniki. W zasadzie nie
mieli prawa niczego się obawiać, bo Daniel wynajął saunę tylko dla nich i
nikogo innego, ale był mały wyjątek. Za chwile powinna wejść także trzecia
osoba.
-
Rozmawiałam z Dominiką – oznajmiła po chwili ciszy. Z uwagi na to, że miała
przybyć w każdej chwili, wolała nie czekać z tematem a koniecznie chciała
zamienić kilka słów z Danielem na ten temat.
- O czym? –
nie zdradzał większego zainteresowania.
- Ogólnie
chciałam się dowiedzieć jaki ma do ciebie stosunek i tak wiesz…
- No i…?
- Nie
wyglądasz na wybitnie zainteresowanego…
- A co
nowego usłyszę? – spojrzał na nią. – Wiem, że jej się podobam, to widać. Ale co
z tego?
- Wiesz… -
poprawiła włosy. – Ty może masz do tego taki stosunek, jaki masz. Ale ja patrzę
na to nieco inaczej. Niezbyt może mi się podobać, że jest ładna dziewczyna,
która patrzy na ciebie jakby nie było, bardzo poważnie.
- Hehehe… -
usłyszała nieco zduszony śmiech rozweselonego Daniela.
- No jasne,
że ciebie to śmieszy… Ale mnie nie. Potrafisz to zrozumieć? – skomentowała
lekko zirytowana.
-
Przeszkadza ci to, jak patrzy na mnie Dominika? A czy zastanawiałaś się kiedyś,
jak to jest być związanym z kimś takim jak ty?
- Jak? –
zapytała nieco zdezorientowana, nie wiedząc do czego zmierza.
- Na mnie
patrzy tak jedna laska, raz na dziesięć lat. Ty takich spojrzeń wyławiasz
dziesiątki każdego dnia. Jak idziesz ulicą, jedziesz autobusem, kroczysz
szkolnym korytarzem, stoisz w sklepowej kolejce i w milionach innych sytuacji.
- Ale to
jest coś innego, to tylko spojrzenia a nie znajomość…
- To jest
to samo. Każde spojrzenie może przerodzić się w znajomość. A znajomość w coś
więcej. Czujesz się nieswojo z powodu jednej koleżanki, którą lubię, nie ma co
ukrywać. Ale nie przyszło ci do głowy, że ja każdego dnia mógłbym budzić się z
myślą, że ten dzień może być ostatnim? Że za chwile spojrzysz w oczy komuś na
chodniku, że zagada do ciebie jakiś palant w sklepie, czy w szkole? Że oczaruje
cię a ty stracisz głowę i polecisz za nim?
- Ale wiesz
przecież, że ja tego nie zrobię – skomentowała szybko.
- No to
dlaczego nie potrafisz przyjąć do wiadomości, że ja czegoś takiego też nie
zrobię? – wzruszył ramionami. – Gadaliśmy o tym nie raz i wiesz, że mi nie
zależy na takich bajkach. Jesteś jedyna i tak będzie. A to, że Dominika jest
fajną dziewczyną, to inna sprawa.
Milczała,
czując ciepło rozlewające się po sercu. Spojrzała z lekką niepewnością na
siedzącego z szeroko rozłożonymi rękoma męża. Wyraził to wszystko w sposób tak
naturalny, oczywisty, logiczny… Dominika miała rację. Był mężczyzną.
- A gdybym…
- poczuła szybsze bicie serca, ujawniając swe myśli takiego rodzaju. - Ty mnie
namawiasz do tego, żebym jutro spełniła swoją fantazję. A gdybym ja chciała
zobaczyć, jak zajmujesz się nią?
- Co…? –
zdziwił się Daniel.
- Sam
powiedziałeś, że jest fajna. I masz rację, bo jest atrakcyjna i fizycznie i
duchowo i bardzo w porządku. Lubisz takie dziewczyny, nie mam racji?
- Zaraz… Lubię, to jedno. Ale to nie musi mieć przełożenia na to o czym mówisz. Poza tym, co cię tak nagle odmieniło, co? – spojrzał uważnie na żonę.
- A tam,
odmieniło… Tak tylko pytam… - wycofała się trochę.
- Nie
ściemniaj mi tu. Gdybyś była taka negatywna w stosunku do tego wszystkiego,
nigdy nie poruszyłabyś takiej kwestii. Więc? – ponowił pytanie.
- Nie
odmieniło. No dobra, trochę myślałam o tym i w sumie ta rozmowa z Dominiką…
Ona… Jakby to powiedzieć… - zaplatała się trochę.
- No co
ona? Chodzi o to, że nagle zapragnęłaś pobawić się we mnie? – zakpił nieco
Daniel.
- To też
nie o to chodzi. Po prostu, sam mnie namawiasz bym zaryzykowała i zrobiła ten
numer jutro. A on jest i tak dużo bardziej hardkorowy, niż to o co zapytałam
ja.
- Ale to
nie ma przełożenia. Ja jestem ja a ty to ty. Poza tym nie tyle namawiam, ile
sugeruję, pomagam w spełnieniu twoich wyuzdanych fantazji – uśmiechnął się mąż.
- A co to
zmienia? W normalnej sytuacji powinieneś dać mi po gębie za samo myślenie o tym
a ty jeszcze podpalasz ten ogień. Więc dlaczego i ja nie mogę?
- A ty? –
zapytał nie z gruszki, ni z pietruszki Daniel.
- Co ja? –
nie zrozumiała.
- Czy to
nie jest przypadkiem tak, że w jakiś sposób chcesz wziąć odwet za tamte
wydarzenia, że chcesz zobaczyć Dominikę w tak dość hardkorowej sytuacji jak ty
byłaś wtedy? A może chciałabyś sama się nią zająć? Albo odwrotnie, żeby to ona
zajęła się potulnie tobą?
Zaskoczona
tym wywodem nie zdążyła odpowiedzieć. Drzwi otwarły się i do środka weszła Dominika,
tak samo jak i oni owinięta w ręcznik.
- Ciepło tu
– skomentowała z uśmiechem, siadając po przeciwnej stronie. Złączyła przy tym
wstydliwie nogi.
- A zaraz
zrobi się w ogóle gorąco – mruknął Daniel, nawiązując do przerwanej rozmowy.
- Dlaczego?
Coś mnie ominęło? – spojrzała na nich z pogodnym uśmiechem.
Milczeli
przez chwilę. Daniel rozważał słowa żony, Kamila spuściła wzrok nie myśląc o
niczym, bo miała mętlik w głowie a Dominika czuła pewną konsternację, co
wpędzało ją w pewne skrępowanie.
- Czuję
się, jakbym wam w czymś przeszkodziła – odezwała się w końcu. – Albo nie wiem,
może tak w ogóle… - zawahała się, jakby rozumiejąc, że to ona sama może być tym
czymś co wywołuje niesnaski u obojga.
- Przeciwnie
– zapewnił ją zdecydowanym głosem Daniel. – To tylko zmęczenie po imprezie. Ale
zaraz urządzimy tu jakąś zabawę.
- Zabawę? –
zdziwiła się.
- Tak,
zabawę. Najchętniej zagrałbym w butelkę, co wy na to?
Dominika
spojrzała zdziwiona, nawet rozbrojona Kamila parsknęła śmiechem.
-
Oczywiście zakładam, że schowałeś ją gdzieś tutaj uprzednio.
- Niestety
nie, to spontan. Ale zakładam, że chętnie przejdziesz w tym ręczniku przez
hotel, żeby takową skombinować – odciął się uśmiechnięty.
- To się
mylisz. Przejdź się sam, wywołując furorę wśród maturzystek.
- No to
zgodnie z zasadami życia, powinna pójść najmłodsza. Dominika, nie będziesz się
wstydzić, prawda? – spojrzał w oczy zaskoczonej i nieco skrępowanej dziewczyny.
- Będę –
odpowiedziała z uległym uśmiechem. Choć fakt, że Daniel zaproponował jej coś na
swój sposób perwersyjnego, ożywił ją nieco i spowodował, że przez sekundę
rozważyła tą propozycję. Wstyd jednak wygrał.
- I
wszystko jak zwykle w rękach starego byka – westchnął, wstając z miejsca i
wychodząc na zewnątrz.
Piękna
nauczycielka nie zdążyła jeszcze dobrze zniknąć z oczu Adriana, gdy ten
postanowił wyjść na powietrze. Nie do końca czuł się usatysfakcjonowany tą
imprezą. Owszem, fakt, że partnerowała mu taka kobieta, sprawił mu wiele
przyjemności, ale… Ale co? Czego oczekiwał? Że pod koniec imprezy, niczym
poważna para znikną, w którymś z pokoi, albo jego, albo jej i tam będą
kontynuować imprezowanie w nieco bardziej romantycznym nastroju?
Nie no, bez
przesady. Wypadałoby się trochę walnąć w głowę, co przecież komu, jak komu, ale
akurat jemu nie powinno sprawić większych trudności. Nie powinno, jednak
sprawiało. Czuł pewien żal i lekki niedosyt. To wszystko, to już historia.
Piękna, ale jednak. Ba, za chwilę zda ostatni egzamin, odbierze świadectwo
ukończenia liceum i w ogóle już nie tylko studniówkowa randka, ale w także
sama, piękna nauczycielka odejdą w wieczne zapomnienie.
Nie no,
kurwa… Co jest? Skąd ten podły nastrój? Nigdy nie roztkliwiał się aż tak
bardzo. Dorastał? Dojrzewał? Bez przesady…
Z nerwów
siadł przy jednym ze stolików na zewnątrz, przy którym biesiadowało kilku
klasowych kolegów. Nie pytając nikogo o pozwolenie, chwycił butelkę wódki i
nalał sobie trochę do wolnej szklanki, po czym szybko wypił popijając pepsi.
Odetchnął głębiej przybierając normalniejszy wyraz twarzy.
- Co jest,
już porzucony? – usłyszał chyba trochę kpiące pytanie któregoś z kolegów.
- I dobrze,
możesz teraz w spokoju rozwiązać studniówkową zagadkę – zasugerował ktoś inny
śmiejąc się.
- A właśnie
– ożywił się Bartek, klasowy lider. – W ogóle o tym zapomniałem. Zresztą chuj
tam wie, czy jest o czym gadać. Nie wiem w ogóle co to za temat. Znaczy, nie
wiem jak go ugryźć. Jak to szło w ogóle?
- Ps 23,
potem niżej 7-24 i jeszcze niżej p.10. To wszystko z komentarzem, że na
zwycięzcę czeka nagroda, ale ponieważ wynika ona z rozwiązania zagadki, nie
może powiedzieć, co konkretnie tą nagrodą jest – przypomniał zaczesany trochę w
stylu Emo, Kuba.
- Czyli
nagroda też pewnie do dupy. Czy może nie? – zastanawiał się znajdujący się już
w mocno imprezowym nastroju Bartek.
- Ja mam
zasadę, że o nagrodzie rozmyślam tylko wtedy, gdy znam rozwiązanie. Tutaj nie
wiem o co chodzi, więc nie zastanawiam się nad nagrodą – wyjaśnił precyzyjnie,
bardziej stonowany Kuba.
Zapadło
chwilowe milczenie. Adrian zawahał się, ale uznał, że nie ma co tego trzymać w
tajemnicy.
- Ja –
odezwał się, ściągając na siebie wszystkie spojrzenia.
- Jak to? O
co chodzi? – zapytał zaintrygowany Bartek.
- To
znaczy, odgadłem tylko początek, tak mi się przynajmniej wydaje – zastrzegł
Adrian.
- Chociaż
tyle… No to mów – ponaglił go.
- Ps 23 to
najpewniej psalm 23.
- Psalm? –
niemal parsknął śmiechem Bartek, robiąc wielkie oczy. – O co tu, kurwa chodzi,
jaki psalm?
- Też bym
się śmiał, gdybym nie znał jego treści. A znam i dlatego to było całkiem…
Zaskakujące.
- Co to za
treść?
- Tak
niedokładnie, bo nie pamiętam… Najważniejszy wers tego psalmu i najbardziej
znany, to… „Choćbym kroczył doliną śmierci, to zła się nie ulęknę, bo pan jest
ze mną”.
- A…
Słyszałem to gdzieś. Albo czytałem. W internecie pewnie. Na demotach, czy
gdzieś, przy jakimś obrazku… No dobra, ale to mi nic nie mówi…
- To jest
tłumaczenie i jako takowe może się różnić od innych. Nie musi to być dolina
śmierci, ale dolina ciemności na przykład, albo dolina zła…
- Czekaj… -
z wolna kojarzył Bartek, ale ubiegł go Karol, klasowy zgrywus.
- Chodzi ci
o ten przybytek? Z tym to skojarzyłeś? – zaśmiał się kpiąco.
- Z tym –
skinął głową Adrian. – Tak w ogóle ten psalm jest dłuższy, ale uznałem, że inne
wersy nie mają znaczenia. Ten jest akurat najbardziej znany i to o niego
musiało chodzić. A skoro tu jest ta „dolina zła”…
- Zaraz,
zaraz… - gorączkował się Bartek. – Ale co to ma do reszty zagadki?
- Tego
właśnie nie wiem, ale…
- Znaczy,
zatem, że co? – pytał zdezorientowany Bartek. – Że nagroda będzie w burdelu?
Jakaś gorąca laska? Kamila funduje nam prostytutki? – roześmiał się a wraz z
nim zachichotała reszta.
- A jeśli
to pod spodem, to kolejny psalm? – wpadł na pomysł ktoś inny.
- No nie
bardzo – odparł Adrian. – Bo psalm numer siedem ma tylko osiemnaście wersów a
nie dwadzieścia cztery. Sprawdzałem. To nie wchodzi w grę.
- A jeśli
to jest odwrócone? Jeśli chodziło o psalm dwudziesty czwarty i wers siódmy? –
nie ustępował kolega.
- To mi do
głowy nie przyszło, bo to dla mnie było bez sensu – oznajmił Adrian z lekką
defensywą w głosie.
- Szkoda,
warto było sprawdzić – skomentował kolega z żalem w głosie.
-
Czekajcie, przecież to możemy sprawdzić. Kurwa, każdy ma chyba internet w
telefonie, nie? – ostro zareagował Bartek.
Wyciągnęli
komórki, jak jeden mąż. Niemal wszyscy. Wśród drobnych śmiechów, nie do końca
trzeźwe towarzystwo przeszukiwało zasoby Google.
- Mam –
oznajmił w końcu najbystrzejszy i najbardziej trzeźwy w gronie Kuba. – Już
wyłapałem.
- Czytaj –
poddał się Bartek, odkładając komórkę.
- Bramy,
podnieście swe szczyty i unieście się prastare podwoje, aby mógł wkroczyć król
chwały.
-
Hahahahaha… - przy stole rozległ się ryk niepohamowanego śmiechu.
- No kurwa…
Tekst jak z pornosa, do chuja – skomentował zziajany Bartek.
- No
wszystko się układa – podpalił się ktoś inny. – Król chwały wkracza do doliny
zła… To zaproszenie.
- Nie
podejrzewałem Kamili o takie świństwa, panowie… - rozłożył ręce lider klasy.
- To nie
jest to – skrzywił twarz Adrian. – To nie o to chodzi, na bank…
- Mnie też
się to średnio podoba, ale innej koncepcji brak – wyłożył Karol.
- Jest
jeszcze zagwozdka z tym p.10… - ośmielił się zauważyć Kuba, wsuwając dłoń w swe
czarne włosy.
- A chuj z
tym – podsumował nabuzowany Bartek. – Idziemy do burdelu!
- Po co? –
zaśmiał się Karol, wytrzeszczając oczy.
- No
właśnie po to… Żeby król chwały wszedł do doliny zła…
- Chyba sam
w to nie wierzysz. Brzmi niegłupio, już mówiłem, ale bez przesady. Tak jak
Adrian… To nie o to tu chodzi. Nawet nie wiemy, czy to psalmy, czy nie jakieś
postscriptum na przykład…
- Ale co
nam szkodzi by się przejść i wybadać sprawę?
Zapadło
chwilowe milczenie. Z jednej strony cała sprawa wydawała się niedorzeczna, z
drugiej krążący we krwi alkohol, zakłócał logikę i zdrowy rozsądek.
- Idziemy?
– rzucił ktoś niecierpliwie.
- Idziemy –
zdecydowanym głosem zawyrokował Bartek.
- Zasady
masz już oczywiście obmyślone? – zapytała rozbawiona Kamila, widząc wchodzącego
z powrotem męża trzymającego w dłoni jakąś plastikową buteleczkę.
- A co tu
obmyślać? Normalne zasady gry w butelkę. Na kogo wypadnie ten odpowiada na
konkretne pytanie, albo wykonuje jakąś czynność. Coś nie tak?
- Wszystko
jest tak, mój panie… - odparła nieco kpiącym tonem brunetka.
- Rozumiem,
że te pytanie nie będą zbyt krępujące? – odezwała się zaciekawiona Dominika.
- Chyba nie
zdążyłaś poznać Daniela, skoro zadajesz takie pytania…
- Nie
strasz – ten sprowadził ją do porządku. – Nic ponad to, czego sami o sobie
byśmy nie wiedzieli, nie?
- Jasne –
mruknęła żona, wiedząc dobrze, że będzie raczej zupełnie przeciwnie a cała
gierka ma polegać na wkręceniu Dominiki w hm… Zabawę…
Tylko jaką
rolę przeznaczył Daniel im obu? Do czego będzie zmierzał? To ja ciekawiło i
nakręcało. Czy nie posunęła się za daleko prowokując wcześniej taki temat
rozmowy? Owszem, ni stąd, ni zowąd pojawiła się ochota na to by zobaczyć jak
jej młoda koleżanka reaguje na jej męża. To co przed kilkoma minutami powiedział
Daniel, też sprawiło, że spojrzała na całą sprawę inaczej. To była prawda. To
ona w tej parze z reguły skupiała na sobie erotyczne zainteresowanie, to on
mógł się czuć zagrożony. W drugą stronę tak to nie szło, Daniel nie był typem
faceta wokół którego kręciły się tabuny kobiet. Praktycznie zawsze mogła być o
niego spokojna.
Zawsze. Aż
do tego momentu, gdy na horyzoncie pojawiła się ta wysoka blondynka. Jej
niedawna uczennica. Kamilą targały ambiwalentne odczucia. Z jednej strony nie
nakręcała się widokami swojego partnera zabawiającego inne kobiety, wręcz
przeciwnie. Ale dzisiaj, ale teraz… I to w sytuacji, gdy chodziło o kogoś, do
kogo niewątpliwie czuła sympatię…
Poczuła
delikatny ucisk w podbrzuszu. Jak jeszcze zaraz Daniel delikatnie, acz
nieubłaganie w swoim stylu podkręci atmosferę, to…
- Kto
zaczyna? – z twarzy Dominiki nie schodził nikły uśmiech.
- Ten kogo
własnością jest butelka – Daniel nie pozostawił złudzeń i zakręcił.
- Krzywo –
skomentowała Kamila.
- Trudno,
żeby było prosto, skoro w całym okręgu są raptem dwie osoby. Trochę krzywo
jest, ale i tak się nie wymigasz, od odpowiedzi. Albo zadania, co wolisz –
zerknął na żonę.
- Nie wiem
co wolę, bo nie zadałeś żadnego pytania, ani nie postawiłeś żadnego zadania do
wykonania – lekko skontrowała Kamila.
- No to
opowiesz nam coś…
- Już się
nie mogę doczekać – skwitowała złośliwie, korzystając z tego, że organizator
całej szopki chwilowo się zamyślił.
- Wróćmy na
chwilę do pewnego, znanego wydarzenia społecznego, które wstrząsnęło wieloma
umysłami… - z wolna konstruował polecenie mąż.
- Chyba
twoim – nie dysponowała niestety dosadniejszą ripostą, choć już wiedziała do
czego zmierza.
- I niech
nam szanowna bohaterka opowie o tym, jak… Jak z taką dziecinną łatwością dała
się rozebrać i przykuć do łańcuchów pewnej niewinnej blondynce?
- Nikt
nigdy nie potrafił mnie tak szybko wkurzyć jak ty – Kamila spojrzała na męża
zabójczym wzrokiem i przygryzając wargi.
- Prawda? –
uśmiechnął się sardonicznie Daniel. – To teraz przystępuj do opowieści.
- A o czym
tu opowiadać? Zrobiłeś mnie w konia i ja głupia poleciałam ratować mojego męża
z czego ten teraz bezczelnie się śmieje.
- Wcale się
nie śmieję, doceniam to jak nienormalny… Tylko nie wiem, jak dałaś się tak
zrobić Dominice?
- A jak się
nie mogłam dać?
- No
normalnie, zastanowić się trochę, czy ona naprawdę wygląda jak gangster
działający w groźnej mafii.
- Trochę
wyglądałam – przyznała roześmiana blondynka. – To pan mi załatwił taki strój i
dodatkowo poinstruował, jak powinnam się zachowywać, być twarda, wypowiadać
słowa zdecydowanie i tak dalej…
- To
prawda, nikt nie planuje żadnej operacji bardziej drobiazgowo, niż ja… -
przybrał zadowolony wyraz twarzy.
- Przyjdzie
jeszcze taki czas, że ja cię wystraszę – zagroziła piękna brunetka, sięgając po
butelkę i kręcąc.
- No to
możesz teraz wziąć rewanż i sama wystąpić w roli rozbierającej – zadrwił
Daniel, widząc, że butelka wskazała na drugą z nauczycielek.
- Akurat… -
trochę nerwowo zaśmiała się Dominika.
- No
dobrze, to ja zapytam, czy ta, wspomniana przez ciebie niewinna blondynka nie
czuła wyrzutów sumienia, gdy tak bezpardonowo traktowała jedną uczciwą i
przerażoną kobietę… - wygłosiła, przybierając przy tym jednak taki wyraz twarz,
by koleżanka nie wzięła sobie tego pytania za bardzo do serca.
- Miałam –
przyznała ostrożnie blondynka. – Ale pan Daniel wcześniej zorganizował tak, że
uznałam, że to nie musi być aż tak straszne, jak widocznie było.
- Tak,
jasne, teraz wszystko na mnie – mruknął Daniel.
- Jako
facet, z definicji jesteś winny – nie pozostawiła mu złudzeń małżonka.
- Dobra,
dobra… Kręć, Dominika.
- No i jak
ładnie – zerknęła na butelkę Kamila, widząc, że szyjka zwróciła się bardziej w
stronę Daniela. – Dominika, nie folguj sobie, wyciśnij z niego wszystko co
chcesz… - zachęciła, zdając sobie, że może to zabrzmieć dość niedwuznacznie.
- No nie
wiem… - blondynka jakby lekko się zestresowała i spuściła wzrok. Widocznie nie
do końca wiedziała o co zapytać, ale Kamila wyczuła, że było inaczej.
Przeczuła, że raczej zastanawia się nad tym, czy wypada o coś zapytać, czy nie.
I trochę się zaskoczyła.
- Ja bym
chciała trochę tak… - oboje widzieli, jak Dominika nerwowo przebiera palcami. –
Chciałabym, żeby pan powiedział, za co najbardziej kocha pan żonę.
- Ach tak…
- Daniel był równie zaskoczony pytaniem, jak Kamila. – No cóż… Pewnie za to, że
jak już została nauczycielką, to ja już na szczęście miałem dawno wszystkie
szkoły ukończone.
- Nie, nie
– uparła się Dominika. – Chcę poważnej odpowiedzi.
- Za to, że
nigdy nie odmówiła wyprania moich skarpetek…
- Panie
Danielu… - przekręciła głowę Dominika.
- No dobrze
– Daniel nagle uzmysłowił sobie, że siląc się na poważną odpowiedź mógł zyskać
dużo więcej. – Najbardziej za to, że pomimo tego, iż jest nieprawdopodobną
pięknością, nigdy nie odbiła jej z tego tytułu palma. Chyba, że po prostu nie
zauważyłem – dodał na końcu, żeby osłabić trochę tę śmiertelnie poważną
wypowiedź i wrócić do bardziej luźnego klimatu.
- Byłam
ciekawa co powiesz – przyznała uśmiechnięta Kamila.
- Wisisz
Dominice dobre whisky, czy co tam sobie zażyczy…
- Kręć, nie
gadaj tyle…
- Widzę, że
ci się spodobało… - Daniel sięgnął po butelkę i zakręcił. Tym razem, w
przeciwieństwie do inauguracji, wypadło na Dominikę.
- Tak… To
może przejdźmy do czegoś konkretniejszego… - przystopował na chwilę dając
dziewczynom czas na reakcję. Kamila parsknęła cichym śmiechem.
- Ja już
bym się bała na to co wymyślisz. Ale Dominikę chyba kulturalnie oszczędzisz,
nie?
-
Oczywiście, jakżeby inaczej… Opowiedz nam zatem Dominiko… To wszystko co
zrobiłaś i to, jak się przy tym czułaś, gdy już owego pięknego dnia,
bezlitośnie przykułaś swoją niedawną nauczycielkę do łańcuchów.
-
Wiedziałam, draniu… - roześmiała się krótko Kamila, widząc, jak Daniel z
satysfakcją śledzi wypływające na twarze kobiet rumieńce. Jej, taki sobie i
dużo większy u blondynki.
- To
znaczy… O co konkretnie? – zaplątała się nieco Dominika.
- Dobrze
wiesz o co – krótko uciął Daniel. – I proszę o szczegółową i kwiecistą
wypowiedź – z satysfakcją odwrócił wymierzone przeciw niemu minutę wcześniej
ostrze.
-
Kwieciste, jasne… No więc, pani Kamila… To znaczy Kamila, wtedy pani Kamila… -
nerwowo zaczęła Dominika, wzdychając lekko. – Kamila ma piękne ciało i
dotykanie go sprawiło mi przyjemność, zresztą pan sam mnie do tego mocno
zachęcał – zaczerwieniona uciekła wzrokiem w bok.
- Czego ja
się tutaj dowiaduję – mruknęła Kamila.
- Mów dalej
– bezlitośnie drążył Daniel. – Czego dotykałaś i co wynikało z tego, że kazałem
ja a co z tego, że samej ci się podobało?
- Hm…
Podobało mi się piękne ciało Kamili, ogólnie… I jak dotykałam, to czułam
przyjemność związaną tak z tą całą, nieprawdopodobną sytuacją, jak i samym
dotykaniem.
- I którą
cześć ciała Kamili najbardziej polubiłaś?
- Daniel… -
Kamila postanowiła nieco przytemperować męża, ale ten wyczekująco spoglądał na
Dominikę.
- Nie wiem…
Wszystkie były fajne. I plecy i piersi i pośladki… - znów spuściła wzrok a
uśmiech zniknął gdzieś z twarzy.
- No dobra,
kręć – zakończył temat Daniel.
Dominika
nieco ociężale, jakby przygnieciona tymi wspomnieniami i nakazami Daniela,
pochyliła się w kierunku butelki i zakręciła nią od niechcenia. I znów wpadło
na Daniela.
- Odgryź mu
się – skomentowała swobodnie Kamila.
- Nie mam
chyba jak… - uśmiech ponownie pojawił się na twarzy nieco roztrzęsionej
blondynki.
- To go
rozbierz.
- Dominika
nie jest aż tak zboczona jak ty – dogryzł żonie Daniel.
- No
dobrze… To ja chciałabym wiedzieć, jaką inna niespodziankę podobnego kalibru
przygotował pan żonie innym razem? Jeśli taka była…
- A jednak
jest… - zatriumfowała Kamila.
-
Przynajmniej możesz mi pomóc, bo nie pamiętam bym coś tak hardkorowego
spłodził. Przynajmniej do tej pory – zastrzegł ze złośliwym uśmieszkiem.
- Też nie
pamiętam…
- No to coś
choćby w jakimś stopniu przybliżonego – poprosiła Dominika.
- Oj, no to
chyba jeszcze przed ślubem... To by było coś po jakimś meczu, kiedy juniorzy
wygrali puchar… Pamiętasz to, kochanie?
- Pamiętam
– drgnęła Kamila. – Ale nie uważam, by to było warte by o tym wspominać –
ucięła temat dość jasno.
- Przykro
mi – rozłożył ręce Daniel i sięgnął po butelkę. Ta, po dłuższej przerwie
wskazała Kamilę.
- Co ty mi
wymyślisz za pytanie, jak wszystko o mnie wiesz, hm? – zaciekawiła się
polonistka.
- O tym
samym pomyślałem. Zatem pozostaje mi wskazać ci jakieś zadanie do wykonania.
- Jakie?
- To jest
tak niewyszukane, że aż czekam na jakiś podstęp – skomentowała, wstając powoli
na nogi.
- Prawda…
Zapomniałem powiedzieć, żeby ten ręcznik w czasie twojej wędrówki pozostał
tutaj – dokończył polecenie Daniel, wywołując kolejny uśmiech na twarzy
Dominiki, której usta rozszerzyły się w oczekiwaniu na reakcję koleżanki.
- No to
chyba się nie doczekasz – zaoponowała Kamila, chociaż bardziej dla zasady.
Zabawa zorganizowana przez Daniela, koncentrująca się na jego słynnym wyczynie
sprzed jakiegoś czasu, w pewien sposób ją nakręciła. Poza tym… Nagość wobec
Daniela nie była niczym wybitnie krępującym, gorzej z Dominiką, ale i ona
właśnie, przy okazji tej akcji mogła już sobie patrzeć do woli na jej nagie
ciało.
- Sądzę, że
jednak tak. Jest tu na tyle cieplutko, że ten kawałek szmatki nie będzie ci do
niczego potrzebny.
- Dominika,
pomóż…
- Dominika
pójdzie z tobą – uprzedził reakcję historyczki Daniel.
- Jasne… -
zaśmiała się pobłażliwie blondynka.
- Nie
wygłupiaj się Kamila. Padło na ciebie, więc zrób nam tą przyjemność i
przespaceruj się trochę.
Nie
odpowiedziała. Mimo wszystko ciężko było zrzucić jej z ciała ręcznik, więc
Daniel, wyczuwając pewnie o co chodzi, pomógł jej w tym. Westchnęła, czując jak
odpada od niej jedyny fragment garderoby.
- Jak
dziecko – spojrzała na męża z udawanym politowaniem, robiąc krok w przód, potem
drugi. – Gdybym jeszcze miała dokąd pójść, do kiosku, czy gdzieś…
- Chodzisz
do naszego kiosku na Grabeckiej po gazety nago? Kurde, ile rzeczy w życiu mnie
ominęło. Dobra, przejdę się kiedyś z tobą.
- Chodzę
jak idiotka – skarżyła się Kamila, kręcąc głową i mając na myśli rzecz jasna
saunę. Faktycznie takie kręcenie się w kółko bez celu nie wyglądało wybitnie
poważnie. Z pewnym zdumieniem przyjmowała do siebie fakt, że jej nagość nie
stanowiła praktycznie żadnego problemu. Chociaż to, że zarówno Daniel, jak i
Dominika pozostawali przyodziani w ręczniki, wprawiało ją w pewną perwersyjną
uległość.
- Długo tak
jeszcze?
- Już
mówiłem, aż Dominika się zlituje nad tobą i dołączy.
- Nie sądzę
– blondynka po raz wtóry wygłosiła swój sprzeciw, ale tym razem zabrzmiał on
mniej wyraziście, niż poprzednio. Przy czym wbiła swe spojrzenie w oczy
Daniela, chcąc wyczytać z nich, na ile jego propozycja jest poważna.
- Dominika…
Bo on się uprze i będziemy tu czekać do śmierci – Kamila bez trudu odgadła
intencje męża i sama stanęła po jego stronie, ciekawa reakcji koleżanki.
- Naprawdę
chcesz, by twój maż oglądał nagie kobiety, inne, niż ty?
No tak…
Dominika, jak to kobieta, skonstruowała dość niebezpiecznie brzmiące pytanie.
Wahała się, więc z odpowiedzią pospieszył Daniel.
- Skoro ja
jej pozwalam, by i ją oglądano nago, to dlaczego Kamila ma mi tego zabronić?
- Ale to
nie to samo… Kamila rozbiera się przed kobietą, ja musiałabym także przed
panem…
- Nie widzę
problemu, skoro sama tego także chcesz – postawił dość jasno sprawę Daniel.
- Jest pan
tego taki pewien? – Dominika próbowała, by zabrzmiało to dość opornie, ale
uśmiech na jej twarzy zamarł a twarz po raz kolejny pokrył lekki rumieniec.
Daniel
milczał przez chwilę. Fakt, że uwielbiał stosować subtelne tricki i różne
gierki, to jednak czasem lubił też bardziej sugestywne rozwiązania. Nawet za
cenę ryzyka, że nie wszystko pójdzie zgodnie z planem.
- Dobra,
zanim dojdziecie do consensusu, to ja wrócę na miejsce – odezwała się Kamila,
próbując usiąść, tam gdzie wcześniej, obok Daniela.
- Czekaj…
Tu – zareagował szybko mąż, sprowadzając Kamilę do pozycji siedzącej, owszem,
ale nie tam gdzie chciała, ale tuż przed nim, zasadniczo między jego
rozłożonymi w tym momencie udami.
-
Niewygodnie – poskarżyła się żona.
- To oprzyj
się grzecznie i będzie lepiej.
Posłuchała,
nie mając zresztą lepszego wyjścia. Kłócić się nie chciała, tym bardziej, że
wiedziała już, iż Daniel zmierza do czegoś konkretnego. Nie za bardzo tylko
wiedziała czego i to trochę psuło jej humor. Z jednej strony bowiem lubiła
niespodzianki, z drugiej, akurat w tej sytuacji wolałaby wiedzieć zawczasu co
urodziło się w głowie męża.
W każdym
razie siedziała między jego udami, opierając się o brzuch męża. Złączyła nogi,
by nie narażać koleżanki na nieprzyjemne widoki, bo Daniel pokierował wszystkim
już tak, by jej ręcznik leżał tam gdzie go zostawiła.
- To chyba
teraz ty kręcisz butelką – przypomniał Daniel.
- A prawda
– zareagowała, choć prawdę mówiąc ochota na tego typu zabawę przeszła jej
nieco. Ale Daniel chyba miał…
- Zakręć
tak – pochylił się w przód, pomagając żonie w tej czynności. Parsknęła
śmiechem, bo Daniel zakręcił butelką tak, że ta idealnie ustawiła się w
kierunku Dominiki.
- No tak –
ta również nie kryła uśmiechu. – Pan piłkarz to i mecz sprzedany.
- Skoro
znacie realia… - bezradnie rozłożył ręce. – To i ja zadam ostatnie tego dnia
pytanie zamiast Kamili. Czy bardzo ci się podobało to co robiłaś z nią wtedy?
- No nie
powiem… Podobało mi się.
- Tylko
podobało? Czy bardzo? – nieustępliwie drążył temat Daniel.
- Nie wiem,
czy aż tak bardzo, ale… To był mój pierwszy taki przypadek – blondynka nerwowo
skrzyżowała nogi. – No i te emocje wszystkie… Było intrygująco i mi się
podobało.
- Ale nie
aż tak bardzo?
- No
dobrze… - roześmiała się, zmęczona tym nagabywaniem. – Bardzo mi się podobało –
dodała spokojniejszym tonem.
- No to
podejdź – Daniel uznał, że nie ma już sensu bawić się w podchody.
- Po co? –
zapytała czujnie.
- Dokończyć
to, co zaczęłaś wtedy – strzelił.
Dominika
wysiliła się na uśmiech, ale jej oczy zrobiły się jeszcze bardziej czujne.
Zerknęła na Kamilę, ale ta uciekła wzrokiem na chwilę, by później odważnie
spojrzeć koleżance w twarz. Poczuła, że serce uderza mocniej. Z pewnością
chciała tego, ale… Czuła się mocno skrępowana.
Daniel nie
miał trudności, ze zrozumieniem oporów młodej nauczycielki. Wiedział, co w tym
momencie należy zrobić.
Chwycił
żonę za włosy, przekrzywiając jej głowę w swoją stronę. Przesunął się nieco w
bok, tak, że bez problemu mógł pocałować ją w usta, potem drugi i już za
trzecim razem przyssać się mocniej. Wyczuł, że żona jest pobudzona. Z
wcześniejszej rozmowy wynikało, że sama chciała czegoś odważniejszego, ale nie
była do końca pewna czego, więc to, że on przejął pałeczkę dyrygenta w tej
trójce, ulżyło jej i jednocześnie nakręciło, bo sama była ciekawa do czego
będzie zmierzał.
Wiedział,
że Kamila jest nieco skrępowana takim okazywaniem sobie uczuć przy trzeciej
osobie, ale wiedział, też, że ona wie… Że wie, że to wstęp do tego by zachęcić
Dominikę. Mimo tego, że wtedy przekonał ją do tej akcji, to pamiętał ile
wysiłku go to kosztowało i to, że Dominika nie była świadoma całego
scenariusza. Nakreślił go jej trochę delikatniej, bez finału. Tamta sytuacja z
pewnością miała wpływ na pewną otwartość młodej historyczki, ale jak widać nie
aż taki, by teraz zareagowała jeszcze bardziej otwarcie.
Wsunął dłoń
między uda żony, nie przestając jej całować. Pieścił jej uda, docierając powoli
do najbardziej intymnej części jej ciała. Dotknął jej delikatnie, sprawdzając,
że jest już w pewnym stopniu wilgotna. Mało, ale jednak. Podrażniał ją przez
chwilę powodując ożywienie zmieszanej w drobnym stopniu żony.
Zerknął
przed siebie. Dominika zastygła, trochę skrępowana widokiem czułości jakie
okazywali sobie małżonkowie a trochę zaintrygowana i ostatecznie niepewna
własnej reakcji. To był ten moment, w którym musiał jej pomóc w podjęciu
decyzji.
- Chodź! –
nakazał niezbyt głośnym, ale zdecydowanym głosem.
Blondynka,
jakby dla zasady, powierciła się na tyłku przez kilka sekund a potem ostrożnie
wstała i po zrobieniu trzech kroków przyklękła przed Kamilą.
Daniel
zwolnił tempo pieszczenia cipki małżonki, jakby powoli przekazując ją Dominice.
Jeszcze nie tak jak trzeba, bo blondynkę trzeba było oswoić z nową sytuacją.
Widział, jak jej dłonie przejechały po ramionach Kamili, utknęły we włosach…
Wtedy,
oderwał się od twarzy żony i zwrócił ją w kierunku szkolnej koleżanki. Czuł, że
Dominika będzie mieć jeszcze opory, Kamila też, ale…
Ale został
lekko zaskoczony reakcją żony. Ta sięgnęła dłonią w kierunku ręcznika Dominiki
i mimo pewnego sprzeciwu spróbowała zerwać go z niej.
– Ja nie
mam, to ty też nie musisz.
Ale
Dominika cofnęła się.
Daniel z
zainteresowaniem czekał, jak się to wszystko rozwinie i niestety, doszedł do
wniosku, że Dominika jest zbyt spięta. Być może jego własna osoba trochę ją
deprymowała, być może fakt, że do takiej sytuacji dochodzi ze szkolną
koleżanką, kiedyś nauczycielką, być może po prostu w tym pomieszczeniu było o
jedną osobę za dużo…
Już
wiedział co się stanie. I stało się.
- Nie –
usłyszeli oboje głośniejszy szept Dominiki. Nie przemogła się. – Przepraszam,
ale to nie tak… - urwała, wstała i szybko opuściła saunę.
Milczeli
przez chwilę. Nie próbowali jej zatrzymywać. Byłoby to chyba bez sensu.
- No i tyle
– skomentowała krótko Kamila. Nawet Daniel nie potrafił wyczuć, czy żona jest
rozczarowana, czy jej komentarz był po prostu neutralny.
- No i
wyszło na to, że jesteś dużo bardziej zboczona, niż ona – odezwał się z lekką
ironią, ale Kamila nie podjęła tematu, poza puszczeniem mężowi krytycznego
spojrzenia.
- Zbieramy
się, czas spać – zdecydowała również stając na nogi.
Tym razem
Daniel powstrzymał się od komentarza.
Jakby to powiedzieć...
OdpowiedzUsuńZacząłem dokładnie w południe, skończyłem prawie o 2 w nocy. Czternaście godzin, po drodze trzykrotnie sypnął się system, nie ładując tych kilkuset fotek do folderu na blogu, do tego doszły jeszcze inne awarie. W końcu o 19 załadowałem tekst i fotki, niestety ostatecznie po morderczej pracy i zapisaniu, okazało się, że jest tylko połowa.
Co czuję w tym momencie, nietrudno się domyślić.
Dalsza część (czyli pozostałe cztery rozdziały) kiedyś będzie, ale nie wiem kiedy, bo w tym momencie nie mam serca na to patrzeć.
Dzięki kolego za nowe opowiadanie. Nie przejmuj się za bardzo, czasem już tak jest - po prostu złośliwość rzeczy martwych. Ale liczymy na szybkie dołożenie drugiej połowy, bo teraz - to wiesz zresztą sam - taka urwana fabuła.
OdpowiedzUsuńA Kamila? Rzeczywiście trochę bardziej otwarta, ale tym razem jej ekshibicjonizmu nie widać... A szkoda...
Pozdrawiam
Ale tak w połowie? Tak bardzo smutłem :(
OdpowiedzUsuń(wxp31)
Oo fajnie sie rozkreca! Wytrwalosci, aby te ciezkie chwile nie zniechecaly tak bardzo.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Mat
Bardzo mi się podoba. Pionki są rozstawione, scenografia została ustawiona, teraz powoli zaczyna się przedstawienie. Jest kilka fajnych wątków. Czytając dotychczasowe opowiadania autora wiem, że będzie to super przedstawione. Porównując też te opowiadanie, z pierwszymi, sprzed kilku lat widać różnicę. Na plus.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że nie jest wszystko publikowane na jeden raz. Potem znowu czekać 2 miesiące na kolejną historię?
Nie jest publikowane na jeden raz przez przypadek a raczej pecha, jak poinformowałem w pierwszym komentarzu.
OdpowiedzUsuńReszta pojawi chyba jeszcze się w tym tygodniu, może już dzisiaj, może jutro. Jak nie, to później, zobaczymy.
"Okładka" będzie pewnie ta sama, więc niech nikt nie przegapi:).
Czekamy z niecierpliwością
Usuń(wxp31)
Zapowiada się całkiem niezłe opowiadanko:)
OdpowiedzUsuńJest kilka ciekawych wątków. Z niecierpliwością czekam na ich wyjaśnienie. Mam nadzieję że Kamila wreszcie pokaże swoją podwójną naturę i tym razem błyśnie swoim intelektem.
Moim zdaniem, jedno z najbardziej udanych opowiadan. Przynajmniej tak się zapowiada. Naprawdę dobre dialogi. Realne sytuacje, no i Daniel w końcu pokazuje jaja (zemsta na Filipie). On jest tym reżyserem całej akcji. To mi się bardzo podoba.
OdpowiedzUsuńWalor edukacyjny tez jest czyli rozmowa Kamili i Adriana.
Pozdrawiam
Artur
OK, druga część definitywnie w sobotę, choć pewnie bliżej wieczora, niż popołudnia, ale jeszcze zobaczymy. Termin chyba nikomu nie wadzi.
OdpowiedzUsuńZapowiedziany, acz spóźniony spis rozdziałów:
1. Dziwaczne zagadki i tajemnicze propozycje.
2. Dziewczyna hiphopowca.
3. Historyczne boje na plaży.
4. Przynęta na Dominikę.
5. Rozwiązane zagadki.
6. Hip hop pełen namiętności.
7. Niekonwencjonalne metody nauczycielki.
8. Ostatni dzień w szkole.